piątek, 14 stycznia 2022

 




CZ. 1. 
Maj 2020 r.

Hania Jędruś z Wikrzewiska prawie nigdy nie zapowiadała swego przyjazdu. Ufała, że akurat Stefania Żak będzie miała czas, wręcz będzie na nią czekała. Ale od czasu do czasu to ona czekała na Stefanię, która akurat była u klienta albo na zakupach. Najczęściej jednak Stefania cieszyła się z przyjazdu kuzynki. Dalekiej kuzynki, bo może w czwartym, a nawet piątym pokoleniu. Ważne, że się lubiły i z przyjemnością ze sobą przebywały. Szczególnie teraz, gdy obie były wdowami, a Stefania pochowała niedawno ojca. Niedawno? Dla Stefani wciąż niedawno, choć upłynęło już kilka lat...
Hania wielekroć skarżyła się na samotność. Obie miały własne domy, Hania niewielki, Stefania duży, piętrowy. Hania nosiła się z zamiarem zaproponowania wspólnego mieszkania najstarszemu synowi, ale tak jakoś schodziło, bo nie bardzo lubiła synową. Nawet do Stefani ledwie coś bąknęła na ten temat – nie wszystko chciała ujawniać.
A teraz przyjechała i choć deszcz lał jak z cebra, bez pośpiechu wyjmowała torby i zamykała drzwi auta. Stefania już na nią czekała w otwartych drzwiach, ale nie zeszłą po schodach na dół, bo taka plucha!
- Co to za święto? - zapytała żartobliwie, obejmując i przytulając Hanię, gdy ktoś w aucie powoli odjeżdżał.
- Dość już tego siedzenia w domu! Życie na nudzie mi przeminie. - Hania zdejmowała zmoczony płaszcz. - Dziś chcę kapcie, te „moje”, z futerkiem. Niby wiosna, a cała jakaś taka namarznięta jestem. Wino przywiozłam, rozgrzejemy się trochę.
Hania była w zasadzie przeciwieństwem Stefanii. Zazwyczaj pogodna i uśmiechnięta, gdy już zaczynała mówić – trudno ją było powstrzymać. Sama żartowała, że to skrzywienie zawodowe byłej nauczycielki. Natomiast Stefania należała do osób powściągliwych, zdecydowanie wolała słuchać niż mówić i nie śmiała się tak łatwo jak Hania. Z wyglądu też się różniły. Hania miała włosy ufarbowane na złoto-orzechowy kolor, drobną, trójkątną twarz, trochę „kurzych łapek” i innych zmarszczek mimicznych. Zazwyczaj była delikatnie umalowana. Pomimo skończonej sześćdziesiątki czuło się w niej coś młodzieńczego, wręcz eterycznego. Nawet ubierała się w zwiewne sukienki. Jedynie w największe zimowe chłody chodziła w spodniach. Natomiast Stefania była bardziej damą - nie było w niej nic z eterycznego podlotka. Miała w sobie specjalny rodzaj dostojeństwa i powagi, ale najbliżsi doskonale wiedzieli, że wcale nie jest sztywna i zasadnicza, jak to z pozoru wyglądało. Teraz dała Hani żądane kapcie i już w kuchni nastawiła ekspres.
- Tu masz wino – powiedziała Hania wyjmując z torby kolejno dwie butelki białego, półsłodkiego, bo Stefania w zasadzie tylko takie pijała. Miała też spory pojemnik z sałatką, którą własnoręcznie rano zrobiła. A w oddzielnym pudełku był tort z bitą śmietaną, kupiony w cukierni u Jarocińskich. Obie bardzo taki lubiły.
- Może zanieś to od razu do saloniku – zasugerowała Stefania wyjmując nakrycia i sztućce.
- A tak, masz rację. Sałatkę przełożyć do miseczki? Może i torcik dam na talerz do ciasta.

Kokosiły się tak przez kilka minut, zanim wreszcie mogły zapaść w fotelach, jak kuropatwy w zbożu. Hania, choć widać było, że ma coś ważnego do powiedzenia, nerwowo popijała to wino, to kawę, ale na razie mówiła o błahostkach. A Stefania nie naciskała, wychodząc z założenia, że do ewentualnych zwierzeń trzeba dojrzeć. A Hania najwięcej mówiła o dzieciach i wnukach. Zaś Stefania opowiedziała o niedawnej wizycie stryja Beli. Miał już ponad dziewięćdziesiąt lat, a do Stefani przyjeżdżał na łyczek koniaku i na cygaro – tak jak kiedyś przyjeżdżał tu do brata. Wszystko przywoził ze sobą w staromodnej saszetce z wytłaczanej skóry. Alkohol miał w srebrnej piersiówce, a dwa cygara w zgrabnym pudełeczku. Uciekał ze swego domu do Stefanii, jak kiedyś do brata, gdy miał dość jazgotu kobiet. „Przechowywał” w domu aż trzy dorosłe i dwie podrastające. Było też kilkoro dzieci, nigdy nie wiedział ile, choć umysł ciągle miał ostry jak brzytwa. Gorzej było z kolanami, ale nadal chodził nie szurając butami. Od kilku już lat nie siadał za kierownicą. Twierdził, że ma dość kierowców w swoim otoczeniu, by od czasu do czasu ktoś go zawiózł w upatrzone miejsce. Do Stefani – swojej ulubionej bratanicy i jednocześnie chrześniaczki, przyjeżdżał zazwyczaj raz w miesiącu, choć zdarzało się, że wpadał nawet co tydzień. Lubili się. Sama Stefania nie bywała u stryja często, jeśli już – to raczej na jego wezwanie, ostatnio w styczniu, gdy złapało go gwałtowne przeziębienie i wystraszył się, że to covid-19. Przyjechała natychmiast (odwołując dwa spotkania z klientami). Żądał, by pozostała w sąsiednim pokoju i rozmawiała z nim przez uchylone drzwi. Jednakże ona w tym przypadku nie usłuchała stryja, nie tylko weszła do jego pokoju, ale wyściskała go, wycałowała, powiedziała, aby tak nie straszył, bo wcale się nie boi. I rzeczywiście po tej wizycie stary Żak całkiem szybko wyzdrowiał. Na co dzień był umęczony nadopiekuńczością dużo młodszej żony, fochami synowej i grymasami dwóch córek. Na szczęście synowa zaraz wyjechała, a i starsza z córek, Agata, musiała udać się do teściów, bo coś się tam stało. Razem z młodymi kobietami wyjechała też część dzieci, a w domu zrobiło się zdecydowanie spokojniej. Stefania zdawała sobie sprawę, że jest lekiem dla stryja i było jej miło.
Stryj Stefan – czyli Bela – był kropka w kropkę jak zmarły już brat Edward Żak, czyli ojciec Stefanii. Z całego rodzeństwa oni dwaj zawsze trzymali się razem. Stefania nie przypominała sobie ani jednej sprzeczki między ojcem a stryjem. Ona też miała taki ugodowy charakter. Nie można powiedzieć, że ciotka Basieńka wściubiała nos między braci, ale z całą pewnością wolałaby, aby ich zażyłość nie była aż tak silna. Bo co tu dużo gadać – była na trzecim miejscu po dzieciach i po szwagrze.
Tymczasem Hania „popłynęła” opowiadając o ostatnich odwiedzinach syna z rodziną. I ni z tego, ni z owego zakończyła opowieść krótkim „zakochałam się”. Przekazała informację w takiej samej tonacji jak całą wypowiedź. Gdyby mówiła dalej – może wiadomość nawet umknęłaby uwagi Stefanii. Ale Hania zamilkła. Znieruchomiały też jej ręce, do tej pory ciągle czymś zajęte – poprawianiem obrusa, bawieniem się widelczykiem, kręceniem kieliszka. Stefania, która właśnie wstała, aby dolać wina, na dwie sekundy zamarła w bezruchu, ale potem uśmiechnęła się szeroko i złożyła gratulacje.
- To chyba dobrze. Jeszcze raz gratuluję! To miłość z wzajemnością, prawda?
- Prawdę powiedziawszy nie wiem. Zakochałam się w facecie z internetu, z Facebooka. A czy jego zdjęcia są prawdziwe? Nie wiem. Tak jak nie wiem, czy pisze o sobie prawdę. To może być od początku jedno wielkie, totalne kłamstwo!
- Dobrze, że masz tego świadomość. A co sprawiło, że się tak zakochałaś? - Stefania wreszcie napełniła kieliszki i usiadła.
- Jego słowa. Zaczarował mnie słowami. A ja nie mogę się od tego uwolnić. Wcale nie chciałam takiego zadurzenia. Ale każdego dnia to szło głębiej i głębiej.
- A kim on jest?
- Niemiec z polskim rodowodem. To znaczy nie do końca. Matka w połowie Niemka, w połowie Ukrainka, a ojciec Polak. On sam nazywa się Hans Grabiec. W domu wołali na niego Janek, tak po polsku. Sporo mi o sobie opowiadał, tylko czy to jest prawda? Czy to prawda? Nigdy nie przyłapałam go na kłamstwie. Był żonaty, ma dwoje dzieci, ale żona mu zmarła po jakimś strasznym poronieniu, chyba w wyniku wypadku. Nie miał ochoty na inną znajomość. Aż do czasu, gdy poznał mnie. Zobaczył moją fotkę gdzieś przypadkiem. W pierwszej chwili nic nie zrobił. A później zaczął mnie szukać, podobno zajęło mu to kilka tygodni. Zaprosił mnie do znajomych i tak się to zaczęło.
Stefania nie miała konta na Facebooku i nie wszystko, o czym mówiła Hania, rozumiała.
- Masz zamiar się z nim spotkać? - zapytała.
- Tak. Właśnie to mam na myśli. Zechciałabyś być moją przyzwoitką? Nie chcę sprowadzać go do domu. Na razie nie podałam swego adresu, choć już kilka razy o to prosił. Ale chcę zaaranżować spotkanie w Poznaniu albo w Krakowie czy Wrocławiu. Lepiej w Krakowie, bo lotnisko... On przyleciałby skądś ze świata.
- Zaraz. Chwileczkę. Muszę to przemyśleć. Obie musimy się zastanowić. Na razie jestem zaskoczona i zadziwiona! Opowiedz coś więcej. Jak można zakochać się nie znając człowieka? Nie rozumiem!
- Nie wiem, jak to się stało. Nie wiem. Pisaliśmy na czacie. Był bardzo miły. Zasypywał mnie cudownymi słowami. No i stało się.
- Masz jego zdjęcia?
Miała w telefonie kilkanaście zdjęć. Dwa na roboczo, chyba na statku, jedno na ośnieżonym stoku w kożuszku, inne na ulicy w płaszczu, dużo w garniturze w pomieszczeniach, jedno tylko w szortach nad wodą. Na dwóch dość wyraźne zbliżenie twarzy. Był przystojny, wysoki, przyciągał spojrzenie. Miał czarne włosy, brązowe oczy i bardzo ujmujący uśmiech. Z całą pewnością mógł się podobać każdej kobiecie.
- Niezłe ciacho! - zażartowała Stefania.
- Wiem. Jestem co do tego przekonana.
- Ile on może mieć lat?
- Mam wrażenie, że jest młodszy ode mnie. Jego syn ma dwadzieścia osiem lat. Widziałam jedenastosekundowy filmik jego syna, który jest muzykiem i tancerzem. Na filmie tańczył coś współczesnego. Cudownie się poruszał. Jakby nic nie ważył! Byłam zachwycona! Podobny do ojca. Tak mi się przynajmniej wydaje. Hans mówił, że też tak lubi tańczyć.
- Hans Grabiec. Dobrze zapamiętałam? Mówiłaś już coś swoim dzieciom?
- Nie! No coś ty? Na razie nie ma o czym mówić! Że stara matka zakochała się w obcokrajowcu? Przecież to wszystko może być jedna wielka lipa!
- Może najpierw porozmawiaj z nim na Skype. Zobacz, czy on to naprawdę on, ten facet ze zdjęć. Musisz się jakoś upewnić. A tak w ogóle to dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę, iż całość nie brzmi poważnie. Tego faceta najpierw trzeba wziąć pod lupę. Nie daj się mocniej porywać uczuciom, bo potem może być wielki płacz.
- Na razie myślę o nim całymi dniami. To jest okropne! Z jednej strony wiem, że jestem za stara na takie amory, ale z drugiej... Co ja mam zrobić? Powiedz. Co ja mam zrobić? Chodzę jak odurzona! Och, chciałabym, abyś mnie jakoś wyratowała! Na dobrą sprawę to wszystko jest bezsensowne! Jestem wściekła na siebie, że dałam się tak zauroczyć. Musiałam przyjechać do ciebie i opowiedzieć. Może mnie jakoś odczarujesz, albo przynajmniej dasz porządnie po głowie...
Hania duszkiem wypiła zawartość swojego kieliszka. Miała szeroko otwarte, przestraszone oczy. Stefania patrzyła na nią zatroskana. Co ona sama zrobiłaby w takiej sytuacji? Przede wszystkim by do niej nie dopuściła. Oczywiście, że to może być oszust. Ciągle się słyszy o naciągaczach w sieci. Ale jeśli akurat nie? Jeśli to jest ta jedyna prawdziwa miłość? Hani z mężem się nie układało... A ona sama i Marek – przecież przez długi czas byli tylko przyjaciółmi. Nawet mniej, niż przyjaciółmi...
Marek... Taka długa historia, która i tak okazała się zbyt krótką...
- Haniu, tak nie można. Ten facet to jest jedna wielka niewiadoma. Przecież to może być jakiś morderca albo zboczeniec. Psychol. Nic o nim nie wiesz. Jaki ma charakter, co lubi, jak często się wkurza albo pije wódkę. Ty masz dom. Może on tylko szuka jakiegoś przytuliska, bo teraz ma zły czas i chce przeczekać. Ale może też okraść cię. Albo i zamordować.
- Wiem, że masz rację, wiem – jęknęła Hania wbijając oczy w ziemię. - Idę jak mucha na lep... A co ty byś zrobiła na moim miejscu?
- Hm... Chyba bym powiedziała, że sprawy rodzinne nie pozwalają mi na utrzymywanie dalszego kontaktu, więc to jest pożegnanie, a on niech się już więcej do ciebie nie odzywa. Ale musiałabyś być w tym konsekwentna. Odciąć się od niego, zablokować, czy jak się to nazywa. Prawdziwa miłość jest piękna, ale tu nie masz żadnej pewności. W zasadzie nigdy się nie ma. Marek i ja...

c.d.n.
fot. Pixabay


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz