poniedziałek, 10 października 2011

Chaos -czyli miłość na Facebooku - odcinek czwarty



33. Halina nie mogła się pozbierać. Za dużo, za mocno, za obficie. Wszystko w jednym czasie. Niczemu nie była winna, a czuła się winna! Co za paradoks! Tak łatwo dawała w siebie wmówić winę, tak łatwo brała odpowiedzialność na swoje barki, choćby była nie do udźwignięcia… Dla wszystkich w koło znajdowała usprawiedliwienie, tylko nie dla siebie…
(8017)
Tam, w Szczecinie, czekając na Leszka zobaczyła siebie jak w krzywym zwierciadle. Oto podstarzała paniusia szuka sobie faceta, bo jej życie przelatuje przez palce. Prawdziwe wartości idą w kąt, a ona ulega… popędowi…? Niewyżyta baba szukająca chłopa – trywializowała. Przecież ją weźmie za …dziwkę! I będzie miał w pewnym sensie racje! Tak jest chętna i gotowa. Już, natychmiast, teraz – bo skinął na nią palcem i powiedział cieplejsze słowo? Mówił do niej „Halusia”… Nikt jej tak nigdy nie nazywał. Nawet wujek Janek.
Widziała Leszka z tym bukietem i dech jej zaparło – białe róże! Jaki piękny symbol! Widziała już, jak jej szuka spojrzeniem. Uciekła! W ostatniej chwili wsiadła do windy. Od razu paskudnie się poczuła. Ledwie znalazła się w damskiej toalecie zemdlała osuwając się po ścianie na podłogę.
W domu było koszmarnie! Te przemeblowanie, te porządki, to potykanie się o siebie i konieczne rozmowy! Nie chciała żadnych rozmów! Chciała ciszy i spokoju!
I na wybory prezydenckie poszła. Nie były dla niej najważniejsze – jak to kiedyś bywało. Poszła, bo zawsze chodziła, bo ciągle jeszcze przykład dla synów ( jaki przykład? to już dorośli ludzie!).
Po za tym straciła komórkę… Chyba wtedy, jak zemdlała. Musiała się gdzieś wślizgnąć w kąt… Albo ktoś ukradł. I tak dobrze, że to była ta na kartę. Nie chciała Leszkowi ujawniać numeru swego telefonu na abonament, tym bardziej, że był to jednocześnie telefon służbowy..
Ale i tak sama sobie zabroniła wejść na Facebooka. Taka kara albo pokuta, co kto woli. Ciągnęło ją ogromnie. Zaparła się . Poćwiczy trochę silną wolę. Dopiero jak w domu się wszystko od nowa poukłada. I jeszcze trzy książki sobie kupiła. Najpierw je przeczyta.
A tu chłopcy uparli się na to, by wyszykować im dwa pokoiki na poddaszu. Kiedyś, przy ostatnim remoncie, ocieplili tylko górę. Trzeba by teraz ocieplić ściany. Akurat można by to zrobić. Nie chciała już włączać się w żadne remonty. Mogłaby podesłać dobrych fachowców - w końcu siedziała w ich dokumentach podatkowych i dobrze znała. Nic ponadto.
Miron „sypnął” się – że chce zamieszkać z dziewczyną… Oboje – Halina i Leszek – od razu byli na baczność. Mowy nie ma. Najpierw ślub. Miron rzucił wtedy ojcu w twarz niemiłe słowa o jego związku z Lucyną.
- Nie masz prawa osądzać ojca! – zaprotestowała gwałtownie Halina.
- Mamuśka wszystkich zaskakuje – zauważył kwaśno Miron i wyszedł.
- A to smarkacz! – Leszek nie mógł długo ochłonąć.
Jednak musiał z Mironem porozmawiać na osobności, bo po kilku dniach syn ją przeprosił. Ale sprawa pokoju pozostała otwarta, bo chłopak ani myślał zrezygnować ze swego pomysłu. Twierdził, że już jest na tyle dorosły, że może układać swoje życie po swojemu. Musi się gdzieś z Kaśką spotykać. Rzucał się jak ryba na haczyku. Ojciec już nie był dla niego autorytetem. Młody był gniewny i buńczuczny. Halina nie chciała walki z synem, nawet takiej słownej przepychanki. On sam widział, że się zagalopował i po kilku dniach złagodniał. Jednak nieprzyjemny osad został.
A domowe sprawy układały się z trudem, opornie. Halina ciągle nie mogła się w nowych warunkach odnaleźć. Ciągle sama sobie nakładała jakieś ograniczenia.
Do jej imienin uporali się ze wszystkim z wyjątkiem ocieplenia ścian. Oznaczało to, że teraz w razie upału w pokoikach będzie bardzo gorąco. A majster obiecał się dopiero koło piętnastego września i na to nie było już rady.
Później były jej imieniny. W zasadzie impreza taka, jak co roku. Wykwintne dania na gorąco i na zimno, ciasta, alkohol, czternaście osób „z zewnątrz”. Nawet rodzice Roberta przyjechali, co było rzadkością. Rodzice Haliny telefonowali w przeddzień – też taka tradycja.
Jednak najbardziej zaskakujące było to, że przez całe przyjęcie Robert traktował ją jak należy, nawet, kiedy już był mocno wypity. W duchu dziwiła się tym zmianom.
Ciekawe, czy Leszek do niej dzwonił?

34. Leszek przeżywał po swojemu. Najpierw to, że tak w ostatniej chwili się wycofała. Rozkładał to na „czynniki pierwsze”, przypominał sobie sposób, w jaki mu przekazała wiadomość. Gdyby nie ten urwany, poszarpany styl, zmieniony tembr głosu… Coś musiał się stać. Najprościej było zadzwonić. Od razu, z marszu, próbował kilka razy, ale telefon milczał. A potem to go złość naszła. Co ma nim tak poniewierać? Sprawdza go? Mogła udawać. Taki głos można udawać. On też swój honor ma, nie musi być nachalny. Jak go nie proszą – to cześć, amigo!
Przecież o niczym innym nie dał rady myśleć! Miał ją cały czas przed oczami. Na wszelki wypadek wszedł na Facebook oraz sprawdził pocztę. Ani śladu czegokolwiek od Halusi... 
I tak dzień po dniu.
Wreszcie nie wytrzymał i na  priv napisał:
- Czekam na Ciebie. Nie rozumiem, co się stało. Proszę – napisz cokolwiek.
Mijały następne dni, a na Facebooku jej nie było….
Wreszcie uznał, że nie może dłużej czekać, Choszczno to nie zagranica. Odpalił samochód, godzina albo coś koło tego i był w Choszcznie. Pojeździł wolno po ulicach. Przejechał się nad jezioro. Pojechał pod budynek, gdzie było jej biuro. Już od czwartej zaczepionej osoby dowiedział się, gdzie mieszka właścicielka. Podjechał pod jej dom – niech się dzieje wola nieba! Okna miał otwarte i nie wysiadał z samochodu, tylko słuchał. I patrzył.
Siedział w tym samochodzie i siedział bez końca. Dzieciaki biegały blisko niego, ruch był niewielki, każde nieznajome auto musiało rzucać się miejscowym w oczy, ale nie dbał o to. Nic się nie dzieło. Zupełnie senna uliczka, jakich wiele w małych miasteczkach. Dom Halusi sprawiał wrażenie, że jest pusty. Od strony ulicy wszystkie okna były zamknięte. Nikt nie wchodził i nikt nie wychodził. Nikt nie mignął w oknie, nie poruszyła się żadna firanka, nie mówiąc już o tym, by Halusia podlewała kwiatki. Minęła dwudziesta.
Leszek przejechał się po mieście. Wypił w kafejce kawę, skorzystał z toalety. Z bułką z fast foodu i sokiem pomarańczowym wrócił na uliczkę Halusi. Stanął w lepszym miejscu. Obserwował przegryzając bułką. Dzieciaki ciągle były na dworze, w końcu wakacje i tak późno teraz gaśnie słońce. Ale ruch był większy – jakby ludzie przyjeżdżali do domu. Może z działek, bo widział wiadra i kosze wyładowane warzywami i owocami. A on czekał. Niechby się chociaż zapaliło światło w jej domu. Jakiś znak życia! A może też za chwilę wróci z mężem z działki? Wreszcie jedno z okien zamigotało błyskami jak od telewizora. Wtedy wyjął komórkę i spróbował się połączyć z Haliną. Nic z tego. Zastanawiał się przez chwilę i wklepał:
- Jestem pod twoim oknem. Miałem nadzieję się z Tobą zobaczyć. Może jutro będziesz tam, gdzie czasem bywasz? Serdeczności. Klik – i sms poszedł.
A jeśli to nie był jej telefon? Jeśli odezwała się do niego z pożyczonej komórki? Trudno. Na to nie ma już wpływu. Tu nic już nie może zmienić.
Wtem zobaczył ją w oknie! Opuszczała rolety. Przez krótką chwilę widział jej twarz – jak plamę. Ręce uniesione do góry. Nic wielkiego. Po chwili za roletami rozbłysło światło. Koniec.
Włączył silnik.
Jadąc do Szczecina szydził sam z siebie. Wymyślał sobie od głupców.
-Trochę dumy, chłopie!- mówił sam do siebie.
A w domu zaczął od „odpalenia” komputera! – Halusi ani śladu. Komórka również milczała.
Zrobił sobie bardzo mocnego drinka i prawdziwą kolację – miskę makaronu z gulaszem (z zamrażarki). Olga przygotowała mu trochę kiszonych ogórków. Miał ochotę wypić drinka duszkiem, ale się powstrzymał. Zrobiło się późno. Czuł się bardzo samotny, opuszczony i bezradny. Życie go wykiwało! Żona go wykiwała! A teraz jeszcze Halusia … to więcej, niż by pokazała palcem drzwi! Sięgnął po komórkę z zamiarem zadzwonienia do pewnej Tatiany, jednak zobaczywszy, że dochodzi północ – zrezygnował. Jutro. Bardzo jakoś zapragnął ciepłego ciała obok siebie, wtopić się w nie, chłonąć zapach, czuć, jak się pod nim napina i drży, jak krzyczy w spazmach spełnienia… Halusia - gdybyż to mogła być ona!

Rano absolutnie wykluczył jakiekolwiek kontakty z Tatianą. Miał szaloną ochotę pojechać po pracy znów do Choszczna, ale „Chłopie, trochę dumy” – mówił do siebie. Natomiast poprosił szefa, by zlecił mu służbowe wyjazdy w stronę Choszczna – jeśli takie będą.

35. Wreszcie skończyła czytać trzecią książkę. W pracy jakoś się układało, nadążała ze wszystkim, tylko Ankę posadziła przy telefonie i kazała nękać opornych klientów telefonami (tych, którzy zalegali z dokumentami). Co dzień rano podrzucała jej świeżą listę. Anka, z wybitną siłą perswazji, umiała wymóc więcej nic sama Halina.
W domu czekała na głęboką popołudniową ciszę. Wreszcie nie było żadnego prania, żadnych słoików, żadnych umówionych do domu klientów. Nawet obiad na następny dzień też miała. Mogła się zatopić w marzeniach. Ostatnio wcale nie marzyła. Nawet tuż przed zaśnięciem nie pozwalała myślom urwać się z uwięzi. Raczej rachunek na zakończenie dnia i planowanie następnego.
Ale uznała, że już nabrała dystansu do Leszka. I do rozstania z Robertem. Uznała, że jest dość silna na następny krok. Wchodząc na Facebook aż zamknęła oczy i siedziała chwilę lękając się tego, co tam zobaczy. Przecież mógł w wiadomościach prywatnych napisać nawet coś bardzo niemiłego i miałby rację…
0tworzyła oczy. Było bardzo dużo wpisów na tablicy, ale nie tego szukała. Weszła na wiadomości.
Czytała z niedowierzaniem:
-Czekam na Ciebie. Nie rozumiem, co się stało. Proszę – napisz cokolwiek.
- Ściskam Cię imieninowo i mocno całuję!
- Brak wiadomości od Ciebie zaciemnia niebo nade mną.
- Masz mój numer, czekam na telefon.
Ostatnia wiadomość była z przed czterech dni i brzmiała:
- Nadzieja odchodzi ostatnia. Moja – ciągle jeszcze jest ze mną. Jak długo…?
Napisała szybko:
- Jeżeli jesteś – napisz coś teraz.
Przy nazwisku Leszka nie było zielonej kropeczki, ale wiedziała, że niektórzy potrafią jakoś zakamuflować swoją obecność na portalu. Czekała podczytując aktualności i życzenia imieninowe na profilu. Przyjęła dwa zaproszenia do zawarcia znajomości i czekała dalej. Mogła zatelefonować – jak prosił. Jego numer ciągle był w wiadomościach. Przepisała go do notatnika i poszła do stacjonarnego telefonu. Ale ręce jej drżały. Jeszcze nie czas – pomyślała. Przez głowę przemknęły galopujące myśli. Nie, jeszcze nie czas. Miotała się po domu nie mogąc znaleźć miejsca. Zrobiła sobie kawę i szukała czegoś słodkiego. Od imienin nic nie piekła. A tu nawet cukierki i ciasteczka poznikały. Nikt nie pamiętał o uzupełnieniu zapasów. Robotem ukręciła sobie żółtko z dwoma łyżeczkami cukru i ostrożnie wylała to na wierzch kawy.
Ledwie zbliżyła się do komputera – od nowa zaczęła płakać. Leszka dalej nie było. Weszła na jego profil. Od kilku dni nie robił żadnych wpisów. Mógł wyjechać na urlop. Przecież jest lato. Nie, nie będzie tu tak siedzieć i płakać. Nie będzie użalać się nad sobą. Zaraz, natychmiast zatelefonuje…Trzy łyczki kawy. Tylko co mu powie? No co? To po co dzwonić? Następne łyki kawy. W ustach mieszał się smak kawy ze słodyczą. Po co zawracać głowę tam, gdzie nie ma się już nic do powiedzenia? Ale usłyszeć to by się chciało – zauważyła w myślach kąśliwie. – Może i on chciałby usłyszeć. Przecież nalegał wtedy przy planowanym spotkaniu i w ostatnich wiadomościach…Znów kilka łyków kawy. Cała słodycz już wypita.
I znów odrzuciła słuchawkę, jakby telefon parzył ją w rękę.
Gdzieś w głębi serca czarną plamą rozlewał się żal, palił, żarł jak jakaś toksyczna substancja, rozrastał się w potężny ból pełen szarpiących ją macek. Pewnie mniej boli, gdy się naprawdę umiera –przemknęło jej przez skołataną głowę. I ta okropna bezradność, niemoc… I samotność. Samotność!

36. Leszek był na grillu u kolegi. Jeździł taksówką, bo wiadomo – alkohol. Koniec z wyrzeczeniami, dosyć umartwiania się. Trzeba do ludzi i trzeba być otwartym. Ale osóbka, która w zamyśle miała być mu towarzyszką tego popołudnia – jakoś Leszkowi nie przypadła do gustu. Była zbyt hałaśliwa, celowo zwracała na siebie uwagę, chciała być w centrum uwagi. I Leszek nie został do końca, aby broń Boże nie odwozić owej pani.
Chyba z nawyku tylko skontrolował wiadomości na Facebooku i serce mu zamarło.
- Jeżeli jesteś – napisz coś teraz. – Przeczytał.
Niemal w euforii napisał:
- Nie było mnie, ale już jestem. Bardzo się cieszę, że się odezwałaś.
Sprawdzał co chwila, ale przez ponad półtora godziny Halusia nic nie napisała, choć była oznaczona jako obecna na Facebooku.
- Był czas, aby zapomnieć – tak mu wreszcie napisała.
- Nie mogłem. – Wysłał natychmiast zdecydowaną odpowiedź.
- Dziękuję za życzenia.
- Drobiazg. Wolałbym być u Ciebie z kwiatami.
- A Ty kiedy masz imieniny?
- Długo czekać.
- Kiedy?
- Trzeciego czerwca.
- O… A spóźnione przyjmujesz?
- Od Ciebie przez cały rok.
- To zdróweczka ci życzę i słoneczka każdego dnia.
- Dziękuję. Pożycz mi jeszcze kobiety u boku.
- Życzę z całego serca.
- Ciebie…
- Była impreza? – zapytała ignorując owe „ciebie”.
-Nie. Taki tam drobiazg w pracy, nieważne.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia? – zapytała po długiej przerwie.
- Chciałbym wiedzieć. Ale nie musisz. – Uspokajał już ją. Byle tylko przedłużyć „rozmowę”.
- Nie mogę.
- Trudno. Piszmy sobie dalej.
- Nie zależy Ci?
Bardzo mu zależało. Ale co mu da, jak będzie się upierał? I tak Halusia powie dopiero wtedy, gdy sama zechce. On – z tak daleka – nie miał żadnych możliwości!
- To jest mniej ważne. Uśmiechnij się tylko dla mnie teraz.
- Już.
- To był radosny uśmiech?
- Pół na pół.
- To znaczy, że nadal masz kłopoty?
- Leszku, nie piszmy o tym. Jak Ci mija lato?
- Sennie i leniwie. Ale pracuję. Urlop planuję, gdy będzie piękna złota jesień. A ty?
- Wcale nie wiem. Mam wszystko poplątane.
- Spotkamy się? Tak bym chciał na taki urlop z Tobą! Ale byś mnie uradowała!
- Chyba nie.
- Dlaczego?
- Nie mam uzasadnienia.
- Zaryzykuj – poprosił.
- Dlaczego naciskasz?
- Tak to odbierasz? Mogę przyjechać do Ciebie – teraz się wpraszał.
- Naciskasz.
- Ktoś musi być odważniejszy.
- A gdybym to ja napisała – daj swój adres, przyjadę prosto do Ciebie?
- To bym się ucieszy. A przyjedziesz?
- Nie, nie przyjadę.
- Chociaż nie kłamiesz.
- Chciałabym mieć tyle odwagi, żeby przyjechać. Prawdę powiedziawszy przydałaby mi się męska klapa do wypłakania.
- Służę swoją.
- Nie masz na sobie marynarki.
- Skąd wiesz?
- Bo wiem, że lubisz białe golfy.
Trafiony – zatopiony. Aż mu zabrakło oddechu. Skąd mogła wiedzieć? Czyżby i ona go widywała? Zimowe niedziele na dworcu w Szczecinie…
- To prawda. Mam aż trzy – napisał, by nie przeciągać milczenia.
- Widziałam Cię w nich wiele razy.
- Nie wierzę! Gdzie?
- Uwierz. Jasny kożuszek i biały golf w warkocze. Taki gruby golf. A kożuszek zawsze był rozpięty, nawet gdy był mróz i wiatr.
A zatem – prawda. Musiała go widzieć!
- Teraz wierzę. A co Ci mówi biała sukienka w żółte i zielone kwiaty, na to szara marynarka. Taki żakiecik. I torebka na długim pasku. Duża i ciężka.
Teraz ona przez chwilę nie odpowiadała.
- Tak się ubierałam. Mam taką sukienkę. – Przyznała wreszcie.
- Czy teraz wierzysz, że znamy się? Tylko nich Ci do głowy nie przyjdzie ucieczka od komputera. Błagam, nie zrób mi tego!
- Właśnie muszę kończyć.
- Nie musisz. Boisz się, chcesz coś przemyśleć i uciekasz. Proszę – mam cały wieczór dla Ciebie.
- Muszę.
- Ktoś przyszedł?
- Nie. Jestem w domu sama. Synowie wyjechali do Chorwacji.
- A mąż?
- Rozwodzimy się. A Twoja żona?
- Od dawna jesteśmy rozwiedzeni. Dlaczego nie możemy się spotkać?
- A jak okażesz się draniem? W końcu z jakiegoś powodu się rozwiodłeś. Ja też mogę okazać się inna.
- Halusiu, dajmy sobie szansę. Proszę.
Długo czekał na odpowiedź, a gdy już przyszła – był radośnie zaskoczony. Napisała tak szczerze!
- Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała! Ale się boję. Leszku, ja Ciebie nie kokietuję. Ja się naprawdę boję następnego, nawet najbardziej niewinnego związku z mężczyzną. A z drugiej strony wydaje mi się, że już dłużej sama nie dam rady żyć.
- Jeśli nie damy sobie szansy – zawsze będziemy żałowali. Nie poznamy prawdy. A prawda może być bardzo piękna.
Znów długo czekał na odpowiedź.
- Chcę przerwać naszą rozmowę. Za dużo hipotez i gdybania. Nie spotkam się z Tobą. Przynajmniej nie na tym etapie. Leszku, zakończmy na dziś.
- I co będziesz robiła przez resztę wieczoru? Opowiedz. Będę sobie wyobrażał.- Prosił w nadziei, że mu jeszcze nie ucieknie.
- Zwinę się w kłębek i będę spać.
- Bez ogłupiaczy?
- Nie wiem, co masz na myśli. Bez drinka, bez tabletek. Wystarczy poduszka. Mój ogłupiacz to praca przy zmniejszonej obsadzie, wiesz – urlopy, a ta sama liczba klientów.
Rozumiał to, a ona pisała tak, jakby wiedziała, że on wie , gdzie pracuję. No, wiedział, wiedział!
- Jeszcze o Skype. Wygodniej by się nam rozmawiało. Zgodzisz się? – zaproponował.
- Owszem, ale pod warunkami.
- Pisz.
- To ja Cię wywołuję. Mieszkam z rodziną i nie chcę, by nas ktoś podsłuchiwał.
-Dobrze.
- Generalnie wole pisać.
- Rozumiem to. A ja wolę rozmawiać. Przynajmniej czasami. Po za tym chcę lepiej poznać Twój głos. Cały czas jestem przekonany, że poznaliśmy się gdzieś w przeszłości.
- W zasadzie też tak myślałam. Ale to niemożliwe. Zrobiłam przegląd znajomych już wcześniej. I nie kojarzę.
Przytrzymał Halinę przy komputerze jeszcze przez godzinę. W zasadzie niczego więcej się o niej nie dowiedział. Pletli sobie o niczym i bez zobowiązań. Było miło. Nawet nie flirt. No właśnie – Halina nie flirtowała. Po prostu było miło. Dopiero pod koniec napisał, że czuje się bardzo samotny. Bardzo. Podkreślił.
- Wprawdzie nie da się tego zmierzyć, kto bardziej, ale też czuję się samotna.Bardzo. Za bardzo – odpowiedziała i zaraz potem już kategorycznie się z nim pożegnała.

37. Co ja wyczyniam!? Co ja wyczyniam!? – Gniewała się na samą siebie. Pisząc z Leszkiem nie mogła się powstrzymać od osobistych wątków, od pisania najszczerszej prawdy. Uważała, że to błąd, że przyjdzie pora, gdy znów za to zapłaci.
Ale gdy następnego dnia ponownie była sama w domu – włączenie komputera stało się najpilniejsze. Trochę przekornie zalogowała się jako Halszka Sokół i zaraz, natychmiast się wylogowała. Nie będzie kusić losu. Nie będzie nikogo podglądać ani podpytywać. Jeszcze raz się zalogowała – normalnie, jako Halina.
W wiadomościach Leszek napisał:
-Bardzo możliwe, że dziś będę dopiero po 22:00, a może nawet wcale mnie nie będzie. To wyjątkowa sytuacja. Spóźnione imieniny Hanny i nie ma „zmiłuj”. Wybaczysz mi? Wczoraj o tym nie pamiętałem. Będę się starał być w domu jak najwcześniej. Tak bym chciał z Tobą chociaż kilka zdań…Proszę.
Gdyby wiedziała – umówiła by się z Hanią. Miały za sobą spotkanie imieninowe. To znaczy Halina była na imprezie imieninowej (mimo, że Hania nigdy u niej na tej oficjalnej imieninowej gali nie bywała). Zaskoczyła Hanie w tym roku. Prawie zawsze udawało się Hanię zaskoczyć. Wtedy w Stargardzie kupiła jej czerwoną bieliznę, wszystko „po tajniacku”. W Choszcznie dokupiła czerwoną bluzkę – już wcześniej miała ją na oku. No i obraz. Taka wspólna znajoma malarka namalowała z ubiegłorocznego zdjęcia obraz zatytułowany „Jesienne marzenia” – a na obrazie Hania z mężem na działce na tle dzikiego wina w przepięknych barwach. Oni oboje z filiżankami kawy, takie ciepłe uśmiechy, taki spokój… Takie ciepło i miłość kołysane na niciach babiego lata…
Zajęła się zwykłymi domowymi sprawami, byle jak najszybciej przeleciał czas do wieczora. Z rozpędu nawet zrobiła ciasto z jabłkami. Lubiła gdy dom pachniał cynamonem i wanilią. Chłopcy też lubili, lada dzień powinni wrócić. Pewnie w najbliższą niedzielę. Może w sobotę? To upiecze następne.
Wrócił Robert i od razu poprosił o ciasto. Wcale się nie krępował z godzinami powrotów do domu. Nie uprzedzał, że nie będzie go na obiedzie itp. Halinę to złościło, ale celowo nie zwracała uwagi. Nie będzie mu pokazywać swojej irytacji! Po co ma wiedzieć, że ona ciągle cierpi z jego powodu. Bo cierpiała. To nie było tak, ze „umarł król, niech żyje król”. Potrafiła przez parę godzin od nowa plątać się po życiorysie, przypominać sobie dobre i złe zdarzenia. I płakać. Ciągle jeszcze płakała, użalała się nad sobą. Przecież gdyby Robert tak uczciwie od razu powiedział, że ma Lucynę… Ona, Halina, też mogła sobie jakoś inaczej to życie ułożyć. Najlepsze lata miała już za sobą. Najlepsze lata…
Słyszała, że ktoś w telewizorze znów podnosi sprawę krzyży na Krakowskim Przedmieściu. Robert słuchał z uwagą. A ją ten temat męczył. Reporterzy niepotrzebnie tak to nagłaśniali. To oni uczynili bohaterami tych współczesnych„krzyżowców”. Nie znosiła tego tematu. Wyszła do siebie.
- Zrobić ci coś do picia? – zapytał przez zamknięte drzwi Robert.
Nie była zaskoczona. Od czasu do czasu miał takie zrywy.
- Dziękuję, nie!
Tak to teraz wyglądało u niej w domu.
A Leszek dla niej wróci wcześniej z imieninowego przyjęcia…jeśli wróci! Może się rozkręci, będzie miło i zapomni, że jest umówiony. W zasadzie to dziwne, że chce rezygnować z imprezy tak wcześnie. Jego sprawa.


38. Leszek spieszył się. Od początku przyjęcia tylko patrzył, jak się z niego urwać. Nieco później uspokoił się – trochę luzu przez najbliższe trzy godziny. Tym bardziej, że przyszła Sabina, jego bardzo stara znajoma. Dawno się z nią nie widział. Prowadziła jakieś rozległe interesy, sięgające Ameryki Południowej, Finlandii i Kazachstanu – „robiła” w drewnie. Jej matka zajmowała się kiedyś kwiatami, a Sabina dalej poszła – drewno. Często wyjeżdżała z kraju. Szczęśliwie dziś była. Miał z kim pogadać, powspominać. Przed laty – w tajemnicy przed matką Sabiny – był jej korepetytorem z wielu przedmiotów. Wyciągał z różnych niemiłych sytuacji. Wkładał do głowy wiadomości prawie jak łopatą. Udało się. Sabina bez opóźnień skończyła studia. I nawet samodzielnie napisała pracę, choć ciągle to i owo podpowiadał. A potem obroniła się na pełną czwórkę. Był wtedy dumny z siebie, bo – co tu dużo gadać – bez jego pomocy Sabina by sobie wcale nie poradziła. Wprawdzie na przyjęciu było więcej osób ze studenckich czasów, ale na Sabinę cieszył się najbardziej. I około dwudziestej już prawie nie pamiętał o Halinie. Natomiast Sabina zapytała go wprost, czy dzisiejszego wieczora jest „wolny bez ograniczeń”. Przytaknął z powstrzymywanym uśmiechem. Bardzo lubił Sabinę, ale była dla niego jak młodsza ukochana siostra, którą ciągle trzeba się opiekować i której spraw jest bardzo ciekaw. Ale nie seks! Sabina nigdy w ten sposób go nie pociągała!
W ciągu ostatnich dwóch, może trzech lat nie widział jej i teraz był zaskoczony efektami masaży, operacji plastycznych i innych „chemicznych wynalazków” – koło niego siedziała kobieta odmłodzona o piętnaście lat! Tak sympatycznie było wspominać, paplać o byle czym, nie spinać się jak na spotkaniach towarzyskich z ludźmi z pracy.
- Chodźmy już – nalegała nie zauważając jego wątpliwości.
- Nie mam przekonania. To nie jest dobry pomysł – bronił się słabo i niezgrabnie.
- Co ty tam wiesz. – zaśmiała się w zamyśle uwodzicielsko.
- Chcę jeszcze pogadać z chłopakami.
Sabina nadąsała się trochę, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, Renia Giżewska rozdzieliła ich , miała jakieś tajemnice do Sabiny. Dzięki temu Leszek łapał oddech. Nie chciał uwikłać się w jakąś nową, bezsensowną historię! Było za wcześnie, by już wyjść. Zresztą lubił te spotkania, te wspominki, stare dowcipy i po raz tysięczny opowiadane historie śmieszne tylko dlatego, że dotyczyły ich, i każdy opowiadał je inaczej.
Odnalazł oczami Grześka i Mietka. Grzesiek „tokował” przy jakiejś kobiecie (lasce po liftingu!). Natomiast Mietek patrzył na zgromadzenie jakoś sennie i jakby z góry. Zawsze był z niego taki „niezaangażowany obserwator” – pamiętał Leszek. Podszedł do Mietka.
- Gdzie zapomniałeś żonę? – zapytał podając rękę.
- Siadaj – wskazał brodą Mietek. – A nie zauważyłeś , jak to teraz wygląda? Trzydzieści lat temu może było 10% rozwiedzionych małżeństw. A teraz? Odwrotność. 10% w stałych i nieprzerwanych związkach bez zdrady. Podkreślam to „bez zdrady”. Moja mnie też zostawiła. Najpierw zasponsorowałem jej dwie operacje plastyczne, a potem odeszła. To zdumiewające – monologował przyciszonym głosem Mieczysław – jak łatwo dziś kobiety zmieniają partnera. Kiedyś to my, mężczyźni, zmienialiśmy partnerki. A teraz one nas wymieniają na tak zwane młodsze modele. Zauważyłeś to? Nasza Sabinka na ten przykład jest już po czwartym rozwodzie. Pojmujesz? Mnie to szokuje. Nie przywykam, choć obserwuję świat…Nie przywykam… Nie żebym miał nie wiadomo jakie zasady, ale to jest jakieś chore! Wszystko zmierza do tego, by jedna kobieta miała jednocześnie kilku partnerów. Jednocześnie! Rozumiesz? Odwrotność haremu! To wbrew naturze!
- A wielożeństwo jest zgodne z natura? – udało się wtrącić Leszkowi. Zapytał ot tak, bez przekonania, dla podtrzymania rozmowy, dla zaakcentowania, że słucha uważnie.
- Oczywiście! Popatrz na wszystkie stadne zwierzęta. W końcu nie oto nawet chodzi – zgodne, czy nie – a o to, że kobiety, kiedy już dostały prawa wyborcze – zważ, że to raptem jeden wiek – zmieniają teraz świat bardzo gwałtownie i wbrew nam, mężczyznom. Kolejno zabierają nam nasze przywileje. Pamiętasz? – „czyńcie ziemię sobie poddaną”. One to robią w zawrotnym tempie. A wiesz czym się to skończy? Wymyślą jakąś sztuczną macicę. To tylko kwestia czasu i pieniędzy. To my będziemy przez dziewięć miesięcy w ciąży. Jeszcze tylko sto lat, a może i mniej. Ale ja już tego na szczęście nie dożyję.
Przerwał, żeby napełnić kieliszki.
- Pij, kolego. Oby minęło to naszych synów.
- Na szczęście ja mam tylko córkę – powiedział Leszek i obaj spełnili toast.
- A ja mam dwóch synów. Jest pewna nadzieja, że oni też nie zdążą. Ale rozwój w każdej dziedzinie jest jak postęp geometryczny, więc nigdy nic nie wiadomo…
- Tetryczejesz Marian.
- I tu masz absolutną rację! Tetryczeję. Odkąd mnie opuściła moja ślubna – jakoś inaczej na świat patrzę. A wiesz – ożywił się niespodziewanie – kiedyś lubiłem obejrzeć się za pięknym ciałem. Tak dla samego patrzenie. Teraz, jak nie ma mojej Krysi, wcale to oglądanie mnie nie pociąga. Tetryczeję. Bo i za czym mam się oglądać? Sztuczne a przynajmniej farbowane włosy. Twarz po odmładzających zabiegach i pod toną chemii, sztuczne zęby, silikony zamiast biustu, odessany brzuch i biodra, a nawet to nasze ulubione miejsce teraz można zasłonić sztuczną błoną i masz dziewicę do łóżka, choć już po piątym rozwodzie i z dwójką dorosłych dzieci.
Marian napełnił kieliszki.
- Tak, tetryczeję – zgodził się jeszcze raz. Był mocno „podcięty”. Wypili.
- Smęcisz po żonie. Otrząśnij się. – Leszek mówił, byle tylko coś powiedzieć. – Powinieneś obejrzeć się za prawdziwie młodym i smakowitym kąskiem.
- A ty? Oglądasz się?
- Mnie młódki nigdy nie interesował. Zawsze kobiety podług mego aktualnego wieku. Nie lubię dysproporcji. I gdzie jest teraz twoja żona?
- Już po rozwodzie. I już nie moja. Odmłodziła się jak Sabina. Zupełnie nie mój świat…
Był pijany i zaczynał bełkotać. Leszek skontrolował zegarek: jeszcze miał chwilkę. Odszukał wzrokiem Hankę i przecisnął się do niej. Dość bezceremonialnie zabrał ją innemu mężczyźnie i poprowadził na parkiet. Tańczyła może połowa gości.
- Zaraz będę musiał iść – powiedział z ustami przy uchu Hanki. Pachniała dziwną mieszaniną woni. Lubił dawne perfumy. Te nowoczesne miały jakieś dziwne zapachowe nuty, nie w jego guście.
- Dlaczego?
- Mam ważną rozmowę koło dziesiątej .
- To tu nie możesz porozmawiać?
- To przez komputer.
- Ja też mam komputer.
- Ale dokumenty mam w domu – skłamał.
- To trudno. Na to już nie mam rady. Ale może po rozmowie wrócisz? Na pewno będziemy przynajmniej do drugiej. Wróć, proszę.
- Nie mówię tak, nie mówię nie. Bo nie wiem. W każdym razie nikogo nie będę więcej żegnał. Na wszelki wypadek tylko ciebie mocno ucałuję.
- O, takie obiecanki, cacanki…!
Krótki klakson wywołał go z domu. Hanka odprowadziła go do taksówki i tam rzeczywiście ucałował Hankę, jak obiecał, z radością czując, jak gwałtownie przylgnęła do niego.

Komputer włączył natychmiast po wejściu do domu i ze szklanką pomarańczowego soku zapadł w miękkie poduszki fotela.. Haliny jeszcze nie było. Poszedł umyć zęby, bo jakoś posmak alkoholu mu przeszkadzał. Jakby to Halusia miała poczuć od niego ten zapaszek.
Wrócił, a jej nadal nie było.
Mimo to napisał, że już jest i że tęskni za nią. To było bardzo odważne wyznanie.
- Witaj, Leszku. Ale się dziś naczekałam! A teraz miałam jeszcze rozmowę telefoniczną z takim namolnym klientem. On tylko po 22:00. Co tam u Ciebie? Jak impreza?
- Całkiem miło, ale wole z Tobą.
- To z pracy?
- Nie. Hanka jest żoną mego kolegi ze studiów. W zasadzie tylko dla spotkań studenckich tam chodzę. Jest tam nasza stara paczka. I dlatego lubię te spotkania. Inne imprezy z chęcią odpuszczam. Szczególnie zbiorówki z pracy. Ale te u Hanki mają specjalny klimacik. Duży dom, dobra muzyka, znajome towarzystwo, gala, ale nie na sztywno.
- Dużo Was było?
- Nie liczyłem. Może 30, może 40 osób. Możesz na Skypa?
- Nie. Mąż jest w domu. Nie chcę.
- Jak ci minął dzień?
- Bez rewelacji.
Wymieniali drobne, nieważne informacje, podrzucali wzajemnie mało znaczące zdania. Jeden, drugi, dziesiąty dzień pisania o drobiazgach i sprawach nieistotnych.. Bez wychylania się, bez mocnych akcentów, Sympatycznie, trochę sennie, trochę uspokajająco.
Leszek celowo nie naciskał na spotkanie, jakby zapomniał o tym temacie. Prawdę powiedziawszy miał nadzieję, że może to Halusię zaintryguje, pobudzi do pytań.. A może nawet sama zaproponuje spotkanie? Marzenie!
Pod koniec sierpnia zauważył, że humor Halusi znów się pogorszył. Czyli coś się działo. Nic nie naciskał. Starał się opowiadać o miłych rzeczach. Parada żaglowców. Koncert rockowy. Planowany weekend w Międzyzdrojach. Jakaś wesoła historia z pracy. Te Międzyzdroje prawdę powiedziawszy to był haczyk. Czekał, czy Halusia się złapie. Miał nadzieję, że może choć wyrazi żal, że nie może tam być razem z nim.
- Mam nadzieję, że wypoczniesz – tak to skomentowała. Ani słowa, że chciałaby razem , ani słowa pytania z kim jedzie, NIC.
Leszka to zabolało. Nie jest o niego zazdrosna! Ani trochę! Nic od niego nie chce! Niczego nie oczekuje! Ma go za kumpla??? O matko! Ona nawet i za kumpla go nie ma. Ot, taka facebookowa znajomość. Takie ZERO.

39. Czasem, gdy tak sobie pisali, miedzy jednym komentarzem a drugim, były długie, nawet kilkunastominutowe przerwy. Co wtedy robiła? Rozmawiała z mężem? Z synami? A może była tam jakaś jej koleżanka i we dwie naśmiewały się z niego? A może robiła sobie kanapkę albo herbatę? Podczytywała aktualności? Wszystko było możliwe. Nie zapyta...

Do głowy by mu nie przyszło, że mimo pogodnej wymiany zdań, ona tam siedzi cała zapłakana, aż oślepła z tego płaczu. Do głowy by mu nie przyszło, że tak wiele wysiłku kosztuję ją danie miłej, pogodnej odpowiedzi! I skontrolowanie tego, czy się aby czasem coś nie wypsnęło. I do głowy by mu nie przyszło, że z powodu tych łez rozmowa przez Skype jest wciąż wykluczona!

40. Kiedyś zapytał ją, czy pisząc z nim jednocześnie czyta książkę. 
- Nie – odpowiedziała. – Rozwiązuję krzyżówkę i czasem szukam czegoś w Wikipedii.
- To już jadę Cię udusić! – zażartował.
- O, to może być całkiem przyjemna śmierć. W każdym razie z ręki przyjaznej mi osoby - odpisała żartobliwie.
A przy okazji jakiejś innej wymiany zdań napisała:
- Tak bym chciała, żeby mnie ktoś pogłaskał. Tak jak Ty tego psa na zdjęciu. To Twój pies?
- Nie mój. To pies i dom moich rodziców na wsi.
- Pokaż kilka zdjęć Twego domu, i siebie.
- Nie mam. Ale jutro specjalnie zrobię i pokażę.
- Przyślij mi mailem.
- Dobrze. Tylko czy znajdę fotografa, żeby i mnie obfocił? – żartował. 
- A samowyzwalacz?
- Nie umiem. To nie to samo.
Ale na drugi dzień zabrała aparat nawet do pracy i popstrykał zdjęcia w swoim biurze. Rozpędził się i obfotografował nawet pracownice, a one zrobiły zdjęcia jemu.
- A dla kogo to? – pytały zaciekawione.
- Nie, nie do prasy i nie na folder.
- To po co?
- Dla mojej mamy. Takich zdjęć tylko matce się nie odmawia.
Zaraz po powrocie z pracy obfotografował dom i znów trochę siebie, o potem obrobił zdjęcia z grubsza i wysłał je na adres Halusi. Dwa zdjęcia wstawił do swojej galerii na Facebooku..

41. Płakała z byle powodu. a nawet i bez powodu. Mogłoby wreszcie zabraknąć tych łez! Maże się i maże każdego dnia ledwie zostanie sama! Czasem wybuchała płaczem kilka razy dziennie, takim nieutulonym, gwałtownym, jakby był koniec świata! Jak jakaś zepsuta fontanna! Strzeli łzami i za jakiś czas znów sucho.
Każdy powód był dobry do płaczu. Wszystko, dosłownie wszystko mogło wywołać – i wywoływało – łzy. To, że Leszek już jest przy komputerze, i  to, że jeszcze go nie ma.. Że życzy jej miłego dnia, i że dziś akurat takich słów nie napisał. Że pamiętał o zdjęciach, i że tak wzruszająco na nich wyglądał. I że ona go może oglądać. Że coś napisał, albo że czegoś nie napisał. 
Szczególnie spłakała się nad zdjęciem, na którym znów siedział na schodach, tym razem swego domu, a obok – jak napisał – siedziała jego córka. Aż zanosiła się od płaczu. Całą byłą rozedrgana. Wiedziała, że po drugiej stronie Leszek czeka na jakieś dobre słowo od niej. Póki co napisała, że bardzo jej miło i  że dziękuje. Jak się „napatrzy” to znów się odezwie. Bała się, że jakieś nieopatrzne słowo przy takich emocjach zapędzi ją w słowną pułapkę.
Płakała nad sobą i nad całym światem. Co dzień do pracy chodziła z zapuchniętymi oczami i wiedziała, że dziewczyny szepczą za jej plecami. 
Niedawno planowała, że pojedzie na ten wrześniowy urlop do rodziców. Niech się jej chłopaki sami martwią o ocieplanie „górki”. Ale jak ma taka rozmazana jechać do rodziców? Toż dopiero by ich zmartwiła! Poszperała w Internecie: są leki na depresję. Po cóż jej tak strasznie się męczyć z tym płakaniem???
Dostała receptę bez najmniejszych problemów. COAXIL. Dwa razy dziennie. A jakby było mało – nawet trzy. Uważać jeśli chodzi o kręcenie kierownicą. Z tego powodu prze pierwszych kilka dni nie siadała za kółkiem.
Łzy, mimo tabletek, nie wyschły od razu. Ale na szczęście czuła pewne uspokojenie i swoiste odprężenie. Nie spinała się już tak z byle powodu. Przyszedł nawet taki dzień, że obejrzała zdjęcia Leszka bez płaczu. Z wyjątkiem jednego. Widok Leszka z córką (tak ufnie opartą o ojca) ciągle jeszcze wywoływał histeryczne zachowania.
Dojrzewała do rozmów przez Skypa. Wreszcie którego dnia poczuła się na tyle silna, by zaryzykować taką rozmowę.
Nie było chłopców, nie było męża. Ale i Leszka na Facebooku nie było. Jednakże Skyp pokazywał go, jako podłączonego. Halina sprawdziła w lustrze swój wygląd i skontrolowała pokój – żeby przypadkiem jakiś drobiazg nie wpadł w oko kamery. Wszystko było w porządku.
Dopiero teraz spróbowała wywołać Leszka.
-Halusia! – zaczął pierwszy i widziała, jak wzruszenie i radość odmieniają mu twarz. – Witaj, kochana! Jak dobrze ciebie widzieć!
Był spocony i zdyszany. Musiał biec do komputera.
- Witaj. Widzę, że Ci przeszkadzam.
- W niczym mi nie przeszkadzasz. Kosiłem trawę. Dobrze, że zgasiłem na chwilę silnik. I usłyszałem, że Skype mnie woła. A miałem na pełny regulator. Córka ma się odezwać. Zaczekasz dwie minuty? Ogarnę się trochę, bo mi wstyd, że taki rozczochrany... Zaczekasz?
- No pewnie.
- Zaraz wracam! – zapewnił i rzeczywiście uwinął się bardzo szybko. Miał umytą twarz, gładko zaczesane włosy i granatowy ręcznik na szyi.
- No to jestem – powiedział.
- Straszny przystojniak z ciebie – powiedziała uśmiechając się serdecznie. – Taki potargany i spocony też się podobasz…
- Tylko nie tej osobie, której bym chciał…
- Mnie się podobasz. A komu byś jeszcze chciał?
- To wystarczy.
Rozmawiali. Wkładała trochę wysiłku w to, by kontrolować i tekst, i mimikę, i tembr głosu. Miała rozmawiać jak z bratem. Pogodny uśmiech, żadnego narzekania, świat jest cudowny.
- Co z twoim urlopem? - zapytał Leszek.
- Prawdę powiedziawszy nie mogę się zdecydować.
- Pojedźmy gdzieś razem.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Coś ci opowiem. Niedawno mój młodszy syn chciał zamieszkać w swoim pokoju z dziewczyną. Bez ślubu. Nie chcieliśmy się na to zgodzić. Od słowa do słowa – a młodzi znają się dopiero od półtora miesiąca i chcą zamieszkać razem, żeby się lepiej poznać. Tak się świat pozmieniał. Sprzeciwiliśmy się temu stanowczo. Leszku, a ile my się znamy? I już wspólny wyjazd? Syna zburczałam. A na mnie kto by burczał? Nie pojadę z tobą. Nie odkładaj urlopu ze względu na mnie. Z córką jedź. Tak mało czasu z nią spędzasz. 
- Właśnie ma do mnie przyjechać. Sądzisz, że takie młode pisklę zechce jechać gdzieś ze starym ojcem?
- A dlaczego nie?
- Jakoś twoi synowie nie zabrali cię do Chorwacji.
- To prawda, ale ciągle ze mną mieszkają i każdego dnia wymieniamy chociaż trzy słowa:” dzień dobry” i ”dobranoc”. O, z tym „dobranoc” to w zasadzie różnie bywa, szczególnie teraz, gdy przenieśli się na poddasze.
Rozmawiali o drobiazgach. Ona odkrywała się coraz bardziej. Sączyła – mimo woli – wiadomości o swoim życiu codziennym, o rodzinie, o synach. Leszek był bardziej powściągliwy. A może bardziej zamknięty był zawsze? Ledwie parę zadań o córce.
Cale szczęście, że nie próbował namawiać jej na wyjazd, była my za to wdzięczna. Wiedziała, że dwa słowa za dużo i mogła rozpłakać się na jego oczach. Wśród tych nieważnych słów usłyszała niespodzianie:
- A teraz dotykam twojej twarzy…Tak powoli, od skroni aż do ust..
Halina zamarła. Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.

42. Poznał to spojrzenie z przystanku tramwajowego. To był ten sam wyraz desperacji i prośby, głośnego krzyku o pomoc. I już przysłoniła oczy powiekami . Ale twarz pozostała z tym niewysłowionym wyrazem wzruszenia i jakby rozmarzenia.
- Nie rób tego więcej – powiedziała cicho nienaturalnym głosem, ledwie ją usłyszał.
I rozłączyła się, a on przyłożył pięścią w poręcz fotela.


 I tu jeszcze możliwość łatwego przejścia do nastepnego, piatego odcinka trzekba zrobić   KLIC

11 komentarzy:

  1. Kobieto brak mi słów niebede spała nocami czekając na ciąg dalszy umiesztak pisać, ze człowiek się wciąga i czeka na więcej i więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, już nie mogę się doczekać kolejnego odcinka

    OdpowiedzUsuń
  3. Elu ja będę za Ciebie gotować , sprzątać, prać Twym chłopakom skarpetki a Ty nie odchodź od kompika tylko pisz...pisz...pisz...

    Czekam na ciąg dalszy, wciągło mnie:-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Eva- Sutasz
    Bardzo się cieszę! Z radością czytałam Twoje słowa!Dziękuję!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasia
    I juz jestem dopieszczona jak należy!
    Raduje się serce moje! Dziekuję!

    OdpowiedzUsuń
  6. Grażka 1500
    Bardzo mnie zaintrygowaaś w temacie gotowania... Mój Stefcio na urlopie i trzeba po dwa garnki jedzenia . Chgetnie przyjmuje Twoją pomoc. Dziś zwykłe schabowe musiałam stukać, bo dziecko się za nimi okrutnie steskniło i na pisanko nie było ani chwili czasu...Taki deszczowy dzień...
    A tu takie miłe pochwały, że słodko czytac i oczy mi się maślane robią, bo 50 osób juz od rana było poczytać...
    Dziś - mimo tego deszczu i tych schabowych (upiornych) - mogę zakrzyknąć
    KOCHAM WAS LUDZIE!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Pomoc w zamian "ciągu dalszego" bym zaoferowała.Ale nie gotowanie.Nie lubię tego robić i już.Mogę zakupy,pranie ,sprzątanie.No ale wtedy musiałabyś pisać dużo więcej:)))A tak na poważnie bardzo mi się podoba.Ciekawa jestem jaki los im zgotujesz????Czekam z niecierpliwością.
    Buziaki i uściski.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jutuś!
    Potrzebny jest fachowy dyskutant dla mego męża w następujących sportach:
    - piłka nożna,
    - piłka siatkowa,
    - Piłka ręczna,
    - Koszykówka
    - tenis,
    - Formuła I,
    - skuner,
    - curling,
    - lekkoatletyka.
    Gdy mu zapewnię rozmówcę - nie będzie mnie rozpraszał meldowaniem o kolejnych sportowych rewelacjach. A ostatnio nawet wyborami się ekscytował.
    =========
    Mam nadzieję, że dobry. Miłość powinna zwyciężyć wszystko! Sama się jednak zaplątałam, ponieważ nie uznaję ślubów cywilnych... No i co tu robić?????

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj Kochana beznadziejna sprawa jeżeli chodzi o dyskusje z dziedziny sportu:)))To ewentualnie mój zięć mógłby ratować sprawę.
    Po co Ci potrzebny zaraz ślub.Teraz najmodniejsze "wolne związki". Czy nam się to podoba czy nie.Chociaż mnie to akurat zupełnie ani gorszy ,ani przeszkadza.Staram się być tolerancyjna i szanować wybory innych:))No dobra już Ci nie przeszkadzam.PISZ!
    Serdeczności posyłam

    OdpowiedzUsuń
  10. Jutuś
    Zobacz, jak mnie przy współpracy dobrze poszło, odcinek za odcinkiem wypuszczam. Tylko na dziś nie było uzgodnienia, kto ziemniaki na obiad obiera i zaraz muszę sama...(

    OdpowiedzUsuń