środa, 19 października 2011

Chaos - czyli miłość na Facebooku - odcinek siódmy - dopiero ten jest przedostatni

53. Leszek wielokrotnie w ciągu weekendu próbował skontaktować się z Halusią, wreszcie w niedzielę wieczorem przyszedł od niej sms. Halinka pisała:
- Mój mąż zginął w czwartek w wypadku samochodowym. Nie dzwoń do mnie. Zrywam wszelkie kontakty. Uszanuj to.
Koniec. 
(8297)

Komputer! Ale spotkał go zawód - wykasowane były wszystkie posty, komentarze i zdjęcia. „Goły” profil, pomyślał, jakby tu nigdy nic nikt nie pisał. O Jezu! Wykasowała nawet wszystkie swoje prywatne wiadomości do niego! Patrzył w monitor z niedowierzaniem. W głowie mu się nie mieściło! Ale samego konta nie zlikwidowała. I nie mogła zabrać zdjęć przysłanych mailem. Otworzył je teraz.
Miał cichą nadzieję, że - skoro byli tak blisko rozwodu - ból Haliny nie jest szczególnie dotkliwy. Zastanowił się - nigdy źle nie mówiła o mężu. Ani razu. Nawet, gdy kiedyś zapytał wprost, pominęła jego pytanie milczeniem. Jakby wcale pytanie nie padło! Była trochę dziwna… Powiedzmy - nietuzinkowa. Ale jego to pociągało! Miała inne reakcje niż znane mu kobiety. I to czyniło ją taką wyjątkową. Chyba nawet inaczej myślała… Zmieniała się. Raz była jak skrzywdzone dziecko, innym razem jak dojrzała kobieta. Czasem się w tym gubił…
I już - „zrywam wszelkie kontakty”. Można pozamiatać. Szybko i skutecznie była po za jego zasięgiem. ”Uszanuj to”. A co innego w chwili obecnej może zrobić? Ale to właśnie on powinien otoczyć ją ramieniem na tym pogrzebie… Och, jak skutecznie wyniosła się z jego życia! Co może zrobić? Nic. Nie będzie jej nękać w chwili żałoby! Może kochała męża, skąd on to może wiedzieć? Może on, Leszek, był tylko dla niej taką kolorową odskocznią, zabawką, uprzyjemniaczem… Od początku był szalony, że wiązał z nią jakiekolwiek nadzieje. Teraz się od niej odcinał, bał się dręczącego bólu - a znał to uczucie zbyt dobrze. 
Obiecywał sobie kiedyś mobilizację w kierunku sportów. Może by się i teraz jakoś pozapisywał, poumawiał, ale był potrzebny matce i często tam jeździł. Już była nadzieja, ojciec zaczynał odzyskiwać władzę w lewej ręce. Mowa była nadal bardzo bełkotliwa ale świadomość chyba wróciła. Nie do końca byli tego pewni. W każdym razie matka uwierzyła, że będzie dobrze. Martusia przyjechała z Krakowa by uściskać dziadka, kochali się przecież bardzo. A tu nagle przyszła śmierć.
Leszek nie doświadczył nigdy śmierci bliskiej osoby. Był wstrząśnięty i ogłuszony, pozornie dźwignął się najszybciej w rodzinie, bo potrzebowała go matka. W samotności przeżywał mocno, był wytrącony z równowagi. Nie wiedział, że to tak boli…
Chciał zabrać matkę do siebie. Co tu będzie robić sama? Ale przecież kury, kot i pies? Jak można „żywinę” zostawić? Nie chciała jechać.
- Cóż bym robiła u ciebie? Tu mam tylu znajomych, sąsiadów. Każdego dnia ktoś znajomy zajrzy, porozmawia, herbatkę za mną wypije… Cóż bym robiła u ciebie? Ty tyle godzin w pracy. A ulice, choć pełne ludzi, dla mnie puste i nieme… Nie pojadę, synuś. Nie pojadę. Tu cmentarz blisko, to i sama tam pójdę porozmawiać z Władziem, bo jakże mnie bez niego… Tak i nie pojadę.
Zatem dalej był sam. Telefon Haliny milczał. Na Facebooku jej nie było. Zostawił jej na portalu w wiadomościach prywatnych wiadomość, że i jego rodzinę śmierć dosięgła. Po namyśle wysłał sms-a. W końcu napisał jeszcze maila - w przeddzień pogrzebu. Nic. Cisza.
Przestał się odzywać, jakby Halinki nigdy w jego świecie nie było.
Na święta Bożego Narodzenia przyjechała do Szczecina Martusia i razem pojechali do jego matki. Po drodze jakoś tak się zrobiło miedzy nimi ciepło, że Marta zaczęła opowiadać o swoim chłopaku. Bardzo był jego ciekaw. Poznali się w końcu czerwca na jakimś koncercie we Wrocławiu. Zaraz potem pojechała z nim do Chorwacji. Było „czadowo”. W ogóle wszystko dobrze się układało do czasu śmierci ojca chłopaka, teraz, zupełnie niedawno, bo w październiku. Prawdę powiedziawszy była na tym pogrzebie już jako oficjalna narzeczona. Matka się chłopakowi całkiem załamała, na leczenie ją gdzieś wywieźli, potem do sanatorium.
- Miron mówił, że się bardzo zmieniła. Posiwiała, ale nie tylko - opowiadała Martusia .- Mówił, że jest nie do poznania jeśli chodzi o zachowanie. I dlatego nie pojadę do Mirona na święta, choć w zasadzie Miron bardzo prosił. Zaprosiłam go do nas. Może wpadnie do babci. Będzie zależało jaka będzie pogoda, jakie drogi. W końcu i tak Miron na tańce nie zechce, niby taki daleki jest od kościoła, ale żałoba dla niego rzecz święta. Powiedział: „Kim byśmy byli nie zachowując tradycji?”. Ładnie, prawda?
Leszek pomyślał, że cokolwiek dużo tych zbieżności, ale poczekał, aż córka powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia i dopiero wtedy sam zapytał:
-To jak się twój chłopak nazywa?
- Miron Popławski.
- A skąd pochodzi?
- Z Choszczna.
- I czym cię tak zauroczył?
- Tato! Tu nie ma prostej odpowiedzi! Wszystkim! Jest przystojny. To po pierwsze. Ponadto jest bardzo rozrywkowy, ma świetne poczucie humoru i dużo fantazji. Tryska energią. Jest pełen życia i pomysłów. Po prostu to świetny chłopak! I bardzo mnie kocha. A ja jego. To taka miłość, tato, że na śmierć i życie. Nie wiedziałam, że taka istnieje!
- Masz go już we krwi.
- A mam. Ładnie to powiedziałeś. Mam! Mam!
- A gdzie pracuje? Kim jest z zawodu?
- Jest bankowcem i w banku pracuje.
- I co tam robi? Stróżuje? - jakoś wydawało mu się, że młodszy syn Halinki to raczej takie ladaco.
-Tato! Ale ty jesteś złośliwy! Nie wiem dokładnie. Zastępca jakiegoś kierownika, coś strasznie długiego w nazwie. Rewindykacja? Jest takie słowo?
- Czyli ściąganie długów. Bardzo trudny dział. A może on u jakiegoś gangstera zajmuję się rewindykacją? Co? - droczył się jeszcze z córką. No, to ładnie mu się córka wpakowała. I jeszcze „miłość na śmierć i życie”. Będą kłopoty. Z miejsca był wrogo nastawiony do młodego Popławskiego i nawet w myślach nazywał go po nazwisku. Jak ma córce ten związek wyperswadować? To wcale nie będzie łatwe… To może być niemożliwe!
Ale i to, co Martusia powiedziała o Halince jest wielce zastanawiające… Tylu ludziom ktoś umiera, a nie szukają z tego powodu klinik czy sanatoriów… Po za tym co to w ogóle ma być? Przecież za kilka czy kilkanaście dni miała być ich rozprawa rozwodowa, a tu takie odchodzenie od zmysłów? Nie rozumiał tego. Był oburzony i obrażony. Mimo wszystko powinna była odezwać się do niego, do Leszka…. I jeszcze ten jej syn przy boku Martusi… 
- Rozmawiałaś z matką Mirona?
- Tak. Ale to było w najgorszym czasie, w przeddzień pogrzebu. Była zupełnie niekontaktowa. Nie wiem, czy zajarzyła, kim jestem. Cały czas dostawała bardzo silne leki. Jak drewniana przyjmowała kondolencje… W takiej restauracyjce nad jeziorem zrobiono stypę. Siedziała tam, ale chyba ani jadła, ani rozmawiała. Matka z nią była. Taka sympatyczna wiejska babciunia - jak nasza. Nawet mnie po twarzy pogładziła i powiedziała „Kochaj, go kochaj. To dobry chłopak i wart twojej miłości”… Kondolencje składano, a pani Halina taka drewniana… strasznie mi jej szkoda było…
- Ludzi bardzo różnie reagują na nieszczęście - powiedział Leszek. Już chciał zakończyć ten temat.
- Ciekawe, czy się pozbierała. Miron mówił, że czuła się winna tej śmierci i stąd tak mocna reakcja. Podobno coś przeczuwała w tym dniu.
- Przeczucia są nie do udowodnienia. Co tam przeczucia…
- O, nie mów tak! Ale jak ostatnio rozmawiałam z naszą babcią to mi szepnęła na uszko, że i ty już jakąś kobietkę w sercu skrywasz. Kogo, tatku?
- To już nieaktualne.
- Nie wierzę! Nie ty!
- Powiedzmy, że w tej chwili nie jestem jeszcze gotowy do tego, by z rodzoną córką na takie tematy…
- To znaczy, że ona jest w moim wieku?
- Nie! W moim. Nie męcz mnie!
- Powiedz chociaż jak się nazywa!
No właśnie tego nie mógł powiedzieć!
- Przestań, sroczko! To tak, jak bym ja ciebie pytał, jak tam z Mironem w łóżku… Są pytania, których się nie zadaje!
- Tato! Mnie możesz! Ja jestem ta wyzwolona i mogę na każdy temat… Miron w łóżku jest wspaniały! Cudowny! Po za łóżkiem też! Co ci jeszcze powiedzieć? Czemu się zatrzymujesz?
- Żeby ci dać lanie! Prawdziwe lanie pasem!
- Tato!
- Muszę ochłonąć, dziewczyno! I na drugi raz pamiętaj, że ja jestem ten obciążony! Nie bądź przy mnie taka wyzwolona, bo mi może jakaś żyłka pęknąć i już nie będziesz miała ojca!
Wysiadł z samochodu i przykładał do twarzy pełne garście śniegu.
- Jesteś szalona i niemożliwa! I jeszcze bardzo smarkata! Wszystko za wcześnie! Wszystko! Ale tak to już jest, jak dzieciak nie ma dobrych wzorców…

54. Jeszcze nie wiedział, co z tymi informacjami ma zrobić. Po za tym może przyjechać Popławski. Młody Popławski. Miron... Miron Popławski w domu jego matki…. Czuł zagrożenie! To nie był dobry partner! To nie był chłopak dla jego córki! Sama Halinka nie była z niego zadowolona. Teraz przypominał sobie tamtą sytuacje…Chciał zamieszkać w domu z dziewczyną. Jednak tego nie zrobił na skutek perswazji rodziców…
A Halinka? Czy Halinka rozpoznała jego córkę? Ale się poplątało! Oni, jako rodzice, powinni mieć w wielu sprawach jednakowe zdanie… Pojęcia nie miał,co z tym dalej… Znów nawiązać kontakt z Halinką? I co jej powie? „Nie podoba mi się twój syn, bo jest za bardzo rozrywkowy”? Równie dobrze ona może powiedzieć, że nie podoba się jej Martusia. Smarkata z nieukończonymi studiami, która na dodatek w biegu wskakuje chłopakowi do łóżka! Ale wstyd! I to Halinka będzie miała rację! On sam był zawiedziony…
A jednak to Halinka pierwsza zadzwoniła. Było około dziesiątej rano pierwszego dnia świąt.
- Wesołych świąt - pożyczyła, ale jej głos wcale nie brzmiał radośnie.
- Witaj, wzajemnie - był bardzo wzruszony i za skarby świata nie chciał tego okazać!
- Już wiesz? - zapytała.
- O czym? - był ostrożny.
- O… naszych dzieciach.
- Wiem.
- Właśnie Miron jest w drodze do twojej mamy i córki.
- Szkoda, że z nim nie jedziesz. Jestem tu razem.
- To ci zazdroszczę. - Milczeli oboje przez długa chwilę, a potem Halinka dodała jakby z żalem:- Nie miałam zaproszenia… Dobrze, że tam jesteś. Miej oko na wszystko, dobrze?
- Czy twój syn teraz chce zamieszkać z moją Martą?
- Pewnie tak. Wiem, że szuka pracy w Krakowie. Jest bardzo zdeterminowany. Zatem wszystko przed nami. W każdym razie ja będę syna wspierać… Dzwonię, by ci powiedzieć, że nasze dzieci nie wiedzą o nas. Na razie ja nic nie powiedziałam.
- Rozumiem. Nie było o czym mówić.
- To nie tak - zaprzeczyła gwałtownie, ale zaraz się uspokoiła i dodał a wyciszonym, spokojnym głosem - Było. Jednak nie w zaistniałej wówczas sytuacji. A teraz wszystko się zmieniło… To teraz nie ma o czym… No tak. To w zasadzie wszystko… Ucałuj ode mnie mamę… Ale może to by było nietaktem… Weselcie się mimo wszystko. Do widzenia.
- Tato! Babciu! Miron niedługo będzie!


55. Leszek pomyślał, że prawdopodobnie to będą najbardziej koszmarne święta, jakie można sobie wyobrazić! Przy jednym stole, z młodym człowiekiem, który zabrał mu Martusię… Wtedy, gdy na parkingu sklepu robił zdjęcia wcale nie widział, żeby któryś z chłopców był tak bardzo podobny do Halusi. Teraz, gdy miał chłopaka na wyciągnięcie ręki - to podobieństwo było wręcz rzucające się w oczy, bardzo oczywiste. A chłopak faktycznie był przystojny, nawet rysy twarzy były takie jakieś szlachetne, być może to pierwsze doświadczenie życiowe musiało też tę twarz trochę wyrzeźbić, bo na czole miał głębokie trzy bruzdy, a gdy twarz mu poważniała, dwie inne bruzdy robiły się w pobliżu ust. Chłopak był miły, grzeczny, uczynny, wesoły, pełen życia - tak jak to określiła wcześniej Martusia. Polubił go wbrew sobie! Tak bardzo był podobny do matki! Jego Halinka też mogłaby być taka, gdyby pozwoliła sobie na odrobinę radości. Na bycie szczęśliwa….
Gdy młodzi poszli na poobiedni spacer jakoś tak rozgadał się z matką, że opowiedział jej więcej niż powinien. W zasadzie prawie wszystko…
- Może pojedź do niej? - powiedziała matka. - Jej musi być strasznie smutno! Jeden syn u nas. Drugi też u dziewczyny. Ten tu to będzie nocował… A ona samotna, jak ten kołek w płocie!
- Nie, mamo. Ona nie zechce ze mną rozmawiać. Wtedy nie chciała, bo jeszcze nie było rozwodu, a teraz nie zechce, bo trwa żałoba.
- Ma zasady.
- W nosie mam jej zasady! Nie kochała męża! Kogo opłakuje? To mydlenie oczu ludziom! Nie za dużo tych zasad? - mówił rozgoryczony.
- Dzisiejsza młodzież nie ogląda się na tradycje. Więc jeśli się trafia ktoś z zasadami, to ty na taką osobę nie psiocz. Tradycja to tradycja. Wypracowana przez setki pokoleń. Widocznie tak jest dobrze. Dlaczego potępić w czambuł to, co tylu ludzi wcześniej uznało za słuszne? Ty lepiej spróbuj porozmawiać z tą Halinką. I dzieciom też trzeba jakoś oględnie powiedzieć, że wy się znacie.
- Jak - oględnie?
- Bez wdawania się w szczegóły.
- Halinka chyba nie chce.
- Powiedziała ci to?
Zastanowił się przez chwilę.
- Nie, nie powiedziała.
- No to weź to na siebie. Może jej było za trudno. Dobrze, sama powiem dzieciom. A ty się nie wtrącaj.
Ucałował matczyne ręce.
- Gdzie byliście? - zapytała babcia młodych zaledwie wrócili do domu.
- Na chwilę u wujków i na cmentarzu. Chciałam wujkom Mikrona pokazać. A na cmentarzu od nowa pozapalaliśmy wszystkie znicze. Całkiem dużo ludzi tam było. Teraz to cmentarz prawie jak deptak w Ciechocinku! - klepała szybko Marta.
- Piękny ten stroik na grobie. Aż mi się wierzyć nie chciało, że pani babcia (naprawdę tak nazywał matkę Leszka!) sama takie robi - dodał Miron.
- Ot, z nudów zrobiłam… Siadajcie i opowiadajcie mi tu wszystko. A ty - tu zwróciła się do syna - wynoś się do kuchni i herbaty nam zrób. Zjemy coś?
- Zjemy coś? - teraz Marta zapytała Mirona. 
- Bigos. Pyszny jest! I trochę tej pieczeni cielęcej… - zgodził się.
- Tato, zagrzejesz bigos? Najlepiej na patelni… - wykrzykiwała Marta.
- Słyszałam, młody człowieku, że ty w Krakowie pracy szukasz - powiedziała babcia, a Miron poderwał się gwałtownie z krzesła.
- Skąd pani o tym wie? Przecież to tajemnica. Marcia nic o tym nie wiedziała!
- Cudo taka niespodzianka! Chodź, niech cię wyciskam! - aż piszczała z radości. - Poszczęści ci się! Babcia się pomodli i raz dwa dostaniesz wymarzoną pracę. Babcia już tak ma! Na UJ-ocie też jestem dzięki modlitwom babci! Mówię ci! Pomodliła się, pomodliła i już mnie przyjęli!
- Skoro tak, to najpierw proszę się pomodlić w intencji mojej mamy. Już prawie się pozbierała, ale jakby ciągle była trochę nieobecna… Bardzo mi jej szkoda… Po śmierci taty z takim trudem wraca do równowagi… - poprosił i pocałował starszą panią w rękę. Leszek obserwował wszystko z drzwi kuchni. Smarkacz zachowywał się zupełnie jakby jego samego naśladował!
- Pomodlę się i to bardzo żarliwie. Dziś mi twoja mama nawet uściski przesłała.
- Jak to? - wykrzyknęli młodzi jednocześnie.
- Twoja mama i twój tata znają się od dawna.
- Co to znaczy? - dociekał Miron.
- Nic nie znaczy. Po prostu się znają i mają dla siebie dużo sympatii.
- Nic nie mówiłeś, tato! - oburzyła się Marta. Była wyraźnie zła.
- A o czym miałem mówić? Znam wielu ludzi. W tym kobiety.
- Ale w samochodzie…
- A co, nie było reakcji? To ty mnie tak zaszokowałaś, że zapomniałem języka w buzi! Znokautowałaś mnie!
- A to się narobiło! - przeżywał Miron chodząc dużymi krokami po pokoju i raz po raz przeczesując włosy palcami.
- Dzieci! Jest dobrze! - podsumowała wszystko babcia. - Teraz to trzeba tylko poukładać jak cegły w murze, po kolei. Martusiu, przynoś talerze. A ty, Leszku , po kropelce tej naleweczki malinowej.
- Do bigosu? - obaj panowie oburzyli się jednocześnie i tym samym tonem.

56. Leszek zwlekał z telefonem do Halinki. Musiał ją jakoś poinformować, że dzieci już wiedzą. Ale jakie sowa pójdą za tym? Co ma dopowiedzieć? O coś prosić? Spotkać się? Narzucać? To nie było po jego myśli. Wyrwał się z kręgu służalczego poddania- jak sam to określał. I dość. Nie będzie znów leżał plackiem przed jakąkolwiek kobietą. Dość! Dość! Dość!
Ale Halusia nie była „jakakolwiek”. I czy naprawdę leżał przed nią plackiem? Przecież ciągle tylko ją kochał! Nie było dnia, by sto osiemdziesiąt siedem razy nie zaczepił o nią myślą! W przeróżnych sytuacjach przyłapywał siebie na tym, że obiecywał o czymś powiedzieć Halince, zapytywał siebie, co na to lub na tamto Halinka by powiedziała i tak dalej. Nie umiał i nie chciał wyrzucić jej ze swego życia. I choć się nie widywali - była dla niego ważna. Może ważniejsza nawet teraz, gdy do niej nie dzwonił, a tylko tak ustawicznie miał ją na myśli. Zatelefonuje i - co? Telefon w dłoń - zmobilizował się.
- Halo, Halinko! Jak ci mijają dni? - zapytał wyczulony na każde drgnienie, na każdą nową nutę w jej głosie.
- Halo, halo! Witaj Leszku. Pracy dużo. Koniec roku i nie widać mnie z nad dokumentów! A co u ciebie? - miał wrażenie, że jej głos był z tych „oficjalnych”. 
- Wszystko dobrze. Spotkamy się na Skype?
- Po co? Możemy rozmawiać przez telefon. - zaprzeczyła, a on choć chciał, to jednak nie krzyknął, że pragnie ją zobaczyć. Chociaż na ekranie! - Coś potrzebujesz? Może i twoimi podatkami trzeba się zająć? - Leszek niemal widział jej delikatny uśmiech. Tak delikatny, że jakby to było tylko ćwierć uśmiechu… 
- Muszę ci powiedzieć, co ostatnio nabroiłem. A z podatkami sobie radzę.
- Nabroiłeś - usłyszał zaniepokojenie. - Z tym do spowiednika. To nie ja.
- Powiedziałem o nas babci, a ona opowiedziała dzieciom.
Czekał dłuższą chwilę na odpowiedź. Niepokoił się.
- Halusiu, jesteś tam? - nie wytrzymał.
- Już, już. Już możemy rozmawiać. Jeszcze raz proszę, bo chyba źle zrozumiałam. - Była prawie wroga!
- Opowiedziałem wszystko o nas mojej mamie, a ona powiedziała naszym dzieciom , że się z dawna znamy i, że jest miedzy nami nic sympatii. To wszystko.
- Nić sympatii - powtórzyła trochę gniewnie. - Po co to zrobiliście? Po co?
- Nie było sensu tego ukrywać. I tak by się wydało. A po za tym muszę cię odwiedzić. Jak najszybciej.
- Wygonić cię nie wygonie - mówiła z rozmysłem, powoli, a każde słowo było dla niego jak igła wbita pod paznokieć. - Poczęstuję nawet herbata. Ale… to nie pora na odgrzewanie naszej znajomości. Aż taka głodna to ja nie jestem.
- Masz kogoś - zawołał poruszony.
- Mam żałobę. Myślałam, że to rozumiesz.
- O to chodzi, że nie rozumiem! I jeszcze to mówienie o głodzie… Nie musisz tak mną poniewierać. Nie zasłużyłem. Nie wydzwaniałem i nie nachodziłem - dalej wrzał oburzeniem.
- Wykluczam spotkanie - powiedziała spokojnie, jak by nie słyszała gniewu w jego głosie. - Leszku, jestem zajęta. Nawet w tej chwili mam w domu klienta. Oderwałeś mnie od pracy. Nie mam ani czasu ani chęci na jakiekolwiek słowne przepychanki. Nie mam czasu na podchody i uniki. Na razie nie mogę się z tobą widywać ani rozmawiać. Na razie. Być może, gdy już będę mogła - ty nie będziesz chciał… Biorę to pod uwagę. Tyle, że ja nie mam wyjścia. Jak to mówią młodzi - stoję pod ścianą. Co innego, gdy rozmowa będzie dotyczyć naszych dzieci. Tu jestem zawsze otwarta. To wszystko.
- Cześć - warknął ze złością i się rozłączył. „Jeszcze za mną zatęsknisz!” pomyślał mściwie.
Halina z wielkim trudem zapanowała nad łzami - w sąsiednim pokoju czekał klient…

57. Martusia przyłapała go na oglądaniu zdjęć Halinki. Zeszła z góry w skarpetkach i po cichutku stanęła za jego plecami.
- Wow! Tatku! - oglądała razem z nim, a potem znów, od początku. - Kochasz ją ? - zapytała „otwartym tekstem”.
- Martusiu, nie chcę o tym rozmawiać.
- Tato, tylko ten jeden raz! Jak mi wszystko powiesz, to już nigdy nie będę cię wypytywać!
Odganiał się od niej jak od brzęczącego komara, ale już wiedział, że mu nie odpuści.
- Martusiu, nie ma nic do opowiadania!
- I tak wiem, że ją kochasz. Przez tyle lat ani śladu jakiejkolwiek kobiety… Musisz ją kochać. I to nie licho! To opowiedz, jak ją kochasz - sadowiła się wygodniej w fotelu.
- Nie masz innych spraw na głowie? Kiedy jedziesz do Krakowa? Tak mało mi teraz opowiadasz o krakowskim życiu.
- Tato, Miron jest ważny, nie sam Kraków. A ty opowiadaj o pani Halince. Już.
I tak prze pół godziny.
- Kocham - przyznał zmęczony i jednocześnie wiedział, że jest to dopiero początek lawiny pytań. Dziwnie mu ulżyło, kiedy się przyznał…
- Tatku, choć raz mów jak na spowiedzi, dobrze? Czy ona też ciebie kocha?
- Tak sądziłem, ale nigdy mi tego nie powiedziała, a i podstawy do takiego przypuszczenia miałem bardzo nikłe. Niczego nie jestem pewien.
- Dlaczego nie jesteście razem?
- Przecież Halinka jest w żałobie.
- A co ma jedno do drugiego?
- Jak to „co”? Wszystko. Halinka ma zasady. I już.
- Jakie zasady? Jednego kocha, a po drugim cierpi, obnosi się z żałobą? Przecież to chore! Albo - albo!
- I tak właśnie jest. Ty nie rozumiesz. Gdzie ty masz jakąś ostentacje? Jest zwykła cicha żałoba. Nikomu ją w oczy nie kłuje. Czarne ubrania są u nas w zwyczaju. Zresztą nie wiesz, czy chodzi w tak zwanej grubej czerni, czy tylko w ciemnych ubraniach. A nie zaczyna nowego związku, bo jeszcze stary niezakończony. Nigdy nie powiedziała, że mnie kocha. Miałem… Mam bardzo nikłe podstawy do tego, by mówić, że mnie kocha. Być może tylko mnie lubi. Albo też w tym okresie, kiedy była wyjątkowo samotna zaledwie lubiła ze mną rozmawiać. Podkreślam: lubiła rozmawiać. I może to wszystko. A resztę sobie uroiłem.
- Miron nigdy nie mówił, że jego mama ma nowego partnera…
- Sama widzisz.
- A gdzie się spotykaliście?
- Przy komputerze.
- Nie rozumiem.
- Każde z nas siedziało przed swoim monitorem.
- Internetowe randki?
- Ależ skąd! Na dobrą sprawę nie było ani jednej randki! Zaczęło się od komentarzy na Facebooku., potem ja do niej napisałem na priv, no i tak to się zaczęło.
- Jesteś trochę szalony, tatuśku! I co dalej?
- Nic dalej. Przypadkiem dowiedziałem się , że jest w przeddzień rozwodu. Nie chciała się zgodzić na spotkanie nawet wtedy, gdy już znała termin rozprawy rozwodowej.
- I nigdy się nie spotkaliście w realu?
- Raz jeden. Akurat w dniu śmierci jej męża. Mieliśmy razem jechać do Szczecina, ale kazała się zatrzymać i zawrócić. Miała złe przeczucia. 
- I zawróciłeś?
- I zawróciłem.
- Pocałowałeś ją chociaż?
- Marta!
- Pocałowałeś?
- Marta!
- Tatku! Pocałowałeś?
- Pocałowałem.
- I… I czułeś, że jest twoja? Czułeś, że jesteś dla niej najważniejszy? Czułeś, że jest ci oddana?
- To wszystko czułem i bez pocałunku dużo wcześniej, moja ty ekspertko od miłości! Natomiast jeśli pytasz, czy rzuciła się na mnie jak spragniona antylopa do wody - to absolutnie nie. Przez cały czas zachowała umiar i dystans. No, może nie aż taki wielki…
- Och, tato! Przecież to powinien być szczególny pocałunek!
- I był. Jedyny. Szczególny. Niezapomniany… Długo jeszcze będziesz mnie dręczyć?
- To dlaczego pani Halinka jest taka dziwna? Ty ją rozumiesz?
- Nie wiem, czy ją rozumiem - powiedział szczerze. - Ale powiem, co mi się wydaje, do czego się skłaniam… Halinka jest bardzo dumna i ma zasady. Żelazne zasady - jeśli wiesz co to znaczy. Nie odstępuje od nich także wtedy, gdy jest to i dla niej niewygodne. Nie ma dla siebie taryfy ulgowej. Ma twardo ustawione priorytety i nie zmieniała ich od początku swego dorosłego życia. Bardzo to sobie w niej cenię, choć oczywiście od czasu do czasu trafia mnie szlak! Nie leci za mrzonką albo czymś niepewnym. Ona przecież nie jest pewna ani moich uczuć, ani nawet tego, czy tu, w Szczecinie, nie mam piętnastu kobiet jednocześnie, bo tak naprawdę wie tylko tyle, ile jej sam powiem. Więc nie rzuca wszystkiego dla mnie. Po za tym jej poczucie obowiązku. Ani na chwile nie pozwoli sobie na jakąś ulgę. To, co do niej należy wykona w nadmiarze. Chyba w szczególności, jeśli chodzi o synów. Jest z nich bardzo dumna i, mimo że to dorośli mężczyźni, ona nadal ich chroni, nadal się nimi opiekuje. Z całą pewnością bardzo ich kocha. I dla ich dobra nie pozwoli, by ktokolwiek z jej powodu źle się o rodzinie wyrażał. Jak to się mówi, nie pozwoli, by ktoś sobie tym nazwiskiem wycierał gębę. No właśnie: ma tylko jedną tak zwaną gębę. Na czarne mówi czarne a na biała - białe. Tak samo myśli, robi i mówi. Nie jest hipokrytką. I tak wychowuje swoich synów… Nie mogła być ze mną, bo tamten związek był niezakończony. Nadal nie wiem, czy będzie ze mną, nawet zakładając, że mnie kocha. Na pewno nie mam na co liczyć do końca żałoby. Mogę co najwyżej podtrzymywać tę znajomość. I to z daleka. Tyle mogę.
Martusia siedziała zasłuchana.
- I będziesz czekał do końca żałoby? - zapytała
- A sadzisz, ze nie warto?
- Wiesz co, tatuśku? Chyba mi namieszałeś nieźle w głowie. To zupełnie inne myślenie niż moje… Muszę to sobie od nowa poukładać… tym bardziej, że podoba mi się… Ale ja taka stała i bezkompromisowa? No nie wiem… Ale chciałabym. Bardzo. To piękne. Matka - opoka. Matka - skała. To coś nowego. Takie wyzwanie… Tato, ale ty wziąłeś rozwód i od razu byłeś wolny. A pani Halinka nie? Dla niej jest jakieś inne prawo?
- W końcu do rozwodu nie doszło. Wszystko przerwała śmierć. I teraz trzeba uszanować jej postanowienia…Ma inny ogląd sprawy niż my. I tyle.
- Inny ogląd sprawy? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że liczy się z ludźmi i ich gadaniem. Na pewno nawet tobie nie było by miło, gdybyś usłyszała, że matka Mikrona dziś z jednym jutro z drugim, a jeszcze mocniej, że matka twego chłopaka wskoczyła do łóżka innego mężczyzny, nim jej mąż w grobie ostygł. Albo inne zdanie - że pół miasta ją widziało, jak się obściskuje z innym facetem na dwa miesiące przed śmiercią męża. Jak by sam Miron się wtedy czuł? Mógłby znienawidzić matkę. Teraz rozumiesz?
- Wow! Tato! O tym nie pomyślałam. Zawsze uważałam, że ludzkie gadanie mnie nie obchodzi!
- A ona pomyślała. I ją obchodzi. Nie dla siebie. Ale przede wszystkim dla synów.
- Ona ci to tak wyklarowała?
- Ależ skąd! To się czyta miedzy wierszami. Zawsze, od początku, była taka za synami. Nie chciała dać cienia powodu, by ludzie źle o niej mówili, by wzięli ją na języki. Dla synów. Nie mogła wiedzieć, że jej mąż zginie. Natomiast mogła i zachowała się tak - zresztą nadal się tak zachowuje - by nic brzydkiego nie przykleiło się do ich nazwiska, by synowie byli nieposzlakowani. A to dziś jest potrzebne także w pracy, nie tylko w codziennych relacjach z sąsiadami. Ona jest bardzo kochającą matką.
- O, tak. To zauważyłam.
- I jeszcze coś ci powiem. Posiadanie takich niezłomnych zasad w gruncie rzeczy tylko pozornie utrudnia życie. W gruncie rzeczy nawet jak coś się wali - ty się nie miotasz. Ty wiesz, jaką iść drogą.
- Tatuś, ty jesteś filozofem!
- Oj, córciu! Prawdopodobnie jestem tylko takim na wpół zakochanym facetem, któremu życie solidnie dokopało, i który już nie wie, czy woli słońce, czy może jednak deszcz…
- Ale będziesz na nią czekał? No na panią Halinkę?
- Będę. Choć pewnie w tak zwanym międzyczasie zaleję się parę razy w trupa…
- Tatku!
- Obiektywna prawda, niestety.
- Pojedziesz do niej?
Myślał długa chwilę. Ależ to było kuszące. Pojechać. Pojechać??? Tak! Pojechać! Oczywiście, że pojechać! Zaraz sylwester… Koniecznie pojechać!
- Córcia - zaczął niepewnie.
- Jedziemy! - już przejęła stery w swoje ręce.- Zawieziesz mnie tam! Co roku mają w Choszcznie imprezę pod gołym niebem. Pójdziemy razem. Nie trzeba tańczyć. O północy będą sztuczne ognie. Zawieziesz mnie i będziesz niejako przy okazji.
- Ale nie możemy tak z gołą ręką. Umiesz upitrasić coś do jedzenia? Takiego specjalnego, wyskokowego? Żebyśmy nie byli z gołą ręką, bo mogą nie być przygotowani na większą liczbę gości…
- Umiem. Przekładaniec schabowy na gorąco i sałatkę z kurczaka pięcioskładnikową. Obie potrawy wychodzą mi doskonale!
- To co?
- To do roboty! I wiesz co? Cieszę się, że Miron ma taką mamę. Przekonałeś mnie do niej.

2 komentarze:

  1. Praktycznie z tą śmiercią. Niemal kara za grzechy Roberta.:)))
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell
    Czyżbyś się czuła zniesmaczona?
    Ale droga z Choszczna do Drawna to taka prawdziwa droga śmierci z niesamowitą ilością wypadków.
    Miałam koleżankę pielęgniarkę na chirurgii. Swego syna rozpoznała po łańcuszku z medalikiem... Wyszedł z tego.
    Jak jakiś wypadek, to tylko tam.
    Miłego:)

    OdpowiedzUsuń