48. „Miłego dnia ci życzę. I niech się skończą twoje troski". – Czytała to dziesiątki razy. Płakała tak rozdzierająco, że aż Robert do niej zapukał z pytaniem, czy może jej jakoś pomoc. Nie mogła się pozbierać.
Szczęśliwie Hania podsunęła jej pomysł ze spa. Obie miały niewykorzystane urlopy. Hania zajęła się zorganizowaniem wyjazdu, a Halina miała dowieźć Hanię i siebie nad morze do Pobierowa, gdzie był wypatrzony przez Hanie ośrodek spa. I rzeczywiście ten tydzień dobrze jej zrobił. Zabiegi, spacery, dobra kuchnia, domowa atmosfera, przede wszystkim zaś odprężenie sprawiły, że Halina wracała dopieszczona.
A w domu natychmiast do komputera, bo tylko to było naprawdę ważne! Pisał! Co za ulga! Pisał każdego dnia! Wzruszyła się tak bardzo, że litery jej tańczyły przed oczami, aż nie mogła przeczytać. Powiększyła litery. Przez chwilę siedziała z twarzą zasłoniętą rękoma i gwałtownie łapała powietrze. Napisał! Nie patrzył, że ona nie odpowiada! Pisał każdego dnia, czasem nawet kilka razy dziennie. Ani się nie zająknął o tym, że ona nie odpowiada.
Ale to nie wszystko! Każdego dnia na jej tablicy zostawiał jakąś melodię, piosenkę, słowo od siebie. Tak jawnie. Nie do wiary! O Jezu! I jeszcze serduszko, też od niego! Akurat nie lubiła tych różnych bukiecików, całusków, serduszek. No trudno – skąd miał wiedzieć?
Przeglądała to wszystko. Odsłuchiwała kolejne piosenki, oznaczała, że „lubi to”, pisała, że śliczna melodia, albo, że tę piosenkę szczególnie sobie upodobała i że dziękuje. Nic specjalnego. Była tak poruszona, że nie znajdowała jakichś wymyślnych odpowiedzi, pisała z serca ale w wiadomościach prywatnych.
- Witaj, Leszku. Miło, że ciągle o mnie pamiętasz. Dziękuję za Twoje życzliwe słowa.
Odpowiedział w jakąś godzinę później:
- Odzyskałaś komputer? Myślałem, że coś Ci się zepsuło.
Nie podniosła tematu, wcale się nie odezwała. A rankiem znów przeczytała:
- Dzięki Twoim słowom mam dziś w domu słonko. A Ty? Co u Ciebie?
Nie odpowiedziała. A on wieczorem napisał:
-Zachmurzyło się. Nie ma słońca i nie ma księżyca.
Zrozumiała, że brak wiadomości od niej tak się odbił na nieboskłonie. Wysłała mu uśmiechniętą buźkę. Rano przeczytała:
- Niby nic, a jednak wiele… Wolałbym więcej – gdyby moje słowo się liczyło…
Każdego dnia pisał takie drobiazgi i w wiadomościach i na tablicy, a ona najczęściej odpowiadała uśmiechniętą buźką. Aż któregoś popołudnia zapytał:
- Czy rozmowa na Skype jest teraz całkiem wykluczona? Tęsknię za Tobą. Bardzo.
Zgodziła się natychmiast. Przywołała go. Był jeszcze w biurowym ubraniu – „pod krawatem”. Bez pytania zrobiła mu zdjęcie kamerka.
- Witaj. Dzięki, że się zgodziłaś!
- Halo!
- Jak pięknie wyglądasz! Chyba coś zrobiłaś z włosami.
- Dziękuję. Sama nie widzę. Nie mam lustra.
- A gdzie twoje lustro?
- Zasłonięte. Boję się do niego zaglądać.
- Możesz śmiało patrzeć. Bardzo dobrze wyglądasz. Mogę ci to dać na piśmie. Tym bardziej, że jutro się zobaczymy. Posłuchaj, kochana. Mam teraz szereg wyjazdów służbowych w twoją stronę. Moglibyśmy się spotkać. Co o tym sądzisz?
- Ciągle jeszcze nie mam rozwodu, a do tego czasu – żadnych spotkań.
- Jesteś zbyt surowa.
- Może. Nie chcę by widziano nas razem przed rozwodem. Dla mnie to ważne.
- Gdybyś wiedziała, jak ja za tobą tęsknię!
- Gdybyś ty wiedział, jak ja się boję z tobą rozmawiać!
- Dlaczego?
- Zawsze coś złego mi podsuwasz. Coś, z czym się nie zgadzam. Nie chcę z tobą walczyć. Ale nie zmuszaj mnie do zmiany zdania tam, gdzie bezapelacyjnie mam rację. Nie mów mi zrób to czy tamto. To ja decyduje, co zrobię.
- Aż tak tragicznie brzmię w twoich uszach?
- Tak jakoś… A co ty porabiasz? – zapytała, by zmienić temat.
- Nic szczególnego. Ciągle jeszcze trzeba kosić trawnik. Ponadto użeram się z sąsiadami na temat tego, czyje piwo lepsze. Psioczę na listonosza albo proszę lokatorów o jakąś drobną przysługę.
- O jaką na przykład?
- Przymawiam się o garnek gołąbków z dodatkiem kiszonej kapusty. To specjalność mojej lokatorki. Czasem rozmawiam z córką, z rodzicami… Tato niedawno był w szpitalu, chyba już słabnie mój staruszek… Takie banały… Dziewczyny z pracy podrywają mnie bezkompromisowo, codziennie któraś coś ekstra serwuje w utarczkach słownych… To nawet takie fajne jest. Jak rodzaj…bo ja wiem… sportu? Nie bardzo mam atuty do obrony, bo ciebie przy mnie nie ma, wiesz, tak ramie w ramie, na zdjęciu. I tyle. Właśnie! A kiedy ty mi przyślesz trochę swoich zdjęć? Też bym chciał oczy nasycić… Należy mi się za wierne czekanie choćby…
- Mogą być z ostatniego urlopu?
- Oczywiście! Byle panów przy tobie nie było, bo zazdrość by mnie zjadła! A w szczególności tego jednego, szczególnego pana. Już i tak cierpię przez twego męża.
- Ty jesteś szczególny – odpowiedziała szybciej, niż pomyślała.
- Mogłabyś to jakoś tak własnoręcznie i na piśmie?
Jak dobrze było tak radośnie żartować! Paplać o niczym! Opowiadał o drobiazgach z pracy, o piwku z sąsiadem z naprzeciwka i grillu z lokatorami. Był radosny i Halinie udzielił się jego nastrój. „Odmarzała” przy nim. Dziś.
Jutro, pojutrze też?
- Muszę już kończyć – powiedziała po dwóch godzinach rozmowy o niczym. – Mam jeszcze trochę obowiązków domowych.
- Ale jutro będziesz na Skype?
- Chyba nie. To by było za często…
- Dlaczego „za często”? Cóż to znaczy?
- Mniej słów – mniej błędów, mniej do żałowania..
- To jakaś specjalna twoja filozofia, z którą się zupełnie nie zgadzam. Powracam do moich wyjazdów w stronę Choszczna. Spotkamy się?
- Wyjaśniałam już! Jak ty to sobie wyobrażasz?
- Chyba znajdziemy jakąś kafejkę.
- A jutro mój wciąż jeszcze mąż będzie wiedział, że byłam z mężczyzną w tej-to-a-tej-kafejce. Mowy nie ma!
- To pojedziemy do Gorzowa albo do Stargardu.
- Ależ ty mnie kusisz! – przyznała się pochylając w prawo głowę.
- Więc odczuwasz tę pokusę?
- Tak…
- To przyjadę po ciebie. Muszę mieć twój numer telefonu.
- Spokojnie, spokojnie! Za szybko! Muszę to przemyśleć!
49. Naciskał. Widział już, że mu ulega, że w głębi siebie się godzi. Byle tylko nie przerwała tej rozmowy!
- Halusiu! Tysiąc razy już ci powiedziałem, że mi ogromnie na tobie zależy. A jak ty mnie odbierasz? Czy jestem dla ciebie ważny? Ja nawet nie śmiem marzyć, żeby aż najważniejszy, ale choć trochę ważny!
- Bardzo ważny – prawie szepnęła. Znów głowa skłoniona na prawą stronę. Już wiedział, że to taki jej specjalny gest, że pochyla tak głowę w chwili szczególnego wzruszenia. Ależ by ją przygarnął do siebie! Przytulił! Śledził jej twarz i oczy. Wszystko trochę opóźnione, jak to na Skype.
- Budzisz we mnie niezwykłe uczucia. – Zapewnił. Chciałby powiedzieć, że kocha, ale jeszcze za wcześnie, jeszcze nie pora…
- Ty we mnie też … Ale jestem pełna obaw. I boję się, że coś nam przeszkodzi, że zapeszę… Skończmy już. Zaczynam się rozklejać. – wszystko to odebrał jak wielkie wyznanie.
- Gdybym tylko mógł być przy tobie! Zajadę do ciebie. Musimy się spotkać. Muszę cię dotknąć, choć na chwilę objąć i przytulić. Nie mogę bez ciebie! Nie mogę! Nawet nie wiem jak pachniesz! - Nie odpowiedziała. Patrzyła i milczała. Miał wrażenie, że dławią ją łzy. Czyżby aż tak bardzo była wzruszona? – Po za tym ciągle jestem ci winien imieninowe kwiaty. Bardzo chciałbym ci je dać.
- Białe róże? – zapytała i zobaczył, że wpatruje się w niego z napięciem. Dopiero po dwóch - trzech sekundach zrozumiał, co powiedziała.
- Widziałaś?
Skinęła głową.
- Uciekłaś? – dociekał.
- Nie pytaj. Tak musiało być.
Odpuścił.
- Nie, nie białe. Jaskrawo czerwone. Nie lubię tych najciemniejszych i z zasady nikomu nie kupuję. Zobaczymy się choćby po to, bym mógł ci dać kwiaty. Obiecaj.
- Nie mogę. Nie będę obiecywać, skoro wiem, że nie dotrzymam.
- Zawsze mogę przez posłańca.
- Nie zrobisz tego! – wystraszyła się.
- Zrobię! On i tak już nie ma do ciebie żadnych praw.
Czekał. Od początku ani razu nie powiedziała o swoim mężu bodaj jednego złego słowa. Ani też jego, Leszka, nie zapytała o byłą żonę, o to, dlaczego był rozwód. Mówiła o synach, o pracy, o pogodzie nawet. Ale nie o mężu. Czuł, że powinien zawrócić, wycofać się, nie drążyć, jednak chciał, MUSIAŁ to wiedzieć:
- Halusiu, czy ty i on… Czy on cię jeszcze nachodzi? Czy musisz? – słowa nie chciały przejść przez gardło, jakiś strach chwycił go mocno, i gniew! Potrzebował drinka, albo coś, napięcie nagle stało się nieznośne, do bólu!
Pokręciła przecząco głową, a on, Leszek, odczul natychmiastową nieopisaną ulgę.
- Wariuję przez ciebie – powiedział tak zmienionym głosem, że nawet ona musiała to usłyszeć, mimo, że głos szedł przez Internet. – musimy jakoś doprowadzić do spotkania. Moje myśli cały czas krążą wokół ciebie. Odizolowałem się od ludzi. Nigdzie nie bywam, nie spotykam się z kolegami, że o kobietach nie wspomnę…Nawet dla córki mam jakby mniej czasu, choć to i tak tylko rozmowy przez telefon. A i w pracy nie jestem już tak skoncentrowany jak przedtem… Przestałem być kreatywny. Cała moja uwaga jest skierowana na ciebie. Chodzę jak ogłupiały. Śnisz mi się po nocach. Wszystko pamiętam, mogę ci opowiedzieć. Chcesz?
- Nie! – zaprotestowała gwałtownie.
- Czyżbyś nie wierzyła we mnie?
- Nie wiem, co masz na myśli.
- Pięknie mi się śnisz! Przecudnie!
- Przepraszam, ale mąż wrócił. Muszę kończyć.
- Zdjęcia masz mi przysłać, pamiętaj!
Rozłączyła się. Nawet nie miał pewności, czy usłyszała ostatnie zdanie. Jakieś pół godziny później dostał od niej około trzydziestu zdjęć. Wszystkie były zrobione nad morzem, nie było zbliżeń twarzy. Był przekonany – sądząc po włosach – że były to bardzo świeże zdjęcia…
Nie kłamał ze snami. Wcześniej mu się nie śniła, aż do tej nocy, kiedy to był u Tatiany. I ten sen był… zimny. Od tamtej pory zaczął wyobrażać sobie Halinę w różnych sytuacjach, a w szczególności tych intymnych. I śniła mu się kilka razy. Było mu bardzo przyjemnie, było tak jak sobie wymarzył…
- Wiesz - powiedziała niedawno jakby do swoich myśli, a nie do niego - jestem mimo wszystko umęczona tym małżeństwem. Bywały chwile, że życzyłam mu śmierci. Chyba nadal chwilami życzę… I ten dom jest mi wstrętny… Ale na dobrą sprawę nie mam gdzie pójść. A nawet gdybym miała, to też nie mogłabym odejść… Ja w jakiejś matni jestem. Chwilami nie do zniesienia… Dobrze, że chociaż mam pracę. Zawsze dużo pracowałam, a teraz to już całkiem w pracoholizm popadnę. Świadomie. Może lepiej w alkoholizm? - spróbowała na koniec zażartować.
- O, nie! Dla mnie musisz być trzeźwa! Nie lubię pijanych kobiet.
Niby podjął żart, ale wcześniejsze słowa coś w nim poruszyły. Halina nigdy się nie skarżyła. Przy nim zrobiła to po raz pierwszy. Czyli musiało być coś, co ją gryzło w sposób szczególny. Co?
50. A Halinie było trudniej. Jej wyobraźnia też się wreszcie obudziła i jakby marzenia zerwały się z uwięzi… Starała się trzymać w ryzach, odsuwać od siebie myśl o Leszku, a już wieczorami to już obowiązkowo. Miała w pogotowiu dobrą książkę, by tylko nie tonąć w marzeniach i łzach.
Robert jej nie dokuczał. Kilka razy pytał ją przez zamknięte drzwi, dlaczego płacze, aż poprosiła, by nie zwracał na to uwagi. Jednakże samo to, że był, że jemu wolno wszystko, to jakoś bolało.
Znowu miała dużo pracy ze słoikami. Winogron, buraki, papryka, nawet marchew. Po co się tak narabia? – złościła się na siebie. Ale robiła, bo … bo zawsze robiła przetwory. Potem już tylko zostanie zakisić kapustę. Często kładła się spać bardzo umordowana, ani siły nie miała na jakąkolwiek wycieczkę w marzenia. Co tu dużo gadać – bala się marzyć!
Już myślała, że się uwolniła od słoików, a tu klient obdarował ją wielką michą śliwek. Pożyczyła od znajomych dwie suszarki elektryczne do grzybów plus trzecia własna i suszyła te najbardziej dojrzałe. Reszta do garnków na powidła. Znów sama przy robocie – to był smutne. Kacper wcale dla domu nie miał teraz czasu, całymi popołudniami przebywał w u swojej dziewczyny. A Mirona dalej nosiło, ale jakby mniej. Słyszała, że godzinami rozmawia z kimś przez telefon, a może przez Skypa. Brat był dla niego swego rodzaju kotwicą. Teraz był bardziej swobodny. Jednak w gruncie rzeczy nie mogła nic mu zarzucić. Nie "piwkował", wcześnie chodził spać, do pracy wychodził uśmiechnięty. Może będzie dobrze?
Wzięła sobie do serca słowa Roberta o tym, że sopel lodu jest od niej cieplejszy i usiłowała ocieplić swoje stosunki z Leszkiem, może i trochę nieporadnie… W każdym razie rozmawiali już przez kilka dni i jakoś „nie odwróciła kota ogonem” – jak to swego czasu nazwał.
51. -Jutro będę w Choszcznie – poinformował Halinę w połowie października. – Nawet nie dopuszczam takiej myśli, że się nie zobaczymy. Musisz mi podać swój numer telefonu. Obiecuję nie nadużywać twego zaufania.
- Wykluczone! Nie zobaczymy się! Nawet nie ma mowy! – prawie krzyknęła.
Musiał przez dobra godzinę namawiać i wmawiać, przekonywać, „wbijać do głowy”, że spotkanie jest pewnikiem. Bardzo się broniła. Wreszcie prawie „wyrwał” jej ten numer. Następnie wyżebrał miejsce spotkania. Na parkingu NETTO, jak najbliżej stacji paliw i działkowych ogródków – jeśli tylko będzie tam miejsce.
- Spodziewam się, że będę wolny już koło dwunastej. Będziesz mogła się urwać?
Pokręciła galową niezadowolona.
- No dobrze. Postaram się. Ale wiesz, czasem trafia się ktoś nieumówiony i nie mogę wyjść… Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Rozumiem, rozumiem i poczekam. Tym się nie przejmuj. W razie gdyby miało być dłuższe oczekiwanie to mnie jakoś też o tym powiadom.
Milczała chwile zastanawiając się nad czymś. Obserwował ją z zaciekawieniem.
- Leszku…
- Tak?
- Ale żadnych kwiatów. Wyrzucić byłoby szkoda, a zabrać do domu i tak bym nie mogła.
- Trudno. Ale rozumiem.
Na drugi dzień odezwał się do niej ledwie pozałatwiał swoje sprawy. Odpowiedzialna obcym, służbowym głosem:
- Dobrze. Proszę czekać. Powinnam być kwadrans przed pierwszą.. Do widzenia.
Najwyraźniej nie była sama w pokoju. Miał blisko godzinę czasu.
Najpierw zaparkował – tak jak chciała. Miejsce wybrała idealnie! A ponieważ dzień jaśniał słońcem i należał do tych przyjemnych – wysiadł pochodzić po pobliskim ryneczku. Ku swemu zaskoczeniu odkrył schowany całkiem z tyłu pchli targ. Wyszperał dla siebie sekator, o jakim w zasadzie wręcz marzył, i kilka innych narzędzi ogrodniczych - za grosze. Potem obejrzał towar na straganach z nowymi rzeczami – ale uznał, że wszystko jest niesłychanie tandetne. Wstydziłby się cokolwiek z tej bielizny czy bluzeczek podarować Halince. Zapytał o sklep z luksusową bielizną dla kobiet, a ponieważ były do niego przysłowiowe dwa kroki – poszedł tam. Wrócił zdegustowany. Była już zresztą pora na przyjście Halinki. Stal w pobliżu samochodu tak, by być dla Halinki z daleka widocznym. Spodziewał się, że przyjedzie swoim samochodem. Tymczasem rozpoznał ją idącą od strony kościoła. Miała na sobie ciemna garsonkę i białą bluzkę. I włosy spięte ciasno – czego akurat nie lubił. A na ramieniu pasek od dużej torebki. Patrzył, jak przechodziła przez najbliższe skrzyżowanie. Musiała go dostrzec, bo uniosła doń na wysokość piersi i nieznacznie pomachała do niego. Ledwie się powstrzymał, by nie wybiec jej naprzeciw! Przeszedł na prawą stronę samochodu tak, by otworzyć dla niej drzwi. Uścisnęli sobie oficjalnie ręce i żadne z nich nie było w stanie wykrztusić nawet jednego słowa. Rozśmieszył ją jednak, bo tuż przed swoimi drzwiami wykonał jakiś indiański taniec radości „trzy razy dokoła siebie przez lewe ramię”. W ten sposób i sam się trochę rozluźnił. A później przez długą chwile pochylony całował obie jej ręce… Pachniała tak, jak to sobie wyobrażał…
- Jesteś wreszcie – zaszeptał zaglądając jej w oczy. Dobrze pamiętał: były szaroniebieskie z żółtymi maciupkimi plameczkami, takie rozświetlone!
- Jedźmy – poprosiła.
- Zaraz. Muszę choć chwilę ochłonąć! Cały jestem roztrzęsiony! - Jeszcze raz sięgnął po jej ręce, całował patrząc na twarz. – Ależ się na ciebie naczekałem. Nie dziś, tylko w ogóle… Pocałuj mnie, proszę…
Pokręciła przecząco głową i zapięła pasy.
Wyjechał z parkingu, najpierw wokół ronda, a potem w stronę Szczecina. Miał nadzieję, że może uda mu się porwać ją do siebie, choć wiedział, że to tylko takie łudzenie się…
- Gdzie pojedziemy? – spytała.
- Do Stargardu? A może do Szczecina? Gdzie chcesz. Może tą boczną drogą, tą na Witkowo… Jeśli tylko chcesz, powiedz słowo, pojedziemy prosto do mnie. Bardzo bym chciał.
- Dobrze – zgodziła się cichutko.
Nie wierzył własnym uszom!
- Leszku… Ale odwieziesz mnie jeszcze dzisiaj…
- Odwiozę.
- I…
- ?
- Strasznie się boję.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Dlaczego się boi? Przecież nie jest żadnym wilkołakiem! Zebrał się w sobie.
- Nie bój się. Po prostu sobie pogadamy. A ja, jeśli pozwolisz, będę mógł cię przytulić. Ale tylko jeśli pozwolisz.
- Pozwolę…
Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Dusza mu śpiewała! Tylko to słowo „bać się" jakoś mu przeszkadzało.
- Dlaczego ty się mnie boisz? Czy ty masz aż tak przykre doświadczenia z przeszłości? Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Byłaś zgwałcona, bita, upokarzana? Czy to coś z przeszłości wywołuje twoje dzisiejsze strachy?
Podglądał ją jednocześnie pilnując drogi. Gdzie się podziała ta kobieta, która przed godziną tak zdecydowanym i władczym głosem informowała go o spotkaniu? Miał teraz obok siebie kogoś zupełnie innego.
Długą chwilę milczała.
- Coś z tego rzeczywiście mam za sobą – powiedziała, sztywno patrząc przed siebie. – Nie chcę, abyś wypytywał. Nie chcę wspominać ani opowiadać. Może pora, abyśmy zaczęli liczyć czas od dnia naszego poznania.
- Dobrze. To dziś jest ten dzień. Pierwszy raz cię dotknąłem. Zatrzymam się na chwilę, bo muszę cię uściskać i ucałować.
- Nie, nie! Jedź. Prędzej będziemy na miejscu.
- Ty tu rządzisz!
Była w niej jakaś determinacja, której nie rozumiał. Czy ona uważa, że jedzie na jakieś ścięcie? – pomyślał strwożony. Rozmowa przestała się im układać, jakby i Leszka ogarnęły nieznane mu wcześniej obawy.. Ulegam jej nastrojowi! – zauważył w myślach. Nie chciał znów palnąć czegoś, co pogorszy ledwie nawiązane stosunki miedzy nimi. Ale w końcu nie wytrzymał i zapytał:
- Czy czujesz się czymś zaniepokojona? Jesteś choć trochę zawiedziona? Coś źle zrobiłem? Uraziłem cię czymś? Pewnie to przez ten brak kwiatów! – spróbował na końcu zażartować.
- Oczywiście. To wszystko przez brak kwiatów – pokiwała smętnie głową, ale już wiedział, że i ona próbuje żartować. Przynajmniej się stara. – A ja kiedyś trochę pracowałam w kwiaciarni. Bardzo dawno temu. – Chwyciła się tego tematu, jak tonący brzytwy. – I w zasadzie to kwiaciarnia odmieniła całkowicie moje życie. To było w Szczecinie, jeszcze przed moim ślubem.
- Opowiedz – poprosił, a gdy za chwilę zaczęła opowiadać – podglądał ją i jednocześnie obserwował drogę.
- Przyjechałam do Szczecina jako panna młoda porzucona prawie przed ołtarzem. – Zaczęła opowieść, a Leszek notował w pamięci, że musi jeszcze o to ją też wypytać. – Gwałtownie potrzebowałam pracy oraz kawałka kąta do spania. Zostałam przy pomocy koleżanki ulokowana u pewnej pani prowadzącej kwiaciarnię. Pomagałam jej w zamian za mieszkanie. I kiedyś podczas mojego dyżuru w kwiaciarni ktoś zostawił w sklepie portfel tak grubo wypchany pieniędzmi, że nie można go było zamknąć. Nawet nie mogłam się poradzić szefowej, bo była po za Szczecinem. Nie mogłam jednak zostawić właściciela portfela z takim zmartwieniem. Tam było ponad 150 milionów starych złotych. A w portfelu były jeszcze wizytówki i zdjęcia. I jeszcze jakieś drobiazgi. Już nie pamiętam. Na jednym za zdjęć była pani, która kupowała u mnie kwiaty. I jedna wizytówka kilkanaście razy się powtarzała. Wniosek był oczywisty. Zatelefonowałam. Zadałam wszystkie stosowne pytania. Pani , po sprawdzeniu, powiedziała mi, że nie ma portfela z kwotą zgadzającą się tu u mnie. I tak od słowa do słowa poprosiła mnie, żebym na jej koszt wzięła taksówkę i przywiozła te pieniądze. Tak zrobiłam. Czekała na mnie na dole biurowca i zaprosiła do swego pokoju. Kazał usiąść. Podałam jej portfel i mówię, że nie ma co siadać. Przykro mi się zrobiło, że teraz będzie liczyć pieniądze, jakby podejrzewając mnie o kradzież. To mówię, że wzięłam tylko tyle pieniędzy, co na taksówkę – zresztą zgodnie z jej poleceniem. Wtedy ona się zdziwiła i mówi, ze należy mi się znaleźne – 10 % kwoty. A ja na to, że pieniędzy nie potrzebuję, bo na chleb mam. Za to praca to bardzo, a bardzo by mi się przydała. A co ja umiem? Licencjat z rachunkowości i całkiem już spora praktyka. Rzuciła kilkoma terminami. Zrobiła mi krótki egzamin z rachunkowości. Takie konto, takie dokumenty, co wtedy, już nie pamiętam dokładnie. I obiecała mi, ze poruszy niebo i ziemię, abym dostała pracę. Poruszy wszystkie swoje kontakty, co nie znaczy jednak, że praca będzie od ręki. Czasem trzeba czekać kilka miesięcy. Ktoś się nie nadaje, albo odchodzi na emeryturę, albo sam zmienia pracę. Ale na pewno mi pomoże. Jeszcze dziś obdzwoni część znajomych. No i dziękowała mi, że nie chcę tego znaleźnego, bo w tej chwili, to by było dla niej ogromnie kłopotliwe. Ktoś ma zaraz przyjść po te pieniądze. Czego jeszcze ja potrzebuję? Pokoju do wynajęcia. O, z tym może mi pomóc od ręki. Jakieś tam trzy studentki wynajęły mieszkanie i właśnie jedna się wykruszyła, pilnie szukają trzeciej lokatorki. Ten od pieniędzy zaraz przyjdzie i mnie tam zawiezie. Ona tylko do dziewczyn zadzwoni. Jedna z nich to jej kuzynka. A pracę dostałam od początku listopada. Mało tego, zaciągnęła mnie na studia magisterskie jeszcze w październiku! Pracę miałam na ¾ etatu, dzienne studia, mieszkanie. Nie mogłam sobie nawet czegoś takiego wymarzyć. A wkrótce potem poznałam Roberta. Tak to się działo.
- To była miłość od pierwszego wejrzenia?
- Nie. Zupełnie nie. To był strach porzuconej panny młodej, że już na zawsze pozostanie sama. A ja chciałam mieć rodzinę i dzieci. Większość moich koleżanek już miała dzieci. Zazdrościłam im tego niewyobrażalnie bardzo. Jakbym wiedział, że moje spełnienie może dokonać się wyłącznie przez dzieci. To były niezwykle silne myśli. Nigdy i niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak posiadania dzieci, jak bycia matka. W tym była dla mnie kwint esencja kobiecości.
- A twój mąż?
- Nie wiem. Z całą pewnością nie byłam miłością jego życia. Lubił mnie, a może tylko tolerował. Nawet nie pamiętam jak się zgadaliśmy o ślubie. Nie było oficjalnych oświadczyn i zaręczyn. Samo wesele było u moich rodziców, dość wystawne jak na owe czasy. Rodzice tak chcieli… Oni nie zrozumieją rozwodu. Nie wyobrażam sobie, jak im o tym powiem… A już jest wyznaczony termin rozprawy… Jak twoi rodzice przyjęli rozwód?
- Jako dopust boży. Moi są prostymi ludźmi ze wsi. Dla nich przysięga - jaka by nie była – to świętość.
- Moi zapewne tak samo… Teraz to już tam brat gospodaruje. Rodzice mają mały sad i spory warzywnik. Dorabiają sobie tym trochę. Mówią na ten warzywnik, że to działka, jak u miastowych…
- Masz więcej rodzeństwa?
- Siostrę. Ale nigdy z nią blisko nie byłam. Od dawna mieszka w Belgii. Wyjechała zaraz na początku do roboty i tam wyszła za mąż za Belga. Tylu tam naszych, a ona za Belga. Dziesięć lat starszy od niej…
- A brat? Jest i bratowa?
- Brat jest w porządku. A za bratową nie przepadam. Nawet i jeździć mi się tam często nie chce… Ona tylko swoją rodzinę uważa. Może i dla tego moi rodzice tak oddzielnie swoje warzywa, swoje kury …No wiesz.
- Radzą sobie? Mają jeszcze siły?
- No wiesz, warzywnika się łopatą nie kopie. Wjeżdża traktor i już. A potem to już sobie jakoś radzą. Czasem nawet mama do pomocy jakiemuś sąsiadowi się najmuje… Za bogato to u nich nie jest. Ale po prośbie nie chodzą. Ode mnie pomocy też nie chcieli przyjąć.
- Miałaś swoje wydatki.
- Ale zawsze mogłam jakąś stałą kwotę co miesiąc im dawać. Szkoda mi mamy, gdy idzie gdzieś ziemniaki zbierać. Niech by sobie odpoczywała, cieszyła się swoimi pomidorami czy innym koperkiem.
- To raczej twój brat powinien.
- Brat by się zgodził, bratowa z całą pewnością nie. I tu jest pies pogrzebany. Nie zawsze miałam dość pieniędzy… Dopiero jak jestem na swoim, to można powiedzieć, że na to i na owo mnie stać, ale przecież trzeba zbierać na wspomożenie synów, gdy zechcą się usamodzielnić. Robert obiecał im samochody. Ale zawsze mi się wydawały ważniejsze mieszkania. Tymczasem teraz, jak już ten rozwód, to nie wiadomo, co z mieszkaniem. Mogliby się tym domem jakoś podzielić i kupno nowego mieszkania wcale by nie było potrzebne… - Wzięła głęboki oddech i milczała chwilkę. - Natomiast w sadzie to tato kosi kosą. Mówi, że wystarczy już tego hałasu, od którego uciekają co piękniejsze ptaki. Mówił, że były trzy pary srok w ubiegłym roku. Widział nawet, że młode wywiodły. A w tym roku ani jednej pary. Niby sroka to szkodnik, ale co tam. Szkoda. Słowiki jeszcze w bzach śpiewają. O - skowronków jest mniej. To znaczy tato tak twierdzi.
- A szpaki?
- Nie mówił, albo ja nie pamiętam.
- To ty o takich sprawach rozmawiasz z rodzicami…
- Wyciągam z nich po kawałku to, czym żyją. Co ich obchodzi moje miejskie życie? Wcale się na tym nie rozumieją! Leszku, zatrzymaj się proszę.
- Coś się stało?
- Zatrzymaj się tak, byśmy mogli zawrócić.
- Ale dlaczego?
- Musisz mnie odwieźć do Choszczna.
- Powiesz, co się stało? - dociekał, ale już szukał dogodnego miejsca.
- Nie wiem. Po prostu dotarło do mnie, że nie wolno mi do ciebie jechać. Jeszcze nie dziś. Po za tym mam jakieś złe przeczucia.
Znalazł drogę w sąsiedztwie lasu i wjechał w nią tyłem, by być gotowym do wyjazdu. Ustawił samochód z boku odpiął pasy i przesiadł się do tyłu.
- Chodź do mnie - zażądał.
- Oszalałeś?
- Tak! - Odpiął jej pasy i przesunął fotel. - No chodź! - Nalegał z determinacją. Pomógł jej, podtrzymał..
Była strwożona i wrogo nastawiona. Objął ją ciasno i przytulił. Trzymał tak przy piersi, jak to kiedyś obiecał. Kołysał delikatnie, całował włosy i czoło. Czekał, aby choć trochę odtajała, aby sama z siebie zechciała się do niego przytulić. O mój Boże! Była tak spięta, jak mu się to kiedyś przyśniło - jak piąstka dziecka, takie miał wtedy skojarzenie. Gładził jej plecy i ramiona, zapamiętywał zapach…
- Wysyłasz do mnie sprzeczne sygnały - poskarżył się cicho i łagodnie. - Jestem solidnie skołowany. Nie chcę ci w niczym uchybić ani też zrobić przykrość. Jednakże coraz częściej mam wrażenie, że jak bym nie postąpił - i tak będzie źle. Spróbuj na to spojrzeć jakoś tak z mojej strony. Chociaż od czasu do czasu…- Milczała. Twarz miała tuż przy jego piersi, więc nie widział jej. Rozpiął klamrę spinającą włosy i rozsypały się po plecach połyskliwą brązową zasłoną. Pomyślał „złoty deszcz”. - Halusiu, jesteś tu?
- Przytul mnie, tylko mnie przytul - powiedział cichuteńko, a on odgadł, że prawie płacze!
Tulił ja przez chwilę w milczeniu - dalej zdezorientowany i niepewny. Wreszcie ujął jej twarz w dłonie - chciał ją widzieć, patrzeć w jej oczy. Miała przymknięte powieki. Przesunął kciukami od skroni aż do ust. Oddychała płytko i szybko.
- Spójrz na mnie - poprosił.
Chwilę trwało, nim spojrzała. Oczy miała pełne łez - tak jak myślał. Jeszcze raz powiódł opuszkami palców po jej twarzy w najdelikatniejszej pieszczocie. Miał nadzieję, że ona sama zechce pocałunku, ale nie, już się wycofywała po za jego ręce. Jeszcze raz ją przygarnął i od nowa gładził jej plecy, zanurzał palce we włosach, oswajał ze sobą.
- Spróbuj powiedzieć, co się stało - poprosił i miał na myśli to, że ona się tak jakby boi.
- Nie wiem. Musze natychmiast być w domu. Moi mnie potrzebują. Muszę tam być. Musimy jechać. Nie wiem, co się stało. - Mówiła nie o tym, co chciał usłyszeć.
- Zadzwoń do synów i do … męża. Upewnij się. Zobaczysz, że wszystko jest dobrze.
- Może masz rację.
Wyglądało na to, że wszystko było w porządku. Jednak nie zrezygnowała z powrotu do domu. Upierała się, że ma takie przeczucie, że musi, że nie ma odwołania. Zażartował, że to babskie fanaberie, a nie przeczucia i zaraz wyczul, że zrobił tym jej ogromną przykrość.
- Wracajmy - nalegała.
A kiedy od nowa próbował przytulić ja do siebie zażądała, by ją pocałował.
Wiedział, że nie powinien. Ona nawet na pocałunek nie była gotowa! Dotknął ustami jej ust i się usunął.
- Wracajmy - przytaknął.
- Nie tak. Inaczej mnie pocałuj. Chcę zapamiętać ten pocałunek. Może nigdy więcej mnie już nie pocałujesz…
Pomyślał, że znów jakieś przeczucia skaczą po jej głowie. W gruncie rzeczy był zły. Pohamował się jednak. Miała twarz mokra od łez.
Całował delikatnie najpierw oczy, potem dotknął ust. Najsubtelniej jak mógł. W żyłach miał ogień… Miał wrażenie, ze Halinka w jakiejś sprawie pasowała się sama ze sobą. Wreszcie objęła go! A po chwili poczuł, że jej usta się wreszcie rozchylają. I dopiero teraz pocałował ją tak, jak zawsze tego pragnął, do utraty tchu, do zatracenia się… Lgnęła do niego tak, jak marzył, jak oczekiwał, jak pragnął…
- Zawsze bądź dla mnie taka - szeptał czołem wsparty o jej czoło . Pierwszy musiał przerwać szaleństwo zmysłów, zanim wszystko wymknęłoby się z pod kontroli. Ona nie wydawała się być tego świadoma. - Będziesz? Dobrze? - Serce waliło mu ciągle gwałtownie. Jedna chwila a wszystkie tamy zerwane, to jak żywioł! - Coś ty ze mną zrobiła, dziewczyno! Coś ty ze mną zrobiła! Jestem w zupełnie innym świecie!
- Leszku… Ja ci nie ucieknę, ale… pewnie będzie dużo takich trudnych chwil ze mną. Być może dlatego posypało się moje małżeństwo. Wiec musisz … to przemyśleć… Bo może nie warto… Nie jestem łatwą partnerką…
- Może ja wcale nie chcę łatwej partnerki? Może mnie właśnie odpowiadasz tylko ty?
- Wracajmy już. Nie rozgadujmy się.
- Oj, kobietko, kobietko! Daj swojemu facetowi trochę ochłonąć!
- To to dla ciebie nie była bułka z masłem?
- Bułka z masłem - powiadasz? No nie. Raczej taki bardzo pieprzny barszczyk - żartował.
52. Wróciła do domu przed synami. Krzątała się po domu tak jak zwykle. Wstawiła ziemniaki na ogień i poszła do komputera - chciała raz jeszcze posłuchać melodii wybranych specjalnie dla niej przez Leszka. Zdziwiła się, bo była też wiadomość prywatna. Otworzyła i czytała oblewając się rumieńcem, jakby jej ktoś w twarz przyłożył!
Olimpia: - Piszę do ciebie, aby skutecznie zniechęcić cię do uwodzenia mojego partnera. Uważaj, bo mogę cały Internet zarzucić wiadomościami o tobie - w wtedy nie będzie miło. Więcej ostrzeżeń nie będzie.
Halinie ręce się trzęsły! Dostała po twarzy! Oberwała po twarzy z obydwu stron! Przecież Leszek naprawdę może być w związku z inną kobietą. Cóż ona o nim wie? O matko! Sama jest ciągłe mężatką! Ale się zaplątała! Musiał tak ostentacyjnie zostawiać jej tyle wpisów na tablicy? Takiej wiadomości jak ta od Olimpii to się wcale nie spodziewała! Ciekawe, czy któraś inna z tych flirtujących kobiet też dostała takie pogróżki? Z żadną panią nie była na tyle blisko, by zapytać. Co ma teraz zrobić? Jakby taka nieprzyjemność był jej potrzebna! Nie schodziło jej z myśli, że Olimpia wymierzyła jej dwa siarczyste policzki… Czuła się okropnie upokorzona… I za co? Za co?
Kolejno wrócili synowie i Robert. Wiec czemu tak koniecznie ciągnęło ją coś do domu? Przez wiadomość na portalu? To niemożliwe!
- Halina, nałóż mi szybko. Zaraz przyjedzie po mnie Zbyszek Truskolaski. - Usiadł na swoim zwykłym miejscu w kuchni, między synami. - No, chłopaki, nareszcie mój samochód jest spłacony.
To oznaczało, że Kacper dostanie samochód po ojcu, a ojciec kupi sobie nowy. I po spłaceniu odda go Mironowi. Tak byli umówieni. I wreszcie Robert kupi samochód dla siebie.
- Ty już wiesz, jaką bryką chcesz jeździć?- to pytanie było do Mirona.
Halina skończyła swoja porcję i nie oglądając się na mężczyzn poszła do swego pokoju. Ale cofnęła się jeszcze.
- A wy co dziś macie zamiar robić? - zapytała synów.
- Ja zaraz idę do Kamili - odpowiedział pierwszy Kacper.
- A ja jeszcze nie wiem. Zdzwonię się z kolegami. Może pójdziemy do pubu?- to Miron.
- Mam gorącą prośbę - niech żaden z was dziś nie jeździ samochodem. Robert, ciebie to też dotyczy. Wszyscy powinniście omijać dziś samochód szerokim łukiem.
- Oj tam ,oj tam! - sprzeciwił się Robert. - Nie wymyślaj, kobieto.
Nie podjęła rękawicy - wyszła z kuchni na dobre. Nieco później słyszała, jak Robert wychodzi z domu. Była dalej niespokojna. Zadzwoniła do Hani i powiedziała - siląc się na dowcip - że ma wolne popołudnie i chatę. A Hania odpowiedziała, że natychmiast przychodzi. Od imienin Hani widziały się tylko przy okazji wyjazdu do spa. Było jej niezręcznie, bo na prośbę Roberta nawet Hani nie powiedziała, że w zasadzie już jest całkowity rozpad małżeństwa i lada chwila sprawa rozwodowa. Rozmawiały całe popołudnie. Po zmierzchu odprowadziła Hanie w pół drogi - jakby jeszcze nie nagadały się do końca!
- Powinnyśmy ustalić jakiś stały dzień na cotygodniowe spotkania. - Zaproponowała Hania. Już parę razy podnosiły ten temat.
- Może w środy? U mnie wtedy jest spadek zainteresowania pracą, mniej klientów.
- Środek tygodnia? No coś ty! Lepiej w sobotę!
- O, właśnie! Zawsze mamy ten sam problem. Dla mnie tak z marszu to sobota jest absolutnie wykluczona. Wszyscy zapracowani klienci walą wtedy jak w dym.
- Czyli znowu pozostaje nam telefon! Musimy to zaakceptować.
Pożegnały się . Chwile później Halinie przypomniała się Olimpia ze swoją trucizną. Musi powiedzieć wszystko Leszkowi. On będzie wiedział, kto jest tą Olimpia. Sama zblokuje konto przed Olimpią. Ale to za mało. Tamta i tak będzie mogła wypisywać o niej, Halinie, przeróżne bzdury i rozsiewać po całym Internecie. Co za koszmarna sytuacja! I po co jej to było? Po co?
Ledwie uszła parę kroków rozśpiewał się telefon: Leszek.
- Słucham cię - powiedziała.
- Witaj, kochanie. Halusiu, już nigdy nie będę żartował z twoich przeczuć. Mój tato miał wylew. Jestem z mamą pod szpitalem, właśnie zapiąłem mamie pasy. Mama i ja, oboje, pozdrawiamy cię serdecznie.
- Dziękuję. Jak rokowania? Jak się tato czuje? Bardzo mi przykro, że was dotknęło takie zdarzenie.
- Nie mam pojęcia o rokowaniach. Trzeba czekać. Na razie wszystko może się zdarzyć. Na dwoje babka wróżyła. A może trafiłem na niekompetentnego lekarza… Dobrze nie jest, to stary, utyrany człowiek…
- Bardzo mi przykro, Leszku. Ale trzeba wierzyć i mieć nadzieje. Uściśnij mamę ode mnie. Jestem z wami.
- A ja?
- Co „ja”?
- Jakiś mały uścisk dla mnie?
- Duży i solidny.
- Dziękuję w imieniu mamy i własnym - zażartował.
- A twój brat?
- Przed chwilą pojechali. Był z żoną i dzieciakami. Ktoś tam z mamą zostanie, bo ja muszę na rano do Szczecina. A potem znów pojadę do rodziców. Będę teraz cały czas w rozjazdach. Całuję cię mocno. Bardzo mocno. Tak jak ostatnio…
- Ja ciebie też. Trzymaj się. Będę do ciebie telefonować.
- Liczę na to.
Pożegnali się.
Dochodząc do domu Halina zauważyła, że stoi tam policyjny samochód. To nic nie znaczyło, ale nagle zmiękły jej kolana. Minęła radiowóz i nikt jej nie zaczepił. Zostawiła w domu zapalone światło. I nad drzwiami wejściowymi. Kiedy otworzyła jej kluczem, męski głos zapytał:
- Pani Halina Popławska?
Odwracała się powoli jak na zwolnionym filmie. Bo nagle czas się zatrzymał i przestała rozumieć, co do niej mówi obcy mężczyzna. Przecież wiedziała, że TO się stało.
- Nie, nie!... Kto? Który?
Policjant podtrzymał ją, wprowadził do środka. W salonie na stole ciągle jeszcze stały szklanki i woda. Zęby dzwoniły jej o szkło, słyszała i nie wiedziała skąd ten dźwięk.
- Może pani zatelefonuje do synów?
Jak automat wybierała numery, ale rozmawiać nie dała rady. Policjant obydwu nakazywał szybki powrót do domu. Ponaglał. Czekał na ich przyjście.
Lucyna Truskolaska i Robert Popławski spłonęli w samochodzie. Wypadek miał miejsce na drodze do Drawna. Samochód całkowicie zniszczony, spłonął. Nawet drzewo spłonęło…
==============================
I jeszcze łątwe przejście do odcinka siódmego jak sie okazało to on będzie ten przedostatni. (jakoś moi bohaterowie są coraz bardziej rozgadani, czy co?) KLIK i jest następny odcinek!
==============================
I jeszcze łątwe przejście do odcinka siódmego jak sie okazało to on będzie ten przedostatni. (jakoś moi bohaterowie są coraz bardziej rozgadani, czy co?) KLIK i jest następny odcinek!
Jeszcze tylko jeden odcinek będzie... - macie dość? bo ja bardzo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz