niedziela, 30 stycznia 2022

Cz. 9. Wierzbina. 2020 r. Przed wyborami. Stryj Bela

 




STEFCIA Z WIERZBINY

    • Cz. 9. Wierzbina. 2020 r. Przed wyborami. Stryj Bela

      Tuż przed wyborami znów odwiedził ją stryj Bela. Chciał mieć pewność, że Stefania pójdzie na wybory. Nie miała chęci. Żaden z kandydatów nie wpisywał się w jej poglądy. Każdemu miała coś do zarzucenia, a była zdecydowanie przeciwna temu, by głosować kierując się wyborem mniejszego zła. Jednak stryj niemal wymusił na niej zobowiązanie.
      Wybory były dla niej mało ważne – niech młodzi się tym ekscytują. Ona patrzyła na stryja i lękała się o niego. W ostatnim miesiącu bardzo schudł. Był starcem, ale zawsze dobrze się trzymał. Nie szurał nogami, poruszał się zgrabnie, zawsze miał wyprostowane plecy, żadnej zgrzybiałości! Jakby czas się dla niego zatrzymał dwadzieścia lat temu. Pewnie, że nie rzucał się, by podnieść coś, co upadło, ale nadal był sprytny. A teraz już nie. Zdziadział. W myślach natychmiast ofuknęła siebie za to określenie. Palił cygaro, ale miała wrażenie, że już mu niespecjalnie smakuje. Zawsze wypalał jedną trzecią, a teraz zgasił ledwie napoczęte. Coś było nie tak... Wypił kieliszek koniaku i nawet jej nie zaproponował, a to było sprzeczne z jego zasadami.
      - Stryjku, co się dzieje? - zapytała ostrożnie.
      Nie, nie udawał, że nie rozumie.
      - Stary jestem i kiedyś trzeba umrzeć.
      - Ale to chyba jakoś tak dość nagle...
      - Nagle, nie nagle. Mało kto dożywa moich lat. Trzeba się cieszyć, nie narzekać.
      - Byłeś u lekarza?
      - Na starość nie ma lekarstwa, przecież wiesz.
      - Wiem. Ale to nie dotyczy ciebie! Zawsze byłeś okazem zdrowia!
      - Dzięki koniaczkowi i cygarom. To był mój stały zestaw. I troszkę adrenaliny. Ty wiesz.
      - A tak na serio?
      - Mam przed sobą jeszcze kilka miesięcy, tak mi powiedział Dudziński (lekarz). I zamiast martwić się na zapas, trzeba je mądrze przeżyć. To oznacz, że muszę cię wypędzić w jakieś cieplejsze rejony, na przykład nad Adriatyk. Tam jest tak pięknie... - Rozmarzył się i uśmiechnął do swoich myśli. Milczał długą chwilę. Wreszcie nalał sobie drugi kieliszeczek i spojrzawszy uważnie na Stefanię, zapytał – Pojedziesz?
      - Nie sądzę. A przynajmniej nie teraz, gdy jest pandemia. Zrobię herbatę, dobrze?
      - Nie zasłaniaj się pandemią. Ona przeminie.
      - Nie wiadomo kiedy. Pewnie długo trzeba będzie czekać. - Stefania podniosła się ociężale: choroba stryja ją przygnębiła.
      - Tak. Napiję się herbaty – powiedział i poprawił w fotelu, wyciągnął długie nogi, był senny. Musiał odpocząć. Może rozmowa, a może przemyślenia, zmęczyły go bardziej niż zwykle.
      Stefania poszła do kuchni. Wróciła niebawem z tacą zastawioną herbatą, miseczkami z zimną kaszką manną i dżemem wiśniowym. Z uwagi na protezki zębowe (mówił o nich „trzeci zestaw”) stryj nie jadał malin, truskawek, jagód i potraw z makiem. Nawet rogalików, które bez maku bardzo lubił. Stefania wolałaby dżem malinowy, ale ze względu na stryja wybrała wiśniowy. Ciotka Basia część dżemów przecierała przez sito, aby mąż miał swoje ulubione smaki bez pestek. Stefania pomyślała, że z uwagi na stryja też powinna tak robić.
      - Może zjesz ze mną taką kaszkową leguminkę – zapytała teraz stryja, ale on nie odpowiedział, chyba spał.
      Usiadła po cichu, starając się nie zaszurać krzesłem, posłodziła obie herbaty i jak najdelikatniej pomieszała – niech stryj chwilę się zdrzemnie, skoro jego organizm sam się tego domaga. Jednocześnie pomyślała, że ten organizm musi być już bardzo słaby. Bardzo, bardzo tęskniła za ojcem... Czyżby teraz musiał odejść także stryj? Dziewięćdziesiąt lat to całkiem słuszny wiek... Czy ona też pożyje tak długo? Co za przygnębiające myśli! Przykryła herbatę stryja spodeczkiem, aby tak szybko nie wystygła, a jednocześnie w ochronie przed owadami. Swoją piła ostrożnie, bo już się kręciły dwie osy i kilka muszek do towarzystwa. Dziewięćdziesiąt lat... Jej ojciec zaledwie przekroczył osiemdziesiąt. Podobno dziecko pierworodne jest najsilniejsze, bo zabiera co najlepsze z organizmu matki. A stryj Bela był najstarszy z rodzeństwa. Ona, Stefania, nic z siebie nie dała – nie miała dzieci. Za każdym razem ta porażka odzywała się w niej przykrym, bardzo bolesnym echem. To straszna niesprawiedliwość, że nie miała. Marek też cierpiał z tego powodu. Marek... I Liam...Nie, nie chciała teraz myśleć ani o jednym, ani o drugim. Te wspomnienia rozplątywała w bezsenne noce, które ostatnio zdarzały się jej coraz częściej. Wspomnienia nie krzepiły – raczej pogrążały w depresji. W depresji? Tak, to chyba jednak była depresja. A przynajmniej jej początki. Dlaczego ponownie nie wyszła za mąż? Przecież miała „starających się”, jak mówił tato. Będzie ci łatwiej z mężczyzną – zapewniał ją ojciec. Stefania jednak wiedziała swoje – nie i już. Aż dwie jej znajome wyszły po raz drugi za mąż i obie trafiły wręcz tragicznie. Teresa po trzech latach nieudanego związku rozwiodła się, a Krystyna nadal tkwiła w małżeństwie, bo dzieci, bo sytuacja finansowa, bo bała się samotności.
      Stryj obudził się tak samo nagle jak zasnął. Od razu był przytomny. Przeprosił Stefanię za to niespodziane przyśnięcie.
      - Ależ nic się nie stało – zapewniła szybko i z uśmiechem. - Tylko herbata pewnie już wystygła, może zrobię świeżą?
      - Nie trzeba. Wypiję taką przestudzoną. O, i kaszkę widzę. Ale utrafiłaś w dziesiątkę. Moja Basieńka dawno już jej nie gotowała. Zjem z wielką przyjemnością.
      - Tu są wiśnie w syropie. Chyba lubisz?
      - Oczywiście, że lubię.
      - Tylko uważaj na osy. Tak wcześnie się pojawiły! Zazwyczaj zaczynały w lipcu, razem z papierówkami.
      Stryj nałożył sobie obficie wiśni i soku, a następnie na spodeczek upuścił dwie krople i odstawił talerzyk na sam skraj stolika. Poczekał chwilę aż osy zainteresują się sokiem i spokojnie zajął się swoją leguminą.
      - W domu tak robię – powiedział na zdziwione spojrzenie Stefani. - Czasem się udaje, jednak nie zawsze. One też są mądre. Co porabiasz ostatnio?
      - Ostatnio trochę się martwię. Muszę już przestać pracować. Mam zamiar z końcem sierpnia zamknąć swoje poradnictwo. Klienci proszą, bym jeszcze tego nie robiła, wymyślają tysięczne powody... Chciałabym gdzieś wyjechać i odpocząć. Ale to zły czas na wyjazdy. Ten coronawirus daje się nam wszystkim we znaki. Chcę unikać przypadkowych spotkań z ludźmi, w moim zawodzie to niemożliwe, muszę być w nieustannym kontakcie. Widziałeś w jakim stanie jest podwórko? Wszystkie betony połamane. Muszę jeszcze o nie zadbać, położyć polbruk. Piotr nie ma czasu się tym zająć. Wprawdzie jeszcze o tym z nim nie rozmawiałam. Mój klient, pan Derucki, wiesz który?, obiecał mi szybką robotę we wrześniu. Zaklepałam termin, chociaż jeszcze w stu procentach się nie zdecydowałam.

      - A ile to będzie kosztować? To całkiem duża inwestycja.
      - Myślę, że dwadzieścia pięć, a może nawet trzydzieści tysięcy. Tysiąc pięćset za metr kwadratowy. Może Piotr będzie chciał powiększyć ten placyk przed garażem. Wiesz? To nie powinny być zmartwieniem kobiety. Nie znam się na takich sprawach. Pan Derucki jest moim klientem od lat. Może by trochę zszedł z ceny, ale nie ma na co liczyć przed czasem.
      - Czy to znaczy, że nie masz pieniędzy?
      - Aż tak źle nie jest. Tylko nie chcę zostać bez grosza, goła i wesoła. Nie wiem, jak Piotr się na to zapatruje, ale chyba i o płot trzeba by było zadbać. A z tego co wiem, niezbyt dobrze idzie sprzedaż kwiatów. Sadzonki mu zeszły, lecz brak uroczystości komunijnych znacząco umniejszył dochody ze sprzedaży ciętych kwiatów.
      - Czy Piotr jest całkiem bez grosza?
      - Nie wypada mi pytać. Wiem tyle, ile sam mi powie. U mnie miał dużo warzyw, głównie nowalijek, to te chyba mu dobrze poszły. Ale ma stałych pracowników, ma kredyty i inne zobowiązania, to nie takie proste.
      Bela starannie wyskrobał miseczkę po kaszce i dopił herbatę.
      - Nie żałujesz, że wyrzekłaś się tamtych pieniędzy? A jak twoje zdrowie? – zapytał, wyjmując drugie cygaro. Po pierwszym pytaniu Stefania zesztywniała, a na jej twarz padł mroczny cień. Nie powinien o to pytać! Jednak czasem się zapominał.
      - Nie powinieneś zaprzestać palenia? - zmieniła temat rozmowy.
      - To palenie nie ma już znaczenia. Przeżyłem dziewięćdziesiąt lat z hakiem. Nie sądzisz, że to wystarczy? Nie wyobrażam sobie, bym był ciężarem dla Basi. A już w szczególności problemów z pampersami i tak dalej... Wolałbym umrzeć zanim dopadnie mnie całkowita niedołężność. Takie bezapelacyjne poddanie się w obce ręce dla mężczyzny jest czymś okropnym! Lecz samobójstwo absolutnie wykluczam. Sądzę jednak, że powinna być eutanazja na życzenie. Wiem, wiem! Obawa przed nadużyciami. Ech! Nikomu nie można ufać. Pandemia nas wytłucze, jak żołnierz wszy za kołnierzem.
      - Ależ porównanie! - żachnęła się Stefania.
      - Słuchaj no, ja mogę ci pomóc finansowo. Dla mnie to nie problem.
      - Znów grałeś w pokera!
      - Tylko się nie wygadaj przed Basią. Wygrałam ponad piętnaście tysięcy. Basia nie wie o tych pieniądzach.
      To granie w pokera irytowało całą rodzinę. A stary Żak grał bardzo systematycznie, przynajmniej raz w miesiącu. Jego żona dostawała ataków histerii. Zabraniała, powstrzymywała, widać nieumiejętnie, bo grał nadal, mimo bardzo podeszłego wieku. Od jakiegoś czasu miał stałą kompanie do kart. Bardzo często wygrywał i to bez oszustwa – jak twierdził. Widocznie szczęście siedziało mu na ramieniu. O dziwo, jego kolegów wcale to nie zniechęcało, za każdym razem wołali go na dwa – trzy dni przed umówionym terminem. Większość z nich grała częściej, szczególnie zimą, ale Bela tylko raz w miesiącu. Żartował, że nie może ich tak często ogrywać.
      - O nie, nie, nie! - zaprotestowała Stefania. - Ty masz swoje dzieci i wnuki, nawet prawnuki. Ja sobie poradzę. Nie jest aż tak źle.
      - Niedawno robiłaś dach...
      - O, to już pięć lat minęło. I dobrze, że zrobiłam, bo dziś by na głowę ciekło. Za jednym zamachem odnowiłam wtedy także werandę. Piotr posprzątał wówczas strych, ileż staroci on wtedy wywiózł!
      - A tak, pamiętam. Jednak utrzymanie tak dużego domu jest kosztowne... Ale pytałem też o twoje zdrowie.
      - Na nic się nie skarżę. Wszystko jest zgodne z moim peselem – zaśmiała się lekko. - Nie są to jakieś wielkie dolegliwości. Ot, mam coraz mniej energii. Po lekarzach, na szczęście, nadal nie muszę latać. Może tylko oczy... Ostatnio chyba słabiej widzę. Wybieram się do prywatnego gabinetu Smulczyńskiego. Ludzie mówią, że to bardzo dobry okulista. A jak uporam się z tym polbrukiem – poczuję się naprawdę wolna.
      - Musisz jednak pogadać z Piotrem.
      - A tak. W końcu on po mnie wszystko dziedziczy. On, albo jego potomstwo.
      - I tak masz szeroki gest.
      - Jak to u Żaków... - posłała stryjowi swój najpiękniejszy uśmiech.
      Rozmawiali jeszcze o zwyczajnych, domowych sprawach i o ostatniej „sesji” pokera. Stryj grał „od zawsze”. Bywał też w kasynach, chociaż ostatnio coraz mniej.
      - Wiesz, każdy z nich koniecznie chce wygrać – opowiadał Stefanii. - Mnie zaś na wygranej aż tak bardzo nie zależy. Ja przychodzę po adrenalinkę, ten zastrzyk zakazanej przyjemności, bawię się. Pewnie dlatego tak często wygrywam. Wszyscy są oburzeni, że ja tylko raz w miesiącu. Oni spotykają się znacznie częściej. Ale po co mi denerwować Basię? Mnie wystarczy raz na miesiąc. No nic, pójdę już. To znaczy najpierw zatelefonuję po Filipa.
      - Mnie jest żal rozstawać się z tobą, ale niedługo będę miała klientów. Jednak najpierw zrobię nam kilka zdjęć. Dziś jest wyjątkowo dobre światło.
      Robieniu zdjęć towarzyszyły wybuchy śmiechu. Oboje byli rozbawieni i usatysfakcjonowani. Po dziesięciu minutach dołączył do nich jeszcze Filip i dołożył swoje młode trzy grosze do zabawy. Ale już całkiem na odchodnym Stefania mocno objęła stryja, a on odwzajemnił się niedźwiedzim uściskiem. Przytulił ją i kołysał przez chwilę, całując we włosy.
      - Jesteś moją ulubioną bratanicą – powiedział cicho, zaglądając jej w oczy.
      - Bardzo cię kocham, stryjku – odpowiedziała i po wielekroć ucałowała go w oba policzki.

      c.d.n.
      fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz