czwartek, 20 października 2011

Chaos - czyli miłość na Facebooku - odcinek ósmy, ostatni.

58. Pojechali.
Miał dla Haliny okazały wielokolorowy bukiet, a dla chłopaków po butelce Blackjacka - podpowiedź Martusi. Jeśli chodzi o kwiaty - długo nad tym myślał. Nie róże. Nie chciał, by kwiaty mówiły więcej, niż on sam chciał powiedzieć. A w każdym razie po tak długim niewidzeniu. Uradowali się ich przyjazdem. Wszyscy. Kacper nawet poszedł po Kamilę.
(8344)

Mieszkanie było ślicznie udekorowane. W rogu salonu stała pięknie ustrojona żywa choinka sięgająca sufitu, pełna czerwonych bombek i złotych łańcuchów. Paliły się na niej niebieskie światełka. Na szafce stało mnóstwo świec w dwóch rzędach, ale na razie paliło się tylko kilka.
A sama Halinka… Zeszczuplała na buzi. Jej ptasio-kocia twarzyczka była jeszcze drobniejsza niż zapamiętał. I przybyło kilka nowych zmarszczek…zauważył ze smutkiem. A także siwych włosów… Postarzała się w taki… szukał właściwego słowa - w taki eleganci sposób. Wysubtelniała? Zawsze była subtelna. 
Przy uroczystej kolacji siedzieli - Halinka i Leszek - obok siebie, dzieci tak zarządziły. Mógł kłaść rękę na poręczy jej krzesła, gdy pochylał się by powiedzieć coś specjalnie dla niej.
- Patrz, a to się naszym dzieciakom z inicjałami ułożyło!
- Jakby ktoś zaplanował.- Odpowiedziała z łagodnym uśmiechem.
Martusia ją uczesała po swojemu, uniosła wysoko włosy, odsłoniła kark… Ślicznie wyglądała. Była w klasycznej czarnej sukience, bez ozdób i z ledwie widocznym makijażem. Ślicznie! Nie mógł się napatrzeć! Jaka piękna linia karku… Dotykał by ustami, smakował skórę, drażnił i czekał na odpowiedź jej ciała… Pragnął! Pożądał do bólu!
- Leszku - teraz ona skłoniła się w jego stronę. - Jak oni mają spać? Mam się zgodzić na to, by poszli parami?
- Nie mam pojęcia. Może nie ingerujmy. Przecież to dorośli ludzie.
- Jesteś pewien?
- Absolutnie. Jak tego, że my też powinniśmy razem.
Prawie zmiażdżyła go wzrokiem i na pewien czas posmutniała.
Śpiewali kolędy i trochę pieśni biesiadnych. Opowiadali dowcipy i prawdziwe historie. Naprawdę było miło!
- Cieszę się, że przyjechaliście. Miron był taki niespokojny. Bardzo się cieszę.
- Tylko ze względu na Mirona?
- Nie. Ze względu na nas wszystkich, w tym na twoją córkę. Jest śliczna. I bardzo miła. Łatwo nawiązuje kontaktu. Od razu poczułam się z nią związana. Jest taka ciepła!
- Dziękuję . Bardzo mi miło słyszeć takie słowa. Bardzo! - pocałował Halinkę w rękę.
Potem były życzenia noworoczne i powszechne całowanie. Nie nadużył okazji. Przypuszczał, że Martusia obserwuje go gdzieś kątem oka.
Z grubsza okryci wyszli gromadnie przed dom patrzeć na fajerwerki. Ale widocznie i na nie zabrakło burmistrzowi pieniędzy, bo były chyba tylko indywidualne wystrzały. Już mieli wracać do środka, gdy Kacper przytrzymał Leszka za ramie.
- Mam do pana słówko.
- Słucham - odpowiedział Leszek.
- Obaj z Mironem przysięgliśmy sobie, że nie damy nikomu skrzywdzić mamy. To ostrzeżenie jest jedyne. Moja matka przy ojcu przeszła piekło. I nigdy więcej. Bo zamorduję! A gdyby mnie zbrakło - zrobi to Miron. Bez ostrzeżenia. To wszystko.
Leszek nawet w myślach nie umiał tego skomentować. W zasadzie rozumiał synów.
Rozsiedli się teraz na kanapie i fotelach licząc na program telewizyjny, pooglądali witanie nowego roku w różnych krajach i młodzi - początkowo pod pozorem sprzątania ze stołu - kolejno wynieśli się najpierw do kuchni a potem na poddasze.
Halinka prawie natychmiast się spięła.
- To gdzie oferujesz mi kawałek poduszki? - zapytał.
- Już chcesz iść spać? - wyczuł w jej głosie nutki żalu.
- Myślałem, że to ty jesteś zmęczona.
- Na razie i tak nie mogłabym usnąć.
- To tak jak ja. Połóż mi głowę na kolanach i troszkę się wyciągnij.
- Nie, nie - broniła się słabo.
- No chodź! - Już jej mościł miejsce przy sobie. Położył jasieczek pod głowę., przygarniał rękoma.
- Muszę ci o czymś opowiedzieć - powiedziała nieznanym mu tonem.
- Nie! - zaprzeczył szybko. - Nie musisz. Tylko jeśli bardzo chcesz…
- Muszę. - objęła inną poduszeczkę i zakołysała się jak dziecko cierpiące na chorobę sierocą. - Chcę, abyś wiedział…a nie się domyślał. To było załamanie nerwowe. Załamałam się, bo zdałam sobie sprawę, że z całego serca życzyłam Robertowi śmierci. Nie jako rodzaj zemsty, ale jako rozwiązanie moich problemów. Ucięcie bólu i upokorzenia. I kiedy Robert zginął, a jego śmierć była na dodatek tak okrutna - wywnioskowałam, że moje życzenie stało się przekleństwem… Że przeklęłam Roberta i dla tego tak zginął. Rozumiesz? Stałam się odpowiedzialna za jego śmierć. Nie miałam z kim o tym porozmawiać… Wszystko było w mojej głowie… Przecież nawet moja przyjaciółka nie wiedziała, zresztą nadal nie wie, że byliśmy w przeddzień rozwodu. I - mówiąc potocznie - odbiło mi. Nie mogłam funkcjonować. Kamila ma w rodzinie kogoś, stryja, nie pamiętam, dobrego psychiatrę. Zawieźli mnie do niego do Bydgoszczy. No i tak… Mogłam wcześniej wrócić, ale w grę wchodziły także sprawy zawodowo finansowe…Korzystniej było być na zwolnieniu dłużej niż miesiąc. Pozbierałam się. Mogę o tym mówić. Już nie mylę zwykłych ludzkich myśli, nawet tych złych, z wypadkami drogowymi. Lucyna zbyt szybko jechała. Może nawet się sprzeczali albo… całowali…no i drzewo. Samochód objął drzewo, wiesz? Palili się. Drzewo też stanęło w ogniu jak pochodnia… Zwłoki były całkowicie zwęglone… Ani ubrać Roberta do trumny… Ubrania włożyłam to trumny tak do środka… Potem już trumny nie otwieraliśmy.
- Widziałaś ciało?
- Tak. Musiałam. Chciałam. Nie mogłam pozwolić, by synowie oglądali. Nie mogłam… Niech pamiętają ojca takiego jak za życia.
Rozpłakała się. Widocznie ciągle były w niej te emocje.
- Zaraz wrócę. Po chusteczkę tylko idę.
Wróciła już spokojna, a gdy chciała usiąść - przygarnął ją do siebie tak, by siedziała wsparta o niego plecami. Trzymał ją ciasno, tak mało było tych chwil, gdy ją mógł dotykać.
- Puść mnie już. Może przyjść któreś z dzieci. Ty dążysz do jakiejś próby sił. A ja nie chcę się z tobą siłować. Nie chcę z tobą polemizować. Ty masz swoje racje, a ja mam swoje. I do tego mam swój rozum…Może tylko rozumek…Ale i tak będę z niego robiła użytek. Nie będę ulegała obcym sugestiom.
- Ciągle jesteś nieubłagana i zasadnicza.
- Poznajesz mnie coraz dokładniej i jeszcze spodziewasz się, że zmienię zdanie… Nie zmienię. Nic miedzy nami znaczącego nie zaszło i nie musi zajść, skoro ty nie akceptujesz mego punktu widzenia. Nie znajdziemy tu kompromisu. W takich sprawach nie może być kompromisu.
- A ja ci powiem tak. Wiesz co, moja droga? My za dużo gadamy. Wszystko co było i jest między nami zostało zasypane lawiną słów. Dość gadania! Właśnie kładę temu tamę.
Nie zdążyła uciec. A kiedy już zaczął całować - jej własne ciało zdradziło ją. Szła prosto w Leszka ręce i pod jego usta. Jeszcze gdzieś się broniła, jeszcze w ostatnich resztkach świadomości wycofywała się, próbowała uciekać… Ale już ją miał, już triumfował, bo dążyła ku niemu, znów otwierała się na niego, jego imię miała na ustach!
A kiedy już był taki pewny swego odepchnęła go i wybiegła z pokoju. Zdenerwował się. Wypił kieliszek wódki. Po chwili jeszcze jeden. Ręce mu się trzęsły, jak po długim biegu. Wziął kilka głębokich oddechów.
Halina wracając zapaliła górne światło a pogasiła wszystkie świeczki.
- Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz spać. Tu masz ręczniki. Chcesz jeszcze coś zjeść i wypić?
- Porozmawiajmy jeszcze chwilę. Usiądź, proszę. Rozplotę ci włosy. Mogę? Pozwolisz? Uwielbiam, jak są rozpuszczone. Proszę! Bardzo proszę!
Przysiadła, ale już znów cała na baczność. Powoli i niezbyt zgrabnie wyjmował nieliczne spinki, przeczesywał uwolnione włosy palcami. Pieścił je.
- Kocham twoje włosy - powiedział.
Udała, że nie słyszy, ale oblała ją fala gorąca.
- Tak mi brakowało i brakuje naszych rozmów - skarżył się prawie szeptem. - Każdego dnia tak bardzo mi ciebie brak. Nie mogę pogodzić się z tym oddaleniem. Krzywdzisz nas oboje. To nieludzkie! Przecież my należymy do siebie, czy tego chcesz czy nie! Czy się na to godzisz, czy nie! Twój sprzeciw jest nadaremny!
Milczała.
- Jesteś moim światłem - mówił z przejęciem.
- Nie, nie, kochany… Jestem twoja kulą u nogi…- zdobyła się na zaprzeczenie, ale przy okazji usłyszał więcej, niż się spodziewał : „kochany”!
- Tego nie wiesz. Ty nie możesz tego wiedzieć! Jesteś największym dobrem, jakie się mi przytrafiło w życiu!
- Tak możesz mówić do swojej córki. Ja jestem tylko krótkim błyskiem. Już przeminęłam. Jak błyskawica na niebie.
- Jesteś moją tęczą.
- O tak. Trwa chwilę i jest tylko złudzeniem. Jestem twoim złudzeniem. Mamie twoje zmysły przez mgnienie oka i znikam, ledwie byle jaka chmurka skryje słońce.
- Ale ja cię kocham bez względu na wszystko…
- Jak można kochać wiatr? Byłam i już mnie nie ma… Wieję zupełnie gdzie indziej… Nie, Leszku. Tylko co powiedziałeś, że wszystko jest miedzy nami zagadane… Nie chcę już rozmawiać. Idź spać.
- Czy ty nie rozumiesz, że chcę się z tobą kochać? Nie możesz mnie tak od siebie odpędzać!
- Idź już.
- Zmarnowałem swoją szansę?
- Wypiłeś za dużo. Idź już.
- Zmarnowałem?
- Zmarnowałeś.
Dopiero wtedy podniósł się i wyszedł zabierając z jej rąk ręczniki, które tuliła do siebie podczas całej rozmowy, jakby w obronnym geście. Aż tak się go bała?

59. Nie dramatyzowała. Była silniejsza niż przed śmiercią Roberta. Przede wszystkim nie chciała wiązać się natychmiast z jakimkolwiek mężczyzną, a w szczególności takim, dla którego seks jest najważniejszy. Tak to sobie umyśliła. W ogóle dużo myślała o sobie i o Leszku. Znali się już sporo czasu, a tylko gadali, gadali, gadali. Przecież on jest normalnym, zdrowym mężczyzną. Zapewne potrzebuje bycia z kobietą bez ograniczeń, współżycia… Już raz jej powiedział, że wysyła mu sprzeczne sygnały… Ale nie czuła się gotowa! Jest za wcześnie! Dużo za wcześnie na jakikolwiek związek! Mogłaby od czasu do czasu odwiedzić go w Szczecinie -  kusiła samą siebie i już prawie rozgrzeszała… Ale jakby potem synom patrzyła w oczy? Mieliby do niej żal - i słusznie! Wprawdzie synowie wiedzieli, że Robert był związany z Lucyną… To nic. To ich ojciec. I tak go wyniosą na piedestał, a z biegiem czasu o Lucynie zapomną. Natomiast jej mogliby wypominać Leszka... A nie daj Boże jeszcze jakiegoś rozstania z Leszkiem, jakiegoś załamania w ich związku - za nic by nie wybaczyli. Dopiero by się działo! Po za tym i „co dalej”? Ślub cywilny? Nie, to nie może tak być! Nic dobrego z tego związku nie wyniknie. Musi się odciąć od Leszka. Jak ma to zrobić? Czy sprawy nie zaszły za daleko? Nie, „sprawy” z całą pewnością nie zaszły za daleko, tylko serce zwariowało… Strasznie zwariowało… Będą musieli ze sobą tyle razy rozmawiać - choćby ze względu na dzieci… Jak ona to wytrzyma? Jak ma zamknąć swoją miłość w klatce? Leszku, mój ukochany…
Zadzwonił po powrocie do Szczecina. Rozmawiali tak jakoś nijako, o dzieciach, o zimie, o powrocie do pracy. Ani jednego cieplejszego zdania. Ale to ona ustawiła się od razu tak na „nie” i pewnie on to wyczuł. Pożegnali się uprzejmie acz zimnawo. Im bardziej była za nim, tym mniej uczuć mu okazywała. I uważała, że tak jest dobrze. Wyczekała z telefonowaniem aż do piętnastego stycznia. Krótkie „co słychać”. Chyba był zaskoczony. A może zaspany. Rozmowa się nie kleiła. 
- No, to wiem, że żyjesz, że jesteś zdrowy, a to najważniejsze. Trzymaj się. Cześć. 
Zaczął coś mówić, ale ona nie chciała słuchać. Nie zadzwonił. Nic nie dopowiedział. Widocznie nie miał nic ważnego do powiedzenia. Wyczekała następne dwa tygodnie, cały czas mając nadzieję, że to on teraz zadzwoni. Nie zrobił tego. Zatem zatelefonowała jeszcze raz obiecując sobie w duchu, że to jest jej najostatniejszy telefon do Leszka. Ona też może mieć zranioną dumę.
A może tu wcale nie o zranioną dumę chodzi? Przecież on może mieć kobietę. Inną kobietę. Nie ją, nie Halinę! A jakąś laskę do łóżka, nawet za pieniądze! Takie myśli strasznie bolały! Nic nie może na to poradzić. Nic. Nie poleci do niego i nie będzie się napraszać… Jeszcze tylko ten ostatni telefon.
- Mamo, czemu ty ciągle tyle płaczesz? - zapytał któregoś wieczora Kacper.
Byli we trójkę w kuchni. Miron przygotowywał herbatę, Halinka układała wędlinę na talerzu, Kacper mieszał sałatkę.
- Nie wiem. Ciągle mi czegoś smutno i czegoś żal. Byle myśl mnie wzrusza właśnie do łez. Nie panuję nad emocjami. Rozsypuję się. - Odpowiedziała łagodnie popatrując na synów. Mimo wysiłków ostatnio jej twarz prawie zawsze była bez uśmiechu.
- Mamo, za kim ty tęsknisz? Za tatą czy za tym… Leszkiem? - dociekał Kacper.
- Proszę, nie stawiaj ich w jednym rzędzie. - Sprzeciwiła się ostro, zdecydowanie. - Nie masz prawa tak do mnie mówić. Dobrze wiesz, jaki był ojciec. W szczególności dla mnie. A od Zalewskiego nie spotkała mnie żadna krzywda.
- Ale nie odzywa się do ciebie. Przecież ani nie przyjeżdża, ani nie dzwoni. Widzę to! I tak mu zagroziłem! Powiedziałem mu w sylwestra, że go zamorduję, jeśli ciebie skrzywdzi. A on ośmiela się właśnie ciebie krzywdzić. Nie odzywa się! - Kacper był wyraźnie podirytowany.
- Coś ty zrobił? - Zdumiał się Miron. - No, brat, teraz to ze swoją troskliwością mocno przegiąłeś.! - postawił szklanki z nadmiernym rozmachem na stole, aż z jednej trochę się ulało.
- Jak mogłeś? - Jęknęła Halina mimo woli. - Wszystko zniszczyłeś!
- Co zniszczyłem? - nie rozumiał Kacper.
- Nagle taki „niegramotny”! Oj, Kacper, Kacper! Nadgorliwość gorsza od faszyzmu! To przez ciebie on teraz do mamy nawet nie dzwoni!
- To nie tak, moi kochani - Halina już się opanowała. - Prawdopodobnie nie dzwoni dlatego, bo to ja jestem przeciwna wszelkim kontaktom do końca żałoby. Powiedziałam to Leszkowi. Ale i tak nie wolno ci było wtrącać się w moje sprawy. Nie rób tego nigdy więcej. Nigdy! Zapamiętajcie to obaj.
- I co teraz? - nachmurzył się Kacper.
- Nic teraz. Możemy jedynie pić piwo nawarzone twoją ręką. - podsumował Miron. - Zapomniałeś przy tym, że to mój przyszły teść i takie wtrącanie może się odbić także na moim związku. A już było tak dobrze… Na szczęście lada moment wynoszę się do Krakowa.
- O, właśnie. W poniedziałek powinnam mieć pożyczkę już na koncie. Co oznacza, że gdy połączymy siły, będziesz mógł szukać mieszkania o powierzchni zbliżonej nawet do sześćdziesięciu metrów kwadratowych.. Teraz szukaj mieszkania już tak na dobre.
- No i samochód po tacie weźmiesz. Tak to uzgodniliśmy z mamą. My się tu tym mamusinym jakoś będziemy dzielić. Tak to z mamą uzgodniliśmy.- Podkreślił raz jeszcze Kacper.
I już było po burzy.
Czy to możliwe, że słowa Kacpra tak bardzo ostudziły Leszka? Raczej nie. Pewnie wziął to za szczeniacki wybryk. W każdym razie ona to by tak potraktowała. Ten jej uważający, odpowiedzialny Kacper…No, wyszedł przed szereg, niestety. Za to Miron jest nagle, z marszu, taki dojrzały. Może już wcześniej był, tylko ona ciągle w nim widziała chłopaczka, który tak szybko wyskoczył z pod jej matczynych skrzydeł… Ale dorósł. Naprawdę dorósł!
Zatelefonuje. Ten najostatniejszy raz…
Odebrał natychmiast, jakby telefon trzymał w ręku. Już zapomniała, że jego głos ma takie ciepłe brzmienie…Mimo wszystko czuła dystans. Wiec się nie będzie napraszać. Skoro wszystko dobrze…
- Aha, i przepraszam cię za Kacpra. Trochę wyszedł przed szereg. To impulsywny dzieciak. Wybacz..
Nie czekała odpowiedzi, tylko się rozłączyła. Łzy znów płynęły jaj ciurkiem, ledwie mogła dopowiedzieć ostatnich słów. Goodbye, mój panie. Bye, bye! Pewnie będą jeszcze jakieś kontakty wymuszone przez dzieci… Miron mówił na Martę Marcia - ładnie tak… I widać jak bardzo się kochają…Ciekawe, czy Leszek sam z siebie zadzwoni… Nie, na pewno nie zadzwoni…
Nie zatelefonował. Przez cały luty. Była oburzona, rozżalona. Płakała całymi wieczorami. Sprawdzała pocztę i co słychać na Facebooku. - nic. Cisza. Aż dokumentów nie widziała przez zapłakane oczy. Nie umiała sobie powiedzieć „Nie - to nie”, tylko płakała, płakała, płakała. A z drugiej strony wiedziała, że nawet gdyby się pojawił przed nią tu i teraz - nic by to nie zmieniło, nie wyciągnęła by do niego ręki. Ale tych rozmów było jej brak… Bardzo brak. Tak strasznie tęskniła! On widocznie - nie. Zrobiła, ile mogła, co mogła. Skoro on tego nie widzi, skoro on za nią nie tęskni, skoro nie czuje potrzeby chociaż takich rozmów… Pewnie już mu się odmieniło. Na pewno kogoś ma. Musi kogoś mieć. Nie mogła się uspokoić. Łzy przychodziły same, nieproszone… Czy to płakanie już nigdy się nie skończy? Chciałaby chociaż tyle - przestać płakać

60. Nie po drodze mu było do Halinki. Leszek dzień dnia obiecywał sobie, że zatelefonuje i nie robił tego. Brał telefon, i w ostatniej chwili się wycofywał. Nie miał żadnych szans zanim nie upłynie czas żałoby. Wbiła mu to skutecznie do głowy. Słowami Kacpra aż tak bardzo się nie przejął. Dorosłość uderzyła dzieciakowi do głowy. Poczuł się ważny i odpowiedzialny i na dodatek nie miał gdzie tego zaprezentować. Przejdzie mu. Parę błędów i znajdzie swoje miejsce. Ale z Halinką on, Leszek, nie wygra. Mógł walczyć z żywym Robertem. Z umarłym nie miał żadnych szans. I z Halinką nie miał. Może i krzywdzi takim rozumowaniem Halusię, ale „zaciął się”. Tak po chłopsku. Wiedział, że to teraz on powinien dzwonić. Minął luty. Nie zrobił tego, ona też nie.
Mógłby pojechać do niej. Przecież obiecała, że nie wygoni, nawet poczęstuje herbata… Nie chciał herbaty. Chciał jej. Całej. Bez warunków. Bez ograniczeń. Bez zastrzeżeń. Nie mógł pojechać. Nie mógł patrzeć na nią z bliska i nie dotykać, nie całować, nie kochać się z nią! Zupełne szaleństwo!
Czasem jego myśli były sprzeczne. Godził się absolutnie na wszystko, byle tylko być gdzieś koło niej, patrzeć, jak krząta się po domu, jak pije herbatę albo czesze włosy….
Wszystkie kontakty w Szczecinie miał prawie pozrywane. Nie chciał prywatnych telefonów, rozmów, spotkań. Nawet z Olgą. Nawet z bratem. Z uwagi na żałobę był rozgrzeszany. Jedynie do matki jeździł możliwie jak najczęściej. No i Martusia - obowiązkowo przynajmniej jedna rozmowa w tygodniu, ale nie pozwolił jej na żadne dywagacje o Halinie.
I miotał się Dzień po dniu. Nie znajdował miejsca dla siebie, bo nie miał w sobie spokoju. Nie umiał uporządkować swoich myśli. Wiedział, że wszystko jest „pokręcone” i to przez Halinkę. W każdym razie ją obarczał winą. W marcu doszedł do wniosku, ze najbardziej „pokręcony” jest on sam. Halinka ani przez chwilę się nie zmieniła. To w nim narastały coraz większe potrzeby, to on chciał coraz więcej. To on zaprzestał rozmów - a w gruncie rzeczy tylko na to Halinka się godziła… Sam od nowa wprowadził w ich wzajemne relacje chaos, a potem bez słowa się wycofał.
I kogo to dosięgło najbardziej? Jego samego, Leszka. To on wraca do pustego domu. Uczucie samotności zaczynało być namacalne… Halinka kiedyś mówiła o osamotnieniu w domu pełnym bliskich. On był dosłownie sam. Powroty do pustego domu. Obiady i kolacje w samotności. Na co czekał? Na co czekał!?
O, Jezu! Na koniec żałoby czekał.
Nigdy nie przyprowadził do swego domu kobiety w wiadomych celach… Przez szacunek dla Halinki. Teraz…teraz kupił papier fotograficzny o dużym formacie. I ramki stosowne do tego papieru. Obrobił komputerowo zdjęcia Halinki. Kilka dni nad tym siedział. Wypieścił je. Zrobił odbitki i wybrał te najlepsze. Najpiękniejsze ustawił w salonie. Dwa najpiękniejsze. Jedno miał w kuchni. Jedno, bez ramki, w łazience. To najsłodsze, gdzie była uchwycona w półobrocie, i jakby fotograf tylko niechcący złowił tu jej oczy tak szeroko otwarte… Znał te oczy! Od zawsze znał te oczy, nie tylko od spotkań na szczecińskim dworcu! Resztę zdjęć miał w sypialni.
Przezwyciężył niemoc i zapisał się na siłownię, a nieco później także na tenisa. Teraz już tylko brakowało mu psa. I kobiety.
Pies. Ojca pies właśnie zdechł. Ale nawet mama mówiła, że „odszedł”…
Halinka… Kiedyś powiedziała, że chciała, by i ja pogłaskał. Jak ojcowskiego psa. Że zazdrościła psu ze zdjęcia…
Przez kolejne tygodnie dzień po dniu przypominał sobie, co kiedyś powiedziała, na co zwróciła uwagę, a o co zapomniał dopytać… I te nieliczne momenty, kiedy odpowiadała uśmiechem na jego uśmiech…
I znów wracała myśl, że musi do niej pojechać, albo chociaż tylko zadzwonić. Natomiast świadomość, że na pewno nie zmieniła zdania sprawie żałoby i ich spotkań - nadał była skutecznym hamulcem. Za to Martusia naciskała. Pytała. Dociekała. Milczał.
- Tato! Miron już jest na dobre w Krakowie! Właśnie kupił mieszkanie! I zaczyna w nowej pracy. Przedwczoraj kupowaliśmy nowe meble - taka była rozradowana!
- Potrzebujecie pieniędzy - domyślił się
- Umiarkowanie. Jeszcze nie wyczyściłam swego konta. Tato! Od dziś będziemy razem mieszkać. Wiesz jak się cieszę?
- A kiedy ślub?
- I tu jest pewien problem. Ale przyjadę i pogadamy.
- Owszem, jak przyjedziesz to pogadamy. Ale podstawy mów już teraz. I pamiętaj, że jestem ten obciążony genetycznie, tak mów, żeby mi żyłka nie pękła! - żartował upiornie.
- Dobra. Mówię. Ale sobie klamerki pozakładaj na żyłki!
- No mów wreszcie!
- Powiedziałam Mironowi, że tylko ślub cywilny. A on na to, że nie ma mowy. Kościelny, biała suknia, marsz weselny Mendelsona i wszystkie bajery. Ja się upieram, że nie będzie kościelnego. On na to, że o ile w tysiącu innych sprawach może iść na kompromis - to to jest taka sprawa, że o kompromisie nawet nie może być mowy. Ślub z przysięgą aż po grób. A jeśli nie - natychmiastowe rozstanie. Od ręki. Mam do wieczora przemyśleć. Na takie dictum przystałam na ślub kościelny natychmiast. Tatku, czy ty rozumiesz coś z tego?
- Ten chłopak ma zasady. Już kiedyś ci mówiłem.
- Ale ty miałeś tylko cywilny i było dobrze.
- Twoja mama nie mogła wziąć kościelnego ślubu.. Pracowała przecież w komitecie partyjnym, nie pamiętasz? Sama wiesz jak wtedy było.
-Właśnie nie pamiętam… Tato, czy dobrze, że się zgodziłam?
- A na dziadka pogrzebie to chyba nawet u spowiedzi byłaś, dobrze widziałem? Więc może z tą twoją wiarą w Boga wcale nie jest tak kiepsko? Moja mama uczyła ciebie zawsze, ile tylko mogła.
- Dobrze, tato. To szykuj kasę na wesele.
- A w sprawie mieszkania?
- Miron tu nie weźmie od ciebie nawet złotówki. Nawet tyle, co na wycieraczkę pod drzwi. Już mi to zapowiedział. Najwyżej będziemy mieli trochę skromniej. Tato, ale jest jeszcze jedna sprawa. Muszę ci o tym powiedzieć.
- No to mów.
- I nie będzie, że się wtrącam w nie swoje sprawy?
- Pewnie będzie. 
- A siedzisz?
- Siedzę.
- I pilnujesz swoich żyłek?
- Zbiję, uduszę na końcu wygonię! Mów!
- Już dobrze. Przeczołgałam Mirona po błocie i przez zasieki kolczaste. Specjalnie dla ciebie.
- Mów!
- Ojciec Mirona był okropny dla pani Haliny. Bił ją, lżył, poniewierał, nawet gwałcił. Wszystko, co najgorsze. A oni się temu przysłuchiwali zza ściany… Do czasu, aż mogli skutecznie przeciwstawić się ojcu. Żaden z nich na pewno nie wie wszystkiego, bo także byli po za domem, w akademiku. Nawet jak się postawili ojcu - to też nie oznaczało, że on odpuścił pani Halinie. Uwielbiał się znęcać na niej przy gościach. Upokarzał w wyrafinowany sposób. A gwałcił to chyba aż do czasu, gdy rozdzielili sypialnię, choć i za to nikt głowy by nie dał… Tak jak mówię - Miron też nie wszystko wie, bo ona nigdy się synom nie skarżyła. To, tatuńku, wcale ci nie zazdroszczę. Ona jest poraniona w niewyobrażalny sposób. 
- A ty się nie boisz, że Miron będzie naśladował zachowania ojca?
- W żadnym wypadku! Natomiast nie wyobrażam sobie ciebie… To się zrobiło bardzo trudne… Jeśli naprawdę chcesz być z panią Haliną, to czeka cię niezła jazda!
- Nie musi być łatwo. Wcale na to nie liczę.
- Tato, ty się jakoś kontaktujesz z panią Haliną? Ona zawsze tak miło ze mną rozmawia, ale jakby wcale nie wiedziała, co u ciebie słychać.
- To ty jesteś z nią w kontakcie? - Zdumiał się.
- Oczywiście. Bardzo regularnym. Tak jak z tobą. Dobra. Kończę.
- Zaczekaj! Jak ona się czuje?
- Wiem, że jest bardzo zapracowana. A po za tym to chyba dobrze. Choć nie przypuszczam, by się do mnie poskarżyła. Ona, niby taka słabiutka, a jest twardsza niż granit. Co jest twardsze: granit czy bazalt?
- Bardziej twarde. Granit.
- Oj, tatusiu! Zapomniałabym, a to przecież nie wszystko. Siedzisz?
- Siedzę i pilnuję żyłek - odpowiedział zrezygnowany, bo rewelacji jak na jeden wieczór miał dość.
- Muszę jeszcze o Mironie! Aż mnie samą zatkało, nie wiedziałam tego wcześniej, bo nikt się nie pochwalił. Otóż Miron zaczynał studia mając niespełna siedemnaście lat! Ty sobie wyobrażasz? On ma skończone dwa fakultety: bankowość i informatykę. I jeszcze coś, ale zapomniałam jak się to nazywa. Ma dwie prace. Jedną tą oficjalną i drugą przez komputer. Łowca talentów, czyli łowca głów dla zakładów pracy. A studia skończył przed starszym bratem. Ma niesamowicie podzielną uwagę i fenomenalną pamięć. Geniusz! On jest genialny! Masz, tato, szansę na genialne wnuki!
- Córcia! Przecież najważniejsze, aby cię kochał i szanował!
- Jedno drugiemu nie przeszkadza - jakby to powiedziała moja babcia.
Teraz opowiadała, jaki Miron jest szarmancki w dawnym stylu i jak bardzo się to jej podoba, a koleżankom aż „szczęki opadają” z zazdrości.
- Córcia, a kto dźwiga ciężary? Kto gotuje?
- Tato, wszystko jest na swoim miejscu! A gotowania będziemy się uczyć, bo przecież ja też mistrzem nie jestem, ledwie parę potraw znam, i to takich bardziej na imprezę. Tato! Myśmy tylko raz jeden się posprzeczali i to o ten ślub. A w zasadzie i to nie była sprzeczka. Generalnie on jest gotów na daleko idące kompromisy, albo ma w zanadrzu tak miażdżące argumenty, że natychmiast mu przyznaję rację.
- To nie było jeszcze żadnej kłótni?
- No, nie było!
- To jakaś baba z niego - droczył się Leszek.
Po tej rozmowie więcej rozumiał. Tak mu się przynajmniej zdawało. Tą szczególną troskę o Mirona i to większe zwracanie na niego uwagi, niż na Kacpra. Kiedyś mu powiedziała, że Miron tak młodo dom rodzinny opuścił i boi się, czy zdążyła wpoić mu to, co najważniejsze. Widocznie zdążyła…

61. Nigdy nie powiedział Halince, że nie miał ślubu kościelnego z Aliną. Jakoś się nie zgadało. Dla Halusi to pewnie jest ważne, w końcu sytuacja się sporo zmieniła. Pojedzie i porozmawia. Powie jej o tym. I znów mijały kolejne dni, a on się tylko namyślał. Bał się ostatecznego, wyraźnego odrzucenia. Co dzień zmieniał decyzję. Aż któregoś marcowego dnia rzucił monetą - wyszło, że ma nie jechać. Chyba z prostej przekory zebrał się do drogi błyskawicznie - ale już dochodziła dwudziesta, trochę za późno. Pojedzie nazajutrz po pracy.
W drodze z pracy do domu odwiedził kilka kwiaciarni, zanim spotkał róże takie, jakie chciał - soczyście czerwone i pachnące! Kazał sobie zrobić bukiet z dwudziestu pięciu. W domu ponownie się ogolił. Założył najlepszą koszulę i garnitur. Grymasił nad krawatem. Rozmyślił się. Założył biały golf i wysłużony kożuszek, ten sam, co przed laty. Nie uprzedził telefonicznie, bo bał się odmowy i wykrętów. Po za tym chciał ją zobaczyć taką „codzienną”, może w wysłużonym dresie albo starej podomce.
Jadąc myślał o finansach. Ambitna bardzo, skoro Mirona tak wyekwipowała: mieszkanie w Krakowie. To nie w kij dmuchał. A i chłopak musi być ambitny, skoro przed ślubem nie bierze pieniędzy od Marty. Kapelusze z głów - mamo i synku Popławscy. Oboje mu zaimponowali.
Ale i te stare sprawy przeżywał. Nie miał pojęcia, jak się zabrać za leczenie starych ran. I już nigdy więcej nie robić nowych. Pewnie na tym powinien się skupić. Minęło pięć pełnych miesięcy od śmierci Roberta.
A teraz on z tym bukietem. Wścibscy sąsiedzi na pewno zobaczą kwiaty… Plątały mu się myśli. Chaos - powtarzał głośno. Pilnował się, by nie przekraczać szybkości, jakoś miał dziś dziwnie ciężką nogę… Pod domem Halinki był o 17:25 - sprawdził na zegarku! Nogi miał trochę miękkie. Ręce ewidentnie drżały. Zaraz będzie „chwila prawdy” - albo rozświetli się jej twarz, albo może natychmiast wracać do domu. Żółte… złote plamki w oczach Halinki… 
Drzwi wejściowe nie były zamknięte na zatrzask. Wszedł. Minął korytarzyk będący takim „wiartołapem”  i dalej nie zapukał, po cichutku zamknął za sobą drzwi. W domu była całkowita cisza. W salonie, kuchni i w jednym z pokoi, do których zajrzał - Halinki nie było. Położył kożuszek na sąsiednim fotelu, sam przysiadł na kanapie i chwilę myślał. Może tak być, że Halinki całkiem nie ma w domu, a tylko Kacper na górze. A może gdzieś jednak śpi… Nie pamiętał, który pokój jest jej sypialnią. Jakoś wszystko było pozmieniane, poprzestawiane, inne. Zapukał cichuteńko do jednych drzwi a potem zajrzał. Była za drugimi drzwiami. Rzeczywiście spała. Miała nogi do kolan nakryte kocem, obejmowała oburącz kolorowy jasiek, włosy - ciasno związane z tyłu - nie rozsypały się po poduszce tak jak lubił.. Była taka drobniutka! Taka samotna. I jeszcze to obejmowanie podusi… Aż go w gardle ścisnęło ze wzruszenia. Poruszyła się. Stał w drzwiach wstrzymując oddech. Chciał i jednocześnie nie chciał, by się obudziła. Czekał.
- To ty? Czy to jeszcze coś mi się mroczy? - usłyszał niewyraźne słowa.
- Przyjechałem.
Zerwała się gwałtownie. Poprawiała włosy, obciągała bluzeczkę.
- Przywiozłem ci kwiaty - dodał szukając oznak radości.
Podszedł bliżej i podał kwiaty, zresztą natychmiast się cofnął do drzwi - miał w pamięci, że to jej sypialnia, jej azyl, nie ranić!
Nic się nie rozświetliło. Halinka uniosła kwiaty i zanurzyła w nich twarz. Uchwycił moment, kiedy jeszcze częściowo zasłonięta kwiatami już podniosła na niego oczy.
- Przecież my się znamy od ponad dwudziestu pięciu lat! - powiedział zaskoczony - Dopiero teraz ciebie poznaję!
Patrzyła na niego z niedowierzanie, ciągle odległa, nie jego…
- U pani Ireny w kwiaciarni. Tam się poznaliśmy. Cały czas miałem pewność, że znam te oczy… Ale tak naprawdę to twoje oczy widziałem tylko raz. Zawsze pokazywałaś mi plecy! Ale historia!
- Nosiłeś długie włosy i jakieś bajerancie koszule. Nawet jeansy miałeś takie prawdziwe, z peweksu.
- Więc jednak na mnie patrzyłaś?
- Ale bym cię nie rozpoznała. Dziękuję za kwiaty. Śliczne róże. No i ten zapach!
- Przyszedłem z notatkami, spieszyłem się. Pani Irena była w kwiaciarni, na to weszłaś ty, zasłonięta różami…
- To były złote chryzantemy.
- Dobrze, chryzantemami. Jak ty patrzyłaś! W ogóle masz coś takiego w spojrzeniu… Zawsze miałaś!
- Do Sabiny każdego dnia było stado chłopaków.
- Aż stado? Chyba całkiem nie. Trochę tylko. No a czemu tak dziwnie otwierałaś nam drzwi?
- Sabina zabroniła mi na was patrzeć. Zazdrosna była.
- Co ty tam robiłaś?
- Pomieszkiwałam. Potem, jak już się wyprowadziłam wpadałam coś pomóc. Pani Irena była dla mnie bardzo dobra. Bardzo. A później, jak mi się zaczęły studia i praca jednocześnie, to już miałam mało czasu i coraz rzadziej przychodziłam.. A Sabina to strasznie zazdrosna była.
- Tak trzymałaś te kwiaty, że oczu nie mogłem od ciebie oderwać!
- Wydałeś mi się nieziemsko przystojny.
- Nie odezwałaś się nigdy ani słowem. Wcale nie znalem twego głosu! Ale cały czas byłem przekonany, że znam twoje oczy. Dasz mi buziaka, czy będziemy tak stać?
Zakłopotana podała mu rękę i pozwoliła się pocałować krótko, symbolicznie, po przyjacielsku.
- Wstawię kwiaty. Coś wypijesz?
- Obiecałaś mi kiedyś herbatę.
- Mogę dołożyć kropelkę alkoholu - jeśli zechcesz przenocować.
- Najpierw porozmawiamy bez alkoholu. O naszych dzieciach - dodał widząc, że znów się płoszy jak sarenka. Odwiesił kożuszek na wieszak i patrzył, jak Halinka się krząta koło kwiatów, jak ustawia szklanki i cukier na tacy. Takie zwyczajne gesty…
- Mam karkówkę zapiekaną z papryką, może zjesz?
- Może później.
Usiedli w salonie a herbatą.
Powiedział, że dziwi się, że ona z tym mieszkaniem dla Mikrona. Może to za duży ciężar na jej barki? Jemu się wydaje, że to dziewczyna powinna mieszkanie, a chłopak samochód. Teraz to on się źle z tym wszystkim czuje i nie bardzo wie, co dalej.
- To według ciebie źle, że mój syn ma mieszkanie, samochód i pracę w Krakowie? - Gdybyś chciał kupić mieszkanie - już dawno byś to zrobił. Zatem musiałeś mieć jakieś swoje powody. Ja nie wnikam. Sprężyliśmy się trochę. Robert był wysoko ubezpieczony, Miron miał już spore oszczędności, ja dołożyłam kredyt. A Kacper samochód. Tak… Nie było na co czekać. Dla młodych dwa-trzy lata to całe wieki, a chcieli być razem. Po co przepłacać za wynajem mieszkania? Będą na swoim. Zechcą to sami jeden pokój wynajmą… Zresztą w ten sposób Miron został jakby spłacony z tego domu. Radzimy sobie. Nie narzekamy. Tyle, że mam teraz więcej pracy i prawie całe soboty zajęte przez przyjezdnych klientów. Dziś przede mną też jeszcze kilka godzin pracy. Chciałam się choć chwilkę zdrzemnąć.
- Więc tak to z twojej strony wygląda… - pokiwał głową. Przyglądał się Halince z niepokojem. Miała zmęczoną twarz, podkrążone oczy i ani śladu uśmiechu…. - To z powodu pracy jest ci tak ciężko?
- Nie odzywałeś się - poskarżyła się cicho.
- Pomyślałem, że już pora przywieźć ci kwiaty.
- I tylko o kwiaty chodziło?
- O kwiaty, o dzieci, o ciebie…O nas. Najbardziej o nas.
- Wiem, że Martusia planuje wesele…
- Tak, rozmawialiśmy. Pokryję koszty.
- Ja, wprawdzie się nie uchylam, ale w tej chwili nie na wiele mogę sobie pozwolić…
Umilkli oboje. Rozmowa o pieniądzach krępowała ich.
- Mogłabyś rozpuścić włosy? - wyrwał się bez zastanowienia.
- Włosy? - zdziwiła się. - A, włosy. - Rozpięła klamerkę i rozsypały się po ramionach i plecach tak jak lubił. Były już takie długie!
- Proszę - nie obcinaj czasem włosów.
- O! Właśnie planowałam to zrobić. Strasznie posiwiałam… Chciałam trochę się chociaż odmłodzić… Obciąć i zafarbować.
- Proszę, nie rób tego. Nie teraz!
Proponowała mu nocleg, alkohol i obiad. Pamiętał o tym. Chciał - musiał - jej jeszcze powiedzieć o tym ślubie cywilnym, to jest, że nigdy nie brał kościelnego. Ciągle wydawało mu się, że to nie jest odpowiednia chwila, że zabrzmi to jak jakaś deklaracje…
-Mówiłaś, że masz dużo klientów.
- Tak. Brałam wszystkich chętnych… A terminy są nieubłagane, nie ma zmiłuj!
„A ty wzięłaś jak najwięcej, bo tyle wydatków - myślał. - Teraz u ciebie żniwa akurat, każdy się chce rozliczyć. A ja ci tylko przeszkadzam. W zasadzie to nie wiesz, co ze mną zrobić, naprawdę przenocować, czy odprawić do domu.”
- Czy coś się zmieniło w twoich poglądach dotyczących żałoby?
- A cóż tu się mogło zmienić?
- Myślałem, że może choć trochę zatęskniłaś za mną… I że dla siebie już nie jesteś taka surowa…Halusiu, a może jest ktoś inny? To powiedz mi to teraz. Proszę - patrzył na nią w napięciu.
- Nikogo innego nie ma. Tylko ty… Jesteś mi tak samo bliski jak dawniej…
- I tak samo jak dawniej mam czekać do końca października… Jadąc tu miałem nadzieję, że zarzucisz mi ręce na szyję. A tymczasem ty, niby moja, bo w moich myślach jesteś jedyną moją ukochaną kobietą, ciągle jesteś tak naprawdę daleka i obca… Stajesz się coraz bardziej obca. Nie nękam cię telefonami ani odwiedzinami. Dałem ci czas na uporanie się z cieniami z przeszłości. Nie powiesz, że ciągle opłakujesz Roberta!
- Nie przywołuj tu zmarłych - najeżyła się. - On tu nie miał lekkiego życia. Skąd wiesz? Może on wcale nie chciał być taki, jaki był? Niech odpoczywa w pokoju. Nie wiem, opłakuję czy nie, ale na cmentarz chodzę i tego mi nie zabronisz.
- Ani mi w głowie!
- Już zamówiłam pomnik. Celowo dopiero po zimie.
- Wiesz co? Za każdym razem zaskakujesz mnie swoim myśleniem. Ty podchodzisz do takich spraw zupełnie inaczej niż ja bym podszedł! Ale mam jeszcze dla ciebie pewnie zaskakującą niespodziankę. Tak jakoś nigdy się nie zgadło i nie powiedziałem ci, że ja z moja ex miałem tylko ślub cywilny. No, to powiedziałem już wszystko, co miałem powiedzieć i mogę wracać do Szczecina…Ale zupełnie nie mam ochoty. Natomiast z największą radością kochałbym się z tobą do białego rana… Teraz już wiesz wszystko i możesz mnie wypędzić na zbity pysk.
Dopił herbatę i wstał.
Halinka też wstała. Przez chwilę widział jej oczy znów pełne żalu i bólu - zanim skryła je pod powiekami. Milczała. Trudno. Musi wybrać. Ona musi wybrać. Dał jej kilka sekund. Nic. Słup soli. Pochylił się do jej ręki, ucałował i ruszył do wyjścia po drodze zabierając kożuszek. No cóż? Widocznie nie był dość atrakcyjny nawet w białym golfie i wysłużonym kożuszku.
- Zdzwonimy się, gdyby wymagały tego sprawy naszych dzieci - powiedział spokojnie, ale już narastał w nim potężny gniew. To koniec. Wiedział, że to koniec. Miał ochotę trzasnąć z całej siły drzwiami tak, by wyleciały razem z futryną! Doprawdy, to jakiś cud, że tego nie zrobił!
Wsiadł do samochodu i poczuł, że cały dygocze. Nie drży, ale dygocze! Nie może prowadzić w takim stanie! Policzył do dziesięciu i wziął kilka głębokich oddechów. Cholera! Co on wyrabia? Co robi!? Przecież to tak, jakby się odcinał bez możliwości powrotu! Nie po to tu przyjechał! Nie przeżyje przecież bez niej już ani dnia dłużej! Nie może tak odjechać!
Wyskoczył z samochodu na wpół przytomny. Biegł.

 Stała w otwartych drzwiach z wyciągniętymi do niego rękoma…

KONIEC

9 komentarzy:

  1. Gdy pisałam wczoraj, że dobrym rozwiązaniem jest uśmiercenie Roberta to miałam Ci jeszcze dopisać,że powinno się jeszcze okazać,że on miał tylko ślub cywilny, a Ty właśnie dziś to napisałaś.Myślę,że kobiety typu Halinki są bardzo nieszczęśliwe w życiu (a bywają takie), bo są z natury irracjonalne.Za dużo myślą a jednocześnie nie mają odwagi o tym rozmawiać.To jest takie typowe małomiasteczkowe piekiełko, w którym wszyscy się znają i w którym zachowanie pozorów jest ważniejsze od ludzkich uczuć i potrzeb.
    Miłego,:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anabell
    Czyli, że Cię totalnie zdegustowałam...
    W pewnym sensie jestem zawiedziona.
    Ale faktem jest, że w Choszcznie cmentarz jest odwiedzany przez jeszcze żywych niesłychanie często.
    Uśmiech, Anabell, najcieplejszy!

    OdpowiedzUsuń
  3. Elutku, wcale mnie nie zdegustowałaś, tylko się uśmiałam w duchu,że myślimy podobnie.Byłam cały czas ciekawa jak poprowadzisz akcję. Wiesz,przekonałam się,że życie pisze często tak zabójcze scenariusze, że niczego nie muszę wymyślać, wystarczy gdy rzecz "sprawozdam", gdy dostanę zgodę "bohaterów" wydarzenia.We wszystkich małych miejscowościach cmentarz i kościół to prawie jak klub. Należy bywać, nawet jeśli spoczywający tam nasz nieboszczyk przyprawiał nas za życia o permanentny stres. Wdowa po moim ojcu latała codziennie na jego grób i pisała do mnie takie listy: "byłam dziś u S., opowiadałam mu o..., pytałam co o tym myśli...". Po którymś z kolei takim liście zapytałam się uprzejmie, jaką otrzymała odpowiedz- przestała do mnie pisać.Bo rzecz w tym, że ostatnie lata ich wspólnego życia nie były różowe, mój ojciec ją zdradzał i to z jej przyjaciółką. Życie jest nawet dość zabawne Elu, wystarczy tylko dużo słuchać, a to potrafię.
    Ciekawa jestem co będzie następne.
    Miłego Kochana;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Anabell
    Zarys już jest w głowie - wsiowy Cuasimodo rusza na podbój małego miasteczka.Dwaj chłopcy -mężczyźni z mej rodzinnej wioski zlani w jedno - jako pierwowzór , ale kobieta powinna być dobra, piękna i na dodatek niewidoma!
    Nie wiem, czy to napiszę, bo już mnie nazwano autorką Harlekinów, co wcale mi się nie podoba.
    Jakoś nikt nie zauważył, jaką walkę Halinka musiała stoczyć sama ze sobą o te końcowe wyciągniecie rąk. A Leszek prawie wcale się nie zmienił.Inna sprawa, że jak na zmianę charakterów kilkuletni okres to trochę maławo.
    Prawdę powiedziawszy nie bardzo mam jak pisać,bo jest gość - wnuk z Niemiec. Może przez te dwa tygodnie coś bardziej się w mojej głowie wyklaruje, pomysł jest taki ze znakiem zapytania.
    Z drugiej strony po co wymyślać, jak scenariusze leżą pod nogami?
    Serdeczności, Anabell.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam,czytałam i to dwa razy.Tradycyjnie musiałam się podelektować:))))Podobało mi się.I to bardzo.Zwłaszcza że mimo tych wszystkich zawirowań "żyli długo i szczęśliwie".Nic nie poradzę że lubię takie zakończenia.
    To co opisujecie z Anabell pasuje myślę do wszystkich miejscowości.Wyobraźcie sobie, że cmentarz (bardzo stary) znajduje się w mojej miejscowości w samym centrum miasta.Pomimo że nie bywam tam zbyt często to i tak mogłam zaobserwować kwitnące życie towarzyskie, ma się rozumieć że wśród żywych.
    Co do Harlekinów nie zgadzam się absolutnie.
    Natomiast co do tematu następnego pisania, właśnie czytam (a raczej słucham) "Spóźnieni kochankowie" W.Whartona.To tak na marginesie tej"niewidomej kobiety".
    Pozdrawiam Cię bardzo cieplutko w ten niedzielny mroźny (-2st.)poranek:)))))))
    Nie sugeruj się źle ustawioną datą i godziną u mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. O przepraszam chyba ktoś mi "ustawił" datę i godzinę:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Juta Kochana
    Bo to jest MOJA data i godzina!!!

    Podtrzymałaś mnie na duchu!
    Już nowe opowiadanie jest w pisaniu!
    Kiedy ja tą marchew dam w słoiki??? Ale już się zaczęło... W zasadzie jak ktoś się uprze, to ze wszystkiego może zrobić zarzut.
    Styl W.Whartona bardzo lubię, mam dwie inne jego powieści, "Kochanków" czytałam 2 razy dawno temu.Nie, nie będzie niewidomej, bo na wsi? Chyba by nie dała rady. Musi być patrząca. A słowo Cuasimodo już padło...
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  8. No ELU:)pisarka nam wyrosła pod nosem:)))Zajęłaś mi całe niedzielne popołudnie,ale nie żałuję:)Marchewka jest dostępna całą zimę świeża,to ją sobie daruj i pisz:)))Czy była dla mnie przewidywalna-powiem,że nie.Nie przypuszczałam że uśmiercisz mężusia sadystę:)I na dodatek z kochanką:)Denerwowało mnie tylko czasem zachowanie Halinki,co to i chciała bym i się boję:)Reasumując czytało się fajnie:))A jak na harlekin było stanowczo za mało seksu:))))))Buziaczki:)czekam na wsiową opowieśc:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Bozenas
    Dorwałam komputer! Na chwilkę - ale zawsze.
    Dopieściłaś moje ego co się zowie!
    A gdyby Halinka była taka inna - może by i nie było o czym pisać...
    Mąż marchewkę pielił coś ze trzy razy, do piwnicy przytargała, nie mogę zniszczyć jego pracy - inna sprawa, że udowadnia mi ten mój mąż, że nasza marchewka jest bardzo zdrowa, bo nawet robaki chcą ją jeść...:)

    OdpowiedzUsuń