czwartek, 27 października 2011

Chaos (czyli miłość na Facebooku) - [poprawione - wszystkie części razem]

Poprawione i z minimalnymi zmianami.Wszystkie części razem.
To jest około 100 stron maszynopisu.

(8607)

Część 1.


1. ONI - Gdyby tak chcieć chronologicznie, to najpierw był ślub z Aliną. Urodziła się im Martusia. A po jakimś czasie cały związek posypał się w gruzy i doszło do rozwodu. Po długiej przerwie spotkał swoją Sarę-Rebekę. Spotkań - tych przypadkowych - było kilka i kilka razy wydawało się, że już nigdy następnego nie będzie. Wreszcie miał pewność, że tylko ta i żadna inna - ale ona zniknęła na dobre, nie bacząc na to, że jemu wali się świat. O to, czy jej się ten świat też wali - nikt nie zapytał, a sama nikomu nie powiedziała. W bezradności, jaka przychodzi, gdy nic już nie można zrobić - łkała bezgłośnie przed komputerem. Nawet się nie modliła, bo przecież trwała w związku uświęconym sakramentem, a tamten był jak mrzonka, jak letni deszcz delikatny, szemrzący łagodnie, niosący ułudę chłodu, gdy po chwili znów słońce wybucha.
Cóż on? Mógł tylko patrzeć. Wszędzie by ją rozpoznał, wszędzie! Ale nic nie mógł zrobić. Jak to jest, że życie ni stąd ni zowąd tak nagle wiatr potarga, jak w mrowisku gałęzią zamiesza, zakręci jak młynek elektryczny ziarnka kawy, zostaje tylko pył. Może - jeśli chodzi o kawę - pył miło pachnący, jednak tylko pył...



Zapamiętał trójkątną, drobną, jasną twarz. To znaczy nie, nie tak! Cera była śniada, opalona, ale jakaś jasność słońca szła z jej twarzy. Wiedział, że to złudzenie. Ot, promień padł pod specjalnym kątem. Było w niej coś, jak w mordce kota, a może bardziej rysia... I jednocześnie coś ptasiego, tak pozytywnie, tak... kształtnie... tak strojnie... Coś mu umknęło... Niepotrzebnie czepiał się szczegółów, ogólne wrażenie ważne. Włosy miała gładko zaczesane, sięgały ramion. Ani jasne, ani ciemne. Takie średnie. Od razu zobaczył je rozsypane na poduszce obok swojego ramienia. O matko! Co też ma za skojarzenia! Bo też zauważył taki ruch bioder...że aż by dotknął, sprawdził... Piersi unosiły się w oddechu, drżały lekko. Widział to wszystko, zapamiętywał, zapisywał w głowie jak na filmie, by później bezsenną nocą odtworzyć kolejne obrazy: rozchylenie bluzki, gdy uniosła rękę odgarniając włosy. Taki nieświadomy gest... Złowił na palcu błysk złota. Pierścionek i obrączka. Powtórzył w myślach - i obrączka... A od kobiet zamężnych broń mnie Panie Boże! Nie poszedł, nie pojechał za nią. Nie wolno. Miał zasady. I to było już drugie spotkanie.


2. ON - Jego żona nie miała, więc się rozstali. Tych zasad. Ale na końcu teściowa (czy teściowa też może być "była"?) wypowiedziała słowa, które długo trawił, obracał na wszystkie strony, mełł jak we młynie ziarno.
- Wiem, jak wychowałam córkę. I nikt, nawet ty, może właśnie w szczególności ty... Nikt mi nie powie, że ona cię zdradziła, bo taki miód miała z tobą. Gdybyś dał jej to, co kobieta, żona, powinna otrzymać od męża - nie doszłoby do zdrady. Zastanów się, czy nie musisz się leczyć!
Ależ go te słowa zapiekły! Aż zapomniał języka w gębie! Nie odpyskował, bo córka podeszła, a przy córce nie mógł i nie chciał. Może i dobrze się stało. Jakoś musiał ułożyć wzajemne relacje z teściową, bo Martusia miała zamieszkać u niej. Była żona z nowym partnerem (fagasem!), on sam z butelką, a teściowa z córką. Jego córką. Złe, wulgarne słowa same wyskakiwały z języka. Szamotał się w nim prawie alkoholik z uładzonym, kulturalnym mężczyzną.
Pierwsze miesiące były okropne! Parszywe! Tak je zapamiętał. Tak myślał o tamtym czasie, pełnym buntu, złości, wściekłości. Ociekał nienawiścią. Nie wyrzucał tego z siebie do obcych, nawet do brata, któremu ufał najbardziej na świecie, nie chodził na pijackie skargi, walił pięścią w futrynę albo w poręcz fotela, bryzgał jadowitym, plugawym słowem - ale sam, w samotności. Zaciął się w sobie. Zawziął się. Przecież nie był alkoholikiem, pił tyle, co inni. Nie imprezował codziennie. Czasem jakaś imieninowa "gala", czasem piwko po pracy - pilnował się, co najwyżej jedno duże. W zasadzie było praca-dom, dom-praca. Nie wystawał pod budką z piwem! Ani nie czekał z drżącymi rękoma na pierwszy kieliszek. Ale dopiero po roku od rozstania z żoną odważył się brata zapytać, czy w tym najgorszym przedrozwodowym okresie już miał go za alkoholika.
- Miałem wrażenie, że właśnie przekroczyłeś cienką czerwoną linię - odpowiedział obrazowo brat. - Może tylko o 5 centymetrów, a może o całą stopę. Ważne, że nie dostawiłeś drugiej nogi. I tak dużo straciłeś. Nie tylko żonę. Rodzinę straciłeś. I wbij to sobie do głowy, że to nie przez niewierność żony. Zapamiętaj to! Może kiedyś będzie drugi związek. Nie spieprz następnego!
Przykre mu też było i to, że mieszkali na sąsiednich ulicach, Martunia z teściową, czyli z babcią, Alina z nowym partnerem, już mężem, i wreszcie on sam, Leszek Zalewski. Niemal ocierali się o siebie. Pewnie i plotki też jakieś krążyły, nie słuchał, nie szukał. Uciekał z tego kręgu. Miał tysięczne myśli. I brak woli, by coś do końca przeprowadzić. Liczył na coś? Że wróci do niego jak pies - z podkulonym ogonem? Albo, że zobaczy jakąś inną poniewierkę? Zobaczył coś zupełnie innego - najpierw jedna, potem druga ciąża! Gdy pierwszy raz zobaczył ten dumny brzuch...! Znów go zabolało. Nie do opisania! Przecież nie chciała więcej dzieci! Broniła się przed nieprzespanymi nocami, pieluszkami, kupkami, butelkami, nocniczkami, wózeczkami. A dla tego nowego - no proszę! - wszystko!
Wtedy był najbliżej sięgnięcia ponownie po butelkę... Skowyczał w czterech ścianach, rozbijał naczynia, bluzgał słowem z rynsztoka, wył...Nie tak miało być! Nie tak! Wiedział, że już nie kocha, ale jego pycha leżała w Rowie Mariańskim. Był jak skopany w bójce w ciemnym zaułku. Na szczęście przetrzymał, nie dał się wódce, choć jak na głodzie był. Użalał się nad sobą, zwyciężyła w nim jakaś resztka dumy, żeby pokazać całemu światu, że... Nie wiedział, co "że”.

3.ON - Przez długi czas był jakby zaczajony gdzieś w głębi siebie. Już wiedział, że jest źle i przeczuwał, że tego uratować się nie da. Uciekał w marzenia. Czekał każdego dnia na taką chwilę, gdzie już będzie można odpłynąć w marzenia. Nie napinać się i nie wysilać. Ale agresja Aliny zaczęła rosnąć i spokojne bycie w domu stawało się niemożliwe. A później doszło gwałtowne trzaskanie drzwiami i wychodzenie z ustami pełnymi gniewnych słów. Tylko wtedy nie wychodziła, gdy był podpity, no bo dziecko… Chyba wtedy jeszcze taiła się przed matką. Ale po pewnym czasie zabierała córkę do matki i… zostawał sam. Z butelką. Wtedy samotność nie była taka przykra.
Po pewnym czasie koledzy z radością mu donieśli, że Alina ma kochanka. Każdy osobno – nie wszyscy na raz. I zwyczajnie się cieszyli! A on w domu nie pytał. W jakimś niewymownym lęku zwlekał, nie zadawał pytań. Bał się tego wyroku. Już wiedział, że odwołania nie ma, ale nadal próbował coś skleić, naprawić, uratować. A tu już nie było czego ratować… Alina była gniewna, wroga i obca. Odsuwała się, wznosiła nowe zapory, jakieś sztuczne bariery. Aż któregoś ranka, gdy właśnie zbierał się do pracy, powiedziała, że od dziś już tu nie będzie mieszkać, że kogoś ma i tam się wyprowadza, że Martusia na razie będzie u babci i, że złożyła pozew o rozwód.
Czy można bardziej upokorzyć mężczyznę? Takie pytanie stawiał sam sobie. Cała jego męska duma została wdeptana w ziemię przy pomocy damskiej szpilki – takiego pantofelka.
Pił. Co innego mógł zrobić? Pił. Aż do rozwodu.
A po rozwodzie dojrzewał do przeprowadzki. Powoli, może zbyt wolno. Czekał na sposobną chwilę, na znak od losu, na korzystny dla siebie splot okoliczności.


4. ON - Córka mu rosła, piękniała, a on sam czuł, że jego miłość do Martusi staje się zbyt zaborcza. Chciał o wszystkim wiedzieć, we wszystkim uczestniczyć, znać każdą koleżankę i każdego kolegę. Nawet do kina chodził na te same filmy, by wiedzieć, co ją zajmuje.
- Jeszcze trochę i będzie z ciebie toksyczny ojciec - zauważyła kiedyś teściowa. Miała takie niezrównane wejścia co jakiś czas.
- Muszę być za siebie i za matkę - odpyskował. Niepotrzebnie. Teściowa nie wchodziła w pyskówki. Ale jak już coś powiedziała, to on przez tydzień do siebie dochodził. "Toksyczny ojciec" - żuł słowa w samotności, zraniony i obolały. Skąd w nim tyle wrażliwości? "Byczą skórę poproszę"- myślał.
Wreszcie mu się zaczęło układać z przeprowadzką. Zmieniał wszystko: miasto, pracę, dom, nawet znajomych. Długo mu się ślimaczył remont, prawie dwa lata, bo i z pieniędzy się wysupłał, ale też sam chciał wiele rzeczy zrobić, osobiście. Henryk, brat, pomagał mu prawie w każdą sobotę i niedzielę. Córka też przyjeżdżała - zazwyczaj sprzątała, ogarniała ogródek, albo oglądała, nie gnał jej do roboty, tyle, ile sama chciała i mogła. Matka przez Henia podawała jakieś domowe jedzenie w słoikach. Ze dwa razy sama przyjechała. Dom dla jednego był zdecydowanie za duży. Jednak umyślił sobie, że Martusia kiedyś tu osiądzie wraz ze swoim mężem, a potem to i dzieci się posypię, a on, Leszek, będzie z wnukami na spacerki chodził.

5. ONA - Czasem, zazwyczaj niespodziewanie i nie koniecznie w odpowiednim miejscu, wracały wspomnienia. Nie chciała się nad sobą rozczulać. Popełniła w życiu tyle błędów! Miała to, na co zasłużyła. Mądrzejsze decyzje owocowałyby lepszym, milszym życiem. Ma to, co sama wybrała... Co tu teraz rozmyślać, wspominać, snuć niewczesne żale...
Niby każdy człowiek ma jakieś kamienie milowe na swojej drodze. Ale ona miała jeszcze jakby małe gwiazdeczki, świetliki, słoneczka maciupeńkie - jej własne, prywatne. Znajdowała je niespodzianie, jak prezenciki pod choinką: oczekiwane, ale bez "obowiązkowego stawiennictwa", raz były, innym razem - nie. Bardzo mało ich było - niestety...
Na rok przed maturą, na wakacje miała wraz ze swoim chrzestnym ojcem, jego żoną i córką jechać w góry. A tu wujek Janek tak się rozchorował. Halinie bardzo zależało na tym wyjeździe. Nigdy nie była w górach. Szkolne wycieczki wiodły na północ Polski. Jeszcze bardziej zależało jej na wujku. Zwyczajnie był jej bardzo bliski. Mogła z nim o wszystkim porozmawiać. Dusza się sama otwierała... Przyjeżdżał do nich na wieś. Nie za często. Zawsze jednak tak ułożył pobyt, że byli sami na długim spacerze, albo sobie oddzielnie tylko we dwoje na groby poszli, albo do sklepu - byle znaleźć czas i spokój na szczerą rozmowę. Kiedyś go zapytała, czy z Madzią (córką) też tak rozmawia, uśmiechnął się do niej, puścił filuternie oko i zapewnił, że Madzia ma swojego ojca chrzestnego.
- Od tego jesteśmy - my, chrzestni ojcowie. - Śmiał się cicho, czasem tylko samymi oczami.
Wracała z Warszawy mając poczucie satysfakcji, jak z dobrze spełnionego obowiązku, z tym, że wujek Janek w żadnym razie nie był dla niej obowiązkiem. A najważniejsze, że nastąpił przełom i że wracał do sił.


6. W pociągu był tłok, choć celowo wybrała na powrót środek tygodnia. Pewnie wiele osób wpadło na taki sam pomysł. Nawet nie próbowała wciskać się głębiej do środka wagonu, stanęła przy drugim oknie, bo tam już było można torbę połową dna oprzeć o kaloryfer i stojąc blisko przytrzymywać nogami. Podłoga była bardzo brudna, ludzie ciągle się przeciskali w nadziei na odrobinę lepsze miejsce. Do Małkini znacznie się wyludniło, można już było tylko we dwoje stać przy oknie. Obok niej była jakaś kobieta w średnim wieku. Potem odeszła. Konduktor już kilka razy przeciskał się przez korytarz zamykając po drodze okna, żartował, że wiatr powybija podróżnym wszystkie zęby. Cóż z tego? Upał wlewał się do środka, śmierdziało papierosami i ludzie od nowa opuszczali brudne szyby. Na korytarzu ciągle były jakieś przetasowania, nie śledziła ich. Stała zatopiona we własnych myślach.
- Może wstawię ci torbę do przedziału? Na półkach jest sporo wolnego miejsca - zaproponował jej młody mężczyzna wyrywając z głębokiego zadumania.
Przez chwile milczała, bo droga do rzeczywistości okazała się nad podziw długa. Zgodziła się z tą torbą, a potem zaczęli rozmawiać - jak to w pociągu. Po latach pamiętała tylko ten początek, a z reszty zostało miłe wspomnienie - do czasu... Bo rozmowę zakończył niemiły zgrzyt.
Ze wszystkich przedmiotów w szkole odrzucała od siebie fizykę, jako zupełnie nieprzystającą do dziewczyn i nieprzydatną dziewczynom. Cudem na świadectwie miała trójkę. Dla niej ten przedmiot był koszmarem z najgorszego snu. Drugim takim przedmiotem była geografia. Z wielką łatwością uczyła się na pamięć długich wierszy albo i obszernych fragmentów prozy na różne akademie, a nie radziła sobie z zapamiętywaniem położenia państw, o nazwach stolic nie wspomniawszy (zresztą podobnie nie zapamiętywała nazwisk ludzi i ich twarzy). Nie znała polskich miast i rzek, a co dopiero gdzieś tam, daleko w świecie. A ten młody mężczyzna tak lekko i z taką swadą opowiadał o wycieczce do Libii. Rzucał obcymi nazwami jak z rękawa. To aż niemożliwe, by jeden człowiek tyle zapamiętał! Potem zaczął mówić o Sankt Petersburgu. Gdybyż powiedział, że chodzi o Leningrad... Ale nie - Sankt Petersburg! Barokowy Pałac Zimowy, Newski Prospekt, Ermitaż... Bursztynowa Komnata w pobliskim Carskim Siole... Zwodzone mosty, Miedziany jeździec i krążownik Aurora... Halinie się nie zgadzało - te wszystkie rzeczy były w Leningradzie! Mimo tego słuchała zaciekawiona, już cala wtopiona w opowieść nieznajomego.
A chłopak umiał także słuchać. Pamiętała jego otwartą dłoń na tle okna, gdzie nieznacznym ruchem palców jakby chciał pomóc uwolnić się jej słowom. Słuchał całym sobą. Uważnie patrzył w oczy, czuła, że ważne jest to, co ona mówi, jak myśli - on to naprawdę chciał wiedzieć! Jeszcze żaden chłopak jej tak uważnie nie słuchał!
No tak - ale zdradziła się, z tym Petersburgiem i czar prysł. Chłopak zwyczajnie wycofał się z całej rozmowy i znikł. I cóż z tego, że w domu zaczęła spać z atlasem pod poduszką... Został niemiły zgrzyt…


7.Lubił ten czas, gdy to Martusię zabierał na spacery. O, wędrował z nią prawie zawsze gdzieś bardzo daleko. Znaczy się już potem, gdy Alicja przestała z nimi chodzić. Bo początkowo to chodzili we troje. Lubił szczególnie ten okres, gdy już z Martusią można się było porozumieć. Zawsze zadawała tyle pytań! Szybko nie chciała wózka, ale maleńkie nóżki tak łatwo się męczyły - brał ją wtedy na barana. Jak szybko minął ten czas! Za szybko! A z żoną to się pogubił... Oboje się pogubili... Jak to się stało, że zostali małżeństwem? Oboje przegrali... W ciągu pierwszego roku małżeństwa prawie nie spełnił jej oczekiwań. Kompletna łóżkowa klapa... Był taki upokorzony... Nie byli ze sobą przed ślubem. Ale przecież wcześniej miewał kobiety i wszystko było dobrze. Gdyby go ktoś dziś zapytał - koniecznie dograjcie się przed ślubem - tak by odpowiedział. Wreszcie uznał, że żona należy do tych oziębłych i przestał się biczować. To dlaczego była taka namiętna? Kiedyś nawet prosiła, by do seksuologa, ale pochopnie odmówił, a ona nie naciskała. Żałował później... Musiała coś matce wspomnieć, skoro po rozwodzie teściowa rzuciła mu w twarz takie słowa...


8. Swoja cudną nieznajomą zobaczył pierwszy raz na przystanku tramwajowym. Stała na uboczu i wyglądała na bardzo smutną. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jej były wielkie, bezradne i zrozpaczone. A może mu się tylko tak zdawało? Może już chciałby być dla jakiejkolwiek kobiety ostoją, być tym, który podtrzyma na nierównej drodze, poda ramię zimą, gdy chodnik oblodzony, a może nawet przyniesie do łóżka poranną kawę? Niechby już w łazience obok jego szczoteczki do zębów była jeszcze jedna... Tęsknił za kobietą. Za prawdziwą kobietą. Taką ciepłą, przyjazną, lojalną, wierną. Którą mógłby nosić na rękach... Czemu nigdy nie nosił Aliny? Kiedyś był na to czas...
Może i zapomniałby o zrozpaczonych oczach, gdyby nie ponowne spotkanie i to w krótkim czasie. Na dworcu to było. Właśnie odprowadził córkę do pociągu. A tu nieznajoma. Nazywał ją odtąd w myślach Sarą. Nie wiedział, dlaczego. I wreszcie trzecie spotkanie, po którym stał otumaniony i z zawrotem głowy - ten blask, te włosy na poduszce... Później przez jakiś czas jej szukał. Dopasowywał dni i godziny, przychodził na dworzec. Nic z tego. Lato się zaczęło, przestał przychodzić, sezon urlopów. Tłumaczył sam sobie, że jest tyle pięknych kobiet obok, a tamta miała obrączkę. Już zrezygnował - na dobre.
Odprowadzał znów Martusię do pociągu. Zatrzymał się na chwilę wysoko na kładce, by jeszcze raz popatrzeć w ślad za niknącym pociągiem. Wziął głęboki oddech - do domu, do codzienności. Lecz zobaczył Sarę. Szła pod słońce, więc mógł patrzeć w zasadzie bezkarnie. On był na górze, ona dopiero zaczynała wchodzić na schody. Nie widział blasku na jej twarzy, a zmęczenie. Zdawało się, że ledwie idzie. Na ramieniu miała pasek od dużej torebki, żadnych bagaży. Jak to się działo, że wśród tylu twarzy tę jedną wyłowił natychmiast, a oczy biegły do niej jak po sznurku? Czyżby gdzieś tam głęboko w sobie ciągle na nią czekał? Myślał o niej? A teraz stał jak wrośnięty w ziemię - znów nie poszedł za nią, znów nic nie zrobił. Prawda - miała obrączkę...

9. Halina od czasu do czasu miała dość spółki z Jurkiem Burzanem. Miała wrażenie, że bywa wykorzystywana. Choćby teraz z tym zimowym szkoleniem. Zima była Jurka. Ona jeździła latem. Zazwyczaj nie stanowiło to problemu, lecz którejś zimy Jurek bez konkretnego powodu nie chciał jechać na opłacone już szkolenie. Domyśliła się, że chodziło mu o to, iż to szkolenie było wyjątkowo długie. Co dwa tygodnie w niedzielę niemal przez całą zimę. Za to zagadnienia były tak ważne, że od razu wykluczyła wysłanie w zastępstwie pracownicy. Zatem - sama! Wykłady trwały trzy razy po dwie godziny rozdzielone półgodzinnymi przerwami. Po takim "tasiemcu" czuła się bardzo zmęczona, tym bardziej, że nieprzywykła do długich sesji. Taka umordowana, jak kiedyś po całodniowej harówce na warzywniaku rodziców.
Którejś niedzieli mignął jej na schodach dworca bardzo przystojny mężczyzna. Świetny facet! Było w nim coś znajomego, coś bliskiego, że aż później w pociągu szukała go w myślach wśród swoich znajomych. Za jakiś czas znów go zobaczyła. Spadło dużo śniegu i był lekki mrozik. Stała na dole schodów szukając rękawiczek w torebce, bo dotknięcie metalu poręczy gołą ręką wydało się jej niemożliwe. Wreszcie je założyła, podciągnęła szalik wyżej na nos i spojrzała w górę. BYŁ. Wiatr nieprzyjemny hulał swobodnie, mrozik kąsał odsłonięte miejsca, a ON w rozpiętym jasnym kożuszku na szczycie schodów. I ten prawie biały golf w grube warkocze, pewnie kochanymi rękoma zrobiony, spodnie też jasne, w kolorze kożuszka, ani śladu bagażu. Ogarniała to wzrokiem mając ponadto wrażenie, że on kogoś szuka, że przeszukuje z wysoka cały peron.
Widywała go wielekroć od tej pory, jednak nie każdej niedzieli. Ale gdy go nie było - czuła się wielce zawiedziona. Stawała przy którejś ławce już stosunkowo blisko schodów i starannie osłoniwszy głowę czapką, a nos schowawszy w szal - stała i czekała, aż przejdzie koło niej. Raz prawie się o nią otarł, jednak nie poczuła jego zapachu - żałowała... Zmieniała czapki, kurtki i szale. Aż mąż zapytał, dla kogo tak się stroi. A ona tylko chciała pozostać nierozpoznana.
Rozmyślała też nad tym, dlaczego ten mężczyzna tak ją zaintrygował. Był bez wątpienia bardzo przystojny, ale przystojniaków było na pęczki, a na żadnego nawet nie spojrzała! Wracała ta pierwsza myśl, że jest w nim coś znajomego i bliskiego, coś, co każe patrzeć na zgrabną postać z powstrzymywanym oddechem, że oczy biegną za nim same, bez udziału jej woli... Był w nim chłopięcy wdzięk i jakieś takie... rozbrykanie - widziała, jak przeskakiwał zgrabnie pryzmę śniegu lub ustępował z drogi innym podróżnym. Co może zrobić, by zawrzeć z nim znajomość??? Nic...
I cóż to za myślenie zresztą? Zganiła sama siebie. W domu czekał mąż i synowie. "Koniec balu, panno Lalu". Zaraz i tak szkolenie się skończy i już nie będzie go widywać... Ale on w tym czasie stał się taki ważny! Myślała, że nie chce być rozpoznana, tymczasem w rzeczywistości tylko o tym marzyła! Tylko tego chciała! Pragnęła!
Następna niedziela, podczas której go nie spotkała. Czekała najdłużej jak mogła. Zostałaby nawet na następny pociąg, ale to beznadziejne... Ogarnęła ją tak wielka rozpacz, że nie zdołała powstrzymać łez... Nieco później dotarło do niej, że rozpaczliwie, po wariacku, bez nadziei na cokolwiek, kocha tego mężczyznę. Kocha faceta, z którym nigdy w życiu nie zamieniła nawet słowa, a tylko przypadkiem parę razy dotknęli się wzrokiem... On nawet nie wiedział o jej istnieniu! Czy może być większe wariactwo???


Część 2.

10.Wszyscy go naciskali, by wynajął część domu, bo to nieekonomicznie i w ogóle. Może i by się wybronił przed tym, ale zdrowy rozsądek mówił, że mają rację. Więc jeszcze raz wdał się w budowlane prace i przy pomocy majstrów oddzielił część piętra oraz dodał tam schody zewnętrzne. Chętnych na wynajem miał z polecenia Olgi. Okazało się, że to nie problem.
A jeśli chodzi o nieznajomą... Nie może tak być! - obiecywał sobie. Teraz jak spotka, to na pewno zaczepi, zagada, zapyta o cokolwiek! Musi być jakiś sposób! Musi! Obrączka - to nic nie znaczy! Nie musi mieć męża. Tak dużo teraz osób rozwiedzionych... Już - nieświadomie - wpasowywał się w rolę jej przyjaciela, kochanka, nawet partnera na całe życie... Chciałby wiedzieć, czy inni mężczyźni też tak o jednej tylko kobiecie... Nie, nie rozmawiał o tym ze znajomymi, chociaż było kilka okazji. Zimą też bywał na dworcu i choć pilnie patrzył - nigdy nie dostrzegł Sary. Może nie rozpoznał? Te wszystkie szale i czapki, czasem ledwie oczy widać. Pewnie, że mógł nie poznać. Raz już był prawie pewny, że to ona.. Innym razem wyciągnął rękę, by dotknąć jej ramienia - ale to nie była Sara. Gdzie zniknęła? Z pewnością nie jest w stanie rozpoznać jej pod zimowym okryciem. Nie, to niemożliwe, serce by mu podpowiedziało...
Henryk, brat, sam z siebie zapytał go, kiedy się zakocha.
- Może już jestem zakochany!- odpowiedział buńczucznie i żartobliwie jednocześnie. - Ale tak naprawdę to nie wiem. Mam kogoś na oku. Ale nie wiem... Chyba za wcześnie o tym mówić.
- Olga wspominała, że nosisz głowę w chmurach.
- A to papla!
Olga była ich daleką kuzynką, odważną i silną kobietą, imponowała Leszkowi, można było powiedzieć, że po przeprowadzce ich więzy zacieśniły się już z racji tego, że widywali się teraz od czasu do czasu. Mieszkała w sąsiedniej dzielnicy. Po stłuczce samochodowej pomagał jej i z transportem, i z odszkodowaniem, i z naprawą samochodu. Olga miała na głowie matkę chorą na Alzheimera i kalekiego męża, który bez niej nie mógł wyjść z domu, ale pomagał przy teściowej. Kiedyś Leszek coś bąknął Oldze, że mu w głowie wiruje od samego patrzenia na pewną kobietę. Chciała wiedzieć więcej. Uśmiechał się tylko, nic nie mówił.
- To z ciebie taka Rebeka czy z niej? - zapytała wówczas. Nie zrozumiał. - Bo nie znasz tej piosenki!

Ujrzałam cię po raz pierwszy w życiu
I serce me w ukryciu
Cicho szepnęło: to jest on!
Nie wiem, dlaczego, wszak byłeś obcy,
Są w mieście inni chłopcy.
Ciebie pamiętam z tamtych stron.

Zacytowała z pamięci.
- Te pierwsze słowa to wypisz wymaluj o mnie - przyznał niechętnie. - Ale nie gadajmy o tym, nie chcę.
Od tamtej pory jego Sara zamieniła się w Rebekę.
Coś go powstrzymywało od zwierzeń. Nie dał się przymusić Heńkowi.
- Ty się naprawdę zadurzyłeś! - orzekł brat.
- Daj mi spokój! Nie zajmuj się mną! Jeszcze nie pora na wynurzenia. Choć swoją drogą mógłbyś mi kogoś ciekawego przedstawić. Nie pomyślałeś, że dla mnie w zasadzie to ostatni dzwonek na założenie nowej rodziny? Niedługo osiemnastka Martusi. Robię się za stary na jakikolwiek związek. Nawet na jakiś przygodny, przelotny... A Martusia coś o imprezie wspominała, więc się rychtuj, ojcze chrzestny!
- Pamiętam, pamiętam, nie musisz przypominać. Ale powiem ci, że zawsze mi było żal, że wam , tobie i Alinie, nie wyszło.
- A ja żałuję, że w ogóle się z nią związałem. O tym też nie gadajmy.
- Przecież w pracy jesteś otoczony kobietami! I nic?
- O, w pracy to ja sobie pary nie szukam. Patrzę na ten babiniec jakby trochę z boku i wszystko wydaje mi się takie miałkie, takie płytkie... No i jeszcze wyścig za pieniędzmi... Może i kilka dziewczyn by się znalazło, ale nie chcę. Powiedz mi szczerz, brat. Byłeś w takiej sytuacji, że patrzysz na piękną dziewczynę, która na dodatek cię wyraźnie kokietuje... i nic, zero pożądania. Znasz to? Te moje dziewczyny wcale mnie nie kręcą.
Ale to on sam kłamał nawet przed sobą. Był w centrum zainteresowania swoich pracownic i pochlebiała mu ich uwaga. „Klata” sama szła do przodu. Męskie ego było odpowiednio dopieszczone. A pewna pani na równorzędnym stanowisku, niedawno zatrudniona, wysyłała do niego jednoznaczne sygnały. Być może nawet łatwo mógłby ją oswoić, ale czy pokochać? Nie chciał zaczynać. Nie w jednym zakładzie. Na razie nie miał kłopotu ze znalezieniem sobie partnerki na jedną noc. Bał się niechcianych, nieplanowanych zobowiązań. Chciał być swobodny. Tylko dla Rebeki może poświęcić wszystko. Wszystko? To znaczy, co? I dlaczego akurat dla Rebeki?


11. Przygoda z Facebookiem zaczęła się przez klienta z Pyrzyc, pana Bena.Taki kaleki klient, do którego zawsze na żądanie jeździła. To on ją namówił, pokazał, utworzył konto. Nie chciała pod prawdziwym nazwiskiem, więc wystąpiła jako Halszka Sokół (z domu była Sokołowska), inne dane też nie do końca były prawdziwe. Wtedy chciała tylko, by podwładne nie wiedziały, że to ona. Jakoś bycie sobą tak publicznie – krępowało Halinę.
Pracownice były w grupie o nazwie „Dziewczyny przez 24 godziny” i Halina wkrótce też się tam znalazła. Nie była szczególnie gorliwa w pisaniu komentarzy, ale od czasu do czasu sobie poczytała, pośmiała się, gdy trafiły się dowcipne riposty. Taki niewielki relaks bez wychodzenia z domu na plotki.
Po prawdzie to wcale na te plotki nie była taka szybka, bo wolnego czasu miała mało. Za mało. Ciągle obiecywała sobie, że coś z tym zrobi. No i mijał dzień za dniem. A i przyjaciółkę, Hanię Zagórną, też miała tylko jedną. Robert Popławski nienawidził, kiedy się spotykały, to też spotkania były trzymane w tajemnicy i najczęściej odbywały się na tzw. ”łonie przyrody”, bo ten drugi mąż, Tomek Zagórny, za bardzo lubił słuchać, czy wręcz podsłuchiwać.
Halina nawet Hani nie opowiedziała o swoim „białym panu”. Wstydziła się, że ma takie marzenia. Wstydziła się, że takie myśli przychodzą jej do głowy.
Dawno się nie widziały i była pora na następne spotkania. Ale Halina źle się czuła. Ostatnio miewała zawroty głowy, szczególnie w stanach wzburzenia. Odwlekała spotkanie z lekarzem w nadziei, że „samo przyszło – samo przejdzie”. Na razie się nasilało, a ona ciągle spędzała zbyt wiele godzin przed komputerem. Wiedziała, że znajome chodzą „z kijkami” wokół jeziora, zawsze o 18:30. Myślała, by do nich dołączyć, ale ciągle było coś ważniejszego. Choćby posprzątanie po obiedzie. Buntowała się tylko wewnątrz siebie. A swoim mężczyznom – ani mru-mru.


12. Przetarła znużone oczy. Dziś wiele godzin przy komputerze, dużo za dużo, takie dni ostatnio zdarzały się zbyt często. Ze szkodą dla jej niejako prywatnych spraw. Odrzuciła pokusę od siebie - nie kliknęła na FB, nie dziś. Wiedziała, jak bardzo ten portal ją wciąga. Dziś musi odpocząć.
Synów jeszcze nie było. Prawie codziennie gdzieś wychodzili, szli, biegli - jak to młodzi. I prawie zawsze razem. Znajdą swoje "połówki" i przestaną tak latać. Mąż miał "dyżur" przed telewizorem - zawsze głodny wiadomości sportowych, meczy, wywiadów, ciekawostek. Ani nie pytał, jak minął dzień, ważne, że zrobiła obiad. Reszta go nie interesowała. Nawet nie uchwyciła tego momentu, kiedy odsunął się od wszystkiego. Dobrze, że starszy syn, Kacper, przejął niektóre sprawy, młodszy, Miron, robił tyle, ile koniecznie musiał.
Z przyjemnością weszła pod prysznic. Woda zmywała z niej nie tylko zwykły brud, miała wrażenie, że ciepła woda wracała jej spokój, wyciszała i - choć to sprzeczne - wlewała w jej żyły tę odrobinę siły, która była potrzebna ,by pokonać ostatnie czynności przed zaśnięciem... Nie lubiła chwili kładzenia się do łóżka. Mąż budził się prawie zawsze - jeśli tylko położył się wcześniej. I prawie zawsze bezceremonialnie wręcz żądał, by spółkowali. Nie mogła tego inaczej nazwać - nawet w myślach! Albo przychodził, gdy ona już twardo spała i też bezceremonialnie budził ją - prawie zawsze. Musiała w jednej chwili decydować, czy godzi się na niechciany akt, a wtedy wszystko odbywało się prawie błyskawicznie, czy też mówi nie. Czasem to skutkowało. Tylko czasem. Częściej dochodziło do niepotrzebnej sprzeczki, niemal szarpaniny, a wszystko wyciszone, bo synowie za ścianą. Kilka razy dość brutalnie ją zniewolił. Dusza długo po tym bolała... Udało się. Położył się i nie próbował jej dotykać. Teraz naprawdę mogła spać. Tej nocy była bezpieczna...


13. Najważniejsze, że z córką mu się dobrze układało. Martusia wpadała do niego bardzo często. A – szczęśliwie – teściowa (była teściowa!) nigdy nie utrudniała im kontaktów. Inaczej Alina…Nie chciał o niej myśleć. Niech się cieszy tym swoim pokurczem i nowymi dziećmi i czym tam jeszcze chce!
Omijał swoją eks szerokim łukiem. Także w myślach.
Miał wrażenie, że i Martusia jakoś była bardziej za nim, niż za matką. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, skoro swego czasu chciała z córki zrobić niańkę do tamtych! Ale się nie udało! Marta ma sporo oleju w głowie! Poczuł się dumny z tego, a przecież tak naprawdę zasługa była po stronie teściowej. A jego geny? No tak, geny też się liczą!
Co to za geny, skoro nie może sobie życia od nowa ułożyć? Weszła mu go głowy brązowowłosa piękność, nie da się jej stamtąd wytrzebić. Trochę był zły na siebie, że takie mrzonki mu się w głowie zalęgły. Świat mu się przez to wywraca. Na co czeka? Na co liczy? Biologiczny zegar zaczyna tykać z szybkością karabinu maszynowego. A on ciągle ma czas. Od dawna nie ma czasu! Tylko nic z tym nie robi! A co tu można zrobić???
"No i pozamiatać”- myślał, gdy próby odnalezienia Rebeki spełzły na niczym. Miał sporo roboty wokół domu. Olga akurat też go potrzebowała wyjątkowo pilnie. Nie miał czasu ani na telewizję ani na komputer. I wtedy znów JĄ spotkał! Pojechał do Reala po sadzonki. Właśnie zamykał bagażnik pełen kupionych drzewek i kwiatów do ogrodu, gdy w innym rzędzie samochodów zatrzymało się auto, z którego wysiadła ona i trzech mężczyzn. Wyglądało na to, że są to dwaj synowie i mąż. Tak się domyślał. W pewnym oddaleniu poszedł za nimi go głównej części sklepu. Rodzina się rozdzieliła. Ona poszła najpierw do działu z książkami. Pożałował, że nie jest na tyle namiętnym czytelnikiem, by podejść i powiedzieć:
- Proszę wybrać tę książkę. Jest bardzo dobra.
Więc tylko patrzył z daleka i to kryjąc twarz. W desperackim odruchu skierował się w jej stronę – bo znów mu przepadnie! – ale obok pojawił się syn i Leszek przeszedł obok nawet przez nią nie zauważony! Zdziwiony przy kasie zobaczył, że trzyma w ręku jakąś książkę dla młodzieży. Zapłacił i wyszedł.
Ale nie odjechał. Siedział w samochodzie z sercem bijącym po wariacku. Co jeszcze może zrobić? Co? Odczekał długą chwilę zanim wysiadł z samochodu i podszedł do jej auta, tam telefonem pstryknął zdjęcie tak, by była dobrze widoczna tablica rejestracyjna. Następnie poszukał dogodnego miejsca, by robić zdjęcia, gdy już cała rodzina wróci do samochodu. Wprawdzie musiał długo czekać, ale opłaciło się!
Teraz miał na ekranie monitora Rebekę wraz z synami. Mógł łatwo ich odciąć, ale - po co? Ważne, że miał jej zdjęcie! Maciupenieczki kroczek bliżej…

14. Już od kilku miesięcy była na Facebooku, gdy przypadkiem wpadło jej w oko profilowe zdjęcie, powiększone po najeździe myszki. Weszła na profil. Nie myliła się. Na najwyższym stopniu schodów siedział mężczyzna w rozpiętej szeroko koszuli bez rękawów. Widać było silne, umięśnione ręce i mocny tors, szerokie ramiona. Za mężczyzną były otwarte dwudzielne drzwi, a w zasadzie ciemny, prostokąt wiodący do domu. Na jego kolanach położył głowę pies. Mężczyzna go głaskał. Halina przez długą chwilę nie mogła oderwać oczu od mężczyzny. Było w nim coś znajomego, bliskiego, swojego. Jednak zdjęcie było zbyt małe... Usłyszała głosy synów i błyskawicznie uciekła z Facebooka. Coś sobie przypominała. Coś przemknęło przez jej "zwoje mózgowe", zbyt szybko, nie dostrzegła, nie zapamiętała... Przyjdzie chwila, to jeszcze raz popatrzy. Znajdzie to miejsce. Szkoda, że nie zwróciła uwagi na to, jak on się nazywa!
Wróciła innego dnia. Jak złodziej zaglądała-klikała tam, gdzie liczyła na więcej informacji. Zła, strofowała samą siebie i ... nie przestawała. Dlaczego zachowuje się zupełnie tak, jak jakaś smarkata? Chciała być ta mądra, ta dojrzała i rozważna, a zwariowała na widok faceta w rozchełstanej koszuli... Było coś wzruszającego w tym geście skierowanym do psa... Idiotka! Pomyślała, że i ją ktoś mógłby tak pogłaskać... Tu prawie klimakterium, a tu takie niewczesne myśli... Toż to nawet w jej wieku nie wypada! Rozum swoje, serce swoje... O, już nawet SERCE ?
Znalazła! Powiększyła zdjęcie na wszystkie możliwe sposoby i odkryła, że to jest jej "biały pan" z dworca – na 100%! Tam był taki elegancki, a tu po domowemu. I włosy inaczej się układały... Cudo nie facet... Więc miała rację... Więc to on... Leszek Zalewski. Ręce się jej trzęsły... Ze Szczecina… Właściwie – „o rzut beretem”…


15. Wszyscy mówili tylko o tej tragedii.
Leszek przyjechał akurat dzień wcześniej do rodziców. Razem ze swoją Martusią. Tak dużo się teraz uczyła! Zabrał ją od książek na „wiejski relaks”.
W sobotę rano nikt nie włączył telewizora. Leszek robił porządki w ogrodzie, ojciec sekundował mu z fajeczką w zębach – za robotę już się nie brał, bo kręgosłup „nie ten”. A Marta z babcią gospodarowały w kuchni. Po południu miał razem z nimi i z ojcem jechać po duże zakupy.
Sąsiad zza płota zagadał do nich o tragedii smoleńskiej. Siedzieli później razem przed telewizorem, żadna robota już nie szła i nawet rozmawiać się nie chciało, tylko rosła ilość pytań, na które nie było odpowiedzi… Zgaszeni byli tragedią i żądni nowych informacji. Tego dnia powieki nie chciały skrywać łez…

16. Czasem dzień bywa zły od samego rana. Halina już to znała i wiedziała, że wtedy wszystko, co złe spada na nią. Tak właśnie było w poniedziałek po smoleńskiej tragedii. Zaczął mąż, a „przejechali” się także synowie. Na raz wszyscy oślepli i nie mogli znaleźć rzeczy leżących na zwykłym miejscu.
W takich sytuacjach robiło się jej bardzo przykro. Nawet synowie podnieśli głos, a ona wcale nie była winna! Nie była wczoraj w pokoju synów, więc wcale nie miała kontaktu z dokumentami Kacpra ani ze spodniami Mirona. Zaciskała zęby, bo gdyby pozwoliła sobie na chwilę rozklejenia – zapłakałaby się na amen!
W pracy wszyscy pogadywali o wypadku smoleńskim, aż musiała upomnieć rozgadane towarzystwo, że gonią ich terminy, a w skarbówce nikt na tragedię nie będzie patrzył. No i wyszła na zołzę.
A potem złapała gumę i dopiero się wściekła tak na sto dwie fajerki. Dlaczego kapeć zdarza się zawsze jej, a nie któremuś synowi czy mężowi? Tylko w tym roku już raz miała problemy z oponami, a teraz drugi raz. Na szczęście zaprzyjaźniony klient pomógł jej i nie musiała wydzwaniać za mężem. Ogromnie nie lubiła prosić jego łaski. Już taki był, że chętnie pomagał obcym, ale broń Boże żonie. Nie mogła pojąć – dlaczego? Tylko był jej przykro. Parę razy się przekonała, że w identycznej sytuacji inaczej traktuję ją, a inaczej wszystkich pozostałych. Jakby była jego osobistym wrogiem. Od lat tak. Dlaczego? Pod powiekami pojawiały się nowe łzy. Pomyślała, że już od bardzo dawna hamuje płacz, a może się tyle nazbierało łez, że musi się porządnie wypłakać. Tylko w samotności czy w czyjąś klapę? Do dyspozycji była co najwyżej Hania…
Po kilku dniach, późnym wieczorem, przyszedł do niej Kacper.
- Masz chwilę, mamo?
- Tak. Coś potrzebujesz?
- W zasadzie to chcę cię tylko przeprosić. Za to podnoszenie głosu, za pokazywanie rogów od dłuższego już czasu. Ta tragedia smoleńska… Tak łatwo o nieszczęście, o wypadek… Pomyślałem, że cię przeproszę, dopóki jeszcze mogę to zrobić. Kocham cię mamo, o zachowuję się tak, jakbym nie liczył się z tobą. Jest mi bardzo przykro, że tak na ciebie od czasu do czasu naskakuję. Wybaczysz mi?
- Już dawno wybaczyłam. Usiądź i przytul trochę swoją starą matkę.
- Jakoś tej starości nie widać – na szczęście.- Objął ja i ucałował serdecznie w oba policzki.
- Nic się nie stało, mój synu. Wszystko dobrze.
- Mamo, jak ty to robisz, że nigdy nie odpyskowujesz, że się nie obrażasz, że dalej jesteś taka, jakby się nigdy nic nie stało?
- Nie wiem. To znaczy jestem przekonana, że mnie kochacie. I to wystarcza. Czasem i ja mam ochotę pięścią w stół. Wujek Janek, mój ojciec chrzestny, nakazywał mi w każdej sytuacji być damą – uśmiechnęła się do wspomnień. – To przychodziło z trudem, ale niejako wchodziło w krew. A po latach owocuje opanowaniem. Tylko teraz czasem w oku zakręci się łza żalu, a nad tym zapanować nie potrafię. Ktoś mówił, że to sprawa nadciśnienia. Im wyższe – tym łatwiej się płacze. Nie wiem, czy to prawda. Możliwe, że coś w tym jest. Generalnie chyba chodzi o dojrzałość emocjonalną i o temperament…Już sam fakt, że tu przyszedłeś z takimi słowami oznacza, że bardzo wydoroślałeś…
- Mamo! Przecież stary chłop ze mnie!
- Niektórzy mężczyźni do śmierci pozostają chłopaczkami. Przez pewien czas jest to dla bliskich urocze, ale potem coraz bardziej męczące.
Tego wieczora jeszcze długo rozmawiali i Halina znów nie umówiła się z Hanią na spotkanie.

17. Hania sama do niej zatelefonowała w jakiś czas później, jeszcze w maju. Namawiała na wspólny wyjazd do Stargardu na zakupy. Umówiły się na piątkowe popołudnie. Haliny samochód, Halina za kierownicą. Pogoda dopisała, choć niebo ciągle było zakryte warstwą chmur i wulkanicznego pyłu z nad Islandii.
Przed wyjazdem z miasteczka ustaliły priorytety – bielizna! Robią polowanie na super bieliznę w rozsądnej cenie.
- Ciekawe, przed kim będę się rozbierać z tej super bielizny!? – zaczęła Hania.
- Tego jeszcze nie wiem. Ale w ładnej bieliźnie czuję się zawsze piękniejsza, bardziej elegancka, a przecież jej nie widać - stwierdziła Halina.
-Uważam, że trochę z nas wariatki – śmiała się Hania. – Powinnyśmy się skupić na kosmetykach.
- Zostaję przy bieliźnie. A jak już będę miła coś nowego, to poszukam faceta!
- O! To mąż ci przestał wystarczać?
- Muszę mu zadać to pytanie.
- Jakie pytanie? Mężowi? Jakie pytanie?
- Sama mnie kiedyś namawiałaś. Nie pamiętasz?
Więcej niż dziesięć lat wstecz, może dwanaście, może trzynaście, kiedy Halina już się upewniła, że zmienił się stosunek męża do niej samej, rozmawiała o tym z Hanią. A przyjaciółka po zastanowieniu opowiedziała jej pewną historię, z której niezbicie wynikało, że tak zachowuje się zdradzający mąż. Uważała, że Halina powinna wprost zapytać o to męża. Ale Halina się bała. Co zrobi, gdy mąż odpowie, iż istotnie ma nową partnerkę? Synowie właśnie wkraczali w wiek dojrzewania – czyli w okres szczególnego niepokoju i buntu. Potrzebowali nie tylko stabilnej rodziny, ale także dobrych wzorców. Czy ma prawo burzyć im ten świat? Wtedy uznała, że nie ma prawa. Teraz chciał znać prawdę. Synowie już dorośli.
- Tak, teraz zapytam, czy mnie zdradził kiedykolwiek w czasie trwania małżeństwa…Muszę to wiedzieć. Nagle stało się to dla mnie ważne.
- Według mnie od tamtej naszej rozmowy upłynęło bardzo dużo czasu. Z dziesięć lat. Po co to rozgrzebywać?
- A mnie się wydaje, że to trwa. Nie kontrolowałam Roberta. Nie śledziłam. Bałam się nawet rozmyślać nad jego czasem pracy… Teraz jednak chcę wiedzieć.
- Ktoś ci wpadł w oko!
- To też. Ale zanim zrobię następny krok muszę znać naszą małżeńską prawdę. Bo następny krok od tego zależy.
- Halina- zawracamy! Miało być miło, lekko i przyjemnie. A zrobiło się ciężkawo. Nie znoszę wyżywania się na mężach!
- No co ty opowiadasz! Przecież nie chodzi o wyżywanie się! A po za tym, to ty jesteś moją przyjaciółką, a nie mego męża. Chyba, że to z tobą on…
- Teraz to wymyśliłaś!
- Przecież to żart!
- Jakiś ciężki kaliber…
- Czyli kupujemy bieliznę?
- Nie tylko. Zaszalejemy! Przynajmniej ja zaszaleję!
- Wariatka! Dobra! Ja też! Kupię koniecznie coś czerwonego!


18. Tego roku Martusia zaskoczyła najbliższych dokumentnie – dostała się na UJ w Krakowie. Wszystko trzymała w tajemnicy i ojciec był przekonany, że składała dokumenty na szczecińską uczelnię. Niejasno robiła nadzieję, że zamieszka z ojcem, a on się na to radował w głębi duszy. Już czuł się tym ojcem rozpieszczającym Martusię do granic możliwości. A tu taka ucieczka. Tymczasem Martusia bezwstydnie przyznawała się do tego, że właśnie chce ostatecznie odciąć pępowinę. Chce się usamodzielnić – tłumaczyła. Jakie usamodzielnienie? No, jakie?- skoro on jako ojciec płacił za wszystko!
Ledwie uporał się z ogrodem, a już musiał zająć się naprawą dachu, bo aż w dwóch miejscach były uszkodzenia. Sam nie umiał, więc sprowadził fachowca z rodzinnej wioski, bo jakoś tym szczecińskim nie ufał. Pewnie zupełnie niesłusznie.
Po za tym odnosił wrażenie, że matka się gwałtownie postarzała i jakby chciała być więcej z synami, choć tego tak wyraźnie nie formułowała. Teraz, kiedy już był, prosiła go, by chwilę z nią posiedział i porozmawiał. Wymyślał początkowo, że trzeba to i tamto zrobić, ale matka brała go za rękę i kazała siadać przy sobie. Zazwyczaj pierwsza zaczynała opowiadać, ale to było jakby na uśpienie czujności syna, bo w chwilę potem następowały pytania. Martwiła się, że Leszek jest sam.
- To nie jest normalne dla mężczyzny w sile wieku – mówiła zwykle.


19. Łzy ciekły po twarzy, choć chciała je zatrzymać… Nie szlochała. Tylko te łzy jak paciorki różańca, jedna za drugą… Kap, kap - na bluzkę, a jakaś nawet na klawiaturę…
Nie było go! Od kilku dni nie pokazywał się na Facebooku! Co się stało?
I zła była na siebie, że tak dramatycznie do tego podchodzi.
Czasem, gdy był, udawało się wymienić jakiś komentarz. Tak się cieszyła, gdy zwrócił się bezpośrednio do niej, użył jej imienia… Raptem dwa razy. Wielkie mi co. Może i niewielkie, ale było specjalnie dla niej.
Wstydziła się pisać wprost do niego. Nie chciała, by pomyślał, że go w jakikolwiek sposób osacza, że chce być dla niego ta najważniejsza z pośród około trzydziestu innych kobiet, które zawsze się pojawiały, gdy coś tam napisał. Banalne posty przyciągały więcej dyskutantów. Gdy trafiało się coś poważnego – pań było zdecydowanie mniej.
Wchodząc na portal zaczynała od sprawdzenia, czy on jest na czacie. Najczęściej go szukała. Później, gdy przekonała się, że towarzyszy mu niemal cały czas wianuszek pań – robiła odwrotnie – wylogowywała się. Za bardzo przeżywała te swobodną wymianę zdań. Pisał do nich, że za jakąś konkretną wypowiedź przesyła buziaka, zostawia serdeczności albo życzy słoneczka przez cały dzień, a nawet i nocą. Było jej niewypowiedzianie przykro. A w duchu się pytała samą siebie – i za cóż się tak strasznie katuje śledząc jego wypowiedzi. Cóż ją może obchodzić jakikolwiek obcy mężczyzna?
Pojechała do Pyrzyc do pana Bena – pokaże się publicznie jako Halina. Halszka niech sobie zostanie. A teraz wystąpi jako Halina Popławska. Niech ma!
A wracając z Pyrzyc znów płakała. Jakiś żal wwiercał się w nią coraz głębiej…


20.
- Olga! Ona jest na Facebooku! Zrób coś!
- Jak się nazywa? Jestem przy komputerze, już się przełączyłam.
- Halina Popławska.
- Mam. Widzę.
- Napisz coś, zagadaj, nawiąż znajomość! Napisz cokolwiek!
- Ty to potrafisz człowieka zaskoczyć!


21.
- O to ci szło? Zadowolony?
- Dziękuję, kochana! Maleńki kroczek do przodu. Maciupeńki.
- Leszek, Leszek! Co ja się z tobą mam.
- A jak Zenek? Jak mama?
- Wszystko bez zmian, czyli dobrze. Zawsze boję się pogorszenia.
- Słuchaj... czy ja mógłbym Zenka do siebie na jakiś weekend zabrać? Pomyślałem, że on jest strasznie uwiązany w domu. Że może przydałby mu się taki męski wieczór. Wiesz, ja mam wszystkie udogodnienia dla niepełnosprawnych.
- I na dodatek z wódeczką?
- Od kieliszka czy dwóch dziury w niebie by nie było. On strasznie uwiązany koło domu.
- Leszku, dziękuję za propozycję. Naprawdę. Tylko ty jeden o nim pomyślałeś. Porozmawiam z Zenkiem. Teraz od niego będzie zależało. Naprawdę dam mu wolną rękę.
- Lubię twego męża, a nie za wiele miedzy nami, chłopami, kontaktów.


Część 3.

22. Halina starannie dobierała czas na rozmowę z mężem. Żadnych sportów w telewizji – sprawdziła dokładnie. Upewniła się, że nie wziął ze sobą pilnych papierów. Wprawdzie mówił, że jest zmęczony, ale zmęczony był prawie zawsze.
Cały czas miała nadzieję, że powie, iż nigdy jej nie zdradził. Czemuż tak uparcie i bezwzględnie dochodził swoich małżeńskich praw? Jeśli byłby związany z inną kobietą, to powinno to jakoś inaczej wyglądać. Powinien unikać współżycia. Tak myślała.
Kręciła się po pokoju i ciągle nie mogła zadać właściwego pytania, choć zapytała już o pracę, samochód i wakacyjne plany, które jak zwykle od lat były rozbieżne…
- Czy ty kogoś masz? – wypaliła przysiadając na wprost męża.
Wyprostował się gwałtownie i zobaczyła jak poczerwieniał.
- Tak czy nie? – naciskała.
- Mam.
Cios był okropny. Liczyła się z taką odpowiedzią, a teraz oddechu nie mogła zaczerpnąć, jakby dostała prosto w splot słoneczny… Zacisnęła zęby i przez kilka chwil siedziała nieruchomo, trawiąc w sobie tę informacje. Miała następne pytania, ale musiała najpierw choć odrobinę ochłonąć.
- Od ilu lat? – drążyła.
- Nie pamiętam.
- Długo?
- Długo.
- Dziesięć lat? Dwanaście? Piętnaście?
- Byłaś wtedy w tej trzeciej ciąży, tej, co poroniłaś… Nie chciałaś współżyć…
Liczyła w myślach…Czternaście lat wstecz. Ciąża na skutek mężowskiego gwałtu… Źle się czuła od samego początku. Lekarz chyba wiedział, że ciąża jest nie do uratowania, zawsze tak niewyraźnie o tym mówił…
- Z tą samą kobietą?
- Tak.
- Dlaczego?- Natychmiast pożałowała tego pytania. Po co jej to wiedzieć?
- Ona też jest w związku, którego nie może zakończyć.
- Czternaście lat! Chryste! Coś ty narobił! Coś ty narobił!
- Chciałaś wiedzieć.
- Jak mogłeś jednocześnie i z nią i ze mną?
Czuła się splugawiona, sponiewierana, utytłana w błocie! Który to już raz życie z niej zakpiło? Myśli jej się rwały. Była bezradna i … pusta taka… Nie przygotowała się na aż taką poniewierkę. Jezu! Co ma dalej robić? Gdzie jest teraz jej miejsce? Jak ma przeżyć najbliższe godziny, dni… I co dalej? Co dalej?
Dlaczego każde kolejne nieszczęście, które ją dotyka, jest tak wyraźnie gorsze od poprzedniego? Bardziej bolesne… Następny podły mężczyzna…
Pierwszy był Jacek. On dostał się na studia w Warszawie – ona nie. I było po związku. Zaczęła licencjat w Białymstoku, nic wielkiego, rachunkowość. Edka Kwiatkowskiego znała od lat – chłopak z sąsiedniej wioski. Był najstarszy, studiował zaocznie rolnictwo w Olsztynie. Rodzice szczycili się nim, bo najlepszy student na roku. Nawet nie wie, kiedy i jak zbliżyli się z Edkiem. Jeśli tylko nie miał zjazdu – szaleli po wszystkich możliwych dyskotekach. Mało rozmawiali, ale baletowało się im doskonale. Halina oszczędzała pieniądze na „prawdziwe” studia (dzienne), pracowała, do pracy dojeżdżała autobusem. Jakoś było. Jakoś. Edek nie oświadczył się jej, ale tak z wolna zaczęli mówić o ślubie. Jedyny warunek był ze strony Haliny – że skończy najpierw licencjat, a w razie jakby co, to Edek nie będzie bronił jej studiowania. I Edek nie miał nic przeciwko temu. Ślub zaplanowali na początek września. Zapowiedzi wyszły, kucharz, sala, orkiestra, autobus i co tam jeszcze, wszystko pozałatwiane, zadatkowane, zaproszenia wysłane, suknia do odbioru we wtorek, a w niedzielę Edek z rodzicami przyjeżdża i wszystkie miny poważne. Od razu było jasne, że jakaś niesłychana sprawa. Usiedli wszyscy za stołem w gościnnym pokoju. Matka Haliny chciał czymś ugościć, ale Kwiatkowski nalegał, by usiadła, bo ważną rzecz mają do powiedzenia. Serce Haliny łomotała jak dzwon alarmowy. Cedzono słowa najostrożniej, najwolniej. Wreszcie po długim owijaniu w bawełnę okazało się, że Edek ma być ojcem, a matką – dziewczyna z Olsztyna, która na dodatek nie chce ślubu („bo nie będzie krów doić”), tylko alimenty. Oni, to jest dziadkowie, będą płacić, ale nie chcą, by Halina była zaskoczona. I dlatego przyjechali o tym opowiedzieć. Halina ze zdumieniem słuchała, jak jej rodzice – wprawdzie trochę opornie – ale godzą się na takie rozwiązanie. Nikt nawet jej nie zapytał, co o tym sądzi. Aż drżała z oburzenia. Jeden jedyny raz w życiu podniosła wtedy glos. Wstała i pokazując ręką drzwi wykrzyknęła do Edka „Wyjdź! Natychmiast!” Zaraz potem w ciągu kilku dni zwinęła swoje sprawy w rodzinnych, białostockich stronach i pojechała do Szczecina, prawie w ciemno. Prawie – bo studiowała tam jej koleżanka, Marysia Konieczna, i po wysłuchaniu halinkowej relacji trochę z rozpędu ją zaprosiła. A Halina prosiła ją, żeby w międzyczasie szukała jakiegoś zaczepienia. Potrzebny był pokój i praca. Wszystko to przeleciało jej przez głowę w mgnieniu oka. Konkluzja była jedna – każdy następny facet był gorszy od poprzedniego. Czy to znaczy, że ten „biały pan” będzie jeszcze gorszy?
A jakim prawem zakłada, że kiedykolwiek coś ją może z nim łączyć?
Siedziała taka skopana w pokoju i nawet nie chciała przypominać sobie, jak to się stało, że doszło do tego ślubu… Do ślubu z Robertem Popławskim.
- Jesteś zimna jak ryba! – prawie krzyczał Popławski. – Nie ma w tobie za grosz spontaniczności! Ani kochać, ani żartować, ani złościć się nie umiesz! Jakbym jakąś Królową Śniegu miał za żonę! Sopel lodu ma w sobie więcej ciepła niż ty!
Jezu! A on jeszcze na nią krzyczy! Jest jego ewidentna wina, a on na nią krzyczy!
- Wyjdź! Wynocha! Natychmiast! – teraz ona podniosła glos, a Robert od razu wyszedł – jakby czekał na taki jej okrzyk. Słyszała przez kilka minut jak chodzi po domu, krótko to trwało, stanął w otwartych drzwiach pokoju już z torbą podróżną obok siebie.
- Wrócę, jak ochłonę. Jak oboje ochłoniemy. Przemyśl, co dalej, bo dom jest mój i nie mam zamiaru z niego rezygnować. Tylko, że ja mam dokąd pójść, a ty nie. Najdalej w ciągu tygodnia powinniśmy ułożyć nasze sprawy.
- A co mam powiedzieć chłopcom?
- Co chcesz! Wszystko mi jedno!


23. Leszek Zalewski miał cztery spotkania służbowe na mieście – co godzinę. Nie akceptował takiego maratonu, bo to oznaczało skrócenie rozmowy do minimum – czasem ze szkodą dla sprawy. Ostatnie spotkanie było w restauracji rybnej. Z szefem kuchni znał się osobiście. Zazwyczaj zamawiał solę, karmazyna i dorsza – jednocześnie. Miało to jakąś swoją specjalną nazwę, której nie umiał zapamiętać, a znaczyła tyle co „zestaw trzech ryb na maśle”, lecz była po fińsku (kolme kalaa voissa - ?). Leszek kojarzył to w ten sposób – „kalmary, Kali, wiza”, odnajdował w karcie i palcem pokazywał kelnerce.
Do pracy już nie wrócił. Miał jeszcze prywatne spotkanie z Olgą, ale za godzinę. Spokojnie dojechał do kafejki, nie wszedł tylko spacerował w oczekiwaniu na umówioną porę. Potem się zagapił i wszedł nieco spóźniony. Zdziwił się jednak, bo Olgi jeszcze nie było, za to były trzy jego podwładne. Miały prawo być. Ach – pomyślał – musiały mnie posłuchać! Wybrał numer Olgi. Ucieszyła się i powiedziała, że spóźni się przez jakąś stłuczkę. Musi czekać, bo na chwilę wstrzymano ruch.
- Dobra, nie ma problemu. Ale mam do ciebie specjalną prośbę. Chcę komuś zagrać na nosie. Przez chwilę poudajesz moją kobietę. Zechcesz? Możesz? Błagam! Dobra. To idę po kwiaty.
Zamówił dwie mrożone kawy i szarlotki na gorąco z lodami – ale kazał podać dopiero jak przyjdzie partnerka. Teraz zajął stolik i poszedł po kwiaty – kwiaciarnia był obok.
Dziewczyny z pracy musiały być mocno zdziwione przede wszystkim dlatego, że Olga w jeansach i luźnej bluzce wyglądała dość pospolicie. Za to powitanie pary było gorące co się zowie.
- No, dalby mi Zenek za takie zabawy! – powiedziała śmiejąc się dyskretnie.
- Przecież to tylko przedstawienie!
- Gdybym nie wiedziała o Rebece…!
- Halina Popławska – sprostował. – Nazwisko mi się nie podoba. Takie…płaskie jest. Wiem, że z nazwisk się nie żartuje. Jednak moje nazwisko lepiej by do niej pasowało.
- Marzyciel.
- Zaraz marzyciel! Kilka dni temu wymieniliśmy aż dwa komentarze!
- A wczoraj?
- Wczoraj nie było jej na Facebooku. Przynajmniej w tym czasie, co ja tam byłem. Chciałbym się jakoś z nią umówić… Zupełnie nie mam pomysłu.
- Ale już wiesz, że mieszka w Choszcznie.
- W Choszcznie, o ile jest to prawda. Internet każdą bzdurę przyjmie. A na Facebooku możesz być nawet księżniczką, choć podszywanie się pod innych chyba jest zabronione.
- Napisała ci chociaż coś miłego? Dała jakoś znak, że jest zainteresowana?
- Nie wiem, czy można to tak odebrać… Nie jestem pewien.
- A ty jej? Co ty jej napisałeś?
- Że miło widzieć nową twarz na portalu. I uciekłem. Sprawdziłem znacznie później – nic na to nie odpowiedziała. Nawet nie zaznaczyła, że lubi.
- Och ty… biedaku! – zaśmiała się ponownie Olga.
- Mogłabyś ze mnie nie żartować? Najpierw wypytujesz, a potem się nabijasz! – Leszek był wyraźnie rozżalony. – Dobra. Dawaj te papiery i jeszcze raz mów.
Dziewczyny z pracy już przestały się liczyć. Że też taka komedia wpadła mu do głowy – był zdegustowany sobą.
Miał zawieźć dokumenty o przyznanie miejsca w domu opieki dla chorych na Alzheimera. Do Tuczna. Na dniach miał jechać w tamtą stronę służbowo, a Olga nie mogła wziąć teraz wolnego.
Podczas pobytu Zenka u siebie Leszek niechcący dowiedział się o tym, że matka Olgi jest bardzo złośliwa w stosunku do Zenka, że już dwukrotnie zrzuciła go z inwalidzkiego wózka, że złośliwie zabiera mu herbatę, czy co tam akurat pije, i wylewa do zlewu. Powiedział o tym wszystkim Oldze, bo jakoś Zenek nie mógł… A Olga podjęła działania jedyne możliwe w tej sytuacji. Tym bardziej, że mimo zmiany leków agresja matki rosła. Leszek był przekonany, że to właśnie leki były nadal źle dobrane, ale ani Olga, ani on, nic nie mogli na to poradzić. Przez kilka dni z rzędu matka zachowywała się normalnie, a potem nachodziła ją fala złośliwości. Traciła wtedy kontakt z rzeczywistością. Nie wiedziała, kim jest, z kim rozmawia, czego chce. Jedynie Zenka jakby rozpoznawała i robiła mu jak najwięcej przykrości – porwała gazetę z krzyżówką, coś rozsypała albo wylała, rozbiła doniczkę z kwiatami i ziemią.
- Jak już dasz dokumenty to zadzwoń i opowiedz wszystko dokładnie. Tak mi szkoda Zenka! Ale mamy też szkoda. Dowiedz się jak najwięcej!
- Zrobię, co będę mógł – zapewnił.
24. W domu zaraz wszedł na Facebooka i szukał Haliny – nie było jej.
Czuł całym sobą, że przytrafiło się jej coś złego. Tysięczne myśli przelatywały mu przez głowę. Znalazł stronę o Choszcznie i czytał wszystkie możliwe informacje, oglądał zdjęcia. Szukał jakiegoś punktu zaczepienia i jej nazwiska, może gdzieś się pojawi. W Googlach było ponad pięćdziesiąt stron z Halną Popławską… Szukał starannie i znalazł. Był przekonany, że to ona – miała biuro rozrachunkowe w Choszcznie… Mógł pojechać, mógł nawet zostać klientem tego biura, a wtedy ich spotkanie byłoby bardziej naturalne. COŚ zrobił. Znów taki maleńki kroczek…
Ale dalej był niespokojny. Niepokój był irracjonalny. Nosiło go z miejsca na miejsce. Nie mógł się skupić. Ani telewizor, ani książka, ani nawet pichcenie – a powinien przygotować coś na jutro. Odpuszczał sobie – zje na mieście. Dobrze by było z kimś pogadać. Interesował go jeden jedyny temat – Halinka. Już w myślach zdrobniał jej imię. Szukał tego właściwego – i było – Halusia. Uznał, że tylko takie do niej pasuje. Halusia. Jego Halusia… I jak z kolegami ma mówić o Halusi? To było nie do pomyślenia. Tym bardziej, że to już nie były tak silne związki, jak koleżeństwo ze szkoły i ze studiów. Jakoś już tak mocno się nie zaprzyjaźniał, gdzieś w nim była rezerwa. Miał kolegów, z którymi szedł na piwo, ale broń Boże żadnych zwierzeń!
Wrócił do komputera i znów szukał na Facebooku. Były te same osoby co zawsze. I jak zwykle były żarty, zdjęcia, filmiki z muzyką. Halusi nie było. Na żadne żarty nie miał ochoty.
Podobno mężczyźni nie mają intuicji – myślał.
Chyba jeszcze nigdy nie nosiło go tak po domu!


25.Halina była załamana. W głowie miała gonitwę myśli i straszliwy chaos. Chciała wiedzieć, dlaczego i z kim ją zdradza. Jak mogła być tak ślepa przez czternaście lat??? Troszczyła się o faceta, który miał w nosie przysięgę małżeńską! Który nawet ją zgwałcił! Nie mieściło się to jej w głowie. Nie umiała sobie tego poukładać… Nie robiła mu w domu piekła, to uznał ją za sopel lodu! Jaki sopel lodu? Przecież też miała uczucia, a on to wszystko podeptał! Zmiażdżył! Przetoczył się przez jej życie jak jakiś walec drogowy… Z tego związku tylko synowie – ich „ perła w koronie”. A reszta – szmelc. Żadne zdarzenie nie jest warte wspomnień, nie jest warte, by się nad nim pochylić… Taka miazga. Kiedyś miała swoje gwiazdeczki, świetliki, słoneczka. Od dawna, od bardzo dawna nie przybyło nowego światełka! Są synowie, jest Hania. Koniec. Nic dobrego się nie zdarza. Nic.
Chciałaby jakoś wykrzyczeć, wypłakać swój ból! Nawet wyzłościć… Tak, jak to robią inne zranione kobiety. I nie umie. Jest poraniona bardziej, niż to przeciętnie bywa, i nie umie…Dusi się w tym rozmyślaniu, otępiającym rozpamiętywaniu słów z ostatniej rozmowy z mężem. Nie znajduje wyjścia. Czuje się gorzej, niż zbity pies…
Nie umie powiedzieć sobie – tak, jak to robi w pracy – te dokumenty dziś, te jutro, a te dopiero po dziesiątym. Tu całe nieszczęście ma na raz i nie jest w stanie tego rozdzieli, ugryźć. Nie umie podjąć decyzji. Jakiejkolwiek decyzji – już nie ważne dobrej czy złej. Nawet nie wie, jakie są możliwości, jakie warianty. Nie ogarnia tego!
Robert niczego jej nie ułatwił. Tym wyjściem. Niczego! Zawsze był w stosunku do niej złośliwy. Że też wcześniej tego tak wyraźnie nie widziała, a jak już coś się zdarzyło – znajdowała wytłumaczenie…
„Mistrzyni opanowania” była połamana jak źdźbło suchej trawy. W tym stanie ducha miała żal do wszystkich i o wszystko. Nie umiała tylko tego wyartykułować. Wzburzenie w niej narastało. Myśli były często wręcz sprzeczne. Chaos. W głowie jej wirowało. Przeczuwała następny zawrót głowy, byle tylko bez utraty świadomości…- myślała.
„Kobieto, co ty robisz!?” – krzyczała w myślach sama do siebie i dalej roztrząsała swoje relacje z mężem. Nie da rady sama. Nie ma co ze sobą zrobić. Dom kupili Robertowi rodzice, gdy jeszcze był kawalerem. Ale jak ma z nim mieszkać pod jednym dachem? Wprawdzie teraz wyszedł, przecież wróci. Jakby dał jej tydzień na wyprowadzenie się… O, matko! Dwa kolosalne kredyty władowała w ten dom… Nie ma pieniędzy w zapasie… Wyremontowali dom zaraz na początku małżeństwa i całkiem niedawno. Dach zmienili i całą instalację… To był kapitalny remont, a kredyt spłacała ona… Nikt się słowem nie zająknął. A teraz w planach było ogrodzenie… Czemu nigdy nie pomyślała o jakimkolwiek zabezpieczeniu się? Nie miała ani grosza na jakimś zatajonym przed mężem koncie…
Była nie tylko bezradna, ale i bezbronna…
Musi wynająć mieszkanie. Jednak musi. Nie ma innego wyboru. To jednocześnie oznaczało jakby przyznanie się do winy. A to nie ona jest winna! Musi z kimś porozmawiać… Z prawnikiem? Chyba za wcześnie! Tak chętnie rzuciłaby wszystko! Uciekła gdzieś na koniec świata!
Prawda, już raz uciekła i nic dobrego z tego nie wyszło. Nie będzie uciekać. Nie będzie nikomu i niczego ułatwiać! Nie wyprowadzi się! Niech Robert decyduje. A przynajmniej niech powie, jakie widzi rozwiązanie. Nie będzie słodką idiotką, która tyle zainwestowała w ten dom, a teraz wyjdzie z pustymi rękami. No, to Robert uzna, że jest interesowna. A on to jaki – skoro nie widzi jej wkładu?
Dość! Dość tych rozmyślań na jeden dzień! Dość!
Poszła do pokoju, w którym był jej komputer. Czasem przyjmowała tam klientów. Najmniejszy pokoik w ich domu i najbliżej drzwi wejściowych.
Włączyła komputer i zalogowała się na Facebooku.


26. Leszek wrócił do komputera ze szklanką soku pomidorowego. Ostatnio miewał kurcze nóg, łydek. Powinien pomyśleć o jakichś treningach. Zupełnie o siebie przestał dbać. Rozważał siłownie na zimę i tenis na lato. Tak ze dwa razy w tygodniu. Gorzej było z mobilizacją. Masło zamiast silnej woli. Normalnie masło takie, co to latem na stole…
Nie do wiary – była!
Zdjęcie to samo, zatem i twarz ta sama, trochę zamazana, jakby przez poruszenie. Celowo tak. Ale on i tak wiedział, jak wygląda. Miał swoje zdjęcie, te z pod Reala.
Postanowił odezwać się bezpośrednio do niej, w wiadomościach. Wszedł na jej profil i w wiadomościach napisał:
- Witaj. Co u Ciebie słychać?
Serce waliło mu z całej siły. Nie byli nawet „znajomymi” zgodnie z normami przyjętymi na Facebooku. To jest dla niego chwila prawdy. Zaakceptuje rozmowę z nim, czy odrzuci. Sekundy biegły bardzo wolno. Już dowie minuty, trzy – a odpowiedzi ciągle nie było. Prawda – pomyślał niespokojnie – przecież mógł to być ktoś z jej rodziny. Nawet mąż. A jeszcze gorzej, jeśli syn. Czekał z ogromnym niepokojem.
- Witaj. My się znamy? – tak brzmiała odpowiedź.
- Prawie. Formalności można szybko nadrobić. A już parę razy komentowaliśmy wspólnie. – Odpowiedział szybki i czekając na jej odpowiedź wysłał prośbę, by go przyjęła do grona znajomych.
- Pamiętam. – Znów odpowiedź była powściągliwa.
- Pytałem, co u Ciebie słychać.
- A jakiej odpowiedzi oczekujesz?
- Prawdziwej.
Milczenie było bardzo długie, ponad pięciominutowe. Miał ochotę przynaglić, ale się powstrzymał, żeby – broń Boże – nie uciekła!
- Zwyczajnie.
- Co: zwyczajnie?
- Zwyczajnie się czuję. – Teraz odpowiedź był szybka.
- Poproszę więcej szczegółów. Jakieś niuanse…może? – Poprosił.
Znów długie oczekiwanie.
- Halusiu – napisał to, jakby szeptał.
Milczała uparcie. I zaskakujące:
-Przepraszam, muszę kończyć.
I znikła. Wyłączyła się.
- Znowu wszystko spieprzyłem – powiedział głośno sam do siebie.
Zatem nie chciała z nim rozmawiać. Oparł się plecami o fotel i zamyślił. Nie rozumiał, dlaczego przerwała rozmowę. Dwa słowa wyjaśnienia, a byłoby zupełnie inaczej! Z drugiej strony skąd mógł wiedzieć, jaka ona naprawdę jest. Co myśli? Co czuje? Jakie są jej zwykłe zachowania. Odrzuca go, bo odrzuca jego, Leszka Zalewskiego? A może odrzuca nieznajomego ze zwykłej ostrożności? Przecież ona też nic o nim nie wie.
Jeśli odrzuca, bo jest zwyczajnym nieznajomym – to przecież ma rację, a on co najwyżej powinien pochwalić taką ostrożność. Internet pełen jest dziwaków, ludzi pokręconych, którzy szukają tu czegoś, co ich dowartościuje, albo coś w tym guście…
Roztrząsał każde słowo. Napisała, że czuje się „zwyczajnie”, nie „dobrze”, „świetnie”, „doskonale” tylko „zwyczajnie”. A to by znaczyło, że raczej czuje się fatalnie, tylko nie chce się nieznajomemu otwierać i skarżyć. Znalazła słowo, które niby nie kłamie, ale też i do końca nie mówi prawdy.
Czyli, że miał rację. Coś jest źle, a on jest bezradny, bo nie wie, o co chodzi. Najgorsza z możliwych sytuacji – niewiedza i bezradność…


27. Tama pękła i polały się łzy. Z trudem wystukała ostatnie wyrazy. Aż się zanosiła od płaczu! Potop. W tym stanie ducha żadna wymiana zdań nie była możliwa. Pomijając wszystko inne – mogła się za bardzo otworzyć.
Płakała nad sobą i nad swoim pokręconym życiem. Nie mogła się powstrzymać! Aż poszła szukać w apteczce czegoś na uspokojenie. Popiła wodą trochę kropli walerianowych, po kuchni rozszedł się ich specyficzny zapach.
I wtedy właśnie wrócili obaj synowie.
- Coś się stało? – zapytał prędko Miron i znikł nie czekając odpowiedzi.
Natomiast Kacper zatrzymał się w drzwiach kuchni i patrzyła pytająco na matkę. Halina milczała.
- Mamo, powiedz – poprosił cicho.
- Chyba rozstałam się z waszym ojcem. Jeszcze nie jestem tego pewna. – powiedziała niechętnie.
- Nie chcesz o tym rozmawiać. – Domyślił się Kacper.
- Nie chcę. Najpierw muszę się pozbierać.
- Tata ma kogoś?
Wzruszyła ramionami.
- Od lat mi się wydawało, że jakiś ktoś na boku, ale za twoim przyzwoleniem…
- Kacper! Co ty mówisz? Za jakim przyzwoleniem! Przed trzema czy czterema godzinami się dowiedziałam… Nie rozmawiajmy o tym.
- Mamo, ja jestem dorosły!
- Ciągle jesteś moim dzieckiem, moim synem. Nic się nie zmieniło… Jak to – od lat kogoś miał? – Sens tych słów dotarł do niej dopiero po chwili i nie umiała ukryć zdziwienia. – Wyście wiedzieli? Obaj?
- Może nie tyle wiedzieli, co się domyślali.
Dopiero teraz Halina poczuła się zupełnie wykończona…Została wdeptana już nie w błoto, ale w jakieś bagno, z którego wcale nie ma wyjścia… I jeszcze jej synowie! Oni więcej wiedzieli od niej. Czyli jakaś niedbała była, ślepa, zaczadzona… Skupiona na sobie?


28. Zmarnowałam swoje życie – powtarzała w myślach uparcie. Leżała już w pościeli zwinięta na kształt embrionu. – Zmarnowałam… Moje decyzje zawsze były złe, zawsze źle obstawiałam, zawsze dobierałam sobie niewłaściwe towarzystwo… Z żadnym chłopem nie byłam szczęśliwa!!! Nawet z Robertem w tym naszym najlepszym okresie… Jak to w ogóle było?
Przyjechała do Szczecina ciągle nieukojona po tym, co nazywała „porzucona narzeczona”, choć dosłownie aż tak nie było. W drodze nie wdała się w żadną rozmowę z mężczyznami – próbowało kilku. Była tak wrogo nastawiona do mężczyzn, że w każdej chwili mogła wybuchnąć agresją.
Marysia Konieczna wyszła po nią na dworzec i miała pocieszające informacje. Przede wszystkim był kąt do spania. Jedna z koleżanek- studentek gdzieś tam wyjechała na cały wrzesień. Halina miała zająć jej pokój i przejąć obowiązki, to znaczy pomagać jej mamie w sprzątaniu kwiaciarni. Ale jeśli Halina zgodzi się na sprzątanie także mieszkania i gotowanie obiadu – będzie miała także wikt i opierunek. Niestety – tylko miesiąc.
Pani Irena na parterze miała kwiaciarnię a na drugim piętrze trzypokojowe mieszkanie, ponad sześćdziesiąt metrów kwadratowych.
Mieszkanie było zaniedbane. Należało mu się coś więcej niż przykładowe wiosenne porządki. I Halina – choć zdawała sobie sprawę z ogromu roboty – wcale tym przerażona nie była. Natomiast nie była pewna, czy poradzi sobie w kwiaciarni, żeby potem nie było, ze zniszczyła jakieś cenne kwiaty.
Jeszcze w drodze Marysia Konieczna wkładała jej do głowy:
- Od razu uprzedź, że musisz mieć poranne godziny wolne na poszukiwanie prawdziwej pracy i mieszkania. Wcale nie będzie łatwo znaleźć coś sensownego, a miesiąc szybko minie. Powiedzmy, że później jeszcze przez jakiś miesiąc przewaletujesz w akademiku. I kropka. Musisz sama łapać wszelkie możliwe kontakty. Musisz rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Poznawać nowych ludzi i ciągle pytać. Czasem do marketów się nie pchaj, bo jak tam wsiąkniesz, to już nie wyjdziesz, a chcesz studiować. Masz szukać pracy takiej, by i studia dało się pogodzić. Musisz pytać o pracę, pytać i pytać, do znudzenia. Gazety, telefon i wędrówka po mieście. Każdego dnia.
- Wysłałam dwie paczki na twój adres – przypomniała sobie Halina
- Dobrze, nie będzie problemu. Byłeś tylko pracę znalazła. Ja też będę dalej rozpytywać.
Pani Irena miała około pięćdziesiątki, zmęczone oczy i twarz, chciała sprawić wrażenie surowej, a była zwyczajnie sympatyczna. Od lat za ladą w swojej kwiaciarni odnosiła się do ludzi z wielką życzliwością. I dobrze się stało, że Halina trafiła na nią, jako na pierwszą nową znajomą w Szczecinie.
Halina dostała pokój jej córki – studentki, to jest jej tapczanik, trochę miejsca w szafach i surowe przykazanie, by nie grzebała w rzeczach Sabiny. Dopiero potem padło pytanie, czy Halina umie gotować.
- Umiem gotować, prać, sprzątać, malować ściany i tysiąc innych domowych rzeczy. Umiem doić krowy, robić twaróg wędzić kiełbasy własnoręcznie zrobione. Umiem upiec najlepszą w świecie babkę i nie tylko. Umiem bardzo wiele – jak to dziewczyna ze wsi. Ale to wcale nie oznacza, że pani będzie odpowiadać mój sposób wykonywania pracy. Powiedzmy – ilość śmietany do zupy albo coś tam przy sprzątaniu. Ja się chętnie dostosuję, byle były dokładne wytyczne. Dlatego wolałabym w początkowym okresie bardzo dokładnie ustalać, co i jak mam zrobić.
Pani Irenie podobała się taka odpowiedź. Już po pierwszych dniach tych „szczegółowych” przekonała się, że Halina i umie zrobić i jest chętna do pracy. Ani jej pilnować, ani jej przynaglać, ani za dużo tłumaczyć nie było trzeba. Raczej hamować nadmierną pracowitość, bo Halina jak już zaczęła z gruntownymi porządkami, to po prostu jak na swoim, solidnie, dokładnie i jak najszybciej.
Sprzątało się ciężko, bo w mieszkaniu było bardzo dużo mebli, a w meblach dużo rzeczy, zapewne od lat niepotrzebnych, zaś na meblach zawrotna liczba bibelotów, zdjęć w ramkach. Ściany tonęły w obrazach i – znów – w zdjęciach.
Takie były początki pobytu Haliny w Szczecinie.
Usnęła z twarzą pani Ireny pod powiekami.


28. Z rana znalazła na Facebooku w „wiadomościach”:
-Witaj, Halusiu. Jak się dziś czujesz? Przesyłam Ci uśmiechy i życzenia miłego dnia. Postaram się być to około 17. Mam nadzieję na twoje życzliwe słowo.
Przeczytała to kilka razy – z pewnym niedowierzaniem. Znów nie mogła pohamować łez. A przecież nie mogła iść do pracy taka zapłakana! Przy otwartym oknie wzięła kilka głębokich oddechów. Nie odpowiedziała Leszkowi. Jeszcze nie wiedziała, co ma mu napisać. Jeśli napisze coś miłego, a on okaże się następnym draniem? Przecież wystarczy jeden kąśliwy komentarz na portalu… Nie musi być od razu nie wiadomo co!
Po za tym czyż jest bardziej nieodpowiedzialna osoba niż ona sama? Tu jej się życie w gruzy wali, cała jest uszargana jak w jakimś szambie, a z drugiej strony umizgi do innego faceta? Gdyby ktoś o tym wiedział…
To co? Worek pokutny i samobiczowanie? Niby z jakiej racji? Nie zrobiła nic złego! Nic! Nawet wtedy, gdy jej myśli zaczęły już krążyć wokół „białego pana” nie myślała o zdradzeniu Roberta. Tak by tylko chciała usiąść z kimś do przyjaznej rozmowy… Trochę się wypłakać, wyżalić, poukładać myśli… Może usłyszeć podpowiedź – gdzie popełniła błąd? Co ciągle robi nie tak? Gdzie jest ten pies pogrzebany?
Nastawiła wodę na kawę i herbatę (Miron), a sama wróciła do komputera i z gniewem na Roberta napisała do Leszka:
- Witaj! Cieszę się, że pamiętasz o mnie. I ja postaram się być. Mam chwilowe problemy, więc gdyby mnie nie było – nie bierz tego do siebie. Wtedy będę później.
Klik. Szybko, żeby się nie rozmyślić. Jak to było? Im więcej słów tym więcej błędów? Jak w gorączce usunęła to, co przed chwilą napisała. Zamiast tego wystukała:
- Być może będę.
Klik. Poszło!
Pora na śniadanie dla synów…


29. Leszek zaraz po przybyciu do pracy sprawdził, czy jest odpowiedź: BYŁA ! Lakoniczna. Prawie zdawkowa. No dobrze – zdawkowa. I tak to będzie dobry dzień! Musi wydarzyć się coś miłego! Musi!.
Zabrzęczał prywatny telefon. Olga zawiadamiała go, że dziś jej mama odjeżdża do ośrodka w Tucznie.
- Co ci mam powiedzieć? Chyba jednak gratuluję, że tak szybko to poszło. Głównie ze względu na Zenka. O, teraz to już pokażę mu kafejkę dla niepełnosprawnych, teraz już mi się nie wykręci!
- A ja do ciebie właśnie z jego przykazania. Masz do nas wpaść i to bez samochodu…!
- Rozumiem podtekst! Może jednak w niedzielę? Zaproś mnie na obiad, co?
- Załatwione!A dlaczego aż w niedzielę? Co z piątkiem i sobotą?
- Mam bliżej nie sprecyzowane plany.
- Kobieta?
- Tak jakby. Ale na razie cicho-sza!
- Rebeka?
- Olga, bo cię zabiję! Przyjadę i uduszę! Nawet Zenek cię nie obroni!
- Dobrze, już milczę! Ale się dogadałeś? Tak szybko?
- Olga!
- Milczę przecież! Niedziela o trzynastej!
Ledwie się rozłączył, a weszła pracownica.
- Jest problem, panie kierowniku.. Klient twierdzi, że faktura jest zawyżona.
- A jest?
- Nie. Jednakże on mówi, że telefonicznie uzgodnił z panem pięcioprocentowy upust.
- To niemożliwe! Kto tę sprawę prowadzi?
- Pani Joanna.
- Niech przyjdzie do mnie z klientem.
Znów był pochłonięty pracą.


30. Była! Aż mu się ręce trzęsły!
– Witaj, Halusiu – napisał szybko w „wiadomościach”.- Co dziś z Twoim humorem? – ośmielił się zapytać.
- Na urlopie.
- Przymusowym?
- Tak jakby.
- A kto ma zastępstwo?
- Wściekłość.
- Boję się!
- To Ciebie nie dotyczy.
- A kogo?
- Mnie.
- Słówko więcej? Proszę.
- Wczoraj dowiedziałam się o czymś, co rozwaliło moje życie w drobny mak. Jakby się po nim przetoczył kilka razy walec drogowy. Nie pytaj o szczegóły.
- Bardzo mi przykro. Mogę jakoś pomóc?
- Nie.
- Co z tym zrobisz?
- Nie mam pojęcia. Myślę.
- Jeszcze raz oferuję wsparcie.
- Dziękuję, ale nie ma takiej możliwości. Nikt i nic nie może zrobić. Nie tylko Ty.
- Halusiu, możesz na mnie liczyć – jakby co. Miałem nadzieję na spotkanie w realnym świecie.
- Leszku – napisała, ale musiała to natychmiast skasować, bo zniknęło z pola. Zamiast tego pojawiło się:
- Nie znam cię.
- To dokładnie tak samo jak ja. Ale możemy dać sobie szansę.
- Muszą kończyć.
- Zaczekaj. Będę o 19.
- Nie wiem. Pa.
Uciekła! Przestraszył ją! Napisał za mocno, za dużo, za odważnie? Przeczytał dwukrotnie całą wymianę zdań. Nie było się do czego przyczepić. Wzruszył ramionami. Powinien być jak myśliwy. Tropić, śledzić, zanęcać, przyczaić się i czekać. Po miesiącu by ją oswoił. Co za słowa mu się nasuwają!! Nie chce być ani treserem, ani myśliwym! Chce jak najszybciej usiąść z nią oko w oko, patrzeć na nią, rozmawiać z nią, trzymać jej rękę w swoich dłoniach. Tylko tyle. „Ty draniu! Chcesz jak najszybciej zanurzyć dłonie w jej włosach, przyciągnąć ja mocno do siebie, zatopić się w jej ustach i kochać się z nią! Kochać się z nią bez pamięci! Tego chcesz!” – pomyślał. I poczuł, jak krew przyspieszyła biegu… Ciekawe jaka jest w łóżku…
Humor na urlop – analizował znów rozmowę. Coś rozwaliło jej życie. Co? Przecież jest tylko kilka wariantów. Utrata pracy. Śmierć kogoś bliskiego albo nieuleczalna choroba. Kataklizm finansowy. I zdrada małżeńska. Co się mogło stać? Obstawiał zdradę. Jeśli się nie myli – to już ją ma…


31. Robert przyjechał w piątek o koło dwudziestej. Wcześniej uprzedził telefonicznie, że będzie. Nie pytając zrobił herbatę dla Haliny i dla siebie. Po dawnemu wyciągnięty na kanapie poprosił Halinę, by z nim porozmawiała.
- Ja widzę to tak – mówił dmuchając na herbatę – każde z nas wybierze sobie jeden pokój i to będzie jego azyl bez prawa wstępu tego drugiego. Pozostałe pomieszczenia wspólne. Po za tym nic się nie zmienia.
- To znaczy, że nadal mam prać twoje skarpetki? – zapytała tłumiąc oburzenie i złość.
- Sama wiesz, że nie chodzi o moje skarpetki, a o ekonomię. W końcu to pralka pierze, a nie ty. Zresztą przyjmijmy, że ty pranie wkładasz, a ja rozwieszam.
- Prędzej kupisz suszarkę!
- O! Doskonały pomysł. Od razu jutro za tym pochodzę.
- To który pokój dla mnie?
- Który chcesz!
- Nie wiem, który chcę.
- Może sypialnię? Zrobimy przemeblowanie.
- Czy ty słyszysz, jak my rozmawiamy? Stare, dobre małżeństwo! Nie mogę, Robercie. Nie mogę.
- Zdumiewasz mnie. Niech sobie będzie nawet jak stare dobre małżeństwo, ważne, żeby się dogadać - odpowiedział.
- Ale ty… No dobrze, dobrze. Mów. Ja się dostosuję.
- Sypialnia jest większa, miałabyś więcej miejsca. Ja i tak w domu jestem jakby przelotem. Przemeblujemy jutro z chłopakami. Będziesz miała swój własny kąt.
- A nie więzienie? Nie widzisz, że to jest chore?
- Halina! Zagrajmy w otwarte karty. Nie chcę, abyś się wyprowadzała, bo chłopcom bez ciebie będzie bardzo trudno. A po drugie doskonale pamiętam, kto poniósł główny koszt remontów. Nie kupowałaś wtedy nic dla siebie. Ani ciuchów, ani kosmetyków, ani książek i kolorowych czasopism. Pamiętam to wszystko. Ale też nie mam się gdzie wyprowadzić. Musimy jakoś koegzystować. Do Lucyny nie mogę, bo ma męża i dzieci w wieku szkolnym.
- To gdzie wy się spotykacie?
- Nie pytaj, to tajemnica.
- Nasi synowie wiedzieli, że kogoś masz.
- Tak. Czasem mnie informowali, że już kazałaś wstawić ziemniaki, albo coś w tym stylu. Miałem dość czasu na powrót.
- I oszukiwałeś mnie przez tyle lat!
- Kochałem i kocham Lucynę od zawsze. Ale była kuzynką, a wtedy nie rozumiałem się na stopniach pokrewieństwa i nie dociekałem. Potem ona wyszła za mąż… A później to już na wszystko było za późno…
- A teraz rozmawiamy jak stare dobre małżeństwo. I jeszcze będziesz u mnie szukał pocieszenia, jak coś będzie źle…Przechodzisz samego siebie w tym okrucieństwie. To jest… podłość! Zabolało mnie, gdy powiedziałeś, że taka ze mnie zimna ryba. Rzeczywiście tak myślisz?
- Jesteś bardzo chłodna. Zero spontaniczności. Twój chłód mnie przeraża i irytuje. Wywołuje złe emocje. Agresję.
- Stare dobre małżeństwo…
Oboje milczeli przez długi czas. Halina pierwsza przerwała ciszę:
- A gdybym to ja miała kochanka? Co byś zrobił?
- A masz?
- Hipotetycznie – gdybym miała?
- Hipotetycznie czy nie – to bym go udusił.
- Jesteś pokręcony.
- Jestem.
- To znaczy, że choć ty jesteś z ko…bietą, to mi nie wolno?
- Najpierw weźmiemy rozwód. Od razu. Jednak nie chciałbym, abyś ewentualnego kochanka sprowadzała pod ten dach. Obiecuję nie przyprowadzać tu Lucyny i nie afiszować się z tą znajomością. W ogóle powstrzymam się od jakichkolwiek gestów przeciwko tobie.
- Jakoś mi to wszystko dziwnie brzmi. Jak jakaś transakcja?
- To jest transakcja. Halina, ja cię przepraszam. Wiem, że to wszystko moja wina. Nie powinniśmy się wiązać. Stało się jak się stało. Nie da się cofnąć czasu. No i mamy dwóch synów. A mój związek z Lucyną jest faktem.
- A ja mogę co najwyżej ciebie rozgrzeszyć i pogodzić się z tym, że tobie wolno wszystko, a mnie nic.
- Do rozwodu. Nie chcę przy tym obnosić się z tą wiadomością po znajomych i rodzinie. W szczególności chodzi mi o moich rodziców.


32. Przez najbliższe dni Halina na Facebooku nie napisała nic ekscytującego. „Tak. Nie. Może”. Żadnych konkretów. Była jak ślimak, który cofnął się do skorupki. To też zaskoczony był wielce, gdy w poniedziałek rano znalazł jej wpis z przed pół godziny. Halina pisała:
- W środę będę służbowo w Szczecinie.
-Jeśli tylko pozwolisz – możemy się spotkać. Podaj więcej informacji. Bardzo się na to spotkanie cieszę. - Był rozradowany! Był w siódmym niebie! Taki przełom!
Ale w ciągu dnia i wieczorem nic nie napisała. Dopiero we wtorek rano znalazł jej informację w „wiadomościach”:
- Zostaw mi swój numer telefonu, bo ciągle nie mogę nic konkretnego napisać.
Wklepał numer bez wahania. Miał szalona ochotę dopisać „Kocham Cię”, ale takim wyznaniem dopiero by ją wystraszył!
Wieczorem znów przeczytał:
- Będę pociągiem. Przypuszczalnie około 14:00 powinnam mieć wszystko załatwione. Budynek ZUS-u na dole. Uprzedzam, że może być gwałtowna zmiana planów.
- Proszę: BĄDŹ ! – tak jej odpowiedział.
W środę rano znalazł krótkie „Wychodzę do pociągu.”.
Teraz już mógł tylko czekać na telefon od niej. Jego komórka była naładowana i miał ją przy sobie. Uprzedził szefa, że dziś wyjdzie wcześniej. Miał wysprzątane mieszkanie – zapewne niepotrzebnie. Nawet pościel zmienił. I z rana zatankował samochód do pełna. A ubrany był z wyjątkową starannością. Pozostało mu czekać.
Za dziesięć druga usłyszał w telefonie jej głos.
- To ja, Halina.
- Witaj, Halusiu.
- W głównym holu ZUS-u, tak?
- Będę jak najszybciej. Nie powinnaś czekać dłużej niż kwadrans. Już wychodzę!
Rozłączyła się .
Spieszył się jak wariat! Dojechał w dziesięć minut. Dojeżdżając pomyślał, że nie kupił kwiatów. Trudno, kiedyś to nadrobi. A w sprzyjających warunkach nawet jeszcze dziś. Wjechał na parking, było wolne miejsce. Wysiadając zobaczył mężczyznę z okazałą wiązanką białych róż. Trochę nie ten kolor, pomyślał, jednak zaryzykował:
- Może mi pan odsprzedać te kwiaty? Sprawa życia i śmierci – zapytał wyjmując z portfela sto złotych. – Starczy stówka?
- Skoro sprawa życia i śmierci… - uśmiechnął się nieznajomy podając mu wiązankę.
Leszek prawie biegł. Czekała na niego! Zaraz ją zobaczy! Wszedł do budynku i rozglądał się . Szukał. Był zdezorientowany. Halinki nigdzie nie było widać. Źle się musieli zrozumieć! Jeszcze raz przebiegł cały hol zaglądał w zakamarki. Nie było jej! I wtedy zadźwięczał telefon.
- Proszę? – już wiedział, że to ona.
- Leszku… Przepraszam… Wszystko się… zmieniło… Nie mogę być… Wybacz mi…
Koniec połączenia.
Mówiła prawie każde słowo oddzielnie, jakby miedzy nimi walczyła o oddech… Jej głos brzmiał dziwnie, nienaturalnie, drżał jakby od płaczu. Oparł się o ścianę, bo mu świat zaczął się usuwać z pod stóp. Coś się stało. Co się stało? Co? I ten głos jakby rozedrgany od płaczu?



Część 4.

33. Halina nie mogła się pozbierać. Za dużo, za mocno, za obficie. Wszystko w jednym czasie. Niczemu nie była winna, a czuła się winna! Co za paradoks! Tak łatwo dawała w siebie wmówić winę, tak łatwo brała odpowiedzialność na swoje barki, choćby była nie do udźwignięcia… Dla wszystkich w koło znajdowała usprawiedliwienie, tylko nie dla siebie…
Tam, w Szczecinie, czekając na Leszka zobaczyła siebie jak w krzywym zwierciadle. Oto podstarzała paniusia szuka sobie faceta, bo jej życie przelatuje przez palce. Prawdziwe wartości idą w kąt, a ona ulega… popędowi…? Niewyżyta baba szukająca chłopa – trywializowała. Przecież ją weźmie za …dziwkę! I będzie miał w pewnym sensie racje! Tak jest chętna i gotowa. Już, natychmiast, teraz – bo skinął na nią palcem i powiedział cieplejsze słowo? Mówił do niej „Halusia”… Nikt jej tak nigdy nie nazywał. Nawet wujek Janek.
Widziała Leszka z tym bukietem i dech jej zaparło – białe róże! Jaki piękny symbol! Widziała już, jak jej szuka spojrzeniem. Uciekła! W ostatniej chwili wsiadła do windy. Od razu paskudnie się poczuła. Ledwie znalazła się w damskiej toalecie zemdlała osuwając się po ścianie na podłogę.
W domu było koszmarnie! Te przemeblowanie, te porządki, to potykanie się o siebie i konieczne rozmowy! Nie chciała żadnych rozmów! Chciała ciszy i spokoju!
Na wybory prezydenckie poszła. Nie były dla niej najważniejsze – jak to kiedyś bywało. Poszła, bo zawsze chodziła, bo ciągle jeszcze przykład dla synów ( jaki przykład? to już dorośli ludzie!).
Po za tym straciła komórkę… Chyba wtedy, jak zemdlała. Musiała się gdzieś wślizgnąć w kąt… Albo ktoś ukradł. I tak dobrze, że to była ta na kartę. Nie chciała Leszkowi ujawniać numeru swego telefonu na abonament, tym bardziej, że był to jednocześnie telefon służbowy..
Ale i tak sama sobie zabroniła wejść na Facebooka. Taka kara albo pokuta, co kto woli. Ciągnęło ją ogromnie. Zaparła się . Poćwiczy trochę silną wolę. Dopiero jak w domu się wszystko od nowa poukłada. I jeszcze trzy książki sobie kupiła. Najpierw je przeczyta.
A tu chłopcy uparli się na to, by wyszykować im dwa pokoiki na poddaszu. Kiedyś, przy ostatnim remoncie, ocieplili tylko górę. Trzeba by teraz ocieplić ściany. Akurat można by to zrobić. Nie chciała już włączać się w żadne remonty. Mogłaby podesłać dobrych fachowców - w końcu siedziała w ich dokumentach podatkowych i dobrze znała. Nic ponadto.
Miron „sypnął” się – że chce zamieszkać z dziewczyną… Oboje – Halina i Leszek – od razu byli na baczność. Mowy nie ma. Najpierw ślub. Miron rzucił wtedy ojcu w twarz niemiłe słowa o jego związku z Lucyną.
- Nie masz prawa osądzać ojca! – zaprotestowała gwałtownie Halina.
- Mamuśka wszystkich zaskakuje – zauważył kwaśno Miron i wyszedł.
- A to smarkacz! – Leszek nie mógł długo ochłonąć.
Jednak musiał z Mironem porozmawiać na osobności, bo po kilku dniach syn ją przeprosił. Ale sprawa pokoju pozostała otwarta, bo chłopak ani myślał zrezygnować ze swego pomysłu. Twierdził, że już jest na tyle dorosły, że może układać swoje życie po swojemu. Musi się gdzieś z Kaśką spotykać. Rzucał się jak ryba na haczyku. Ojciec już nie był dla niego autorytetem. Młody był gniewny i buńczuczny. Halina nie chciała walki z synem, nawet takiej słownej przepychanki. On sam widział, że się zagalopował i po kilku dniach złagodniał. Jednak nieprzyjemny osad został.
A domowe sprawy układały się z trudem, opornie. Halina ciągle nie mogła się w nowych warunkach odnaleźć. Ciągle sama sobie nakładała jakieś ograniczenia.
Do jej imienin uporali się ze wszystkim z wyjątkiem ocieplenia ścian. Oznaczało to, że teraz w razie upału w pokoikach będzie bardzo gorąco. A majster obiecał się dopiero koło piętnastego września i na to nie było już rady.
Później były jej imieniny. W zasadzie impreza taka, jak co roku. Wykwintne dania na gorąco i na zimno, ciasta, alkohol, czternaście osób „z zewnątrz”. Nawet rodzice Roberta przyjechali, co było rzadkością. Rodzice Haliny telefonowali w przeddzień – też taka tradycja.
Jednak najbardziej zaskakujące było to, że przez całe przyjęcie Robert traktował ją jak należy, nawet, kiedy już był mocno wypity. W duchu dziwiła się tym zmianom.
Ciekawe, czy Leszek do niej dzwonił?


34. Leszek przeżywał po swojemu. Najpierw to, że tak w ostatniej chwili się wycofała. Rozkładał to na „czynniki pierwsze”, przypominał sobie sposób, w jaki mu przekazała wiadomość. Gdyby nie ten urwany, poszarpany styl, zmieniony tembr głosu… Coś musiał się stać. Najprościej było zadzwonić. Od razu, z marszu, próbował kilka razy, ale telefon milczał. A potem to go złość naszła. Co ma nim tak poniewierać? Sprawdza go? Mogła udawać. Taki głos można udawać. On też swój honor ma, nie musi być nachalny. Jak go nie proszą – to cześć, amigo!
Przecież o niczym innym nie dał rady myśleć! Miał ją cały czas przed oczami. Na wszelki wypadek wszedł na Facebook oraz sprawdził pocztę. Ani śladu czegokolwiek od Halusi...
I tak dzień po dniu.
Wreszcie nie wytrzymał i na priv napisał:
- Czekam na Ciebie. Nie rozumiem, co się stało. Proszę – napisz cokolwiek.
Mijały następne dni, a na Facebooku jej nie było….
Wreszcie uznał, że nie może dłużej czekać, Choszczno to nie zagranica. Odpalił samochód, godzina albo coś koło tego i był w Choszcznie. Pojeździł wolno po ulicach. Przejechał się nad jezioro. Pojechał pod budynek, gdzie było jej biuro. Już od czwartej zaczepionej osoby dowiedział się, gdzie mieszka właścicielka. Podjechał pod jej dom – niech się dzieje wola nieba! Okna miał otwarte i nie wysiadał z samochodu, tylko słuchał. I patrzył.
Siedział w tym samochodzie i siedział bez końca. Dzieciaki biegały blisko niego, ruch był niewielki, każde nieznajome auto musiało rzucać się miejscowym w oczy, ale nie dbał o to. Nic się nie dzieło. Zupełnie senna uliczka, jakich wiele w małych miasteczkach. Dom Halusi sprawiał wrażenie, że jest pusty. Od strony ulicy wszystkie okna były zamknięte. Nikt nie wchodził i nikt nie wychodził. Nikt nie mignął w oknie, nie poruszyła się żadna firanka, nie mówiąc już o tym, by Halusia podlewała kwiatki. Minęła dwudziesta.
Leszek przejechał się po mieście. Wypił w kafejce kawę, skorzystał z toalety. Z bułką z fast foodu i sokiem pomarańczowym wrócił na uliczkę Halusi. Stanął w lepszym miejscu. Obserwował przegryzając bułką. Dzieciaki ciągle były na dworze, w końcu wakacje i tak późno teraz gaśnie słońce. Ale ruch był większy – jakby ludzie przyjeżdżali do domu. Może z działek, bo widział wiadra i kosze wyładowane warzywami i owocami. A on czekał. Niechby się chociaż zapaliło światło w jej domu. Jakiś znak życia! A może też za chwilę wróci z mężem z działki? Wreszcie jedno z okien zamigotało błyskami jak od telewizora. Wtedy wyjął komórkę i spróbował się połączyć z Haliną. Nic z tego. Zastanawiał się przez chwilę i wklepał:
- Jestem pod twoim oknem. Miałem nadzieję się z Tobą zobaczyć. Może jutro będziesz tam, gdzie czasem bywasz? Serdeczności. Klik – i sms poszedł.
A jeśli to nie był jej telefon? Jeśli odezwała się do niego z pożyczonej komórki? Trudno. Na to nie ma już wpływu. Tu nic już nie może zmienić.
Wtem zobaczył ją w oknie! Opuszczała rolety. Przez krótką chwilę widział jej twarz – jak plamę. Ręce uniesione do góry. Nic wielkiego. Po chwili za roletami rozbłysło światło. Koniec.
Włączył silnik.
Jadąc do Szczecina szydził sam z siebie. Wymyślał sobie od głupców.
-Trochę dumy, chłopie!- mówił sam do siebie.
A w domu zaczął od „odpalenia” komputera! – Halusi ani śladu. Komórka również milczała.
Zrobił sobie bardzo mocnego drinka i prawdziwą kolację – miskę makaronu z gulaszem (z zamrażarki). Olga przygotowała mu trochę kiszonych ogórków. Miał ochotę wypić drinka duszkiem, ale się powstrzymał. Zrobiło się późno. Czuł się bardzo samotny, opuszczony i bezradny. Życie go wykiwało! Żona go wykiwała! A teraz jeszcze Halusia … to więcej, niż by pokazała palcem drzwi! Sięgnął po komórkę z zamiarem zadzwonienia do pewnej Tatiany, jednak zobaczywszy, że dochodzi północ – zrezygnował. Jutro. Bardzo jakoś zapragnął ciepłego ciała obok siebie, wtopić się w nie, chłonąć zapach, czuć, jak się pod nim napina i drży, jak krzyczy w spazmach spełnienia… Halusia - gdybyż to mogła być ona!

Rano absolutnie wykluczył jakiekolwiek kontakty z Tatianą. Miał szaloną ochotę pojechać po pracy znów do Choszczna, ale „Chłopie, trochę dumy” – mówił do siebie. Natomiast poprosił szefa, by zlecił mu służbowe wyjazdy w stronę Choszczna – jeśli takie będą.


35. Wreszcie skończyła czytać trzecią książkę. W pracy jakoś się układało, nadążała ze wszystkim, tylko Ankę posadziła przy telefonie i kazała nękać opornych klientów telefonami (tych, którzy zalegali z dokumentami). Co dzień rano podrzucała jej świeżą listę. Anka, z wybitną siłą perswazji, umiała wymóc więcej nic sama Halina.
W domu czekała na głęboką popołudniową ciszę. Wreszcie nie było żadnego prania, żadnych słoików, żadnych umówionych do domu klientów. Nawet obiad na następny dzień też miała. Mogła się zatopić w marzeniach. Ostatnio wcale nie marzyła. Nawet tuż przed zaśnięciem nie pozwalała myślom urwać się z uwięzi. Raczej rachunek na zakończenie dnia i planowanie następnego.
Ale uznała, że już nabrała dystansu do Leszka. I do rozstania z Robertem. Uznała, że jest dość silna na następny krok. Wchodząc na Facebook aż zamknęła oczy i siedziała chwilę lękając się tego, co tam zobaczy. Przecież mógł w wiadomościach prywatnych napisać nawet coś bardzo niemiłego i miałby rację…
0tworzyła oczy. Było bardzo dużo wpisów na tablicy, ale nie tego szukała. Weszła na wiadomości.
Czytała z niedowierzaniem:
-Czekam na Ciebie. Nie rozumiem, co się stało. Proszę – napisz cokolwiek.
- Ściskam Cię imieninowo i mocno całuję!
- Brak wiadomości od Ciebie zaciemnia niebo nade mną.
- Masz mój numer, czekam na telefon.
Ostatnia wiadomość była z przed czterech dni i brzmiała:
- Nadzieja odchodzi ostatnia. Moja – ciągle jeszcze jest ze mną. Jak długo…?
Napisała szybko:
- Jeżeli jesteś – napisz coś teraz.
Przy nazwisku Leszka nie było zielonej kropeczki, ale wiedziała, że niektórzy potrafią jakoś zakamuflować swoją obecność na portalu. Czekała podczytując aktualności i życzenia imieninowe na profilu. Przyjęła dwa zaproszenia do zawarcia znajomości i czekała dalej. Mogła zatelefonować – jak prosił. Jego numer ciągle był w wiadomościach. Przepisała go do notatnika i poszła do stacjonarnego telefonu. Ręce jej drżały. Jeszcze nie czas – pomyślała. Przez głowę przemknęły galopujące myśli. Nie, jeszcze nie czas. Miotała się po domu nie mogąc znaleźć miejsca. Zrobiła sobie kawę i szukała czegoś słodkiego. Od imienin nic nie piekła. A tu nawet cukierki i ciasteczka poznikały. Nikt nie pamiętał o uzupełnieniu zapasów. Robotem ukręciła sobie żółtko z dwoma łyżeczkami cukru i ostrożnie wylała to na wierzch kawy.
Ledwie zbliżyła się do komputera – od nowa zaczęła płakać. Leszka dalej nie było. Weszła na jego profil. Od kilku dni nie robił żadnych wpisów. Mógł wyjechać na urlop. Przecież jest lato. Nie, nie będzie tu tak siedzieć i płakać. Nie będzie użalać się nad sobą. Zaraz, natychmiast zatelefonuje…Trzy łyczki kawy. Tylko co mu powie? No co? To po co dzwonić? Następne łyki kawy. W ustach mieszał się smak kawy ze słodyczą. Po co zawracać głowę tam, gdzie nie ma się już nic do powiedzenia? Ale usłyszeć to by się chciało – zauważyła w myślach kąśliwie. – Może i on chciałby usłyszeć. Przecież nalegał wtedy przy planowanym spotkaniu i w ostatnich wiadomościach…Znów kilka łyków kawy. Cała słodycz już wypita.
Ponownie odrzuciła słuchawkę, jakby telefon parzył ją w rękę.
Gdzieś w głębi serca czarną plamą rozlewał się żal, palił, żarł jak jakaś toksyczna substancja, rozrastał się w potężny ból pełen szarpiących ją macek. Pewnie mniej boli, gdy się naprawdę umiera –przemknęło jej przez skołataną głowę. I ta okropna bezradność, niemoc… I samotność. Samotność!


36. Leszek był na grillu u kolegi. Jeździł taksówką, bo wiadomo – alkohol. Koniec z wyrzeczeniami, dosyć umartwiania się. Trzeba do ludzi i trzeba być otwartym. Ale osóbka, która w zamyśle miała być mu towarzyszką tego popołudnia – jakoś Leszkowi nie przypadła do gustu. Była zbyt hałaśliwa, celowo zwracała na siebie uwagę, chciała być w centrum uwagi. I Leszek nie został do końca, aby broń Boże nie odwozić owej pani.
Chyba z nawyku tylko skontrolował wiadomości na Facebooku i serce mu zamarło.
- Jeżeli jesteś – napisz coś teraz. – Przeczytał.
Niemal w euforii napisał:
- Nie było mnie, ale już jestem. Bardzo się cieszę, że się odezwałaś.
Sprawdzał co chwila, ale przez ponad półtora godziny Halusia nic nie napisała, choć była oznaczona jako obecna na Facebooku.
- Był czas, aby zapomnieć – tak mu wreszcie napisała.
- Nie mogłem. – Wysłał natychmiast zdecydowaną odpowiedź.
- Dziękuję za życzenia.
- Drobiazg. Wolałbym być u Ciebie z kwiatami.
- A Ty kiedy masz imieniny?
- Długo czekać.
- Kiedy?
- Trzeciego czerwca.
- O… A spóźnione przyjmujesz?
- Od Ciebie przez cały rok.
- To zdróweczka ci życzę i słoneczka każdego dnia.
- Dziękuję. Pożycz mi jeszcze kobiety u boku.
- Życzę z całego serca.
- Ciebie…
- Była impreza? – zapytała ignorując owe „ciebie”.
-Nie. Taki tam drobiazg w pracy, nieważne.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia? – zapytała po długiej przerwie.
- Chciałbym wiedzieć. Ale nie musisz. – Uspokajał już ją. Byle tylko przedłużyć „rozmowę”.
- Nie mogę.
- Trudno. Piszmy sobie dalej.
- Nie zależy Ci?
Bardzo mu zależało. Ale co mu da, jak będzie się upierał? I tak Halusia powie dopiero wtedy, gdy sama zechce. On – z tak daleka – nie miał żadnych możliwości!
- To jest mniej ważne. Uśmiechnij się tylko dla mnie teraz.
- Już.
- To był radosny uśmiech?
- Pół na pół.
- To znaczy, że nadal masz kłopoty?
- Leszku, nie piszmy o tym. Jak Ci mija lato?
- Sennie i leniwie. Ale pracuję. Urlop planuję, gdy będzie piękna złota jesień. A ty?
- Wcale nie wiem. Mam wszystko poplątane.
- Spotkamy się? Tak bym chciał na taki urlop z Tobą! Ale byś mnie uradowała!
- Chyba nie.
- Dlaczego?
- Nie mam uzasadnienia.
- Zaryzykuj – poprosił.
- Dlaczego naciskasz?
- Tak to odbierasz? Mogę przyjechać do Ciebie – teraz się wpraszał.
- Naciskasz.
- Ktoś musi być odważniejszy.
- A gdybym to ja napisała – daj swój adres, przyjadę prosto do Ciebie?
- To bym się ucieszy. A przyjedziesz?
- Nie, nie przyjadę.
- Chociaż nie kłamiesz.
- Chciałabym mieć tyle odwagi, żeby przyjechać. Prawdę powiedziawszy przydałaby mi się męska klapa do wypłakania.
- Służę swoją.
- Nie masz na sobie marynarki.
- Skąd wiesz?
- Bo wiem, że lubisz białe golfy.
Trafiony – zatopiony. Aż mu zabrakło oddechu. Skąd mogła wiedzieć? Czyżby i ona go widywała? Zimowe niedziele na dworcu w Szczecinie…
- To prawda. Mam aż trzy – napisał, by nie przeciągać milczenia.
- Widziałam Cię w nich wiele razy.
- Nie wierzę! Gdzie?
- Uwierz. Jasny kożuszek i biały golf w warkocze. Taki gruby golf. A kożuszek zawsze był rozpięty, nawet gdy był mróz i wiatr.
A zatem – prawda. Musiała go widzieć!
- Teraz wierzę. A co Ci mówi biała sukienka w żółte i zielone kwiaty, na to szara marynarka. Taki żakiecik. I torebka na długim pasku. Duża i ciężka.
Teraz ona przez chwilę nie odpowiadała.
- Tak się ubierałam. Mam taką sukienkę. – Przyznała wreszcie.
- Czy teraz wierzysz, że znamy się? Tylko nich Ci do głowy nie przyjdzie ucieczka od komputera. Błagam, nie zrób mi tego!
- Właśnie muszę kończyć.
- Nie musisz. Boisz się, chcesz coś przemyśleć i uciekasz. Proszę – mam cały wieczór dla Ciebie.
- Muszę.
- Ktoś przyszedł?
- Nie. Jestem w domu sama. Synowie wyjechali do Chorwacji.
- A mąż?
- Rozwodzimy się. A Twoja żona?
- Od dawna jesteśmy rozwiedzeni. Dlaczego nie możemy się spotkać?
- A jak okażesz się draniem? W końcu z jakiegoś powodu się rozwiodłeś. Ja też mogę okazać się inna.
- Halusiu, dajmy sobie szansę. Proszę.
Długo czekał na odpowiedź, a gdy już przyszła – był radośnie zaskoczony. Napisała tak szczerze!
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała! Ale się boję. Leszku, ja Ciebie nie kokietuję. Ja się naprawdę boję następnego, nawet najbardziej niewinnego związku z mężczyzną. A z drugiej strony wydaje mi się, że już dłużej sama nie dam rady żyć.
- Jeśli nie damy sobie szansy – zawsze będziemy żałowali. Nie poznamy prawdy. A prawda może być bardzo piękna.
Znów długo czekał na odpowiedź.
- Chcę przerwać naszą rozmowę. Za dużo hipotez i gdybania. Nie spotkam się z Tobą. Przynajmniej nie na tym etapie. Leszku, zakończmy na dziś.
- I co będziesz robiła przez resztę wieczoru? Opowiedz. Będę sobie wyobrażał.- Prosił w nadziei, że mu jeszcze nie ucieknie.
- Zwinę się w kłębek i będę spać.
- Bez ogłupiaczy?
- Nie wiem, co masz na myśli. Bez drinka, bez tabletek. Wystarczy poduszka. Mój ogłupiacz to praca przy zmniejszonej obsadzie, wiesz – urlopy, a ta sama liczba klientów.
Rozumiał to, a ona pisała tak, jakby wiedziała, że on wie , gdzie pracuję. No, wiedział, wiedział!
- Jeszcze o Skype. Wygodniej by się nam rozmawiało. Zgodzisz się? – zaproponował.
- Owszem, ale pod warunkami.
- Pisz.
- To ja Cię wywołuję. Mieszkam z rodziną i nie chcę, by nas ktoś podsłuchiwał.
-Dobrze.
- Generalnie wole pisać.
- Rozumiem to. A ja wolę rozmawiać. Przynajmniej czasami. Po za tym chcę lepiej poznać Twój głos. Cały czas jestem przekonany, że poznaliśmy się gdzieś w przeszłości.
- W zasadzie też tak myślałam. Ale to niemożliwe. Zrobiłam przegląd znajomych już wcześniej. I nie kojarzę.
Przytrzymał Halinę przy komputerze jeszcze przez godzinę. W zasadzie niczego więcej się o niej nie dowiedział. Pletli sobie o niczym i bez zobowiązań. Było miło. Nawet nie flirt. No właśnie – Halina nie flirtowała. Po prostu było miło. Dopiero pod koniec napisał, że czuje się bardzo samotny. Bardzo. Podkreślił.
- Wprawdzie nie da się tego zmierzyć, kto bardziej, ale też czuję się samotna. Bardzo. Za bardzo – odpowiedziała i zaraz potem już kategorycznie się z nim pożegnała.


37. Co ja wyczyniam!? Co ja wyczyniam!? – Gniewała się na samą siebie. Pisząc z Leszkiem nie mogła się powstrzymać od osobistych wątków, od pisania najszczerszej prawdy. Uważała, że to błąd, że przyjdzie pora, gdy znów za to zapłaci.
Ale gdy następnego dnia ponownie była sama w domu – włączenie komputera stało się najpilniejsze. Trochę przekornie zalogowała się jako Halszka Sokół i zaraz, natychmiast się wylogowała. Nie będzie kusić losu. Nie będzie nikogo podglądać ani podpytywać. Jeszcze raz się zalogowała – normalnie, jako Halina.
W wiadomościach Leszek napisał:
-Bardzo możliwe, że dziś będę dopiero po 22:00, a może nawet wcale mnie nie będzie. To wyjątkowa sytuacja. Spóźnione imieniny Hanny i nie ma „zmiłuj”. Wybaczysz mi? Wczoraj o tym nie pamiętałem. Będę się starał być w domu jak najwcześniej. Tak bym chciał z Tobą chociaż kilka zdań…Proszę.
Gdyby wiedziała – umówiła by się z Hanią. Miały za sobą spotkanie imieninowe. To znaczy Halina była na imprezie imieninowej (mimo, że Hania nigdy u niej na tej oficjalnej imieninowej gali nie bywała). Zaskoczyła Hanie w tym roku. Prawie zawsze udawało się Hanię zaskoczyć. Wtedy w Stargardzie kupiła jej czerwoną bieliznę, wszystko „po tajniacku”. W Choszcznie dokupiła czerwoną bluzkę – już wcześniej miała ją na oku. No i obraz. Taka wspólna znajoma malarka namalowała z ubiegłorocznego zdjęcia obraz zatytułowany „Jesienne marzenia” – a na obrazie Hania z mężem na działce na tle dzikiego wina w przepięknych barwach. Oni oboje z filiżankami kawy, takie ciepłe uśmiechy, taki spokój… Takie ciepło i miłość kołysane na niciach babiego lata…
Zajęła się zwykłymi domowymi sprawami, byle jak najszybciej przeleciał czas do wieczora. Z rozpędu nawet zrobiła ciasto z jabłkami. Lubiła, gdy dom pachniał cynamonem i wanilią. Chłopcy też lubili, lada dzień powinni wrócić. Pewnie w najbliższą niedzielę. Może w sobotę? To upiecze następne.
Wrócił Robert i od razu poprosił o ciasto. Wcale się nie krępował z godzinami powrotów do domu. Nie uprzedzał, że nie będzie go na obiedzie itp. Halinę to złościło, ale celowo nie zwracała uwagi. Nie będzie mu pokazywać swojej irytacji! Po co ma wiedzieć, że ona ciągle cierpi z jego powodu. Bo cierpiała. To nie było tak, ze „umarł król, niech żyje król”. Potrafiła przez parę godzin od nowa plątać się po życiorysie, przypominać sobie dobre i złe zdarzenia. I płakać. Ciągle jeszcze płakała, użalała się nad sobą. Przecież gdyby Robert tak uczciwie od razu powiedział, że ma Lucynę… Ona, Halina, też mogła sobie jakoś inaczej to życie ułożyć. Najlepsze lata miała już za sobą. Najlepsze lata…
Słyszała, że ktoś w telewizorze znów podnosi sprawę krzyży na Krakowskim Przedmieściu. Robert słuchał z uwagą. A ją ten temat męczył. Reporterzy niepotrzebnie tak to nagłaśniali. To oni uczynili bohaterami tych współczesnych„krzyżowców”. Nie znosiła tego tematu. Wyszła do siebie.
- Zrobić ci coś do picia? – zapytał przez zamknięte drzwi Robert.
Nie była zaskoczona. Od czasu do czasu miał takie zrywy.
- Dziękuję, nie!
Tak to teraz wyglądało u niej w domu.
A Leszek dla niej wróci wcześniej z imieninowego przyjęcia…jeśli wróci! Może się rozkręci, będzie miło i zapomni, że jest umówiony. W zasadzie to dziwne, że chce rezygnować z imprezy tak wcześnie. Jego sprawa.


38. Leszek spieszył się. Od początku przyjęcia tylko patrzył, jak się z niego urwać. Nieco później uspokoił się – trochę luzu przez najbliższe trzy godziny. Tym bardziej, że przyszła Sabina, jego bardzo stara znajoma. Dawno się z nią nie widział. Prowadziła jakieś rozległe interesy, sięgające Ameryki Południowej, Finlandii i Kazachstanu – „robiła” w drewnie. Jej matka zajmowała się kiedyś kwiatami, a Sabina dalej poszła – drewno. Często wyjeżdżała z kraju. Szczęśliwie dziś była. Miał z kim pogadać, powspominać. Przed laty – w tajemnicy przed matką Sabiny – był jej korepetytorem z wielu przedmiotów. Wyciągał z różnych niemiłych sytuacji. Wkładał do głowy wiadomości prawie jak łopatą. Udało się. Sabina bez opóźnień skończyła studia. I nawet samodzielnie napisała pracę, choć ciągle to i owo podpowiadał. A potem obroniła się na pełną czwórkę. Był wtedy dumny z siebie, bo – co tu dużo gadać – bez jego pomocy Sabina by sobie wcale nie poradziła. Wprawdzie na przyjęciu było więcej osób ze studenckich czasów, ale na Sabinę cieszył się najbardziej. I około dwudziestej już prawie nie pamiętał o Halinie. Natomiast Sabina zapytała go wprost, czy dzisiejszego wieczora jest „wolny bez ograniczeń”. Przytaknął z powstrzymywanym uśmiechem. Bardzo lubił Sabinę, ale była dla niego jak młodsza ukochana siostra, którą ciągle trzeba się opiekować i której spraw jest bardzo ciekaw. Ale nie seks! Sabina nigdy w ten sposób go nie pociągała!
W ciągu ostatnich dwóch, może trzech lat nie widział jej i teraz był zaskoczony efektami masaży, operacji plastycznych i innych „chemicznych wynalazków” – koło niego siedziała kobieta odmłodzona o piętnaście lat! Tak sympatycznie było wspominać, paplać o byle czym, nie spinać się jak na spotkaniach towarzyskich z ludźmi z pracy.
- Chodźmy już – nalegała nie zauważając jego wątpliwości.
- Nie mam przekonania. To nie jest dobry pomysł – bronił się słabo i niezgrabnie.
- Co ty tam wiesz. – zaśmiała się w zamyśle uwodzicielsko.
- Chcę jeszcze pogadać z chłopakami.
Sabina nadąsała się trochę, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Renia Giżewska rozdzieliła ich , miała jakieś tajemnice do Sabiny. Dzięki temu Leszek łapał oddech. Nie chciał uwikłać się w jakąś nową, bezsensowną historię! Było za wcześnie, by już wyjść. Zresztą lubił te spotkania, te wspominki, stare dowcipy i po raz tysięczny opowiadane historie śmieszne tylko dlatego, że dotyczyły ich, i każdy opowiadał je inaczej.
Odnalazł oczami Grześka i Mietka. Grzesiek „tokował” przy jakiejś kobiecie (lasce po liftingu!). Natomiast Mietek patrzył na zgromadzenie jakoś sennie i jakby z góry. Zawsze był z niego taki „niezaangażowany obserwator” – pamiętał Leszek. Podszedł do Mietka.
- Gdzie zapomniałeś żonę? – zapytał podając rękę.
- Siadaj – wskazał brodą Mietek. – A nie zauważyłeś , jak to teraz wygląda? Trzydzieści lat temu może było 10% rozwiedzionych małżeństw. A teraz? Odwrotność. 10% w stałych i nieprzerwanych związkach bez zdrady. Podkreślam to „bez zdrady”. Moja mnie też zostawiła. Najpierw zasponsorowałem jej dwie operacje plastyczne, a potem odeszła. To zdumiewające – monologował przyciszonym głosem Mieczysław – jak łatwo dziś kobiety zmieniają partnera. Kiedyś to my, mężczyźni, zmienialiśmy partnerki. A teraz one nas wymieniają na tak zwane młodsze modele. Zauważyłeś to? Nasza Sabinka na ten przykład jest już po czwartym rozwodzie. Pojmujesz? Mnie to szokuje. Nie przywykam, choć obserwuję świat…Nie przywykam… Nie żebym miał nie wiadomo jakie zasady, ale to jest jakieś chore! Wszystko zmierza do tego, by jedna kobieta miała jednocześnie kilku partnerów. Jednocześnie! Rozumiesz? Odwrotność haremu! To wbrew naturze!
- A wielożeństwo jest zgodne z natura? – udało się wtrącić Leszkowi. Zapytał ot tak, bez przekonania, dla podtrzymania rozmowy, dla zaakcentowania, że słucha uważnie.
- Oczywiście! Popatrz na wszystkie stadne zwierzęta. W końcu nie oto nawet chodzi – zgodne, czy nie – a o to, że kobiety, kiedy już dostały prawa wyborcze – zważ, że to raptem jeden wiek – zmieniają teraz świat bardzo gwałtownie i wbrew nam, mężczyznom. Kolejno zabierają nam nasze przywileje. Pamiętasz? – „czyńcie ziemię sobie poddaną”. One to robią w zawrotnym tempie. A wiesz czym się to skończy? Wymyślą jakąś sztuczną macicę. To tylko kwestia czasu i pieniędzy. To my będziemy przez dziewięć miesięcy w ciąży. Jeszcze tylko sto lat, a może i mniej. Ale ja już tego na szczęście nie dożyję.
Przerwał, żeby napełnić kieliszki.
- Pij, kolego. Oby minęło to naszych synów.
- Na szczęście ja mam tylko córkę – powiedział Leszek i obaj spełnili toast.
- A ja mam dwóch synów. Jest pewna nadzieja, że oni też nie zdążą. Ale rozwój w każdej dziedzinie jest jak postęp geometryczny, więc nigdy nic nie wiadomo…
- Tetryczejesz Marian.
- I tu masz absolutną rację! Tetryczeję. Odkąd mnie opuściła moja ślubna – jakoś inaczej na świat patrzę. A wiesz – ożywił się niespodziewanie – kiedyś lubiłem obejrzeć się za pięknym ciałem. Tak dla samego patrzenie. Teraz, jak nie ma mojej Krysi, wcale to oglądanie mnie nie pociąga. Tetryczeję. Bo i za czym mam się oglądać? Sztuczne a przynajmniej farbowane włosy. Twarz po odmładzających zabiegach i pod toną chemii, sztuczne zęby, silikony zamiast biustu, odessany brzuch i biodra, a nawet to nasze ulubione miejsce teraz można zasłonić sztuczną błoną i masz dziewicę do łóżka, choć już po piątym rozwodzie i z dwójką dorosłych dzieci.
Marian napełnił kieliszki.
- Tak, tetryczeję – zgodził się jeszcze raz. Był mocno „podcięty”. Wypili.
- Smęcisz po żonie. Otrząśnij się. – Leszek mówił, byle tylko coś powiedzieć. – Powinieneś obejrzeć się za prawdziwie młodym i smakowitym kąskiem.
- A ty? Oglądasz się?
- Mnie młódki nigdy nie interesował. Zawsze kobiety podług mego aktualnego wieku. Nie lubię dysproporcji. I gdzie jest teraz twoja żona?
- Już po rozwodzie. I już nie moja. Odmłodziła się jak Sabina. Zupełnie nie mój świat…
Był pijany i zaczynał bełkotać. Leszek skontrolował zegarek: jeszcze miał chwilkę. Odszukał wzrokiem Hankę i przecisnął się do niej. Dość bezceremonialnie zabrał ją innemu mężczyźnie i poprowadził na parkiet. Tańczyła może połowa gości.
- Zaraz będę musiał iść – powiedział z ustami przy uchu Hanki. Pachniała dziwną mieszaniną woni. Lubił dawne perfumy. Te nowoczesne miały jakieś dziwne zapachowe nuty, nie w jego guście.
- Dlaczego?
- Mam ważną rozmowę koło dziesiątej .
- To tu nie możesz porozmawiać?
- To przez komputer.
- Ja też mam komputer.
- Ale dokumenty mam w domu – skłamał.
- To trudno. Na to już nie mam rady. Ale może po rozmowie wrócisz? Na pewno będziemy przynajmniej do drugiej. Wróć, proszę.
- Nie mówię tak, nie mówię nie. Bo nie wiem. W każdym razie nikogo nie będę więcej żegnał. Na wszelki wypadek tylko ciebie mocno ucałuję.
- O, takie obiecanki, cacanki…!
Krótki klakson wywołał go z domu. Hanka odprowadziła go do taksówki i tam rzeczywiście ucałował Hankę, jak obiecał, z radością czując, jak gwałtownie przylgnęła do niego.
Komputer włączył natychmiast po wejściu do domu i ze szklanką pomarańczowego soku zapadł w miękkie poduszki fotela.. Haliny jeszcze nie było. Poszedł umyć zęby, bo jakoś posmak alkoholu mu przeszkadzał. Jakby to Halusia miała poczuć od niego ten zapaszek.
Wrócił, a jej nadal nie było.
Mimo to napisał, że już jest i że tęskni za nią. To było bardzo odważne wyznanie.
- Witaj, Leszku. Ale się dziś naczekałam! A teraz miałam jeszcze rozmowę telefoniczną z takim namolnym klientem. On tylko po 22:00. Co tam u Ciebie? Jak impreza?
- Całkiem miło, ale wole z Tobą.
- To z pracy?
- Nie. Hanka jest żoną mego kolegi ze studiów. W zasadzie tylko dla spotkań studenckich tam chodzę. Jest tam kilka osób z naszej starej paczki. I dlatego lubię te spotkania. Inne imprezy z chęcią odpuszczam. Szczególnie zbiorówki z pracy. Ale te u Hanki mają specjalny klimacik. Duży dom, dobra muzyka, znajome towarzystwo, gala, ale nie na sztywno.
- Dużo Was było?
- Nie liczyłem. Może 30, może 40 osób. Możesz na Skypa?
- Nie. Mąż jest w domu. Nie chcę.
- Jak ci minął dzień?
- Bez rewelacji.
Wymieniali drobne, nieważne informacje, podrzucali wzajemnie mało znaczące zdania. Jeden, drugi, dziesiąty dzień pisania o drobiazgach i sprawach nieistotnych.. Bez wychylania się, bez mocnych akcentów, Sympatycznie, trochę sennie, trochę uspokajająco.
Leszek celowo nie naciskał na spotkanie, jakby zapomniał o tym temacie. Prawdę powiedziawszy miał nadzieję, że może to Halusię zaintryguje, pobudzi do pytań.. A może nawet sama zaproponuje spotkanie? Marzenie!
Pod koniec sierpnia zauważył, że humor Halusi znów się pogorszył. Czyli coś się działo. Nic nie naciskał. Starał się opowiadać o miłych rzeczach. Parada żaglowców. Koncert rockowy. Planowany weekend w Międzyzdrojach. Jakaś wesoła historia z pracy. Te Międzyzdroje prawdę powiedziawszy to był haczyk. Czekał, czy Halusia się złapie. Miał nadzieję, że może choć wyrazi żal, że nie może tam być razem z nim.
- Mam nadzieję, że wypoczniesz – tak to skomentowała. Ani słowa, że chciałaby razem , ani słowa pytania z kim jedzie, NIC.
Leszka to zabolało. Nie jest o niego zazdrosna! Ani trochę! Nic od niego nie chce! Niczego nie oczekuje! Ma go za kumpla??? O matko! Ona nawet i za kumpla go nie ma. Ot, taka facebookowa znajomość. Takie ZERO.


39. Czasem, gdy tak sobie pisali, miedzy jednym komentarzem a drugim, były długie, nawet kilkunastominutowe przerwy. Co wtedy robiła? Rozmawiała z mężem? Z synami? A może była tam jakaś jej koleżanka i we dwie naśmiewały się z niego? A może robiła sobie kanapkę albo herbatę? Podczytywała aktualności? Wszystko było możliwe. Nie zapyta...

Do głowy by mu nie przyszło, że mimo pogodnej wymiany zdań, ona tam siedzi cała zapłakana, aż oślepła z tego płaczu. Do głowy by mu nie przyszło, że tak wiele wysiłku kosztuję ją danie miłej, pogodnej odpowiedzi! I skontrolowanie tego, czy się aby czasem coś nie wypsnęło. I do głowy by mu nie przyszło, że z powodu tych łez rozmowa przez Skype jest wciąż wykluczona!


40. Kiedyś zapytał ją, czy pisząc z nim jednocześnie czyta książkę.
- Nie – odpowiedziała. – Rozwiązuję krzyżówkę i czasem szukam czegoś w Wikipedii.
- To już jadę Cię udusić! – zażartował.
- O, to może być całkiem przyjemna śmierć. W każdym razie z ręki przyjaznej mi osoby - odpisała żartobliwie.
A przy okazji jakiejś innej wymiany zdań napisała:
- Tak bym chciała, żeby mnie ktoś pogłaskał. Tak jak Ty tego psa na zdjęciu. To Twój pies?
- Nie mój. To pies i dom moich rodziców na wsi.
- Pokaż kilka zdjęć Twego domu, i siebie.
- Nie mam. Ale jutro specjalnie zrobię i pokażę.
- Przyślij mi mailem.
- Dobrze. Tylko czy znajdę fotografa, żeby i mnie obfocił? – żartował.
- A samowyzwalacz?
- Nie umiem. To nie to samo.
Ale na drugi dzień zabrała aparat nawet do pracy i popstrykał zdjęcia w swoim biurze. Rozpędził się i obfotografował nawet pracownice, a one zrobiły zdjęcia jemu.
- A dla kogo to? – pytały zaciekawione.
- Nie, nie do prasy i nie na folder.
- To po co?
- Dla mojej mamy. Takich zdjęć tylko matce się nie odmawia.
Zaraz po powrocie z pracy obfotografował dom i znów trochę siebie, o potem obrobił zdjęcia z grubsza i wysłał je na adres Halusi. Dwa zdjęcia wstawił do swojej galerii na Facebooku..


41. Płakała z byle powodu. a nawet i bez powodu. Mogłoby wreszcie zabraknąć tych łez! Maże się i maże każdego dnia ledwie zostanie sama! Czasem wybuchała płaczem kilka razy dziennie, takim nieutulonym, gwałtownym, jakby był koniec świata! Jak jakaś zepsuta fontanna! Strzeli łzami i za jakiś czas znów sucho.
Każdy powód był dobry do płaczu. Wszystko, dosłownie wszystko mogło wywołać – i wywoływało – łzy. To, że Leszek już jest przy komputerze, i to, że jeszcze go nie ma.. Że życzy jej miłego dnia, i że dziś akurat takich słów nie napisał. Że pamiętał o zdjęciach, i że tak wzruszająco na nich wyglądał. I że ona go może oglądać. Że coś napisał, albo że czegoś nie napisał.
Szczególnie spłakała się nad zdjęciem, na którym znów siedział na schodach, tym razem swego domu, a obok – jak napisał – siedziała jego córka. Aż zanosiła się wtedy od płaczu. Całą byłą rozedrgana. Wiedziała, że po drugiej stronie Leszek czeka na jakieś dobre słowo od niej. Póki co napisała, że bardzo jej miło i że dziękuje. Jak się „napatrzy” to znów się odezwie. Bała się, że jakieś nieopatrzne słowo przy takich emocjach zapędzi ją w słowną pułapkę.
Płakała nad sobą i nad całym światem. Co dzień do pracy chodziła z zapuchniętymi oczami i wiedziała, że dziewczyny szepczą za jej plecami.
Niedawno planowała, że pojedzie na ten wrześniowy urlop do rodziców. Niech się jej chłopaki sami martwią o ocieplanie „górki”. Ale jak ma taka rozmazana jechać do rodziców? Toż dopiero by ich zmartwiła! Poszperała w Internecie: są leki na depresję. Po cóż jej tak strasznie się męczyć z tym płakaniem???
Dostała receptę bez najmniejszych problemów. COAXIL. Dwa razy dziennie. A jakby było mało – nawet trzy. Uważać jeśli chodzi o kręcenie kierownicą. Z tego powodu prze pierwszych kilka dni nie siadała za kółkiem.
Łzy, mimo tabletek, nie wyschły od razu. Ale na szczęście czuła pewne uspokojenie i swoiste odprężenie. Nie spinała się już tak z byle powodu. Przyszedł nawet taki dzień, że obejrzała zdjęcia Leszka bez płaczu. Z wyjątkiem jednego. Widok Leszka z córką (tak ufnie opartą o ojca) ciągle jeszcze wywoływał histeryczne zachowania.
Dojrzewała do rozmów przez Skypa. Wreszcie którego dnia poczuła się na tyle silna, by zaryzykować taką rozmowę.
Nie było chłopców, nie było męża. Ale i Leszka na Facebooku nie było. Jednakże Skyp pokazywał go, jako podłączonego. Halina sprawdziła w lustrze swój wygląd i skontrolowała pokój – żeby przypadkiem jakiś drobiazg nie wpadł w oko kamery. Wszystko było w porządku.
Dopiero teraz spróbowała wywołać Leszka.
-Halusia! – zaczął pierwszy i widziała, jak wzruszenie i radość odmieniają mu twarz. – Witaj, kochana! Jak dobrze ciebie widzieć!
Był spocony i zdyszany. Musiał biec do komputera.
- Witaj. Widzę, że Ci przeszkadzam.
- W niczym mi nie przeszkadzasz. Kosiłem trawę. Dobrze, że zgasiłem na chwilę silnik. I usłyszałem, że Skype mnie woła. A miałem na pełny regulator. Córka ma się odezwać. Zaczekasz dwie minuty? Ogarnę się trochę, bo mi wstyd, że taki rozczochrany... Zaczekasz?
- No pewnie.
- Zaraz wracam! – zapewnił i rzeczywiście uwinął się bardzo szybko. Miał umytą twarz, gładko zaczesane włosy i granatowy ręcznik na szyi.
- No to jestem – powiedział.
- Straszny przystojniak z ciebie – powiedziała uśmiechając się serdecznie. – Taki potargany i spocony też się podobasz…
- Tylko nie tej osobie, której bym chciał…
- Mnie się podobasz. A komu byś jeszcze chciał?
- To wystarczy.
Rozmawiali. Wkładała trochę wysiłku w to, by kontrolować i tekst, i mimikę, i tembr głosu. Miała rozmawiać jak z bratem. Pogodny uśmiech, żadnego narzekania, świat jest cudowny.
- Co z twoim urlopem? - zapytał Leszek.
- Prawdę powiedziawszy nie mogę się zdecydować.
- Pojedźmy gdzieś razem.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Coś ci opowiem. Niedawno mój młodszy syn chciał zamieszkać w swoim pokoju z dziewczyną. Bez ślubu. Nie chcieliśmy się na to zgodzić. Od słowa do słowa – a młodzi znają się dopiero od półtora miesiąca i chcą zamieszkać razem, żeby się lepiej poznać. Tak się świat pozmieniał. Sprzeciwiliśmy się temu stanowczo. Leszku, a ile my się znamy? I już wspólny wyjazd? Syna zburczałam. A na mnie kto by burczał? Nie pojadę z tobą. Nie odkładaj urlopu ze względu na mnie. Z córką jedź. Tak mało czasu z nią spędzasz.
- Właśnie ma do mnie przyjechać. Sądzisz, że takie młode pisklę zechce jechać gdzieś ze starym ojcem?
- A dlaczego nie?
- Jakoś twoi synowie nie zabrali cię do Chorwacji.
- To prawda, ale ciągle ze mną mieszkają i każdego dnia wymieniamy chociaż trzy słowa:” dzień dobry” i ”dobranoc”. O, z tym „dobranoc” to w zasadzie różnie bywa, szczególnie teraz, gdy przenieśli się na poddasze.
Rozmawiali o drobiazgach. Ona odkrywała się coraz bardziej. Sączyła – mimo woli – wiadomości o swoim życiu codziennym, o rodzinie, o synach. Leszek był bardziej powściągliwy. A może bardziej zamknięty był zawsze? Ledwie parę zadań o córce.
Cale szczęście, że nie próbował namawiać jej na wyjazd, była mu za to wdzięczna. Wiedziała, że dwa słowa za dużo i mogła rozpłakać się na jego oczach. Wśród tych nieważnych słów usłyszała niespodzianie:
- A teraz dotykam twojej twarzy…Tak powoli, od skroni aż do ust..
Halina zamarła. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.


42. Poznał to spojrzenie z przystanku tramwajowego. To był ten sam wyraz desperacji i prośby, głośnego krzyku o pomoc. I już przysłoniła oczy powiekami . Ale twarz pozostała z tym niewysłowionym wyrazem wzruszenia i jakby rozmarzenia.
- Nie rób tego więcej – powiedziała cicho nienaturalnym głosem, ledwie ją usłyszał.
I rozłączyła się, a on przyłożył pięścią w poręcz fotela.



Część 5.


43. „A teraz dotykam twojej twarzy „ – powtarzała w myślach. Była cała rozedrgana. Czuła jego palce, czuła delikatny, pieszczotliwy gest… Serce waliło jak głupie i nie wiadomo skąd znów tyle łez… Jakże bardzo potrzebowała nie tylko takich słów… Lata całe nikt jej nie pieścił, nie dotykał, nie dawał ciepła, takiego prawdziwego… Leszku – wołała w myślach – daj mi to! Przyjedź i daj mi to! Przecież widziała na tylu filmach, że mężczyzna może dać kobiecie więcej, niż ona zna. Musi być coś więcej! Czytała o tym!
On nawet nie wie, że tym zdaniem podarował jej coś wzruszająco pięknego, czego ona nawet nie potrafi nazwać. Jest ktoś, kto jej pragnie! Ta rejterada pewnie zamąciła mu w głowie. Kiedyś mu wyjaśni. Jeśli będzie jakieś „kiedyś”…
Ciągle czuła, jak krew szumi jej gwałtownie w uszach, czuła, jak gwałtownie pulsuje, a w skroniach miała taki dziwny ucisk… I całą sobą czuła niezwyczajna błogość, jakby jej ciało stało się jakieś inne, odmienione… „Dotykam twojej twarzy…Tak powoli, od skroni aż do ust”… Leszku, usta trzeba całować! Nie, nie powinien wypowiadać takich słów na odległość! Była podniecona, otwarta na niego, spragniona… Znów przez kilka dni nie będzie mogła się pozbierać!


44. No i co go podkusiło? Co? Po co? Zdążył zobaczyć, jak jej oczy napełniają się łzami. Wzruszenia czy rozpaczy? Tego chciał? Żeby płakała? Na tym mu zależało? Jezu! Nie mógł się oprzeć! Od samego początku rozmowy chciał ją przytulić do siebie, dotykać, całować. Jej twarz w jego dłoniach! Usta pod jego ustami… Chciał…błagał ! Poczuć to splecenie palców, odnaleźć wspólny rytm, zlizywać pot z jej ciała, po kropelce sączyć się w jej żyły, zapamiętać zapach i rozkoszować się widokiem jej twarzy w chwili największego uniesienia… Pragnął jej do bólu! A wyobraźnia podsuwała coraz to nowe obrazy, jak w amoku był… Jestem szalony – mówił sam do siebie. Żadnej kobiety tak bardzo nie pożądał! Od początku miał przez nią ogień w żyłach!
I znowu wszystko skopał! A tak dobrze już było! Jedzie jutro do Choszczna! Musi!


45. Halina pozbierała się jakoś. Jeszcze raz pooglądała zdjęcia Leszka. No tak – jednak te tabletki trochę pomagają. Nie wybuchła po raz drugi płaczem. Ale wolałaby, żeby na tych schodach siedział sam. Najlepiej w rozchełstanej koszuli bez rękawów…A tu miał na sobie biały t-shirt i jeansy. Włosy gładko zaczesane, półuśmiech.
Zrobiła błąd! Powinna mu pstryknąć zdjęcie kamerką, gdy tylko się dziś pojawił na ekranie. Cudnie tak wyglądał! Był JEJ! Nikt go takiego w tej chwili nie oglądał! Następnym razem to zrobi… Nie zrobi. Taka sytuacja się nie powtórzy! Nie będzie następnego razu. Jakoś wcale nie brała pod uwagę tego, że Leszek też może się kiedyś obrazić. A przecież może. Chyba jednak nie za tę konkretna ucieczkę…
Obmyła się, doprowadziła do porządku twarz. Włączyła komputer. Był na Facebooku. Zapytała, czy może jeszcze na Skypa.
- Tak. Natychmiast. – odpowiedział błyskawicznie.
Po chwili znów się zobaczyli.
- Wybacz mi, Halusiu. Błagam! – powiedział pierwszy.
- Nic się nie stało. Miałam tylko zawrót głowy. To ja przepraszam.
- Nawet nie wiesz, jaka ulga, że się nie pogniewałaś.
- Leszku, jest dobrze.
- To kamień z serca.! Byłem przerażony!
- A nie będziesz tak więcej do mnie mówić?
- Będę. Przez jakiś czas się powstrzymam, a za niedługo znów coś wypalę. Ty tego pewnie nie pojmujesz, bo nie jesteś mężczyzną… Muszę to pisać i mówić. Nie mogę zmilczeć, jak mi się wszystko do ciebie wyrywa: oczy, usta, serce, ręce, cały ja! Jakąś nadludzką moc trzeba mieć, by się przymusić do milczenia na zawsze.
- Leszku, bo się rozłączę. I tym razem na dobre.
- Tego właśnie się najbardziej boje… Płakałaś… O matko! Ty płakałaś!
- Skoro już o tym mowa, to kobiety tak mają, że płaczą, czy trzeba czy też nie…
- Jestem ostatnią osobą na ziemi, która by chciała zrobić tobie przykrość i wywołać twoje łzy. Stokrotnie przepraszam.
- Wierzę ci. I nie przepraszaj. Łatwo się wzruszam ostatnio. – Starała się mówić z łagodnym, siostrzanym uśmiechem.
- I jeszcze chciałem ci coś ekstra powiedzieć. Tylko nie uciekaj. Wytrzymasz?
- Dawaj – próbowała żartować.
- Jutro przyjadę. Mam coś do załatwienia służbowo, a przy okazji się spotkamy.
- Nie wierzę. Przyjedziesz celowo.
- Udowodnię ci.
- Posłuchaj. Ciągle nie mam rozwodu. A w związku z tym nie pokażę się publicznie z mężczyzną, którego ktoś choćby tylko hipotetycznie mógłby wziąć za mego kochanka. Nie zrobię tego przed rozwodem, a być może także długo po rozwodzie. To jest maleńkie miasto i ludzie sobie bez trudu zaglądają pod kołdry, nie tylko do garnka. I już choćby z uwagi na synów nie pozwolę sobie na ekstrawagancję.
- To nigdy nie załatwiasz spraw biznesowych w restauracjach?
- Wyobraź sobie, że nie. Nie mam takiej potrzeby. Od tego jest biuro. Albo w wyjątkowych wypadkach biuro klienta. Czasem jego dom, jeśli tam ma siedzibę owo biuro klienta. Ale to są absolutnie wyjątkowe wypadki. Mam takiego klienta kalekę, do którego zawsze jeżdżę osobiście. I takiego innego mam, żonaty, kupa dzieci, chatka-klitka, a mimo to do niego zawsze osobiście – taką mam umowę. Ale to wyjątki. Czasem któryś leży bardzo chory, a jest pilna sprawa… No wiesz.
- To teraz mogę powiedzieć? Muszę cię porwać do Szczecina… Ale ja nie o tym… Pewną sytuację rozważałem już tysiące razy. I nie ustąpię. Nie może tak być, że… Halusiu, wybacz, ale ja to muszę powiedzieć. Nie uciekaj! Ja to naprawdę muszę powiedzieć! Mogę?
- Mów. – Zgodziła się niechętnie. Widział gniewne ściągnięcie brwi.
- Jak bym sobie ciebie nie wyobrażał, jakbym o tobie nie myślał, zawsze to się kończy obrazem twojej głowy na moim ramieniu. Albo na piersi. Gdy jesteś, gdy tak cię czuję, mogę zanurzyć cię w największej czułości, spokoju, ukojeniu. Mogę cię osłonić przed każdym huraganem. Mogę ci dać bezpieczeństwo. Będziesz o tym pamiętać?
- Pięknie to powiedziałeś, Leszku – odpowiedziała w specjalny sposób pochylając głowę. – To piękna deklaracja. Jednak ma jedną wadę: to są tylko słowa. Wiem, co chcesz powiedzieć, że nie daję ci możliwości, aby się wykazać. Ciągle za mało cię znam. Ta nasza znajomość dzieje się zbyt szybko. Nie ponaglaj mnie. Wiem, że nie jestem młodą dziewczyną. Ale też nie uwodź mnie dla samej przyjemności uwodzenia. Ja nie umiem flirtować. Każde moje słowo jest szczere. A jakie są twoje? Mogę je przyjąć jako prawdę objawioną? Sam wiesz, że nie. Za dużo w życiu już przeszłam. Ktoś mówi, że kocha, składa przysięgę małżeńską, a po paru latach stwierdza, że owszem, wtedy mówił prawdę, i nawet wierzył w to, co mówił. Ale już nie kocha, już mu się odmieniło. Teraz już kocha kogoś innego. I gdyby nie twarde zasady kościoła, pewnie znów przysięgałby w majestacie ołtarza, że „dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Zobacz na nas. Ty po rozwodzie, ja w przeddzień rozwodu. Gdzie nasze przysięgi? Dla kogo one były ważne? Gdy kiedyś wygadałam się, że tylko z mężem, to moje znajome mnie obśmiały! Och, zaplątałam się. Już dość. Dość na dzisiaj.
- Zaczekaj! Nie chciałem poważnej rozmowy.
- Domyślam się.
- Nie chciałem cię ranić. I nie chciałem abyś płakała. Nie przeze mnie!
- Wiem.
- I szlak mnie trafia, że nie chcąc – jednak ranię, zmuszam do rozmowy, która jest dla ciebie nieprzyjemna…
- I widzisz teraz, gdzie jest to, co mówiłeś? A miało być „zanurzenie w największej czułości, spokoju, ukojeniu”.
- Halusia! To nie tak!
- A jak? Jak?
- Wybacz! My się nie możemy porozumieć. Te same słowa dla ciebie co innego znaczą niż dla mnie!
- Bo to są tylko słowa!
- Przecież nic innego nie mogę, skoro nie chcesz się nawet ze mną spotkać! Mimo wszystko musimy rozmawiać, aby osiągnąć jakieś porozumienie!
- Teraz to pojechałeś tekstem prosto z mediów!
- Nie łap mnie za słówka! Przecież to ty odwróciłaś kota ogonem. Z dobra zrobiłaś zło i odwrotnie. Przeraziłaś mnie. Może dla mnie takie rozumowanie jest za trudne. Białe jest białe! Po co takie udziwnienia? Ja jestem prosty chłopak ze wsi. Na studiach wykładów z takiej filozofii nie było.
- Z „takiej” to znaczy, z jakiej? Z babskiej? Szowinista!


46. Halina czuła, że przegięła. Teraz ona nagadała przykrości Leszkowi, z igły zrobiła widły, czepiła się czegoś, czego nie powinna. I po co? Tylko go do siebie zraża. Miała z kim pogadać wieczorami – nie było jej dzięki temu tak „samotnie”. A teraz, jeśli on się obraził na dobre…?
Przez dwa dni nie odpowiadała na prywatne wiadomości Leszka. Ponawiał pytanie „Co słychać?” i „Jak się czujesz?”. Nie chciała na razie ani z nim pisać, ani rozmawiać. Znów się „rozmamłała”.
Po domu kręcili się obcy ludzie, właśnie ocieplano poddasze. Wcale się tym nie zajmowała, ale obiadem częstowała wszystkich, choć w gruncie rzeczy robotnicy (dwóch) po obiedzie pracowali może jeszcze z godzinkę i szli do domu. Była rozdrażniona i wszystko ją irytowało.
Miron już nie wspominał o sprowadzeniu partnerki pod dach. Zdaje się miał następną dziewczynę i to zamiejscową. Prowadził z nią długie rozmowy telefoniczne, a pewnie i przez Skypa. Mówił, że ma z nią spotkanie we Wrocławiu.
Natomiast Kacper szepnął na uszko mamie, że chyba się zakochał, ale na razie palec na ustach, aby nie zapeszyć. Przytuliła go serdecznie i gratulowała.
Wreszcie przełamała się i zalogowała na Facebooku jako Halszka i ze zdumieniem czytała, jak Leszek flirtuje z kobietami! I działo się to teraz, na jej oczach! Oczywiście natychmiast się rozpłakała, ale śledziła pilnie.
Hanka Szumej (czy to TA Hanka???) oznaczyła Leszka na zdjęciu przedstawiającym rafę koralową. Leszek grzecznie i prawie nijako napisał, ze dziękuje i jest mu miło. Za tym komentarzem posypały się natychmiast „babskie” komentarze, agresywno - prowokujące. A Leszek odpowiadał z humorem, dowcipnie, lekko. Z nią, Haliną, nigdy tak nie rozmawiał! Z pewną złośliwością dopisała swój komentarz:
- Widzę w wyobraźni, jak tam pływasz. Ale z Ciebie CIACHO!
No i poooooszło!
Leszek – A masz mocne ząbki?
Majka – Ja też lubię słodkości!
Leszek – Obawiam się, że już nie jestem najświeższym ciasteczkiem. Ale jakby ktoś chciał mnie trochę poskubać, może i bym się tak mocno nie bronił.
Inka - Łyżeczka czy widelczyk?
Krychna – To na tę rafę czy na ciacho?
I takie „głupotki” przez ponad sto komentarzy! Wtedy Leszek jakby podsumował:
- Żegnam Panie. Po buziaku dla każdej!
Teraz już mu odpowiedziało ledwie kilka pań. Koniec.
Halina jeszcze raz prześledziła całą tę zabawę. W zasadzie tylko owa Hanka i ona sama jako Halszka, stały na uboczu. Ale tuż przed ostatnim komentarzem Leszka Hanka napisała:
- Gratuluję „brania”, kolego!
Odpowiedział jej : „Była dobra przynęta”.
Tamci się bawili. Nikt nawet jednego słowa nie wziął na serio. A ona co? Siedzi i rozpacza. Tymczasem Leszek bawi się, ma w nosie wszystko. Może siedzi na Facebooku i czeka na jej dobre słowo? A te żarty – to tylko żarty. Może.
Poszukała wczorajszych postów. Oczywiście, że był! I żartował w podobnym stylu! Więc jednak… Co „jednak”? Siedzi przed komputerem i czeka na jej drobny gest. Nie, wcale nie była tego taka pewna…
Wylogowała się jako Halszka i zalogowała jako Halina.
W prywatnych wiadomościach czytała:
- Odezwij się! Bez Ciebie jest mi smutno.
- Napisz cokolwiek! Nawet, że jestem głupi osioł!
- Halusiu, wariuję bez Ciebie!!!!!
Takie wiadomości zostawiał dla niej, a potem żartował z dziewczynami, jakby nigdy nic, jakby miał do tego prawo! A nie miał? No, chyba po takich deklaracjach, jakie jej złożył – już nie miał… On do tych dziewczyn zwyczajnie … szczerzył zęby!
- Właśnie się przekonałam, że z Ciebie CIACHO nie na moje zęby. Nie pisz do mnie. Żałuję, że się tak zagalopowałam.
Klik – poszło.
Miała ochotę natychmiast wycofać to, co napisała, ale zobaczyła, że Leszek już do niej pisze. Czytała po chwili:
- Tego nie napisałaś. Nie mogłaś napisać do mnie takich słów! Zaraz będę w Choszcznie. Znam Twój adres. To tylko godzina drogi.
- Nie waż się! I tak nie ma mnie w domu!
Ale już się wyłączył. Zdążył przeczytać? Nie napisał tego jako prowokacji? Co chce osiągnąć tym przyjazdem? Będzie teraz stała w oknie i czekała…Przecież nie mogą się spotkać… I z Robertem też nie…Co ma robić? Wyjechać przed Choszczno i czekać? A jeśli zmyli drogę i przyjedzie z jakiegoś powodu od strony Recza? Albo zwyczajnie jej nie zauważy? Przecież już się zmierzch… Dość! Nigdzie nie pojedzie. I niech się dzieje, co chce! Ona już na to nie ma wpływu. Dość. Włączyła głośno muzykę Liszta – zagłuszy swoje własne myśli. Dość!


47. Leszek rzeczywiście jak szalony wsiadł do samochodu. Jechać, sprawdzić! Zmusić do rozmowy. Konkretnej. Żeby wreszcie nie było wątpliwości. Już kilka razy był pewny, że są parą, albo prawie są parą. A tu znowu wszystko rozwalone, połamane w drobiazgi!
Opamiętanie przyszło na pierwszym skrzyżowaniu ze światłami. Nie pojedzie. Dość robienia idioty z siebie! Zjechał na bok i impulsywnie wybrał numer Tatiany. Odebrała prawie natychmiast. Wyczuł jej radość. Była dzisiejszego wieczora wolna.
Generalnie Tatiana nie przyjmowała klientów w domu. Leszek był wyjątkiem. Uratował ją kiedyś, wybawił z nieprzyjemnej sytuacji, odwiózł do domu.
- Wejdź – zaprosiła go wtedy.
Wszedł i rozmawiali z godzinę. Wypytywał ją tak bardzo, że aż się zaniepokoiła, że może on z jakichś „organów”.
- Nie, nie! Zupełnie nie ta branża! – Zapewnił, niby wychodził, ale jeszcze zwlekał.
- Odwiedzisz mnie kiedyś?- ułatwiła mu zadając pytanie.
- Może…Ale nie jestem rewelacyjnym nabytkiem – celowo obniżał wtedy swoją wartość. Już wiedział, że kobiety reagują na takie coś, jak byk na czerwoną płachtę (mimo, że jest daltonistą!).
- To się jeszcze okaże – uśmiechnęła się. - Każdy, kto staje w mojej obronie i jest mi przyjacielem – przez ten fakt staje się dla mnie bardzo cenny. – dodała ze śmiertelną powagą po krótkiej chwili.
- Dasz mi swój numer telefonu? Dziś już muszę iść.
Dała mu swój numer „służbowy”, później przekonał się, że ma także inny.
Nie był normalnym klientem. W każdym razie nie płacił „żywymi pieniędzmi”. Znajdował dla Tatiany piękne drobiazgi, które mogła założyć na siebie od bielizny po złote precjoza. Czasem nie miał nic. Tak jak teraz, gdy wcześniej nie planował wizyty. Było mu z Tatianą dobrze tak bardzo, jak z żadną inną kobietą. I tego się lękał. Tym bardziej nie chciał być częstym gościem.
I rozmawiało się im też tak wspaniale…
Potem „wsiąkł” w Halusię i jego świat skurczył się do tej jednej kobiety, która go teraz wystawiła za drzwi… Jak jakiś zbędny przedmiot.
Był jak całkiem zwiędła gałązka bzu – taka dwa dni bez wody – śmieć. Nikomu nie potrzebny śmieć! Czuł się wyjątkowo podle. Może Tatiana ze swym niebanalnym wyczuciem jego nastrojów wyczaruje dla niego jakąś odmianę… Otworzy mu oczy na rzeczy przed męskim oglądem zakryte… Może mu wskaże jakieś wyjście… Może zwyczajnie podniesie z podłogi jego podeptane ego…
Zatrzymał się w pobliżu delikatesów. Kupił delikatny wermut – bo w zasadzie tylko takie wino piła Tatiana, trochę słodyczy, dużo owoców – mandarynek i winogron. Po namyśle jeszcze paczkowane wędliny i chleb – produkty, jakich zazwyczaj nie miała Tatiana, a on po tym swoistym wysiłku bywał głodny.
Tatiana już na niego czekała.
- Ogromnie dawno byłeś ostatni raz. Kobieta?
- I tak i nie. Przedziwny splot wydarzeń. Kiedyś ci opowiem. - Cmoknął Tatianę w nadstawiony policzek. - Zakładając, że jeszcze będziesz chciała mnie słuchać. A teraz daj znużonemu wędrowcowi odrobinę swego ciepła. Tu masz wino i jakieś tam… No, co się nawinęło do torby. Daj kieliszki i otwieracz.
Sadowił się na kanapie z butelka w ręce. Rzeczywiście czuł znużenie.
- Opowiadaj teraz – prosiła, podając otwieracz i duże kieliszki. Uśmiechnął się – ciągle nie miała tych odpowiednich do wermutu.
- Bądź mi dziś wróżką, szamanką czy guru… Ale najpierw „wino, kobiety i śpiew” – zacytował.
-Taki jesteś spragniony kobiety i wina?
- Wiesz, Taniu – powiedział podając jej napełniony kieliszek – nigdy wcześniej nawet bym, nie pomyślał, że będę pragnąć tego, by mnie ktoś dotknął, pogłaskał, przytulił… Szczególnie przytulił. Bycie z kobietą, seks – to jedno. A to ciepło, pogłaskanie, zwyczajna czułość – to drugie. I mnie właśnie brakuje czułości. Jestem totalnie niedopieszczony.
- Takim cię nie znam.
- Ja myślę! Też siebie takiego nie znam.
- Odrzuciła cię? Sponiewierała? Pokazała… język?
- Nie, nie! Rozmawiamy za pośrednictwem komputera. To nie to samo, co oko w oko.
- Kochasz ją wariacie!
- Skąd wiesz?
- Kilka słów, a całe morze uczucia. O nikim tak nie mówiłeś.
- Myślałem, że kocham… Właśnie zwątpiłem. Może ja wcale nie umiem kochać? Pewnie nie umiem. Pętam się po życiu bez przydziału, bez swojego miejsca, bez kobiety-kotwicy. Musze mieć taką kotwicę. Myślę, że moja ex nie bez powodu odeszła… Przegrywam moje życie każdego dnia, tracę je po kawałku i bezpowrotnie… Można wyć do księżyca!
- Jak się postarasz, to w każdym znajdziesz jakąś wadę. Nie ma ideałów. Ważniejsza jest umiejętność szukania kompromisów. Sama chęć ich znalezienia. Ona szukała? Ta obecna?
- Nie wiem.
- Chodź, utulę cię, jak tego pragniesz, a później mi wszystko opowiesz…
Pozwolił się utulić. Ramiona Tatiany były takie przyjazne, ciepłe, radosne. Oddawała mu siebie bez żadnych ograniczeń, prosta i ufna. Żadnych podtekstów, żadnego wywracania słów na nice. Dawała siebie, swoją czułość i delikatność jak ukochana, syciła żądze jak najlepsza kochanka, otaczała troskliwością jak matka. Poddawał się, tajał w jej cieple, pozwalał o wszystkim decydować. Był jakby na wpół uśpiony, ukołysany, dopieszczony. Takiego ciepła szukał i pragnął. Był w DOMU…
- Opowiedz mi o niej – poprosiła Tatiana obierając mandarynkę.
Oboje jeszcze leżeli w pościeli, zmęczeni i spoceni. Pomyślał, że tylko przy Tani nie krępuje go własna nagość. Nastawił usta po cząstkę mandarynki. Karmiła go z uśmiechem.
- Nie jestem pewny, czy chcę opowiadać. Mogę pod prysznic?
- Jasne. A potem ja.
Ale nie wyszedł od razu, jeszcze raz rękoma otoczył piersi Tani, przytulił do nich twarz, całował niespiesznie, aż znów wygięta w łuk wychodziła ku niemu jak fale przypływu.
- Uciekaj do łazienki – broniła się bez przekonania.
„Uciekł”. A po wyjściu z łazienki nadal nie miał chęci opowiadać o Halince. Nie mógłby później swojej wyśnionej w oczy spojrzeć.
- Powiedz mi moja dobra szamanko, czy ja mam jeszcze szansę, na ułożenie sobie życia? – spytał gdy i Tatiana wróciła z łazienki.
- Chyba dokonujesz niewłaściwych wyborów. – Pokiwała nad Leszkiem głową, aż część mokrych włosów uwolniła się z pod ręcznika a i sam ręcznik zsunął się po chwili.
- To akurat wiem… Sięgam tam, gdzie mnie nie chcą, a odpycham to, co samo idzie ku mnie… Ale nie mogę! Nie mogę! Nie mogę! – zakończył z rozpaczą.
Tatiana stanęła z tyłu i przytuliła się do jego pleców.
- Za słabo cię utuliłam… Chodź jeszcze… Z tobą zawsze jest tak pięknie, chodź… - namawiała.
- Nie, chyba już pojadę… Jakoś ciągle mi gorzko…
- Czemu teraz, a nie rano? Wcale nie pogadaliśmy…
- Nie mam garnituru. -„Zgarnął” Tatianę sobie na kolana i teraz on karmił ją winogronami. Wkładał do ust raz zieloną raz niemal granatową kuleczkę. - Czy gdy kobieta mówi „nie” to jest to na pewno „nie”? - zapytał
- O matko! Ale żeś wystrzelił z pytaniem! A skąd mnie to wiedzieć? To chyba zależy od kobiety… A jak znam życie – kobiety bywają różne.
- Bo widzisz ta niby moja kobieta napisała mi, bym się już do niej nie odzywał.. I nie wiem, czy mam się do tego dostosować. Chyba pierwszy raz w życiu nie mam pojęcia, co zrobić. Stary chłop ze mnie, a jak dziecko we mgle… Co nie zrobię, to źle i źle, i źle.
- Może to nie dla ciebie jednak ta kobieta?
- Co ty mówisz – powiedział gwałtownie, cały poruszony. – Dla mnie! Tylko dla mnie! Ale robię gdzieś błąd, a nie wiem, jaki i gdzie.
- Czy ty słyszysz sam siebie? Jak po takim oburzeniu możesz z niej zrezygnować? Masz pewność, że jest dla ciebie i chcesz odpuścić? Prawdziwy facet tak nie robi. Walcz o nią! Walcz do końca! Zwyciężysz!
- Jesteś pewna?
- Na 100 %!
W gruncie rzeczy słyszał to, co chciał usłyszeć, resztę odrzucał. Kochał się jeszcze raz z Tanią, już zdecydowanie radośniej, jakby był uwolniony z pod jakiegoś ciężaru.
Wracał do domu uspokojony. I choć był środek nocy – sprawdził, co tam na Facebooku. Napisała! Jezu! Napisała!
- Mam nadzieję – czytał – że jednak nie przyjedziesz. Dobrze – możesz coś czasem napisać. Bez zobowiązań.
Pomyślał, że się jednak troszkę wystraszyła.
- Miłego dnia życzę. I niech się skończą Twoje troski. – Tak napisał, a potem wyłączył komputer. Każdego dnia rano będzie jej zostawiał jakieś drobne zdanie. Coś miłego. „Bez zobowiązań”.
Od razu wiedział, że to bez sensu, bo Halusia nie ulega spontanicznie drobnym pokusom. Parę znajomych kobiet mogło napisać nawet na Facebooku swobodnie i spontanicznie „Kocham cały świat”, albo coś w tym stylu. Jednak nie Halusia, nie ona. Zamknie się w skorupce jak ślimaczek i co najwyżej będzie płakać w czterech ścianach. Po co mu taki balast? Po co mu kobieta-ślimaczek?
W nocy mu się przyśniła. Miał ją przy sobie w pościeli, a tak zamkniętą, zaciśniętą jak piąstka małego dziecka. Ani otworzyć, by nie zrobić krzywdy małym paluszkom… Śnił, że nie poddawała się jego pieszczotom. Miał niezdarne, jakby kamienne palce. I usta twarde, bez czułości i ciepła. Nie mógł nic dać, a pragnął dać wszystko… Odrzucała go, bała się . Jakieś zimne mgły zabierały ja, odciągały, zakrywały. Obudził się przerażony i zziębnięty. Musiał przez sen zrzucić kołdrę. Przykrył się i długą chwile nie mógł się rozgrzać, aż wreszcie "odtajał" na tyle, że znów pochłonął go sen...



Część 6.


48. „Miłego dnia ci życzę. I niech się skończą twoje troski". – Czytała to dziesiątki razy. Płakała tak rozdzierająco, że aż Robert do niej zapukał z pytaniem, czy może jej jakoś pomoc. Nie mogła się pozbierać.
Szczęśliwie Hania podsunęła jej pomysł ze spa. Obie miały niewykorzystane urlopy. Hania zajęła się zorganizowaniem wyjazdu, a Halina miała dowieźć Hanię i siebie nad morze do Pobierowa, gdzie był wypatrzony przez Hanie ośrodek spa. I rzeczywiście ten tydzień dobrze jej zrobił. Zabiegi, spacery, dobra kuchnia, domowa atmosfera, przede wszystkim zaś odprężenie sprawiły, że Halina wracała dopieszczona.
A w domu natychmiast do komputera, bo tylko to było naprawdę ważne! Pisał! Co za ulga! Pisał każdego dnia! Wzruszyła się tak bardzo, że litery jej tańczyły przed oczami, aż nie mogła przeczytać. Powiększyła litery. Przez chwilę siedziała z twarzą zasłoniętą rękoma i gwałtownie łapała powietrze. Napisał! Nie patrzył, że ona nie odpowiada! Pisał każdego dnia, czasem nawet kilka razy dziennie. Ani się nie zająknął o tym, że ona nie odpowiada.
Ale to nie wszystko! Każdego dnia na jej tablicy zostawiał jakąś melodię, piosenkę, słowo od siebie. Tak jawnie. Nie do wiary! O Jezu! I jeszcze serduszko, też od niego! Akurat nie lubiła tych różnych bukiecików, całusków, serduszek. No trudno – skąd miał wiedzieć?
Przeglądała to wszystko. Odsłuchiwała kolejne piosenki, oznaczała, że „lubi to”, pisała, że śliczna melodia, albo, że tę piosenkę szczególnie sobie upodobała i że dziękuje. Nic specjalnego. Była tak poruszona, że nie znajdowała jakichś wymyślnych odpowiedzi, pisała z serca ale w wiadomościach prywatnych.
- Witaj, Leszku. Miło, że ciągle o mnie pamiętasz. Dziękuję za Twoje życzliwe słowa.
Odpowiedział w jakąś godzinę później:
- Odzyskałaś komputer? Myślałem, że coś Ci się zepsuło.
Nie podniosła tematu, wcale się nie odezwała. A rankiem znów przeczytała:
- Dzięki Twoim słowom mam dziś w domu słonko. A Ty? Co u Ciebie?
Nie odpowiedziała. A on wieczorem napisał:
-Zachmurzyło się. Nie ma słońca i nie ma księżyca.
Zrozumiała, że brak wiadomości od niej tak się odbił na nieboskłonie. Wysłała mu uśmiechniętą buźkę. Rano przeczytała:
- Niby nic, a jednak wiele… Wolałbym więcej – gdyby moje słowo się liczyło…
Każdego dnia pisał takie drobiazgi i w wiadomościach i na tablicy, a ona najczęściej odpowiadała uśmiechniętą buźką. Aż któregoś popołudnia zapytał:
- Czy rozmowa na Skype jest teraz całkiem wykluczona? Tęsknię za Tobą. Bardzo.
Zgodziła się natychmiast. Przywołała go. Był jeszcze w biurowym ubraniu – „pod krawatem”. Bez pytania zrobiła mu zdjęcie kamerka.
- Witaj. Dzięki, że się zgodziłaś!
To takie słodkie, że na jej oczach rozluźniał krawat. Bardzo ją wzruszył ten gest.
- Halo!
- Jak pięknie wyglądasz! Chyba coś zrobiłaś z włosami.
- Dziękuję. Sama nie widzę. Nie mam lustra.
- A gdzie twoje lustro?
- Zasłonięte. Boję się do niego zaglądać.
- Możesz śmiało patrzeć. Bardzo dobrze wyglądasz. Mogę ci to dać na piśmie. Tym bardziej, że jutro się zobaczymy. Posłuchaj, kochana. Mam teraz szereg wyjazdów służbowych w twoją stronę. Moglibyśmy się spotkać. Co o tym sądzisz?
- Ciągle jeszcze nie mam rozwodu, a do tego czasu – żadnych spotkań.
- Jesteś zbyt surowa.
- Może. Nie chcę by widziano nas razem przed rozwodem. Dla mnie to ważne.
- Gdybyś wiedziała, jak ja za tobą tęsknię!
- Gdybyś ty wiedział, jak ja się boję z tobą rozmawiać!
- Dlaczego?
- Zawsze coś złego mi podsuwasz. Coś, z czym się nie zgadzam. Nie chcę z tobą walczyć. Ale nie zmuszaj mnie do zmiany zdania tam, gdzie bezapelacyjnie mam rację. Nie mów mi zrób to czy tamto. To ja decyduje, co zrobię.
- Aż tak tragicznie brzmię w twoich uszach?
- Tak jakoś… A co ty porabiasz? – zapytała, by zmienić temat.
- Nic szczególnego. Ciągle jeszcze trzeba kosić trawnik. Ponadto użeram się z sąsiadami na temat tego, czyje piwo lepsze. Psioczę na listonosza albo proszę lokatorów o jakąś drobną przysługę.
- O jaką na przykład?
- Przymawiam się o garnek gołąbków z dodatkiem kiszonej kapusty. To specjalność mojej lokatorki. Czasem rozmawiam z córką, z rodzicami… Tato niedawno był w szpitalu, chyba już słabnie mój staruszek… Takie banały… Dziewczyny z pracy podrywają mnie bezkompromisowo, codziennie któraś coś ekstra serwuje w utarczkach słownych… To nawet takie fajne jest. Jak rodzaj…bo ja wiem… sportu? Nie bardzo mam atuty do obrony, bo ciebie przy mnie nie ma, wiesz, tak ramie w ramie, na zdjęciu. I tyle. Właśnie! A kiedy ty mi przyślesz trochę swoich zdjęć? Też bym chciał oczy nasycić… Należy mi się za wierne czekanie choćby…
- Mogą być z ostatniego urlopu?
- Oczywiście! Byle panów przy tobie nie było, bo zazdrość by mnie zjadła! A w szczególności tego jednego pana. Już i tak cierpię przez twego męża.
- Ty jesteś szczególny – odpowiedziała szybciej, niż pomyślała.
- Mogłabyś to jakoś tak własnoręcznie i na piśmie?
Jak dobrze było tak radośnie żartować! Paplać o niczym! Opowiadał o drobiazgach z pracy, o piwku z sąsiadem z naprzeciwka i grillu z lokatorami. Był radosny i Halinie udzielił się jego nastrój. „Odmarzała” przy nim. Dziś.
Jutro, pojutrze też?
- Muszę już kończyć – powiedziała po dwóch godzinach rozmowy o niczym. – Mam jeszcze trochę obowiązków domowych.
- Ale jutro będziesz na Skype?
- Chyba nie. To by było za często…
- Dlaczego „za często”? Cóż to znaczy?
- Mniej słów – mniej błędów, mniej do żałowania..
- To jakaś specjalna twoja filozofia, z którą się zupełnie nie zgadzam. Powracam do moich wyjazdów w stronę Choszczna. Spotkamy się?
- Wyjaśniałam już! Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Chyba znajdziemy jakąś kafejkę.
- A jutro mój wciąż jeszcze mąż będzie wiedział, że byłam z mężczyzną w tej-to-a-tej-kafejce. Mowy nie ma!
- To pojedziemy do Gorzowa albo do Stargardu.
- Ależ ty mnie kusisz! – przyznała się pochylając w prawo głowę.
- Więc odczuwasz tę pokusę?
- Tak…
- To przyjadę po ciebie. Muszę mieć twój numer telefonu.
- Spokojnie, spokojnie! Za szybko! Muszę to przemyśleć!


49. Naciskał. Widział już, że mu ulega, że w głębi siebie się godzi. Byle tylko nie przerwała tej rozmowy!
- Halusiu! Tysiąc razy już ci powiedziałem, że mi ogromnie na tobie zależy. A jak ty mnie odbierasz? Czy jestem dla ciebie ważny? Ja nawet nie śmiem marzyć, żeby aż najważniejszy, ale choć trochę ważny!
- Bardzo ważny – prawie szepnęła. Znów głowa skłoniona na prawą stronę. Już wiedział, że to taki jej specjalny gest, że pochyla tak głowę w chwili szczególnego wzruszenia. Ależ by ją przygarnął do siebie! Przytulił! Śledził jej twarz i oczy. Wszystko trochę opóźnione, jak to na Skype.
- Budzisz we mnie niezwykłe uczucia. – Zapewnił. Chciałby powiedzieć, że kocha, ale jeszcze za wcześnie, jeszcze nie pora…
- Ty we mnie też … Ale jestem pełna obaw. I boję się, że coś nam przeszkodzi, że zapeszę… Skończmy już. Zaczynam się rozklejać. – wszystko to odebrał jak wielkie wyznanie.
- Gdybym tylko mógł być przy tobie! Zajadę do ciebie. Musimy się spotkać. Muszę cię dotknąć, choć na chwilę objąć i przytulić. Nie mogę bez ciebie! Nie mogę! Nawet nie wiem jak pachniesz! - Nie odpowiedziała. Patrzyła i milczała. Miał wrażenie, że dławią ją łzy. Czyżby aż tak bardzo była wzruszona? – Po za tym ciągle jestem ci winien imieninowe kwiaty. Bardzo chciałbym ci je dać.
- Białe róże? – zapytała i zobaczył, że wpatruje się w niego z napięciem. Dopiero po dwóch - trzech sekundach zrozumiał, co powiedziała.
- Widziałaś?
Skinęła głową.
- Uciekłaś? – dociekał.
- Nie pytaj. Tak musiało być.
Odpuścił.
- Nie, nie białe. Jaskrawo czerwone. Nie lubię tych najciemniejszych i z zasady nikomu nie kupuję. Zobaczymy się choćby po to, bym mógł ci dać kwiaty. Obiecaj.
- Nie mogę. Nie będę obiecywać, skoro wiem, że nie dotrzymam.
- Zawsze mogę przez posłańca.
- Nie zrobisz tego! – wystraszyła się.
- Zrobię! On i tak już nie ma do ciebie żadnych praw.
Czekał. Od początku ani razu nie powiedziała o swoim mężu bodaj jednego złego słowa. Ani też jego, Leszka, nie zapytała o byłą żonę, o to, dlaczego był rozwód. Mówiła o synach, o pracy, o pogodzie nawet. Ale nie o mężu. Czuł, że powinien zawrócić, wycofać się, nie drążyć, jednak chciał, MUSIAŁ to wiedzieć:
- Halusiu, czy ty i on… Czy on cię jeszcze nachodzi? Czy musisz? – słowa nie chciały przejść przez gardło, jakiś strach chwycił go mocno, i gniew! Potrzebował drinka, albo coś, napięcie nagle stało się nieznośne, do bólu!
Pokręciła przecząco głową, a on, Leszek, odczul natychmiastową nieopisaną ulgę.
- Wariuję przez ciebie – powiedział tak zmienionym głosem, że nawet ona musiała to usłyszeć, mimo, że głos szedł przez Internet. – musimy jakoś doprowadzić do spotkania. Moje myśli cały czas krążą wokół ciebie. Odizolowałem się od ludzi. Nigdzie nie bywam, nie spotykam się z kolegami, że o kobietach nie wspomnę…Nawet dla córki mam jakby mniej czasu, choć to i tak tylko rozmowy przez telefon. A i w pracy nie jestem już tak skoncentrowany jak przedtem… Przestałem być kreatywny. Cała moja uwaga jest skierowana na ciebie. Chodzę jak ogłupiały. Śnisz mi się po nocach. Wszystko pamiętam, mogę ci opowiedzieć. Chcesz?
- Nie! – zaprotestowała gwałtownie.
- Czyżbyś nie wierzyła we mnie?
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Pięknie mi się śnisz! Przecudnie!
- Przepraszam, ale mąż wrócił. Muszę kończyć.
- Zdjęcia masz mi przysłać, pamiętaj!
Rozłączyła się. Nawet nie miał pewności, czy usłyszała ostatnie zdanie. Jakieś pół godziny później dostał od niej około trzydziestu zdjęć. Wszystkie były zrobione nad morzem, nie było zbliżeń twarzy. Był przekonany – sądząc po włosach – że były to bardzo świeże zdjęcia…
Nie kłamał ze snami. Wcześniej mu się nie śniła, aż do tej nocy, kiedy to był u Tatiany. I ten sen był… zimny. Od tamtej pory zaczął wyobrażać sobie Halinę w różnych sytuacjach, a w szczególności tych intymnych. I śniła mu się kilka razy. Było mu bardzo przyjemnie, było tak jak sobie wymarzył…
- Wiesz - powiedziała niedawno jakby do swoich myśli, a nie do niego - jestem mimo wszystko umęczona tym małżeństwem. Bywały chwile, że życzyłam mu śmierci. Chyba nadal chwilami życzę… I ten dom jest mi wstrętny… Ale na dobrą sprawę nie mam gdzie pójść. A nawet gdybym miała, to też nie mogłabym odejść… Ja w jakiejś matni jestem. Chwilami nie do zniesienia… Dobrze, że chociaż mam pracę. Zawsze dużo pracowałam, a teraz to już całkiem w pracoholizm popadnę. Świadomie. Może lepiej w alkoholizm? - spróbowała na koniec zażartować.
- O, nie! Dla mnie musisz być trzeźwa! Nie lubię pijanych kobiet.
Niby podjął żart, ale wcześniejsze słowa coś w nim poruszyły. Halina nigdy się nie skarżyła. Przy nim zrobiła to po raz pierwszy. Czyli musiało być coś, co ją gryzło w sposób szczególny. Co?


50. A Halinie było trudniej. Jej wyobraźnia też się wreszcie obudziła i jakby marzenia zerwały się z uwięzi… Starała się trzymać w ryzach, odsuwać od siebie myśl o Leszku, a już wieczorami to już obowiązkowo. Miała w pogotowiu dobrą książkę, by tylko nie tonąć w marzeniach i łzach.
Robert jej nie dokuczał. Kilka razy pytał ją przez zamknięte drzwi, dlaczego płacze, aż poprosiła, by nie zwracał na to uwagi. Jednakże samo to, że był, że jemu wolno wszystko, to jakoś bolało.
Znowu miała dużo pracy ze słoikami. Winogron, buraki, papryka, nawet marchew. Po co się tak narabia? – złościła się na siebie. Ale robiła, bo … bo zawsze robiła przetwory. Potem już tylko zostanie zakisić kapustę. Często kładła się spać bardzo umordowana, ani siły nie miała na jakąkolwiek wycieczkę w marzenia. Co tu dużo gadać – bala się marzyć!
Już myślała, że się uwolniła od słoików, a tu klient obdarował ją wielką michą śliwek. Pożyczyła od znajomych dwie suszarki elektryczne do grzybów plus trzecia własna i suszyła te najbardziej dojrzałe. Reszta do garnków na powidła. Znów sama przy robocie – to był smutne. Kacper wcale dla domu nie miał teraz czasu, całymi popołudniami przebywał w u swojej dziewczyny. A Mirona dalej nosiło, ale jakby mniej. Słyszała, że godzinami rozmawia z kimś przez telefon, a może przez Skypa. Brat był dla niego swego rodzaju kotwicą. Teraz był bardziej swobodny. Jednak w gruncie rzeczy nie mogła nic mu zarzucić. Nie "piwkował", wcześnie chodził spać, do pracy wychodził uśmiechnięty. Może będzie dobrze?
Wzięła sobie do serca słowa Roberta o tym, że sopel lodu jest od niej cieplejszy i usiłowała ocieplić swoje stosunki z Leszkiem, może i trochę nieporadnie… W każdym razie rozmawiali już przez kilka dni i jakoś „nie odwróciła kota ogonem” – jak to swego czasu nazwał.


51. -Jutro będę w Choszcznie – poinformował Halinę w połowie października. – Nawet nie dopuszczam takiej myśli, że się nie zobaczymy. Musisz mi podać swój numer telefonu. Obiecuję nie nadużywać twego zaufania.
- Wykluczone! Nie zobaczymy się! Nawet nie ma mowy! – prawie krzyknęła.
Musiał przez dobra godzinę namawiać i wmawiać, przekonywać, „wbijać do głowy”, że spotkanie jest pewnikiem. Bardzo się broniła. Wreszcie prawie „wyrwał” jej ten numer. Następnie wyżebrał miejsce spotkania. Na parkingu NETTO, jak najbliżej stacji paliw i działkowych ogródków – jeśli tylko będzie tam miejsce.
- Spodziewam się, że będę wolny już koło dwunastej. Będziesz mogła się urwać?
Pokręciła galową niezadowolona.
- No dobrze. Postaram się. Ale wiesz, czasem trafia się ktoś nieumówiony i nie mogę wyjść… Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Rozumiem, rozumiem i poczekam. Tym się nie przejmuj. W razie gdyby miało być dłuższe oczekiwanie to mnie jakoś też o tym powiadom.
Milczała chwile zastanawiając się nad czymś. Obserwował ją z zaciekawieniem.
- Leszku…
- Tak?
- Ale żadnych kwiatów. Wyrzucić byłoby szkoda, a zabrać do domu i tak bym nie mogła.
- Trudno. Ale rozumiem.
Na drugi dzień odezwał się do niej ledwie pozałatwiał swoje sprawy. Odpowiedzialna obcym, służbowym głosem:
- Dobrze. Proszę czekać. Powinnam być kwadrans przed pierwszą.. Do widzenia.
Najwyraźniej nie była sama w pokoju. Miał blisko godzinę czasu.
Najpierw zaparkował – tak jak chciała. Miejsce wybrała idealnie! A ponieważ dzień jaśniał słońcem i należał do tych przyjemnych – wysiadł pochodzić po pobliskim ryneczku. Ku swemu zaskoczeniu odkrył schowany całkiem z tyłu pchli targ. Wyszperał dla siebie sekator, o jakim w zasadzie wręcz marzył, i kilka innych narzędzi ogrodniczych - za grosze. Potem obejrzał towar na straganach z nowymi rzeczami – ale uznał, że wszystko jest niesłychanie tandetne. Wstydziłby się cokolwiek z tej bielizny czy bluzeczek podarować Halince. Zapytał o sklep z luksusową bielizną dla kobiet, a ponieważ były do niego przysłowiowe dwa kroki – poszedł tam. Wrócił zdegustowany. Była już zresztą pora na przyjście Halinki. Stal w pobliżu samochodu tak, by być dla Halinki z daleka widocznym. Spodziewał się, że przyjedzie swoim samochodem. Tymczasem rozpoznał ją idącą od strony kościoła. Miała na sobie ciemna garsonkę i białą bluzkę. I włosy spięte ciasno – czego akurat nie lubił. A na ramieniu pasek od dużej torebki. Patrzył, jak przechodziła przez najbliższe skrzyżowanie. Musiała go dostrzec, bo uniosła doń na wysokość piersi i nieznacznie pomachała do niego. Ledwie się powstrzymał, by nie wybiec jej naprzeciw! Przeszedł na prawą stronę samochodu tak, by otworzyć dla niej drzwi. Uścisnęli sobie oficjalnie ręce i żadne z nich nie było w stanie wykrztusić nawet jednego słowa. Rozśmieszył ją jednak, bo tuż przed swoimi drzwiami wykonał jakiś indiański taniec radości „trzy razy dokoła siebie przez lewe ramię”. W ten sposób i sam się trochę rozluźnił. A później przez długą chwile pochylony całował obie jej ręce… Pachniała tak, jak to sobie wyobrażał…
- Jesteś wreszcie – zaszeptał zaglądając jej w oczy. Dobrze pamiętał: były szaroniebieskie z żółtymi maciupkimi plameczkami, takie rozświetlone!
- Jedźmy – poprosiła.
- Zaraz. Muszę choć chwilę ochłonąć! Cały jestem roztrzęsiony! - Jeszcze raz sięgnął po jej ręce, całował patrząc na twarz. – Ależ się na ciebie naczekałem. Nie dziś, tylko w ogóle… Pocałuj mnie, proszę…
Pokręciła przecząco głową i zapięła pasy.
Wyjechał z parkingu, najpierw wokół ronda, a potem w stronę Szczecina. Miał nadzieję, że może uda mu się porwać ją do siebie, choć wiedział, że to tylko takie łudzenie się…
- Gdzie pojedziemy? – spytała.
- Do Stargardu? A może do Szczecina? Gdzie chcesz. Może tą boczną drogą, tą na Witkowo… Jeśli tylko chcesz, powiedz słowo, pojedziemy prosto do mnie. Bardzo bym chciał.
- Dobrze – zgodziła się cichutko.
Nie wierzył własnym uszom!
- Leszku… Ale odwieziesz mnie jeszcze dzisiaj…
- Odwiozę.
- I…
- ?
- Strasznie się boję.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Dlaczego się boi? Przecież nie jest żadnym wilkołakiem! Zebrał się w sobie.
- Nie bój się. Po prostu sobie pogadamy. A ja, jeśli pozwolisz, będę mógł cię przytulić. Ale tylko jeśli pozwolisz.
- Pozwolę…
Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Dusza mu śpiewała! Tylko to słowo „bać się" jakoś mu przeszkadzało.
- Dlaczego ty się mnie boisz? Czy ty masz aż tak przykre doświadczenia z przeszłości? Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Byłaś zgwałcona, bita, upokarzana? Czy to coś z przeszłości wywołuje twoje dzisiejsze strachy?
Podglądał ją jednocześnie pilnując drogi. Gdzie się podziała ta kobieta, która przed godziną tak zdecydowanym i władczym głosem informowała go o spotkaniu? Miał teraz obok siebie kogoś zupełnie innego.
Długą chwilę milczała.
- Coś z tego rzeczywiście mam za sobą – powiedziała, sztywno patrząc przed siebie. – Nie chcę, abyś wypytywał. Nie chcę wspominać ani opowiadać. Może pora, abyśmy zaczęli liczyć czas od dnia naszego poznania.
- Dobrze. To dziś jest ten dzień. Pierwszy raz cię dotknąłem. Zatrzymam się na chwilę, bo muszę cię uściskać i ucałować.
- Nie, nie! Jedź. Prędzej będziemy na miejscu.
- Ty tu rządzisz!
Była w niej jakaś determinacja, której nie rozumiał. Czy ona uważa, że jedzie na jakieś ścięcie? – pomyślał strwożony. Rozmowa przestała się im układać, jakby i Leszka ogarnęły nieznane mu wcześniej obawy.. Ulegam jej nastrojowi! – zauważył w myślach. Nie chciał znów palnąć czegoś, co pogorszy ledwie nawiązane stosunki miedzy nimi. Ale w końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Czy czujesz się czymś zaniepokojona? Jesteś choć trochę zawiedziona? Coś źle zrobiłem? Uraziłem cię czymś? Pewnie to przez ten brak kwiatów! – spróbował na końcu zażartować.
- Oczywiście. To wszystko przez brak kwiatów – pokiwała smętnie głową, ale już wiedział, że i ona próbuje żartować. Przynajmniej się stara. – A ja kiedyś trochę pracowałam w kwiaciarni. Bardzo dawno temu. – Chwyciła się tego tematu, jak tonący brzytwy. – I w zasadzie to kwiaciarnia odmieniła całkowicie moje życie. To było w Szczecinie, jeszcze przed moim ślubem.
- Opowiedz – poprosił, a gdy za chwilę zaczęła opowiadać – podglądał ją i jednocześnie obserwował drogę.
- Przyjechałam do Szczecina jako panna młoda porzucona prawie przed ołtarzem. – Zaczęła opowieść, a Leszek notował w pamięci, że musi jeszcze o to ją też wypytać. – Gwałtownie potrzebowałam pracy oraz kawałka kąta do spania. Zostałam przy pomocy koleżanki ulokowana u pewnej pani prowadzącej kwiaciarnię. Pomagałam jej w zamian za mieszkanie. I kiedyś podczas mojego dyżuru w kwiaciarni ktoś zostawił w sklepie portfel tak grubo wypchany pieniędzmi, że nie można go było zamknąć. Nawet nie mogłam się poradzić szefowej, bo była po za Szczecinem. Nie mogłam jednak zostawić właściciela portfela z takim zmartwieniem. Tam było ponad 150 milionów starych złotych. A w portfelu były jeszcze wizytówki i zdjęcia. I jeszcze jakieś drobiazgi. Już nie pamiętam. Na jednym za zdjęć była pani, która kupowała u mnie kwiaty. I jedna wizytówka kilkanaście razy się powtarzała. Wniosek był oczywisty. Zatelefonowałam. Zadałam wszystkie stosowne pytania. Pani , po sprawdzeniu, powiedziała mi, że nie ma portfela z kwotą zgadzającą się tu u mnie. I tak od słowa do słowa poprosiła mnie, żebym na jej koszt wzięła taksówkę i przywiozła te pieniądze. Tak zrobiłam. Czekała na mnie na dole biurowca i zaprosiła do swego pokoju. Kazał usiąść. Podałam jej portfel i mówię, że nie ma co siadać. Przykro mi się zrobiło, że teraz będzie liczyć pieniądze, jakby podejrzewając mnie o kradzież. To mówię, że wzięłam tylko tyle pieniędzy, co na taksówkę – zresztą zgodnie z jej poleceniem. Wtedy ona się zdziwiła i mówi, ze należy mi się znaleźne – 10 % kwoty. A ja na to, że pieniędzy nie potrzebuję, bo na chleb mam. Za to praca to bardzo, a bardzo by mi się przydała. A co ja umiem? Licencjat z rachunkowości i całkiem już spora praktyka. Rzuciła kilkoma terminami. Zrobiła mi krótki egzamin z rachunkowości. Takie konto, takie dokumenty, co wtedy, już nie pamiętam dokładnie. I obiecała mi, ze poruszy niebo i ziemię, abym dostała pracę. Poruszy wszystkie swoje kontakty, co nie znaczy jednak, że praca będzie od ręki. Czasem trzeba czekać kilka miesięcy. Ktoś się nie nadaje, albo odchodzi na emeryturę, albo sam zmienia pracę. Ale na pewno mi pomoże. Jeszcze dziś obdzwoni część znajomych. No i dziękowała mi, że nie chcę tego znaleźnego, bo w tej chwili, to by było dla niej ogromnie kłopotliwe. Ktoś ma zaraz przyjść po te pieniądze. Czego jeszcze ja potrzebuję? Pokoju do wynajęcia. O, z tym może mi pomóc od ręki. Jakieś tam trzy studentki wynajęły mieszkanie i właśnie jedna się wykruszyła, pilnie szukają trzeciej lokatorki. Ten od pieniędzy zaraz przyjdzie i mnie tam zawiezie. Ona tylko do dziewczyn zadzwoni. Jedna z nich to jej kuzynka. A pracę dostałam od początku listopada. Mało tego, zaciągnęła mnie na studia magisterskie jeszcze w październiku! Pracę miałam na ¾ etatu, dzienne studia, mieszkanie. Nie mogłam sobie nawet czegoś takiego wymarzyć. A wkrótce potem poznałam Roberta. Tak to się działo.
- To była miłość od pierwszego wejrzenia?
- Nie. Zupełnie nie. To był strach porzuconej panny młodej, że już na zawsze pozostanie sama. A ja chciałam mieć rodzinę i dzieci. Większość moich koleżanek już miała dzieci. Zazdrościłam im tego niewyobrażalnie bardzo. Jakbym wiedział, że moje spełnienie może dokonać się wyłącznie przez dzieci. To były niezwykle silne myśli. Nigdy i niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak posiadania dzieci, jak bycia matka. W tym była dla mnie kwint esencja kobiecości.
- A twój mąż?
- Nie wiem. Z całą pewnością nie byłam miłością jego życia. Lubił mnie, a może tylko tolerował. Nawet nie pamiętam jak się zgadaliśmy o ślubie. Nie było oficjalnych oświadczyn i zaręczyn. Samo wesele było u moich rodziców, dość wystawne jak na owe czasy. Rodzice tak chcieli… Oni nie zrozumieją rozwodu. Nie wyobrażam sobie, jak im o tym powiem… A już jest wyznaczony termin rozprawy… Jak twoi rodzice przyjęli rozwód?
- Jako dopust boży. Moi są prostymi ludźmi ze wsi. Dla nich przysięga - jaka by nie była – to świętość.
- Moi zapewne tak samo… Teraz to już tam brat gospodaruje. Rodzice mają mały sad i spory warzywnik. Dorabiają sobie tym trochę. Mówią na ten warzywnik, że to działka, jak u miastowych…
- Masz więcej rodzeństwa?
- Siostrę. Ale nigdy z nią blisko nie byłam. Od dawna mieszka w Belgii. Wyjechała zaraz na początku do roboty i tam wyszła za mąż za Belga. Tylu tam naszych, a ona za Belga. Dziesięć lat starszy od niej…
- A brat? Jest i bratowa?
- Brat jest w porządku. A za bratową nie przepadam. Nawet i jeździć mi się tam często nie chce… Ona tylko swoją rodzinę uważa. Może i dla tego moi rodzice tak oddzielnie swoje warzywa, swoje kury …No wiesz.
- Radzą sobie? Mają jeszcze siły?
- No wiesz, warzywnika się łopatą nie kopie. Wjeżdża traktor i już. A potem to już sobie jakoś radzą. Czasem nawet mama do pomocy jakiemuś sąsiadowi się najmuje… Za bogato to u nich nie jest. Ale po prośbie nie chodzą. Ode mnie pomocy też nie chcieli przyjąć.
- Miałaś swoje wydatki.
- Ale zawsze mogłam jakąś stałą kwotę co miesiąc im dawać. Szkoda mi mamy, gdy idzie gdzieś ziemniaki zbierać. Niech by sobie odpoczywała, cieszyła się swoimi pomidorami czy innym koperkiem.
- To raczej twój brat powinien.
- Brat by się zgodził, bratowa z całą pewnością nie. I tu jest pies pogrzebany. Nie zawsze miałam dość pieniędzy… Dopiero jak jestem na swoim, to można powiedzieć, że na to i na owo mnie stać, ale przecież trzeba zbierać na wspomożenie synów, gdy zechcą się usamodzielnić. Robert obiecał im samochody. Zawsze mieszkania były dla mnie ważniejsze… Tymczasem teraz, jak już ten rozwód, to nie wiadomo, co z mieszkaniem. Mogliby się tym domem jakoś podzielić i kupno nowego mieszkania wcale by nie było potrzebne… - Wzięła głęboki oddech i milczała chwilkę. - Natomiast w sadzie to tato kosi kosą. Mówi, że wystarczy już tego hałasu, od którego uciekają co piękniejsze ptaki. Mówił, że były trzy pary srok w ubiegłym roku. Widział nawet, że młode wywiodły. A w tym roku ani jednej pary. Niby sroka to szkodnik, ale co tam. Szkoda. Słowiki jeszcze w bzach śpiewają. O - skowronków jest mniej. To znaczy tato tak twierdzi.
- A szpaki?
- Nie mówił, albo ja nie pamiętam.
- To ty o takich sprawach rozmawiasz z rodzicami…
- Wyciągam z nich po kawałku to, czym żyją. Co ich obchodzi moje miejskie życie? Wcale się na tym nie rozumieją! Leszku, zatrzymaj się proszę.
- Coś się stało?
- Zatrzymaj się tak, byśmy mogli zawrócić.
- Ale dlaczego?
- Musisz mnie odwieźć do Choszczna.
- Powiesz, co się stało? - dociekał, ale już szukał dogodnego miejsca.
- Nie wiem. Po prostu dotarło do mnie, że nie wolno mi do ciebie jechać. Jeszcze nie dziś. Po za tym mam jakieś złe przeczucia.
Znalazł drogę w sąsiedztwie lasu i wjechał w nią tyłem, by być gotowym do wyjazdu. Ustawił samochód z boku,odpiął pasy i przesiadł się do tyłu.
- Chodź do mnie - zażądał.
- Oszalałeś?
- Tak! - Odpiął jej pasy i przesunął fotel. - No chodź! - Nalegał z determinacją. Pomógł jej, podtrzymał..
Była strwożona i wrogo nastawiona. Objął ją ciasno i przytulił. Trzymał tak przy piersi, jak to kiedyś obiecał. Kołysał delikatnie, całował włosy i czoło. Czekał, aby choć trochę odtajała, aby sama z siebie zechciała się do niego przytulić. O mój Boże! Była tak spięta, jak mu się to kiedyś przyśniło - jak piąstka dziecka, takie miał wtedy skojarzenie. Gładził jej plecy i ramiona, zapamiętywał zapach…
- Wysyłasz do mnie sprzeczne sygnały - poskarżył się cicho i łagodnie. - Jestem solidnie skołowany. Nie chcę ci w niczym uchybić ani też zrobić przykrość. Jednakże coraz częściej mam wrażenie, że jak bym nie postąpił - i tak będzie źle. Spróbuj na to spojrzeć jakoś tak z mojej strony. Chociaż od czasu do czasu…- Milczała. Twarz miała tuż przy jego piersi, więc nie widział jej. Rozpiął klamrę spinającą włosy i rozsypały się po plecach połyskliwą brązową zasłoną. Pomyślał „złoty deszcz”. - Halusiu, jesteś tu?
- Przytul mnie, tylko mnie przytul - powiedział cichuteńko, a on odgadł, że prawie płacze!
Tulił ja przez chwilę w milczeniu - dalej zdezorientowany i niepewny. Wreszcie ujął jej twarz w dłonie - chciał ją widzieć, patrzeć w jej oczy. Miała przymknięte powieki. Przesunął kciukami od skroni aż do ust. Oddychała płytko i szybko.
- Spójrz na mnie - poprosił.
Chwilę trwało, nim spojrzała. Oczy miała pełne łez - tak jak myślał. Jeszcze raz powiódł opuszkami palców po jej twarzy w najdelikatniejszej pieszczocie. Miał nadzieję, że ona sama zechce pocałunku, ale nie, już się wycofywała po za jego ręce. Jeszcze raz ją przygarnął i od nowa gładził jej plecy, zanurzał palce we włosach, oswajał ze sobą.
- Spróbuj powiedzieć, co się stało - poprosił i miał na myśli to, że ona się tak jakby boi.
- Nie wiem. Musze natychmiast być w domu. Moi mnie potrzebują. Muszę tam być. Musimy jechać. Nie wiem, co się stało. - Mówiła nie o tym, co chciał usłyszeć.
- Zadzwoń do synów i do … męża. Upewnij się. Zobaczysz, że wszystko jest dobrze.
- Może masz rację.
Wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Jednak nie zrezygnowała z powrotu do domu. Upierała się, że ma takie przeczucie, że musi, że nie ma odwołania. Zażartował, że to babskie fanaberie, a nie przeczucia i zaraz wyczul, że zrobił tym jej ogromną przykrość.
- Wracajmy - nalegała.
A kiedy od nowa próbował przytulić ja do siebie zażądała, by ją pocałował.
Wiedział, że nie powinien. Ona nawet na pocałunek nie była gotowa! Dotknął ustami jej ust i się usunął.
- Wracajmy - przytaknął.
- Nie tak. Inaczej mnie pocałuj. Chcę zapamiętać ten pocałunek. Może nigdy więcej mnie już nie pocałujesz…
Pomyślał, że znów jakieś przeczucia skaczą po jej głowie. W gruncie rzeczy był zły. Pohamował się jednak. Miała twarz mokra od łez.
Całował delikatnie najpierw oczy, potem dotknął ust. Najsubtelniej jak mógł. W żyłach miał ogień… Miał wrażenie, ze Halinka w jakiejś sprawie pasowała się sama ze sobą. Wreszcie objęła go! A po chwili poczuł, że jej usta się wreszcie rozchylają. I dopiero teraz pocałował ją tak, jak zawsze tego pragnął, do utraty tchu, do zatracenia się… Lgnęła do niego tak, jak marzył, jak oczekiwał, jak pragnął…
- Zawsze bądź dla mnie taka - szeptał czołem wsparty o jej czoło . Pierwszy musiał przerwać szaleństwo zmysłów, zanim wszystko wymknęłoby się z pod kontroli. Ona nie wydawała się być tego świadoma. - Będziesz? Dobrze? - Serce waliło mu ciągle gwałtownie. Jedna chwila a wszystkie tamy zerwane, to jak żywioł! - Coś ty ze mną zrobiła, dziewczyno! Coś ty ze mną zrobiła! Jestem w zupełnie innym świecie!
- Leszku… Ja ci nie ucieknę, ale… pewnie będzie dużo takich trudnych chwil ze mną. Być może dlatego posypało się moje małżeństwo. Wiec musisz … to przemyśleć… Bo może nie warto… Nie jestem łatwą partnerką…
- Może ja wcale nie chcę łatwej partnerki? Może mnie właśnie odpowiadasz tylko ty?
- Wracajmy już. Nie rozgadujmy się.
- Oj, kobietko, kobietko! Daj swojemu facetowi trochę ochłonąć!
- To to dla ciebie nie była bułka z masłem?
- Bułka z masłem - powiadasz? No nie. Raczej taki bardzo pieprzny barszczyk - żartował.


52. Wróciła do domu przed synami. Krzątała się po domu tak jak zwykle. Wstawiła ziemniaki na ogień i poszła do komputera - chciała raz jeszcze posłuchać melodii wybranych specjalnie dla niej przez Leszka. Zdziwiła się, bo była też wiadomość prywatna. Otworzyła i czytała oblewając się rumieńcem, jakby jej ktoś w twarz przyłożył!
Olimpia: - Piszę do ciebie, aby skutecznie zniechęcić cię do uwodzenia mojego partnera. Uważaj, bo mogę cały Internet zarzucić wiadomościami o tobie - w wtedy nie będzie miło. Więcej ostrzeżeń nie będzie.
Halinie ręce się trzęsły! Dostała po twarzy! Oberwała po twarzy z obydwu stron! Przecież Leszek naprawdę może być w związku z inną kobietą. Cóż ona o nim wie? O matko! Sama jest ciągłe mężatką! Ale się zaplątała! Musiał tak ostentacyjnie zostawiać jej tyle wpisów na tablicy? Takiej wiadomości jak ta od Olimpii to się wcale nie spodziewała! Ciekawe, czy któraś inna z tych flirtujących kobiet też dostała takie pogróżki? Z żadną panią nie była na tyle blisko, by zapytać. Co ma teraz zrobić? Jakby taka nieprzyjemność był jej potrzebna! Nie schodziło jej z myśli, że Olimpia wymierzyła jej dwa siarczyste policzki… Czuła się okropnie upokorzona… I za co? Za co?
Kolejno wrócili synowie i Robert. Wiec czemu tak koniecznie ciągnęło ją coś do domu? Przez wiadomość na portalu? To niemożliwe!
- Halina, nałóż mi szybko. Zaraz przyjedzie po mnie Zbyszek Truskolaski. - Usiadł na swoim zwykłym miejscu w kuchni, między synami. - No, chłopaki, nareszcie mój samochód jest spłacony.
To oznaczało, że Kacper dostanie samochód po ojcu, a ojciec kupi sobie nowy. I po spłaceniu odda go Mironowi. Tak byli umówieni. I wreszcie Robert kupi samochód dla siebie.
- Ty już wiesz, jaką bryką chcesz jeździć?- to pytanie było do Mirona.
Halina skończyła swoja porcję i nie oglądając się na mężczyzn poszła do swego pokoju. Ale cofnęła się jeszcze.
- A wy co dziś macie zamiar robić? - zapytała synów.
- Ja zaraz idę do Kamili - odpowiedział pierwszy Kacper.
- A ja jeszcze nie wiem. Zdzwonię się z kolegami. Może pójdziemy do pubu?- to Miron.
- Mam gorącą prośbę - niech żaden z was dziś nie jeździ samochodem. Robert, ciebie to też dotyczy. Wszyscy powinniście omijać dziś samochód szerokim łukiem.
- Oj tam ,oj tam! - sprzeciwił się Robert. - Nie wymyślaj, kobieto.
Nie podjęła rękawicy - wyszła z kuchni na dobre. Nieco później słyszała, jak Robert wychodzi z domu. Była dalej niespokojna. Zadzwoniła do Hani i powiedziała - siląc się na dowcip - że ma wolne popołudnie i chatę. A Hania odpowiedziała, że natychmiast przychodzi. Od imienin Hani widziały się tylko przy okazji wyjazdu do spa. Było jej niezręcznie, bo na prośbę Roberta nawet Hani nie powiedziała, że w zasadzie już jest całkowity rozpad małżeństwa i lada chwila sprawa rozwodowa. Rozmawiały całe popołudnie. Po zmierzchu odprowadziła Hanie w pół drogi - jakby jeszcze nie nagadały się do końca!
- Powinnyśmy ustalić jakiś stały dzień na cotygodniowe spotkania. - Zaproponowała Hania. Już parę razy podnosiły ten temat.
- Może w środy? U mnie wtedy jest spadek zainteresowania pracą, mniej klientów.
- Środek tygodnia? No coś ty! Lepiej w sobotę!
- O, właśnie! Zawsze mamy ten sam problem. Dla mnie tak z marszu to sobota jest absolutnie wykluczona. Wszyscy zapracowani klienci walą wtedy jak w dym.
- Czyli znowu pozostaje nam telefon! Musimy to zaakceptować.
Pożegnały się . Chwile później Halinie przypomniała się Olimpia ze swoją trucizną. Musi powiedzieć wszystko Leszkowi. On będzie wiedział, kto jest tą Olimpia. Sama zblokuje konto przed Olimpią. Ale to za mało. Tamta i tak będzie mogła wypisywać o niej, Halinie, przeróżne bzdury i rozsiewać po całym Internecie. Co za koszmarna sytuacja! I po co jej to było? Po co?
Ledwie uszła parę kroków rozśpiewał się telefon: Leszek.
- Słucham cię - powiedziała.
- Witaj, kochanie. Halusiu, już nigdy nie będę żartował z twoich przeczuć. Mój tato miał wylew. Jestem z mamą pod szpitalem, właśnie zapiąłem mamie pasy. Mama i ja, oboje, pozdrawiamy cię serdecznie.
- Dziękuję. Jak rokowania? Jak się tato czuje? Bardzo mi przykro, że was dotknęło takie zdarzenie.
- Nie mam pojęcia o rokowaniach. Trzeba czekać. Na razie wszystko może się zdarzyć. Na dwoje babka wróżyła. A może trafiłem na niekompetentnego lekarza… Dobrze nie jest, to stary, utyrany człowiek…
- Bardzo mi przykro, Leszku. Ale trzeba wierzyć i mieć nadzieje. Uściśnij mamę ode mnie. Jestem z wami.
- A ja?
- Co „ja”?
- Jakiś mały uścisk dla mnie?
- Duży i solidny.
- Dziękuję w imieniu mamy i własnym - zażartował.
- A twój brat?
- Przed chwilą pojechali. Był z żoną i dzieciakami. Ktoś tam z mamą zostanie, bo ja muszę na rano do Szczecina. A potem znów pojadę do rodziców. Będę teraz cały czas w rozjazdach. Całuję cię mocno. Bardzo mocno. Tak jak ostatnio…
- Ja ciebie też. Trzymaj się. Będę do ciebie telefonować.
- Liczę na to.
Pożegnali się.
Dochodząc do domu Halina zauważyła, że stoi tam policyjny samochód. To nic nie znaczyło, ale nagle zmiękły jej kolana. Minęła radiowóz i nikt jej nie zaczepił. Zostawiła w domu zapalone światło. I nad drzwiami wejściowymi. Kiedy otworzyła jej kluczem, męski głos zapytał:
- Pani Halina Popławska?
Odwracała się powoli jak na zwolnionym filmie. Bo nagle czas się zatrzymał i przestała rozumieć, co do niej mówi obcy mężczyzna. Przecież wiedziała, że TO się stało.
- Nie, nie!... Kto? Który?
Policjant podtrzymał ją, wprowadził do środka. W salonie na stole ciągle jeszcze stały szklanki i woda. Zęby dzwoniły jej o szkło, słyszała i nie wiedziała skąd ten dźwięk.
- Może pani zatelefonuje do synów?
Jak automat wybierała numery, ale rozmawiać nie dała rady. Policjant obydwu nakazywał szybki powrót do domu. Ponaglał. Czekał na ich przyjście.

Lucyna Truskolaska i Robert Popławski spłonęli w samochodzie. Wypadek miał miejsce na drodze do Drawna. Samochód całkowicie zniszczony, spłonął. Nawet drzewo spłonęło…




Część 7.

53. Leszek wielokrotnie w ciągu weekendu próbował skontaktować się z Halusią, wreszcie w niedzielę wieczorem przyszedł od niej sms. Halinka pisała:
- Mój mąż zginął w czwartek w wypadku samochodowym. Nie dzwoń do mnie. Zrywam wszelkie kontakty. Uszanuj to.
Koniec.
Komputer! Ale spotkał go zawód - wykasowane były wszystkie posty, komentarze i zdjęcia. „Goły” profil, pomyślał, jakby tu nigdy nic nikt nie pisał. O Jezu! Wykasowała nawet wszystkie swoje prywatne wiadomości do niego! Patrzył w monitor z niedowierzaniem. W głowie mu się nie mieściło! Ale samego konta nie zlikwidowała. I nie mogła zabrać zdjęć przysłanych mailem. Otworzył je teraz.
Miał cichą nadzieję, że - skoro byli tak blisko rozwodu - ból Haliny nie jest szczególnie dotkliwy. Zastanowił się - nigdy źle nie mówiła o mężu. Ani razu. Nawet, gdy kiedyś zapytał wprost, pominęła jego pytanie milczeniem. Jakby wcale pytanie nie padło! Była trochę dziwna… Powiedzmy - nietuzinkowa. Ale jego to pociągało! Miała inne reakcje niż znane mu kobiety. I to czyniło ją taką wyjątkową. Chyba nawet inaczej myślała… Zmieniała się. Raz była jak skrzywdzone dziecko, innym razem jak dojrzała kobieta. Czasem się w tym gubił…
I już - „zrywam wszelkie kontakty”. Można pozamiatać. Szybko i skutecznie była po za jego zasięgiem. ”Uszanuj to”. A co innego w chwili obecnej może zrobić? Ale to właśnie on powinien otoczyć ją ramieniem na tym pogrzebie… Och, jak skutecznie wyniosła się z jego życia! Co może zrobić? Nic. Nie będzie jej nękać w chwili żałoby! Może kochała męża, skąd on to może wiedzieć? Może on, Leszek, był tylko dla niej taką kolorową odskocznią, zabawką, uprzyjemniaczem… Od początku był szalony, że wiązał z nią jakiekolwiek nadzieje. Teraz się od niej odcinał, bał się dręczącego bólu - a znał to uczucie zbyt dobrze.
Obiecywał sobie kiedyś mobilizację w kierunku sportów. Może by się i teraz jakoś pozapisywał, poumawiał, ale był potrzebny matce i często tam jeździł. Już była nadzieja, ojciec zaczynał odzyskiwać władzę w lewej ręce. Mowa była nadal bardzo bełkotliwa ale świadomość chyba wróciła. Nie do końca byli tego pewni. W każdym razie matka uwierzyła, że będzie dobrze. Martusia przyjechała z Krakowa by uściskać dziadka, kochali się przecież bardzo. A tu nagle przyszła śmierć.
Leszek nie doświadczył nigdy śmierci bliskiej osoby. Był wstrząśnięty i ogłuszony, pozornie dźwignął się najszybciej w rodzinie, bo potrzebowała go matka. W samotności przeżywał mocno, był wytrącony z równowagi. Nie wiedział, że to tak boli…
Chciał zabrać matkę do siebie. Co tu będzie robić sama? Ale przecież kury, kot i pies? Jak można „żywinę” zostawić? Nie chciała jechać.
- Cóż bym robiła u ciebie? Tu mam tylu znajomych, sąsiadów. Każdego dnia ktoś znajomy zajrzy, porozmawia, herbatkę za mną wypije… Cóż bym robiła u ciebie? Ty tyle godzin w pracy. A ulice, choć pełne ludzi, dla mnie puste i nieme… Nie pojadę, synuś. Nie pojadę. Tu cmentarz blisko, to i sama tam pójdę porozmawiać z Władziem, bo jakże mnie bez niego… Tak i nie pojadę.
Zatem dalej był sam. Telefon Haliny milczał. Na Facebooku jej nie było. Zostawił jej na portalu w wiadomościach prywatnych wiadomość, że i jego rodzinę śmierć dosięgła. Po namyśle wysłał sms-a. W końcu napisał jeszcze maila - w przeddzień pogrzebu. Nic. Cisza.
Przestał się odzywać, jakby Halinki nigdy w jego świecie nie było.
Na święta Bożego Narodzenia przyjechała do Szczecina Martusia i razem pojechali do jego matki. Po drodze jakoś tak się zrobiło miedzy nimi ciepło, że Marta zaczęła opowiadać o swoim chłopaku. Bardzo był jego ciekaw. Poznali się w końcu czerwca na jakimś koncercie we Wrocławiu. Zaraz potem pojechała z nim do Chorwacji. Było „czadowo”. W ogóle wszystko dobrze się układało do czasu śmierci ojca chłopaka, teraz, zupełnie niedawno, bo w październiku. Prawdę powiedziawszy była na tym pogrzebie już jako oficjalna narzeczona. Matka się chłopakowi całkiem załamała, na leczenie ją gdzieś wywieźli, potem do sanatorium.
- Miron mówił, że się bardzo zmieniła. Posiwiała, ale nie tylko - opowiadała Martusia .- Mówił, że jest nie do poznania jeśli chodzi o zachowanie. I dlatego nie pojadę do Mirona na święta, choć w zasadzie Miron bardzo prosił. Zaprosiłam go do nas. Może wpadnie do babci. Będzie zależało jaka będzie pogoda, jakie drogi. W końcu i tak Miron na tańce nie zechce, niby taki daleki jest od kościoła, ale żałoba dla niego rzecz święta. Powiedział: „Kim byśmy byli nie zachowując tradycji?”. Ładnie, prawda?
Leszek pomyślał, że cokolwiek dużo tych zbieżności, ale poczekał, aż córka powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia i dopiero wtedy sam zapytał:
-To jak się twój chłopak nazywa?
- Miron Popławski.
- A skąd pochodzi?
- Z Choszczna.
- I czym cię tak zauroczył?
- Tato! Tu nie ma prostej odpowiedzi! Wszystkim! Jest przystojny. To po pierwsze. Ponadto jest bardzo rozrywkowy, ma świetne poczucie humoru i dużo fantazji. Tryska energią. Jest pełen życia i pomysłów. Po prostu to świetny chłopak! I bardzo mnie kocha. A ja jego. To taka miłość, tato, że na śmierć i życie. Nie wiedziałam, że taka istnieje!
- Masz go już we krwi.
- A mam. Ładnie to powiedziałeś. Mam! Mam!
- A gdzie pracuje? Kim jest z zawodu?
- Jest bankowcem i w banku pracuje.
- I co tam robi? Stróżuje? - jakoś wydawało mu się, że młodszy syn Halinki to raczej takie ladaco.
-Tato! Ale ty jesteś złośliwy! Nie wiem dokładnie. Zastępca jakiegoś kierownika, coś strasznie długiego w nazwie. Rewindykacja? Jest takie słowo?
- Czyli ściąganie długów. Bardzo trudny dział. A może on u jakiegoś gangstera zajmuję się rewindykacją? Co? - droczył się jeszcze z córką. No, to ładnie mu się córka wpakowała. I jeszcze „miłość na śmierć i życie”. Będą kłopoty. Z miejsca był wrogo nastawiony do młodego Popławskiego i nawet w myślach nazywał go po nazwisku. Jak ma córce ten związek wyperswadować? To wcale nie będzie łatwe… To może być niemożliwe!
Ale i to, co Martusia powiedziała o Halince jest wielce zastanawiające… Tylu ludziom ktoś umiera, a nie szukają z tego powodu klinik czy sanatoriów… Po za tym co to w ogóle ma być? Przecież za kilka czy kilkanaście dni miała być ich rozprawa rozwodowa, a tu takie odchodzenie od zmysłów? Nie rozumiał tego. Był oburzony i obrażony. Mimo wszystko powinna była odezwać się do niego, do Leszka…. I jeszcze ten jej syn przy boku Martusi…
- Rozmawiałaś z matką Mirona?
- Tak. Ale to było w najgorszym czasie, w przeddzień pogrzebu. Była zupełnie niekontaktowa. Nie wiem, czy zajarzyła, kim jestem. Cały czas dostawała bardzo silne leki. Jak drewniana przyjmowała kondolencje… W takiej restauracyjce nad jeziorem zrobiono stypę. Siedziała tam, ale chyba ani jadła, ani rozmawiała. Matka z nią była. Taka sympatyczna wiejska babciunia - jak nasza. Nawet mnie po twarzy pogładziła i powiedziała „Kochaj, go kochaj. To dobry chłopak i wart twojej miłości”… Kondolencje składano, a pani Halina taka drewniana… strasznie mi jej szkoda było…
- Ludzi bardzo różnie reagują na nieszczęście - powiedział Leszek. Już chciał zakończyć ten temat.
- Ciekawe, czy się pozbierała. Miron mówił, że czuła się winna tej śmierci i stąd tak mocna reakcja. Podobno coś przeczuwała w tym dniu.
- Przeczucia są nie do udowodnienia. Co tam przeczucia…
- O, nie mów tak! Ale jak ostatnio rozmawiałam z naszą babcią to mi szepnęła na uszko, że i ty już jakąś kobietkę w sercu skrywasz. Kogo, tatku?
- To już nieaktualne.
- Nie wierzę! Nie ty!
- Powiedzmy, że w tej chwili nie jestem jeszcze gotowy do tego, by z rodzoną córką na takie tematy…
- To znaczy, że ona jest w moim wieku?
- Nie! W moim. Nie męcz mnie!
- Powiedz chociaż jak się nazywa!
No właśnie tego nie mógł powiedzieć!
- Przestań, sroczko! To tak, jak bym ja ciebie pytał, jak tam z Mironem w łóżku… Są pytania, których się nie zadaje!
- Tato! Mnie możesz! Ja jestem ta wyzwolona i mogę na każdy temat… Miron w łóżku jest wspaniały! Cudowny! Po za łóżkiem też! Co ci jeszcze powiedzieć? Czemu się zatrzymujesz?
- Żeby ci dać lanie! Prawdziwe lanie pasem!
- Tato!
- Muszę ochłonąć, dziewczyno! I na drugi raz pamiętaj, że ja jestem ten obciążony! Nie bądź przy mnie taka wyzwolona, bo mi może jakaś żyłka pęknąć i już nie będziesz miała ojca!
Wysiadł z samochodu i przykładał do twarzy pełne garście śniegu.
- Jesteś szalona i niemożliwa! I jeszcze bardzo smarkata! Wszystko za wcześnie! Wszystko! Ale tak to już jest, jak dzieciak nie ma dobrych wzorców…


54. Jeszcze nie wiedział, co z tymi informacjami ma zrobić. Po za tym może przyjechać Popławski. Młody Popławski. Miron... Miron Popławski w domu jego matki…. Czuł zagrożenie! To nie był dobry partner! To nie był chłopak dla jego córki! Sama Halinka nie była z niego zadowolona. Teraz przypominał sobie tamtą sytuacje…Chciał zamieszkać w domu z dziewczyną. Jednak tego nie zrobił na skutek perswazji rodziców…
A Halinka? Czy Halinka rozpoznała jego córkę? Ale się poplątało! Oni, jako rodzice, powinni mieć w wielu sprawach jednakowe zdanie… Pojęcia nie miał, co z tym dalej… Znów nawiązać kontakt z Halinką? I co jej powie? „Nie podoba mi się twój syn, bo jest za bardzo rozrywkowy”? Równie dobrze ona może powiedzieć, że nie podoba się jej Martusia. Smarkata z nieukończonymi studiami, która na dodatek w biegu wskakuje chłopakowi do łóżka! Ale wstyd! I to Halinka będzie miała rację! On sam był zawiedziony…
A jednak to Halinka pierwsza zadzwoniła. Było około dziesiątej rano pierwszego dnia świąt.
- Wesołych świąt - pożyczyła, ale jej głos wcale nie brzmiał radośnie.
- Witaj, wzajemnie - był bardzo wzruszony i za skarby świata nie chciał tego okazać!
- Już wiesz? - zapytała.
- O czym? - był ostrożny.
- O… naszych dzieciach.
- Wiem.
- Właśnie Miron jest w drodze do twojej mamy i córki.
- Szkoda, że z nim nie jedziesz. Jestem tu razem.
- To ci zazdroszczę. - Milczeli oboje przez długa chwilę, a potem Halinka dodała jakby z żalem:- Nie miałam zaproszenia… Dobrze, że tam jesteś. Miej oko na wszystko, dobrze?
- Czy twój syn teraz chce zamieszkać z moją Martą?
- Pewnie tak. Wiem, że szuka pracy w Krakowie. Jest bardzo zdeterminowany. Zatem wszystko przed nami. W każdym razie ja będę syna wspierać… Dzwonię, by ci powiedzieć, że nasze dzieci nie wiedzą o nas. Na razie ja nic nie powiedziałam.
- Rozumiem. Nie było o czym mówić.
- To nie tak - zaprzeczyła gwałtownie, ale zaraz się uspokoiła i dodał a wyciszonym, spokojnym głosem - Było. Jednak nie w zaistniałej wówczas sytuacji. A teraz wszystko się zmieniło… To teraz nie ma o czym… No tak. To w zasadzie wszystko… Ucałuj ode mnie mamę… Ale może to by było nietaktem… Weselcie się mimo wszystko. Do widzenia.
- Tato! Babciu! Miron niedługo będzie!



55. Leszek pomyślał, że prawdopodobnie to będą najbardziej koszmarne święta, jakie można sobie wyobrazić! Przy jednym stole, z młodym człowiekiem, który zabrał mu Martusię… Wtedy, gdy na parkingu sklepu robił zdjęcia wcale nie widział, żeby któryś z chłopców był tak bardzo podobny do Halusi. Teraz, gdy miał chłopaka na wyciągnięcie ręki - to podobieństwo było wręcz rzucające się w oczy, bardzo oczywiste. A chłopak faktycznie był przystojny, nawet rysy twarzy były takie jakieś szlachetne, być może to pierwsze doświadczenie życiowe musiało też tę twarz trochę wyrzeźbić, bo na czole miał głębokie trzy bruzdy, a gdy twarz mu poważniała, dwie inne bruzdy robiły się w pobliżu ust. Chłopak był miły, grzeczny, uczynny, wesoły, pełen życia - tak jak to określiła wcześniej Martusia. Polubił go wbrew sobie! Tak bardzo był podobny do matki! Jego Halinka też mogłaby być taka, gdyby pozwoliła sobie na odrobinę radości. Na bycie szczęśliwa….
Gdy młodzi poszli na poobiedni spacer jakoś tak rozgadał się z matką, że opowiedział jej więcej niż powinien. W zasadzie prawie wszystko…
- Może pojedź do niej? - powiedziała matka. - Jej musi być strasznie smutno! Jeden syn u nas. Drugi też u dziewczyny. Ten tu to będzie nocował… A ona samotna, jak ten kołek w płocie!
- Nie, mamo. Ona nie zechce ze mną rozmawiać. Wtedy nie chciała, bo jeszcze nie było rozwodu, a teraz nie zechce, bo trwa żałoba.
- Ma zasady.
- W nosie mam jej zasady! Nie kochała męża! Kogo opłakuje? To mydlenie oczu ludziom! Nie za dużo tych zasad? - mówił rozgoryczony.
- Dzisiejsza młodzież nie ogląda się na tradycje. Więc jeśli się trafia ktoś z zasadami, to ty na taką osobę nie psiocz. Tradycja to tradycja. Wypracowana przez setki pokoleń. Widocznie tak jest dobrze. Dlaczego potępić w czambuł to, co tylu ludzi wcześniej uznało za słuszne? Ty lepiej spróbuj porozmawiać z tą Halinką. I dzieciom też trzeba jakoś oględnie powiedzieć, że wy się znacie.
- Jak - oględnie?
- Bez wdawania się w szczegóły.
- Halinka chyba nie chce.
- Powiedziała ci to?
Zastanowił się przez chwilę.
- Nie, nie powiedziała.
- No to weź to na siebie. Może jej było za trudno. Dobrze, sama powiem dzieciom. A ty się nie wtrącaj.
Ucałował matczyne ręce.
- Gdzie byliście? - zapytała babcia młodych zaledwie wrócili do domu.
- Na chwilę u wujków i na cmentarzu. Chciałam wujkom Mikrona pokazać. A na cmentarzu od nowa pozapalaliśmy wszystkie znicze. Całkiem dużo ludzi tam było. Teraz to cmentarz prawie jak deptak w Ciechocinku! - klepała szybko Marta.
- Piękny ten stroik na grobie. Aż mi się wierzyć nie chciało, że pani babcia (naprawdę tak nazywał matkę Leszka!) sama takie robi - dodał Miron.
- Ot, z nudów zrobiłam… Siadajcie i opowiadajcie mi tu wszystko. A ty - tu zwróciła się do syna - wynoś się do kuchni i herbaty nam zrób. Zjemy coś?
- Zjemy coś? - teraz Marta zapytała Mirona.
- Bigos. Pyszny jest! I trochę tej pieczeni cielęcej… - zgodził się.
- Tato, zagrzejesz bigos? Najlepiej na patelni… - wykrzykiwała Marta.
- Słyszałam, młody człowieku, że ty w Krakowie pracy szukasz - powiedziała babcia, a Miron poderwał się gwałtownie z krzesła.
- Skąd pani o tym wie? Przecież to tajemnica. Marcia nic o tym nie wiedziała!
- Cudo taka niespodzianka! Chodź, niech cię wyciskam! - aż piszczała z radości. - Poszczęści ci się! Babcia się pomodli i raz dwa dostaniesz wymarzoną pracę. Babcia już tak ma! Na UJ-ocie też jestem dzięki modlitwom babci! Mówię ci! Pomodliła się, pomodliła i już mnie przyjęli!
- Skoro tak, to najpierw proszę się pomodlić w intencji mojej mamy. Już prawie się pozbierała, ale jakby ciągle była trochę nieobecna… Bardzo mi jej szkoda… Po śmierci taty z takim trudem wraca do równowagi… - poprosił i pocałował starszą panią w rękę. Leszek obserwował wszystko z drzwi kuchni. Smarkacz zachowywał się zupełnie jakby jego samego naśladował!
- Pomodlę się i to bardzo żarliwie. Dziś mi twoja mama nawet uściski przesłała.
- Jak to? - wykrzyknęli młodzi jednocześnie.
- Twoja mama i twój tata znają się od dawna.
- Co to znaczy? - dociekał Miron.
- Nic nie znaczy. Po prostu się znają i mają dla siebie dużo sympatii.
- Nic nie mówiłeś, tato! - oburzyła się Marta. Była wyraźnie zła.
- A o czym miałem mówić? Znam wielu ludzi. W tym kobiety.
- Ale w samochodzie…
- A co, nie było reakcji? To ty mnie tak zaszokowałaś, że zapomniałem języka w buzi! Znokautowałaś mnie!
- A to się narobiło! - przeżywał Miron chodząc dużymi krokami po pokoju i raz po raz przeczesując włosy palcami.
- Dzieci! Jest dobrze! - podsumowała wszystko babcia. - Teraz to trzeba tylko poukładać jak cegły w murze, po kolei. Martusiu, przynoś talerze. A ty, Leszku , po kropelce tej naleweczki malinowej.
- Do bigosu? - obaj panowie oburzyli się jednocześnie i tym samym tonem.


56. Leszek zwlekał z telefonem do Halinki. Musiał ją jakoś poinformować, że dzieci już wiedzą. Ale jakie słowa pójdą za tym? Co ma dopowiedzieć? O coś prosić? Spotkać się? Narzucać? To nie było po jego myśli. Wyrwał się z kręgu służalczego poddania- jak sam to określał. I dość. Nie będzie znów leżał plackiem przed jakąkolwiek kobietą. Dość! Dość! Dość!
Ale Halusia nie była „jakakolwiek”. I czy naprawdę leżał przed nią plackiem? Przecież ciągle tylko ją kochał! Nie było dnia, by sto osiemdziesiąt siedem razy nie zaczepił o nią myślą! W przeróżnych sytuacjach przyłapywał siebie na tym, że obiecywał o czymś powiedzieć Halince, zapytywał siebie, co na to lub na tamto Halinka by powiedziała i tak dalej. Nie umiał i nie chciał wyrzucić jej ze swego życia. I choć się nie widywali - była dla niego ważna. Może ważniejsza nawet teraz, gdy do niej nie dzwonił, a tylko tak ustawicznie miał ją na myśli. Zatelefonuje i - co? Telefon w dłoń - zmobilizował się.
- Halo, Halinko! Jak ci mijają dni? - zapytał wyczulony na każde drgnienie, na każdą nową nutę w jej głosie.
- Halo, halo! Witaj Leszku. Pracy dużo. Koniec roku i nie widać mnie z nad dokumentów! A co u ciebie? - miał wrażenie, że jej głos był z tych „oficjalnych”.
- Wszystko dobrze. Spotkamy się na Skype?
- Po co? Możemy rozmawiać przez telefon. - zaprzeczyła, a on choć chciał, to jednak nie krzyknął, że pragnie ją zobaczyć. Chociaż na ekranie! - Coś potrzebujesz? Może i twoimi podatkami trzeba się zająć? - Leszek niemal widział jej delikatny uśmiech. Tak delikatny, że jakby to było tylko ćwierć uśmiechu…
- Muszę ci powiedzieć, co ostatnio nabroiłem. A z podatkami sobie radzę.
- Nabroiłeś - usłyszał zaniepokojenie. - Z tym do spowiednika. To nie ja.
- Powiedziałem o nas babci, a ona opowiedziała dzieciom.
Czekał dłuższą chwilę na odpowiedź. Niepokoił się.
- Halusiu, jesteś tam? - nie wytrzymał.
- Już, już. Już możemy rozmawiać. Jeszcze raz proszę, bo chyba źle zrozumiałam. - Była prawie wroga!
- Opowiedziałem wszystko o nas mojej mamie, a ona powiedziała naszym dzieciom , że się z dawna znamy i, że jest miedzy nami nic sympatii. To wszystko.
- Nić sympatii - powtórzyła trochę gniewnie. - Po co to zrobiliście? Po co?
- Nie było sensu tego ukrywać. I tak by się wydało. A po za tym muszę cię odwiedzić. Jak najszybciej.
- Wygonić cię nie wygonie - mówiła z rozmysłem, powoli, a każde słowo było dla niego jak igła wbita pod paznokieć. - Poczęstuję nawet herbata. Ale… to nie pora na odgrzewanie naszej znajomości. Aż taka głodna to ja nie jestem.
- Masz kogoś - zawołał poruszony.
- Mam żałobę. Myślałam, że to rozumiesz.
- O to chodzi, że nie rozumiem! I jeszcze to mówienie o głodzie… Nie musisz tak mną poniewierać. Nie zasłużyłem. Nie wydzwaniałem i nie nachodziłem - dalej wrzał oburzeniem.
- Wykluczam spotkanie - powiedziała spokojnie, jak by nie słyszała gniewu w jego głosie. - Leszku, jestem zajęta. Nawet w tej chwili mam w domu klienta. Oderwałeś mnie od pracy. Nie mam ani czasu ani chęci na jakiekolwiek słowne przepychanki. Nie mam czasu na podchody i uniki. Na razie nie mogę się z tobą widywać ani rozmawiać. Na razie. Być może, gdy już będę mogła - ty nie będziesz chciał… Biorę to pod uwagę. Tyle, że ja nie mam wyjścia. Jak to mówią młodzi - stoję pod ścianą. Co innego, gdy rozmowa będzie dotyczyć naszych dzieci. Tu jestem zawsze otwarta. To wszystko.
- Cześć - warknął ze złością i się rozłączył. „Jeszcze za mną zatęsknisz!” pomyślał mściwie.
Halina z wielkim trudem zapanowała nad łzami - w sąsiednim pokoju czekał klient…


57. Martusia przyłapała go na oglądaniu zdjęć Halinki. Zeszła z góry w skarpetkach i po cichutku stanęła za jego plecami.
- Wow! Tatku! - oglądała razem z nim, a potem znów, od początku. - Kochasz ją? - Zapytała „otwartym tekstem”.
- Martusiu, nie chcę o tym rozmawiać.
- Tato, tylko ten jeden raz! Jak mi wszystko powiesz, to już nigdy nie będę cię wypytywać!
Odganiał się od niej jak od brzęczącego komara, ale już wiedział, że mu nie odpuści.
- Martusiu, nie ma nic do opowiadania!
- I tak wiem, że ją kochasz. Przez tyle lat ani śladu jakiejkolwiek kobiety… Musisz ją kochać. I to nie licho! To opowiedz, jak ją kochasz - sadowiła się wygodniej w fotelu.
- Nie masz innych spraw na głowie? Kiedy jedziesz do Krakowa? Tak mało mi teraz opowiadasz o krakowskim życiu.
- Tato, Miron jest ważny, nie sam Kraków. A ty opowiadaj o pani Halince. Już.
I tak prze pół godziny.
- Kocham - przyznał zmęczony i jednocześnie wiedział, że jest to dopiero początek lawiny pytań. Dziwnie mu ulżyło, kiedy się przyznał…
- Tatku, choć raz mów jak na spowiedzi, dobrze? Czy ona też ciebie kocha?
- Tak sądziłem, ale nigdy mi tego nie powiedziała, a i podstawy do takiego przypuszczenia miałem bardzo nikłe. Niczego nie jestem pewien.
- Dlaczego nie jesteście razem?
- Przecież Halinka jest w żałobie.
- A co ma jedno do drugiego?
- Jak to „co”? Wszystko. Halinka ma zasady. I już.
- Jakie zasady? Jednego kocha, a po drugim cierpi, obnosi się z żałobą? Przecież to chore! Albo - albo!
- I tak właśnie jest. Ty nie rozumiesz. Gdzie ty masz jakąś ostentacje? Jest zwykła cicha żałoba. Nikomu ją w oczy nie kłuje. Czarne ubrania są u nas w zwyczaju. Zresztą nie wiesz, czy chodzi w tak zwanej grubej czerni, czy tylko w ciemnych ubraniach. A nie zaczyna nowego związku, bo jeszcze stary niezakończony. Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha. Miałem… Mam bardzo nikłe podstawy do tego, by mówić, że mnie kocha. Być może tylko mnie lubi. Albo też w tym okresie, kiedy była wyjątkowo samotna zaledwie lubiła ze mną rozmawiać. Podkreślam: lubiła rozmawiać. I może to wszystko. A resztę sobie uroiłem.
- Miron nigdy nie mówił, że jego mama ma nowego partnera…
- Sama widzisz.
- A gdzie się spotykaliście?
- Przy komputerze.
- Nie rozumiem.
- Każde z nas siedziało przed swoim monitorem.
- Internetowe randki?
- Ależ skąd! Na dobrą sprawę nie było ani jednej randki! Zaczęło się od komentarzy na Facebooku., potem ja do niej napisałem na priv, no i tak to się zaczęło.
- Jesteś trochę szalony, tatuśku! I co dalej?
- Nic dalej. Przypadkiem dowiedziałem się , że jest w przeddzień rozwodu. Nie chciała się zgodzić na spotkanie nawet wtedy, gdy już znała termin rozprawy rozwodowej.
- I nigdy się nie spotkaliście w realu?
- Raz jeden. Akurat w dniu śmierci jej męża. Mieliśmy razem jechać do Szczecina, ale kazała się zatrzymać i zawrócić. Miała złe przeczucia.
- I zawróciłeś?
- I zawróciłem.
- Pocałowałeś ją chociaż?
- Marta!
- Pocałowałeś?
- Marta!
- Tatku! Pocałowałeś?
- Pocałowałem.
- I… I czułeś, że jest twoja? Czułeś, że jesteś dla niej najważniejszy? Czułeś, że jest ci oddana?
- To wszystko czułem i bez pocałunku dużo wcześniej, moja ty ekspertko od miłości! Natomiast jeśli pytasz, czy rzuciła się na mnie jak spragniona antylopa do wody - to absolutnie nie. Przez cały czas zachowała umiar i dystans. No, może nie aż taki wielki…
- Och, tato! Przecież to powinien być szczególny pocałunek!
- I był. Jedyny. Szczególny. Niezapomniany… Długo jeszcze będziesz mnie dręczyć?
- To dlaczego pani Halinka jest taka dziwna? Ty ją rozumiesz?
- Nie wiem, czy ją rozumiem - powiedział szczerze. - Ale powiem, co mi się wydaje, do czego się skłaniam… Halinka jest bardzo dumna i ma zasady. Żelazne zasady - jeśli wiesz, co to znaczy. Nie odstępuje od nich także wtedy, gdy jest to i dla niej niewygodne. Nie ma dla siebie taryfy ulgowej. Ma twardo ustawione priorytety i nie zmieniała ich od początku swego dorosłego życia. Bardzo to sobie w niej cenię, choć oczywiście od czasu do czasu trafia mnie szlak! Nie leci za mrzonką albo czymś niepewnym. Ona przecież nie jest pewna ani moich uczuć, ani nawet tego, czy tu, w Szczecinie, nie mam piętnastu kobiet jednocześnie, bo tak naprawdę wie tylko tyle, ile jej sam powiem. Więc nie rzuca wszystkiego dla mnie. Po za tym jej poczucie obowiązku. Ani na chwile nie pozwoli sobie na jakąś ulgę. To, co do niej należy wykona w nadmiarze. Chyba w szczególności, jeśli chodzi o synów. Jest z nich bardzo dumna i, mimo że to dorośli mężczyźni, ona nadal ich chroni, nadal się nimi opiekuje. Z całą pewnością bardzo ich kocha. I dla ich dobra nie pozwoli, by ktokolwiek z jej powodu źle się o rodzinie wyrażał. Jak to się mówi, nie pozwoli, by ktoś sobie tym nazwiskiem wycierał gębę. No właśnie: ma tylko jedną tak zwaną gębę. Na czarne mówi czarne, a na białe - białe. Tak samo myśli, robi i mówi. Nie jest hipokrytką.Tak wychowuje swoich synów. Nie mogą być ze mną, bo tamten związek nie był zakończony. Nie wiem, czy będzie ze mną, nawet zakładając, że mnie kocha. Na pewno nie mam na co liczyć do końca żałoby. Mogę co najwyżej podtrzymywać tę znajomość. I to z daleka. Tyle mogę.
Martusia siedziała zasłuchana.
- I będziesz czekał do końca żałoby? - zapytała
- A sadzisz, ze nie warto?
- Wiesz co, tatuśku? Chyba mi namieszałeś nieźle w głowie. To zupełnie inne myślenie niż moje… Muszę to sobie od nowa poukładać… tym bardziej, że podoba mi się… Ale ja taka stała i bezkompromisowa? No nie wiem… Ale chciałabym. Bardzo. To piękne. Matka - opoka. Matka - skała. To coś nowego. Takie wyzwanie… Tato, ale ty wziąłeś rozwód i od razu byłeś wolny. A pani Halinka nie? Dla niej jest jakieś inne prawo?
- W końcu do rozwodu nie doszło. Wszystko przerwała śmierć. I teraz trzeba uszanować jej postanowienia…Ma inny ogląd sprawy niż my. I tyle.
- Inny ogląd sprawy? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że liczy się z ludźmi i ich gadaniem. Na pewno nawet tobie nie było by miło, gdybyś usłyszała, że matka Mikrona dziś z jednym jutro z drugim, a jeszcze mocniej, że matka twego chłopaka wskoczyła do łóżka innego mężczyzny, nim jej mąż w grobie ostygł. Albo inne zdanie - że pół miasta ją widziało, jak się obściskuje z innym facetem na dwa miesiące przed śmiercią męża. Jak by sam Miron się wtedy czuł? Mógłby znienawidzić matkę. Teraz rozumiesz?
- Wow! Tato! O tym nie pomyślałam. Zawsze uważałam, że ludzkie gadanie mnie nie obchodzi!
- A ona pomyślała. I ją obchodzi. Nie dla siebie. Ale przede wszystkim dla synów.
- Ona ci to tak wyklarowała?
- Ależ skąd! To się czyta miedzy wierszami. Zawsze, od początku, była taka za synami. Nie chciała dać cienia powodu, by ludzie źle o niej mówili, by wzięli ją na języki. Dla synów. Nie mogła wiedzieć, że jej mąż zginie. Natomiast mogła i zachowała się tak - zresztą nadal się tak zachowuje - by nic brzydkiego nie przykleiło się do ich nazwiska, by synowie byli nieposzlakowani. A to dziś jest potrzebne także w pracy, nie tylko w codziennych relacjach z sąsiadami. Ona jest bardzo kochającą matką.
- O, tak. To zauważyłam.
- I jeszcze coś ci powiem. Posiadanie takich niezłomnych zasad w gruncie rzeczy tylko pozornie utrudnia życie. W gruncie rzeczy nawet jak coś się wali - ty się nie miotasz. Ty wiesz, jaką iść drogą.
- Tatuś, ty jesteś filozofem!
- Oj, córciu! Prawdopodobnie jestem tylko takim na wpół zakochanym facetem, któremu życie solidnie dokopało, i który już nie wie, czy woli słońce, czy może jednak deszcz…
- Ale będziesz na nią czekał? No na panią Halinkę?
- Będę. Choć pewnie w tak zwanym międzyczasie zaleję się parę razy w trupa…
- Tatku!
- Obiektywna prawda, niestety.
- Pojedziesz do niej?
Myślał długa chwilę. Ależ to było kuszące. Pojechać. Pojechać??? Tak! Pojechać! Oczywiście, że pojechać! Zaraz sylwester… Koniecznie pojechać!
- Córcia - zaczął niepewnie.
- Jedziemy! - już przejęła stery w swoje ręce.- Zawieziesz mnie tam! Co roku mają w Choszcznie imprezę pod gołym niebem. Pójdziemy razem. Nie trzeba tańczyć. O północy będą sztuczne ognie. Zawieziesz mnie i będziesz niejako przy okazji.
- Ale nie możemy tak z gołą ręką. Umiesz upitrasić coś do jedzenia? Takiego specjalnego, wyskokowego? Żebyśmy nie byli z gołą ręką, bo mogą nie być przygotowani na większą liczbę gości…
- Umiem. Przekładaniec schabowy na gorąco i sałatkę z kurczaka pięcioskładnikową. Obie potrawy wychodzą mi doskonale!
- To co?
- To do roboty! I wiesz co? Cieszę się, że Miron ma taką mamę. Przekonałeś mnie do niej.




Część 8.


58. Pojechali.
Miał dla Haliny okazały wielokolorowy bukiet, a dla chłopaków po butelce Blackjacka - podpowiedź Martusi. Jeśli chodzi o kwiaty - długo nad tym myślał. Nie róże. Nie chciał, by kwiaty mówiły więcej, niż on sam chciał powiedzieć. A w każdym razie po tak długim niewidzeniu. Uradowali się ich przyjazdem. Wszyscy. Kacper nawet poszedł po Kamilę.
Mieszkanie było ślicznie udekorowane. W rogu salonu stała pięknie ustrojona żywa choinka sięgająca sufitu, pełna czerwonych bombek i złotych łańcuchów. Paliły się na niej niebieskie światełka. Na szafce stało mnóstwo świec w dwóch rzędach, ale na razie paliło się tylko kilka.
A sama Halinka… Zeszczuplała na buzi. Jej ptasio-kocia twarzyczka była jeszcze drobniejsza niż zapamiętał. I przybyło kilka nowych zmarszczek…zauważył ze smutkiem. A także siwych włosów… Postarzała się w taki… szukał właściwego słowa - w taki eleganci sposób. Wysubtelniała? Zawsze była subtelna.
Przy uroczystej kolacji siedzieli - Halinka i Leszek - obok siebie, dzieci tak zarządziły. Mógł kłaść rękę na poręczy jej krzesła, gdy pochylał się by powiedzieć coś specjalnie dla niej.
- Patrz, a to się naszym dzieciakom z inicjałami ułożyło!
- Jakby ktoś zaplanował.- Odpowiedziała z łagodnym uśmiechem.
Martusia ją uczesała po swojemu, uniosła wysoko włosy, odsłoniła kark… Ślicznie wyglądała. Była w klasycznej czarnej sukience, bez ozdób i z ledwie widocznym makijażem. Ślicznie! Nie mógł się napatrzeć! Jaka piękna linia karku… Dotykał by ustami, smakował skórę, drażnił i czekał na odpowiedź jej ciała… Pragnął! Pożądał do bólu!
- Leszku - teraz ona skłoniła się w jego stronę. - Jak oni mają spać? Mam się zgodzić na to, by poszli parami?
- Nie mam pojęcia. Może nie ingerujmy. Przecież to dorośli ludzie.
- Jesteś pewien?
- Absolutnie. Jak tego, że my też powinniśmy razem.
Prawie zmiażdżyła go wzrokiem i na pewien czas posmutniała.
Śpiewali kolędy i trochę pieśni biesiadnych. Opowiadali dowcipy i prawdziwe historie. Naprawdę było miło!
- Cieszę się, że przyjechaliście. Miron był taki niespokojny. Bardzo się cieszę.
- Tylko ze względu na Mirona?
- Nie. Ze względu na nas wszystkich, w tym na twoją córkę. Jest śliczna. I bardzo miła. Łatwo nawiązuje kontaktu. Od razu poczułam się z nią związana. Jest taka ciepła!
- Dziękuję . Bardzo mi miło słyszeć takie słowa. Bardzo! - pocałował Halinkę w rękę.
Potem były życzenia noworoczne i powszechne całowanie. Nie nadużył okazji. Przypuszczał, że Martusia obserwuje go gdzieś kątem oka.
Z grubsza okryci wyszli gromadnie przed dom patrzeć na fajerwerki. Ale widocznie i na nie zabrakło burmistrzowi pieniędzy, bo były chyba tylko indywidualne wystrzały. Już mieli wracać do środka, gdy Kacper przytrzymał Leszka za ramie.
- Mam do pana słówko.
- Słucham - odpowiedział Leszek.
- Obaj z Mironem przysięgliśmy sobie, że nie damy nikomu skrzywdzić mamy. To ostrzeżenie jest jedyne. Moja matka przy ojcu przeszła piekło. I nigdy więcej. Bo zamorduję! A gdyby mnie zbrakło - zrobi to Miron. Bez ostrzeżenia. To wszystko.
Leszek nawet w myślach nie umiał tego skomentować. W zasadzie rozumiał synów.
Rozsiedli się teraz na kanapie i fotelach licząc na program telewizyjny, pooglądali witanie nowego roku w różnych krajach i młodzi - początkowo pod pozorem sprzątania ze stołu - kolejno wynieśli się najpierw do kuchni a potem na poddasze.
Halinka prawie natychmiast się spięła.
- To gdzie oferujesz mi kawałek poduszki? - zapytał.
- Już chcesz iść spać? - wyczuł w jej głosie nutki żalu.
- Myślałem, że to ty jesteś zmęczona.
- Na razie i tak nie mogłabym usnąć.
- To tak jak ja. Połóż mi głowę na kolanach i troszkę się wyciągnij.
- Nie, nie - broniła się słabo.
- No chodź! - Już jej mościł miejsce przy sobie. Położył jasieczek pod głowę., przygarniał rękoma.
- Muszę ci o czymś opowiedzieć - powiedziała nieznanym mu tonem.
- Nie! - Zaprzeczył szybko. - Nie musisz. Tylko, jeśli bardzo chcesz…
- Muszę. - Objęła inną poduszeczkę i zakołysała się jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą. - Chcę, abyś wiedział…a nie się domyślał. To było załamanie nerwowe. Załamałam się, bo zdałam sobie sprawę, że z całego serca życzyłam Robertowi śmierci. Nie jako rodzaj zemsty, ale jako rozwiązanie moich problemów. Ucięcie bólu i upokorzenia. I kiedy Robert zginął, a jego śmierć była na dodatek tak okrutna - wywnioskowałam, że moje życzenie stało się przekleństwem… Że przeklęłam Roberta i dla tego tak zginął. Rozumiesz? Stałam się odpowiedzialna za jego śmierć. Nie miałam z kim o tym porozmawiać… Wszystko było w mojej głowie… Przecież nawet moja przyjaciółka nie wiedziała, zresztą nadal nie wie, że byliśmy w przeddzień rozwodu. I - mówiąc potocznie - odbiło mi. Nie mogłam funkcjonować. Kamila ma w rodzinie kogoś, stryja, nie pamiętam, dobrego psychiatrę. Zawieźli mnie do niego do Bydgoszczy. No i tak… Mogłam wcześniej wrócić, ale w grę wchodziły także sprawy zawodowo -finansowe…Korzystniej było być na zwolnieniu dłużej niż miesiąc. Pozbierałam się. Mogę o tym mówić. Już nie mylę zwykłych ludzkich myśli, nawet tych złych, z wypadkami drogowymi. Lucyna zbyt szybko jechała. Może nawet się sprzeczali albo… całowali…no i drzewo. Samochód objął drzewo, wiesz? Palili się. Drzewo też stanęło w ogniu jak pochodnia… Zwłoki były całkowicie zwęglone… Ani ubrać Roberta do trumny… Ubrania włożyłam to trumny tak do środka… Potem już trumny nie otwieraliśmy.
- Widziałaś ciało?
- Tak. Musiałam. Chciałam. Nie mogłam pozwolić, by synowie oglądali. Nie mogłam… Niech pamiętają ojca takiego jak za życia.
Rozpłakała się. Widocznie ciągle były w niej te emocje.
- Zaraz wrócę. Po chusteczkę tylko idę.
Wróciła już spokojna, a gdy chciała usiąść - przygarnął ją do siebie tak, by siedziała wsparta o niego plecami. Trzymał ją ciasno, mało było tych chwil, gdy ją mógł dotykać.
- Puść mnie już. Może przyjść któreś z dzieci. Ty dążysz do jakiejś próby sił. A ja nie chcę się z tobą siłować. Nie chcę z tobą polemizować. Ty masz swoje racje, a ja mam swoje. I do tego mam swój rozum…Może tylko rozumek…Ale i tak będę z niego robiła użytek. Nie będę ulegała obcym sugestiom.
- Ciągle jesteś nieubłagana i zasadnicza.
- Poznajesz mnie coraz dokładniej i jeszcze spodziewasz się, że zmienię zdanie… Nie zmienię. Nic miedzy nami znaczącego nie zaszło i nie musi zajść, skoro ty nie akceptujesz mego punktu widzenia. Nie znajdziemy tu kompromisu. W takich sprawach nie może być kompromisu.
- A ja ci powiem tak. Wiesz co, moja droga? My za dużo gadamy. Wszystko co było i jest między nami zostało zasypane lawiną słów. Dość gadania! Właśnie kładę temu tamę.
Nie zdążyła uciec. A kiedy już zaczął całować - jej własne ciało zdradziło ją. Szła prosto w Leszka ręce i pod jego usta. Jeszcze gdzieś się broniła, jeszcze w ostatnich resztkach świadomości wycofywała się, próbowała uciekać… Ale już ją miał, już triumfował, bo dążyła ku niemu, znów otwierała się na niego, jego imię miała na ustach!
A kiedy już był taki pewny swego odepchnęła go i wybiegła z pokoju. Zdenerwował się. Wypił kieliszek wódki. Po chwili jeszcze jeden. Ręce mu się trzęsły, jak po długim biegu. Wziął kilka głębokich oddechów.
Halina wracając zapaliła górne światło a pogasiła wszystkie świeczki.
- Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spać. Tu masz ręczniki. Chcesz jeszcze coś zjeść i wypić?
- Porozmawiajmy jeszcze chwilę. Usiądź, proszę. Rozplotę ci włosy. Mogę? Pozwolisz? Uwielbiam, jak są rozpuszczone. Proszę! Bardzo proszę!
Przysiadła, ale już znów cała na baczność. Powoli i niezbyt zgrabnie wyjmował nieliczne spinki, przeczesywał uwolnione włosy palcami. Pieścił je.
- Kocham twoje włosy - powiedział.
Udała, że nie słyszy, ale oblała ją fala gorąca.
- Tak mi brakowało i brakuje naszych rozmów - skarżył się prawie szeptem. - Każdego dnia tak bardzo mi ciebie brak. Nie mogę pogodzić się z tym oddaleniem. Krzywdzisz nas oboje. To nieludzkie! Przecież my należymy do siebie, czy tego chcesz czy nie! Czy się na to godzisz, czy nie! Twój sprzeciw jest nadaremny!
Milczała.
- Jesteś moim światłem - mówił z przejęciem.
- Nie, nie, kochany… Jestem twoja kulą u nogi…- zdobyła się na zaprzeczenie, ale przy okazji usłyszał więcej, niż się spodziewał : „kochany”!
- Tego nie wiesz. Ty nie możesz tego wiedzieć! Jesteś największym dobrem, jakie się mi przytrafiło w życiu!
- Tak możesz mówić do swojej córki. Ja jestem tylko krótkim błyskiem. Już przeminęłam. Jak błyskawica na niebie.
- Jesteś moją tęczą.
- O tak. Trwa chwilę i jest tylko złudzeniem. Jestem twoim złudzeniem. Mamie twoje zmysły przez mgnienie oka i znikam, ledwie byle jaka chmurka skryje słońce.
- Ale ja cię kocham bez względu na wszystko…
- Jak można kochać wiatr? Byłam i już mnie nie ma… Wieję zupełnie gdzie indziej… Nie, Leszku. Tylko co powiedziałeś, że wszystko jest miedzy nami zagadane… Nie chcę już rozmawiać. Idź spać.
- Czy ty nie rozumiesz, że chcę się z tobą kochać? Nie możesz mnie tak od siebie odpędzać!
- Idź już.
- Zmarnowałem swoją szansę?
- Wypiłeś za dużo. Idź już.
- Zmarnowałem?
- Zmarnowałeś.
Dopiero wtedy podniósł się i wyszedł zabierając z jej rąk ręczniki, które tuliła do siebie podczas całej rozmowy, jakby w obronnym geście. Aż tak się go bała?


59. Nie dramatyzowała. Była silniejsza niż przed śmiercią Roberta. Przede wszystkim nie chciała wiązać się natychmiast z jakimkolwiek mężczyzną, a w szczególności takim, dla którego seks jest najważniejszy. Tak to sobie umyśliła. W ogóle dużo myślała o sobie i o Leszku. Znali się już sporo czasu, a tylko gadali, gadali, gadali. Przecież on jest normalnym, zdrowym mężczyzną. Zapewne potrzebuje bycia z kobietą bez ograniczeń, współżycia… Już raz jej powiedział, że wysyła mu sprzeczne sygnały… Ale nie czuła się gotowa! Jest za wcześnie! Dużo za wcześnie na jakikolwiek związek! Mogłaby od czasu do czasu odwiedzić go w Szczecinie - kusiła samą siebie i już prawie rozgrzeszała… Ale jakby potem synom patrzyła w oczy? Mieliby do niej żal - i słusznie! Wprawdzie synowie wiedzieli, że Robert był związany z Lucyną… To nic. To ich ojciec. I tak go wyniosą na piedestał, a z biegiem czasu o Lucynie zapomną. Natomiast jej mogliby wypominać Leszka... A nie daj Boże jeszcze jakiegoś rozstania z Leszkiem, jakiegoś załamania w ich związku - za nic by nie wybaczyli. Dopiero by się działo! Po za tym i „co dalej”? Ślub cywilny? Nie, to nie może tak być! Nic dobrego z tego związku nie wyniknie. Musi się odciąć od Leszka. Jak ma to zrobić? Czy sprawy nie zaszły za daleko? Nie, „sprawy” z całą pewnością nie zaszły za daleko, tylko serce zwariowało… Strasznie zwariowało… Będą musieli ze sobą tyle razy rozmawiać - choćby ze względu na dzieci… Jak ona to wytrzyma? Jak ma zamknąć swoją miłość w klatce? Leszku, mój ukochany…
Zadzwonił po powrocie do Szczecina. Rozmawiali tak jakoś nijako, o dzieciach, o zimie, o powrocie do pracy. Ani jednego cieplejszego zdania. Ale to ona ustawiła się od razu tak na „nie” i pewnie on to wyczuł. Pożegnali się uprzejmie acz zimnawo. Im bardziej była za nim, tym mniej uczuć mu okazywała. I uważała, że tak jest dobrze. Wyczekała z telefonowaniem aż do piętnastego stycznia. Krótkie „co słychać”. Chyba był zaskoczony. A może zaspany. Rozmowa się nie kleiła.
- No, to wiem, że żyjesz, że jesteś zdrowy, a to najważniejsze. Trzymaj się. Cześć.
Zaczął coś mówić, ale ona nie chciała słuchać. Nie zadzwonił. Nic nie dopowiedział. Widocznie nie miał nic ważnego do powiedzenia. Wyczekała następne dwa tygodnie, cały czas mając nadzieję, że to on teraz zadzwoni. Nie zrobił tego. Zatem zatelefonowała jeszcze raz obiecując sobie w duchu, że to jest jej najostatniejszy telefon do Leszka. Ona też może mieć zranioną dumę.
A może tu wcale nie o zranioną dumę chodzi? Przecież on może mieć kobietę. Inną kobietę. Nie ją, nie Halinę! A jakąś laskę do łóżka, nawet za pieniądze! Takie myśli strasznie bolały! Nic nie może na to poradzić. Nic. Nie poleci do niego i nie będzie się napraszać… Jeszcze tylko ten ostatni telefon.
- Mamo, czemu ty ciągle tyle płaczesz? - zapytał któregoś wieczora Kacper.
Byli we trójkę w kuchni. Miron przygotowywał herbatę, Halinka układała wędlinę na talerzu, Kacper mieszał sałatkę.
- Nie wiem. Ciągle mi czegoś smutno i czegoś żal. Byle myśl mnie wzrusza właśnie do łez. Nie panuję nad emocjami. Rozsypuję się. - Odpowiedziała łagodnie popatrując na synów. Mimo wysiłków ostatnio jej twarz prawie zawsze była bez uśmiechu.
- Mamo, za kim ty tęsknisz? Za tatą czy za tym… Leszkiem? - dociekał Kacper.
- Proszę, nie stawiaj ich w jednym rzędzie. - Sprzeciwiła się ostro, zdecydowanie. - Nie masz prawa tak do mnie mówić. Dobrze wiesz, jaki był ojciec. W szczególności dla mnie. A od Zalewskiego nie spotkała mnie żadna krzywda.
- Ale nie odzywa się do ciebie. Przecież ani nie przyjeżdża, ani nie dzwoni. Widzę to! I tak mu zagroziłem! Powiedziałem mu w sylwestra, że go zamorduję, jeśli ciebie skrzywdzi. A on ośmiela się właśnie ciebie krzywdzić. Nie odzywa się! - Kacper był wyraźnie podirytowany.
- Coś ty zrobił? - Zdumiał się Miron. - No, brat, teraz to ze swoją troskliwością mocno przegiąłeś.! - postawił szklanki z nadmiernym rozmachem na stole, aż z jednej trochę się ulało.
- Jak mogłeś? - Jęknęła Halina mimo woli. - Wszystko zniszczyłeś!
- Co zniszczyłem? - nie rozumiał Kacper.
- Nagle taki „niegramotny”! Oj, Kacper, Kacper! Nadgorliwość gorsza od faszyzmu! To przez ciebie on teraz do mamy nawet nie dzwoni!
- To nie tak, moi kochani - Halina już się opanowała. - Prawdopodobnie nie dzwoni dlatego, bo to ja jestem przeciwna wszelkim kontaktom do końca żałoby. Powiedziałam to Leszkowi. Ale i tak nie wolno ci było wtrącać się w moje sprawy. Nie rób tego nigdy więcej. Nigdy! Zapamiętajcie to obaj.
- I co teraz? - nachmurzył się Kacper.
- Nic teraz. Możemy jedynie pić piwo nawarzone twoją ręką. - podsumował Miron. - Zapomniałeś przy tym, że to mój przyszły teść i takie wtrącanie może się odbić także na moim związku. A już było tak dobrze… Na szczęście lada moment wynoszę się do Krakowa.
- O, właśnie. W poniedziałek powinnam mieć pożyczkę już na koncie. Co oznacza, że gdy połączymy siły, będziesz mógł szukać mieszkania o powierzchni zbliżonej nawet do sześćdziesięciu metrów kwadratowych.. Teraz szukaj mieszkania już tak na dobre.
- No i samochód po tacie weźmiesz. Tak to uzgodniliśmy z mamą. My się tu tym mamusinym jakoś będziemy dzielić. Tak to z mamą uzgodniliśmy.- Podkreślił raz jeszcze Kacper.
I już było po burzy.
Czy to możliwe, że słowa Kacpra tak bardzo ostudziły Leszka? Raczej nie. Pewnie wziął to za szczeniacki wybryk. W każdym razie ona to by tak potraktowała. Ten jej uważający, odpowiedzialny Kacper…No, wyszedł przed szereg, niestety. Za to Miron jest nagle, z marszu, taki dojrzały. Może już wcześniej był, tylko ona ciągle w nim widziała chłopaczka, który tak szybko wyskoczył z pod jej matczynych skrzydeł… Ale dorósł. Naprawdę dorósł!
Zatelefonuje. Ten najostatniejszy raz…
Odebrał natychmiast, jakby telefon trzymał w ręku. Już zapomniała, że jego głos ma takie ciepłe brzmienie…Mimo wszystko czuła dystans. Wiec się nie będzie napraszać. Skoro wszystko dobrze…
- Aha, i przepraszam cię za Kacpra. Trochę wyszedł przed szereg. To impulsywny dzieciak. Wybacz..
Nie czekała odpowiedzi, tylko się rozłączyła. Łzy znów płynęły jaj ciurkiem, ledwie mogła dopowiedzieć ostatnich słów. Goodbye, mój panie. Bye, bye! Pewnie będą jeszcze jakieś kontakty wymuszone przez dzieci… Miron mówił na Martę Marcia - ładnie tak… I widać jak bardzo się kochają…Ciekawe, czy Leszek sam z siebie zadzwoni… Nie, na pewno nie zadzwoni…
Nie zatelefonował. Przez cały luty. Była oburzona, rozżalona. Płakała całymi wieczorami. Sprawdzała pocztę i co słychać na Facebooku. - nic. Cisza. Aż dokumentów nie widziała przez zapłakane oczy. Nie umiała sobie powiedzieć „Nie - to nie”, tylko płakała, płakała, płakała. A z drugiej strony wiedziała, że nawet gdyby się pojawił przed nią tu i teraz - nic by to nie zmieniło, nie wyciągnęła by do niego ręki. Ale tych rozmów było jej brak… Bardzo brak. Tak strasznie tęskniła! On widocznie - nie. Zrobiła, ile mogła, co mogła. Skoro on tego nie widzi, skoro on za nią nie tęskni, skoro nie czuje potrzeby chociaż takich rozmów… Pewnie już mu się odmieniło. Na pewno kogoś ma. Musi kogoś mieć. Nie mogła się uspokoić. Łzy przychodziły same, nieproszone… Czy to płakanie już nigdy się nie skończy? Chciałaby chociaż tyle - przestać płakać…


60. Nie po drodze mu było do Halinki. Leszek dzień dnia obiecywał sobie, że zatelefonuje i nie robił tego. Brał telefon, i w ostatniej chwili się wycofywał. Nie miał żadnych szans zanim nie upłynie czas żałoby. Wbiła mu to skutecznie do głowy. Słowami Kacpra aż tak bardzo się nie przejął. Dorosłość uderzyła dzieciakowi do głowy. Poczuł się ważny i odpowiedzialny i na dodatek nie miał gdzie tego zaprezentować. Przejdzie mu. Parę błędów i znajdzie swoje miejsce. Ale z Halinką on, Leszek, nie wygra. Mógł walczyć z żywym Robertem. Z umarłym nie miał żadnych szans. I z Halinką nie miał. Może i krzywdzi takim rozumowaniem Halusię, ale „zaciął się”. Tak po chłopsku. Wiedział, że to teraz on powinien dzwonić. Minął luty. Nie zrobił tego, ona też nie.
Mógłby pojechać do niej. Przecież obiecała, że nie wygoni, nawet poczęstuje herbata… Nie chciał herbaty. Chciał jej. Całej. Bez warunków. Bez ograniczeń. Bez zastrzeżeń. Nie mógł pojechać. Nie mógł patrzeć na nią z bliska i nie dotykać, nie całować, nie kochać się z nią! Zupełne szaleństwo!
Czasem jego myśli były sprzeczne. Godził się absolutnie na wszystko, byle tylko być gdzieś koło niej, patrzeć, jak krząta się po domu, jak pije herbatę albo czesze włosy….
Wszystkie kontakty w Szczecinie miał prawie pozrywane. Nie chciał prywatnych telefonów, rozmów, spotkań. Nawet z Olgą. Nawet z bratem. Z uwagi na żałobę był rozgrzeszany. Jedynie do matki jeździł możliwie jak najczęściej. No i Martusia - obowiązkowo przynajmniej jedna rozmowa w tygodniu, ale nie pozwolił jej na żadne dywagacje o Halinie.
I miotał się Dzień po dniu. Nie znajdował miejsca dla siebie, bo nie miał w sobie spokoju. Nie umiał uporządkować swoich myśli. Wiedział, że wszystko jest „pokręcone” i to przez Halinkę. W każdym razie ją obarczał winą. W marcu doszedł do wniosku, ze najbardziej „pokręcony” jest on sam. Halinka ani przez chwilę się nie zmieniła. To w nim narastały coraz większe potrzeby, to on chciał coraz więcej. To on zaprzestał rozmów - a w gruncie rzeczy tylko na to Halinka się godziła… Sam od nowa wprowadził w ich wzajemne relacje chaos, a potem bez słowa się wycofał.
I kogo to dosięgło najbardziej? Jego samego, Leszka. To on wraca do pustego domu. Uczucie samotności zaczynało być namacalne… Halinka kiedyś mówiła o osamotnieniu w domu pełnym bliskich. On był dosłownie sam. Powroty do pustego domu. Obiady i kolacje w samotności. Na co czekał? Na co czekał!?
O, Jezu! Na koniec żałoby czekał.
Nigdy nie przyprowadził do swego domu kobiety w wiadomych celach… Przez szacunek dla Halinki. Teraz…teraz kupił papier fotograficzny o dużym formacie. I ramki stosowne do tego papieru. Obrobił komputerowo zdjęcia Halinki. Kilka dni nad tym siedział. Wypieścił je. Zrobił odbitki i wybrał te najlepsze. Najpiękniejsze ustawił w salonie. Dwa najpiękniejsze. Jedno miał w kuchni. Jedno, bez ramki, w łazience. To najsłodsze, gdzie była uchwycona w półobrocie, i jakby fotograf tylko niechcący złowił tu jej oczy tak szeroko otwarte… Znał te oczy! Od zawsze znał te oczy, nie tylko od spotkań na szczecińskim dworcu! Resztę zdjęć miał w sypialni.
Przezwyciężył niemoc i zapisał się na siłownię, a nieco później także na tenisa. Teraz już tylko brakowało mu psa. I kobiety.
Pies. Ojca pies właśnie zdechł. Ale nawet mama mówiła, że „odszedł”…
Halinka… Kiedyś powiedziała, że chciała, by i ja pogłaskał. Jak ojcowskiego psa. Że zazdrościła psu ze zdjęcia…
Przez kolejne tygodnie dzień po dniu przypominał sobie, co kiedyś powiedziała, na co zwróciła uwagę, a o co zapomniał dopytać… I te nieliczne momenty, kiedy odpowiadała uśmiechem na jego uśmiech…
I znów wracała myśl, że musi do niej pojechać, albo chociaż tylko zadzwonić. Natomiast świadomość, że na pewno nie zmieniła zdania sprawie żałoby i ich spotkań - nadał była skutecznym hamulcem. Za to Martusia naciskała. Pytała. Dociekała. Milczał.
- Tato! Miron już jest na dobre w Krakowie! Właśnie kupił mieszkanie! I zaczyna w nowej pracy. Przedwczoraj kupowaliśmy nowe meble - taka była rozradowana!
- Potrzebujecie pieniędzy - domyślił się
- Umiarkowanie. Jeszcze nie wyczyściłam swego konta. Tato! Od dziś będziemy razem mieszkać. Wiesz jak się cieszę?
- A kiedy ślub?
- I tu jest pewien problem. Ale przyjadę i pogadamy.
- Owszem, jak przyjedziesz to pogadamy. Ale podstawy mów już teraz. I pamiętaj, że jestem ten obciążony genetycznie, tak mów, żeby mi żyłka nie pękła! - żartował upiornie.
- Dobra. Mówię. Ale sobie klamerki pozakładaj na żyłki!
- No mów wreszcie!
- Powiedziałam Mironowi, że tylko ślub cywilny. A on na to, że nie ma mowy. Kościelny, biała suknia, marsz weselny Mendelsona i wszystkie bajery. Ja się upieram, że nie będzie kościelnego. On na to, że o ile w tysiącu innych sprawach może iść na kompromis - to to jest taka sprawa, że o kompromisie nawet nie może być mowy. Ślub z przysięgą aż po grób. A jeśli nie - natychmiastowe rozstanie. Od ręki. Mam do wieczora przemyśleć. Na takie dictum przystałam na ślub kościelny natychmiast. Tatku, czy ty rozumiesz coś z tego?
- Ten chłopak ma zasady. Już kiedyś ci mówiłem.
- Ale ty miałeś tylko cywilny i było dobrze.
- Twoja mama nie mogła wziąć kościelnego ślubu.. Pracowała przecież w komitecie partyjnym, nie pamiętasz? Sama wiesz jak wtedy było.
-Właśnie nie pamiętam… Tato, czy dobrze, że się zgodziłam?
- A na dziadka pogrzebie to chyba nawet u spowiedzi byłaś, dobrze widziałem? Więc może z tą twoją wiarą w Boga wcale nie jest tak kiepsko? Moja mama uczyła ciebie zawsze, ile tylko mogła.
- Dobrze, tato. To szykuj kasę na wesele.
- A w sprawie mieszkania?
- Miron tu nie weźmie od ciebie nawet złotówki. Nawet tyle, co na wycieraczkę pod drzwi. Już mi to zapowiedział. Najwyżej będziemy mieli trochę skromniej. Tato, ale jest jeszcze jedna sprawa. Muszę ci o tym powiedzieć.
- No to mów.
- I nie będzie, że się wtrącam w nie swoje sprawy?
- Pewnie będzie.
- A siedzisz?
- Siedzę.
- I pilnujesz swoich żyłek?
- Zbiję, uduszę na końcu wygonię! Mów!
- Już dobrze. Przeczołgałam Mirona po błocie i przez zasieki kolczaste. Specjalnie dla ciebie.
- Mów!
- Ojciec Mirona był okropny dla pani Haliny. Bił ją, lżył, poniewierał, nawet gwałcił. Wszystko, co najgorsze. A oni się temu przysłuchiwali zza ściany… Do czasu, aż mogli skutecznie przeciwstawić się ojcu. Żaden z nich na pewno nie wie wszystkiego, bo także byli po za domem, w akademiku. Nawet jak się postawili ojcu - to też nie oznaczało, że on odpuścił pani Halinie. Uwielbiał się znęcać na niej przy gościach. Upokarzał w wyrafinowany sposób. A gwałcił to chyba aż do czasu, gdy rozdzielili sypialnię, choć i za to nikt głowy by nie dał… Tak jak mówię - Miron też nie wszystko wie, bo ona nigdy się synom nie skarżyła. To, tatuńku, wcale ci nie zazdroszczę. Ona jest poraniona w niewyobrażalny sposób.
- A ty się nie boisz, że Miron będzie naśladował zachowania ojca?
- W żadnym wypadku! Natomiast nie wyobrażam sobie ciebie… To się zrobiło bardzo trudne… Jeśli naprawdę chcesz być z panią Haliną, to czeka cię niezła jazda!
- Nie musi być łatwo. Wcale na to nie liczę.
- Tato, ty się jakoś kontaktujesz z panią Haliną? Ona zawsze tak miło ze mną rozmawia, ale jakby wcale nie wiedziała, co u ciebie słychać.
- To ty jesteś z nią w kontakcie? - Zdumiał się.
- Oczywiście. Bardzo regularnym. Tak jak z tobą. Dobra. Kończę.
- Zaczekaj! Jak ona się czuje?
- Wiem, że jest bardzo zapracowana. A po za tym to chyba dobrze. Choć nie przypuszczam, by się do mnie poskarżyła. Ona, niby taka słabiutka, a jest twardsza niż granit. Co jest twardsze: granit czy bazalt?
- Bardziej twarde. Granit.
- Oj, tatusiu! Zapomniałabym, a to przecież nie wszystko. Siedzisz?
- Siedzę i pilnuję żyłek - odpowiedział zrezygnowany, bo rewelacji jak na jeden wieczór miał dość.
- Muszę jeszcze o Mironie! Aż mnie samą zatkało, nie wiedziałam tego wcześniej, bo nikt się nie pochwalił. Otóż Miron zaczynał studia mając niespełna siedemnaście lat! Ty sobie wyobrażasz? On ma skończone dwa fakultety: bankowość i informatykę. I jeszcze coś, ale zapomniałam jak się to nazywa. Ma dwie prace. Jedną tą oficjalną i drugą przez komputer. Łowca talentów, czyli łowca głów dla zakładów pracy. A studia skończył przed starszym bratem. Ma niesamowicie podzielną uwagę i fenomenalną pamięć. Geniusz! On jest genialny! Masz, tato, szansę na genialne wnuki!
- Córcia! Przecież najważniejsze, aby cię kochał i szanował!
- Jedno drugiemu nie przeszkadza - jakby to powiedziała moja babcia.
Teraz opowiadała, jaki Miron jest szarmancki w dawnym stylu i jak bardzo się to jej podoba, a koleżankom aż „szczęki opadają” z zazdrości.
- Córcia, a kto dźwiga ciężary? Kto gotuje?
- Tato, wszystko jest na swoim miejscu! A gotowania będziemy się uczyć, bo przecież ja też mistrzem nie jestem, ledwie parę potraw znam, i to takich bardziej na imprezę. Tato! Myśmy tylko raz jeden się posprzeczali i to o ten ślub. A w zasadzie i to nie była sprzeczka. Generalnie on jest gotów na daleko idące kompromisy, albo ma w zanadrzu tak miażdżące argumenty, że natychmiast mu przyznaję rację.
- To nie było jeszcze żadnej kłótni?
- No, nie było!
- To jakaś baba z niego - droczył się Leszek.
Po tej rozmowie więcej rozumiał. Tak mu się przynajmniej zdawało. Tą szczególną troskę o Mirona i to większe zwracanie na niego uwagi, niż na Kacpra. Kiedyś mu powiedziała, że Miron tak młodo dom rodzinny opuścił i boi się, czy zdążyła wpoić mu to, co najważniejsze. Widocznie zdążyła…

61. Nigdy nie powiedział Halince, że nie miał ślubu kościelnego z Aliną. Jakoś się nie zgadało. Dla Halusi to pewnie jest ważne, w końcu sytuacja się sporo zmieniła. Pojedzie i porozmawia. Powie jej o tym. I znów mijały kolejne dni, a on się tylko namyślał. Bał się ostatecznego, wyraźnego odrzucenia. Co dzień zmieniał decyzję. Aż któregoś marcowego dnia rzucił monetą - wyszło, że ma nie jechać. Chyba z prostej przekory zebrał się do drogi błyskawicznie - ale już dochodziła dwudziesta, trochę za późno. Pojedzie nazajutrz po pracy.
W drodze z pracy do domu odwiedził kilka kwiaciarni, zanim spotkał róże takie, jakie chciał - soczyście czerwone i pachnące! Kazał sobie zrobić bukiet z dwudziestu pięciu. W domu ponownie się ogolił. Założył najlepszą koszulę i garnitur. Grymasił nad krawatem. Rozmyślił się. Założył biały golf i wysłużony kożuszek, ten sam, co przed laty. Nie uprzedził telefonicznie, bo bał się odmowy i wykrętów. Po za tym chciał ją zobaczyć taką „codzienną”, może w wysłużonym dresie albo starej podomce.
Jadąc myślał o finansach. Ambitna bardzo, skoro Mirona tak wyekwipowała: mieszkanie w Krakowie. To nie w kij dmuchał. A i chłopak musi być ambitny, skoro przed ślubem nie bierze pieniędzy od Marty. Kapelusze z głów - mamo i synku Popławscy. Oboje mu zaimponowali.
Ale i te stare sprawy przeżywał. Nie miał pojęcia, jak się zabrać za leczenie starych ran. I już nigdy więcej nie robić nowych. Pewnie na tym powinien się skupić. Minęło pięć pełnych miesięcy od śmierci Roberta.
A teraz on z tym bukietem. Wścibscy sąsiedzi na pewno zobaczą kwiaty… Plątały mu się myśli. Chaos - powtarzał głośno. Pilnował się, by nie przekraczać szybkości, jakoś miał dziś dziwnie ciężką nogę… Pod domem Halinki był o 17:25 - sprawdził na zegarku! Nogi miał trochę miękkie. Ręce ewidentnie drżały. Zaraz będzie „chwila prawdy” - albo rozświetli się jej twarz, albo może natychmiast wracać do domu. Żółte… złote plamki w oczach Halinki…
Drzwi wejściowe nie były zamknięte na zatrzask. Wszedł. Minął korytarzyk będący takim „wiartołapem” i dalej nie zapukał, po cichutku zamknął za sobą drzwi. W domu była całkowita cisza. W salonie, kuchni i w jednym z pokoi, do których zajrzał - Halinki nie było. Położył kożuszek na sąsiednim fotelu, sam przysiadł na kanapie i chwilę myślał. Może tak być, że Halinki całkiem nie ma w domu, a tylko Kacper na górze. A może gdzieś jednak śpi… Nie pamiętał, który pokój jest jej sypialnią. Jakoś wszystko było pozmieniane, poprzestawiane, inne. Zapukał cichuteńko do jednych drzwi a potem zajrzał. Była za drugimi drzwiami. Rzeczywiście spała. Miała nogi do kolan nakryte kocem, obejmowała oburącz kolorowy jasiek, włosy - ciasno związane z tyłu - nie rozsypały się po poduszce tak jak lubił.. Była taka drobniutka! Taka samotna. I jeszcze to obejmowanie podusi… Aż go w gardle ścisnęło ze wzruszenia. Poruszyła się. Stał w drzwiach wstrzymując oddech. Chciał i jednocześnie nie chciał, by się obudziła. Czekał.
- To ty? Czy to jeszcze coś mi się mroczy? - usłyszał niewyraźne słowa.
- Przyjechałem.
Zerwała się gwałtownie. Poprawiała włosy, obciągała bluzeczkę.
- Przywiozłem ci kwiaty - dodał szukając oznak radości.
Podszedł bliżej i podał kwiaty, zresztą natychmiast się cofnął do drzwi - miał w pamięci, że to jej sypialnia, jej azyl, nie ranić!
Nic się nie rozświetliło. Halinka uniosła kwiaty i zanurzyła w nich twarz. Uchwycił moment, kiedy jeszcze częściowo zasłonięta kwiatami już podniosła na niego oczy.
- Przecież my się znamy od ponad dwudziestu pięciu lat! - powiedział zaskoczony - Dopiero teraz ciebie poznaję!
Patrzyła na niego z niedowierzanie, ciągle odległa, nie jego…
- U pani Ireny w kwiaciarni. Tam się poznaliśmy. Cały czas miałem pewność, że znam te oczy… Ale tak naprawdę to twoje oczy widziałem tylko raz. Zawsze pokazywałaś mi plecy! Ale historia!
- Nosiłeś długie włosy i jakieś bajerancie koszule. Nawet jeansy miałeś takie prawdziwe, z peweksu.
- Więc jednak na mnie patrzyłaś?
- Ale bym cię nie rozpoznała. Dziękuję za kwiaty. Śliczne róże. No i ten zapach!
- Przyszedłem z notatkami, spieszyłem się. Pani Irena była w kwiaciarni, na to weszłaś ty, zasłonięta różami…
- To były złote chryzantemy.
- Dobrze, chryzantemami. Jak ty patrzyłaś! W ogóle masz coś takiego w spojrzeniu… Zawsze miałaś!
- Do Sabiny każdego dnia było stado chłopaków.
- Aż stado? Chyba całkiem nie. Trochę tylko. No a czemu tak dziwnie otwierałaś nam drzwi?
- Sabina zabroniła mi na was patrzeć. Zazdrosna była.
- Co ty tam robiłaś?
- Pomieszkiwałam. Potem, jak już się wyprowadziłam wpadałam coś pomóc. Pani Irena była dla mnie bardzo dobra. Bardzo. A później, jak mi się zaczęły studia i praca jednocześnie, to już miałam mało czasu i coraz rzadziej przychodziłam.. A Sabina to strasznie zazdrosna była.
- Tak trzymałaś te kwiaty, że oczu nie mogłem od ciebie oderwać!
- Wydałeś mi się nieziemsko przystojny.
- Nie odezwałaś się nigdy ani słowem. Wcale nie znalem twego głosu! Ale cały czas byłem przekonany, że znam twoje oczy. Dasz mi buziaka, czy będziemy tak stać?
Zakłopotana podała mu rękę i pozwoliła się pocałować krótko, symbolicznie, po przyjacielsku.
- Wstawię kwiaty. Coś wypijesz?
- Obiecałaś mi kiedyś herbatę.
- Mogę dołożyć kropelkę alkoholu - jeśli zechcesz przenocować.
- Najpierw porozmawiamy bez alkoholu. O naszych dzieciach - dodał widząc, że znów się płoszy jak sarenka. Odwiesił kożuszek na wieszak i patrzył, jak Halinka się krząta koło kwiatów, jak ustawia szklanki i cukier na tacy. Takie zwyczajne gesty…
- Mam karkówkę zapiekaną z papryką, może zjesz?
- Może później.
Usiedli w salonie a herbatą.
Powiedział, że dziwi się, że ona z tym mieszkaniem dla Mirona. Może to za duży ciężar na jej barki? Jemu się wydaje, że to dziewczyna powinna mieszkanie, a chłopak samochód. Teraz to on się źle z tym wszystkim czuje i nie bardzo wie, co dalej.
- To według ciebie źle, że mój syn ma mieszkanie, samochód i pracę w Krakowie? - Gdybyś chciał kupić mieszkanie - już dawno byś to zrobił. Zatem musiałeś mieć jakieś swoje powody. Ja nie wnikam. Sprężyliśmy się trochę. Robert był wysoko ubezpieczony, Miron miał już spore oszczędności, ja dołożyłam kredyt. A Kacper samochód. Tak… Nie było na co czekać. Dla młodych dwa-trzy lata to całe wieki, a chcieli być razem. Po co przepłacać za wynajem mieszkania? Będą na swoim. Zechcą to sami jeden pokój wynajmą… Zresztą w ten sposób Miron został jakby spłacony z tego domu. Radzimy sobie. Nie narzekamy. Tyle, że mam teraz więcej pracy i prawie całe soboty zajęte przez przyjezdnych klientów. Dziś przede mną też jeszcze kilka godzin pracy. Chciałam się choć chwilkę zdrzemnąć.
- Więc tak to z twojej strony wygląda… - pokiwał głową. Przyglądał się Halince z niepokojem. Miała zmęczoną twarz, podkrążone oczy i ani śladu uśmiechu…. - To z powodu pracy jest ci tak ciężko?
- Nie odzywałeś się - poskarżyła się cicho.
- Pomyślałem, że już pora przywieźć ci kwiaty.
- I tylko o kwiaty chodziło?
- O kwiaty, o dzieci, o ciebie…O nas. Najbardziej o nas.
- Wiem, że Martusia planuje wesele…
- Tak, rozmawialiśmy. Pokryję koszty.
- Ja, wprawdzie się nie uchylam, ale w tej chwili nie na wiele mogę sobie pozwolić…
Umilkli oboje. Rozmowa o pieniądzach krępowała ich.
- Mogłabyś rozpuścić włosy? - wyrwał się bez zastanowienia.
- Włosy? - zdziwiła się. - A, włosy. - Rozpięła klamerkę i rozsypały się po ramionach i plecach tak jak lubił. Były już takie długie!
- Proszę - nie obcinaj czasem włosów.
- O! Właśnie planowałam to zrobić. Strasznie posiwiałam… Chciałam trochę się chociaż odmłodzić… Obciąć i zafarbować.
- Proszę, nie rób tego. Nie teraz!
Proponowała mu nocleg, alkohol i obiad. Pamiętał o tym. Chciał - musiał - jej jeszcze powiedzieć o tym ślubie cywilnym, to jest, że nigdy nie brał kościelnego. Ciągle wydawało mu się, że to nie jest odpowiednia chwila, że zabrzmi to jak jakaś deklaracje…
-Mówiłaś, że masz dużo klientów.
- Tak. Brałam wszystkich chętnych… A terminy są nieubłagane, nie ma zmiłuj!
„A ty wzięłaś jak najwięcej, bo tyle wydatków - myślał. - Teraz u ciebie żniwa akurat, każdy się chce rozliczyć. A ja ci tylko przeszkadzam. W zasadzie to nie wiesz, co ze mną zrobić, naprawdę przenocować, czy odprawić do domu.”
- Czy coś się zmieniło w twoich poglądach dotyczących żałoby?
- A cóż tu się mogło zmienić?
- Myślałem, że może choć trochę zatęskniłaś za mną… I że dla siebie już nie jesteś taka surowa…Halusiu, a może jest ktoś inny? To powiedz mi to teraz. Proszę - patrzył na nią w napięciu.
- Nikogo innego nie ma. Tylko ty… Jesteś mi tak samo bliski jak dawniej…
- I tak samo jak dawniej mam czekać do końca października… Jadąc tu miałem nadzieję, że zarzucisz mi ręce na szyję. A tymczasem ty, niby moja, bo w moich myślach jesteś jedyną moją ukochaną kobietą, ciągle jesteś tak naprawdę daleka i obca… Stajesz się coraz bardziej obca. Nie nękam cię telefonami ani odwiedzinami. Dałem ci czas na uporanie się z cieniami z przeszłości. Nie powiesz, że ciągle opłakujesz Roberta!
- Nie przywołuj tu zmarłych - najeżyła się. - On tu nie miał lekkiego życia. Skąd wiesz? Może on wcale nie chciał być taki, jaki był? Niech odpoczywa w pokoju. Nie wiem, opłakuję czy nie, ale na cmentarz chodzę i tego mi nie zabronisz.
- Ani mi w głowie!
- Już zamówiłam pomnik. Celowo dopiero po zimie.
- Wiesz co? Za każdym razem zaskakujesz mnie swoim myśleniem. Ty podchodzisz do takich spraw zupełnie inaczej niż ja bym podszedł! Ale mam jeszcze dla ciebie pewnie zaskakującą niespodziankę. Tak jakoś nigdy się nie zgadło i nie powiedziałem ci, że ja z moja ex miałem tylko ślub cywilny. No, to powiedziałem już wszystko, co miałem powiedzieć i mogę wracać do Szczecina…Ale zupełnie nie mam ochoty. Natomiast z największą radością kochałbym się z tobą do białego rana… Teraz już wiesz wszystko i możesz mnie wypędzić na zbity pysk.
Dopił herbatę i wstał.
Halinka też wstała. Przez chwilę widział jej oczy znów pełne żalu i bólu - zanim skryła je pod powiekami. Milczała. Trudno. Musi wybrać. Ona musi wybrać. Dał jej kilka sekund. Nic. Słup soli. Pochylił się do jej ręki, ucałował i ruszył do wyjścia po drodze zabierając kożuszek. No cóż? Widocznie nie był dość atrakcyjny nawet w białym golfie i wysłużonym kożuszku.
- Zdzwonimy się, gdyby wymagały tego sprawy naszych dzieci - powiedział spokojnie, ale już narastał w nim potężny gniew. To koniec. Wiedział, że to koniec. Miał ochotę trzasnąć z całej siły drzwiami tak, by wyleciały razem z futryną! Doprawdy, to jakiś cud, że tego nie zrobił!
Wsiadł do samochodu i poczuł, że cały dygocze. Nie drży, ale dygocze! Nie może prowadzić w takim stanie! Policzył do dziesięciu i wziął kilka głębokich oddechów. Cholera! Co on wyrabia? Co robi!? Przecież to tak, jakby się odcinał bez możliwości powrotu! Nie po to tu przyjechał! Nie przeżyje przecież bez niej już ani dnia dłużej! Nie może tak odjechać!
Wyskoczył z samochodu na wpół przytomny. Biegł.

Stała w otwartych drzwiach z wyciągniętymi do niego rękoma…





KONIEC

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam jednym tchem i choć czasem myślę sobie, że taka amiłość się nie zdarza , to wiem ,że każdy o niej marzy. Mnie się już marzą następne opowiadania :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam jednym tchem i choć myślę sobie ,że taka miłość się nie zdarza, to wiem ,ze każdy o niej marzy. Mnie się już marzą następne opowiadania .

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze się czyta, prawie jednym tchem, szkoda tylko, że to takie nierealne...
    Miłość jest jednak piękna i dlatego tęsknimy do niej, to sami ludzie ją niszczą!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli wiedziałabym wcześniej o tym, że komentarze będą zatwierdzane,
    nie wpisałabym się. Wiem, że są wariaci, wypisują głupoty ale mimo tego selekcjonowanie komentarzy świadczy o tchórzostwie!!! Przecież "normalny" czytelnik potrafi odróżnić głupca od miłośnika Pani twórczości!!!
    Komentarz świadczy przecież przede wszystkim o komentującym.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gościu Anonimowy
    - dziękuję za komentarze i to z uśmiechem.
    A zatwierdzane są tylko komentarze do starszych tekstów - abym wiedziała, że są. Przecież nie sprawdzam każdego dnia całego bloga!
    A i z osobami nieodpowiedzialnymi też już miałam problemy... niestety... Niestety, były i takie, które obrażały moich czytelników - i właśnie te musiałam usunąć.Natomiast wszystkie krytyczne do mnie - nadal są!
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. miałam zajrzeć na chwilę...przeczytać początek i wrócić pózniej. Nic z tego. Wciągnęło tak, że ze smutkiem zobaczyłam- koniec. Chcę jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń