czwartek, 26 marca 2015

NINECZKA (poprawiona całość)

NINECZKA
napisała - © Elżbieta Żukrowska

Część 1.


Drobna, chudziutka, w aureoli kręconych pszenicznych włosów i z oczami wielkimi jak spodki, a na dodatek tak niebieskimi, że to aż niemożliwe, by ktoś miał takie niebieskie oczy!
On był o dwa lata starszy, zawsze z krótko przyciętymi włosami, miał twarzyczkę okrąglutką jak księżyc w pełni, w niej perkaty nosek i zwyczajne szare oczy. Był niższy od innych chłopców w klasie, mimo, że i od nich był starszy. Przeszedł w swoim krótkim życiu walkę z gruźlicą, już się najeździł i po szpitalach i po sanatoriach, doświadczył osobiście aż za dużo - tym bardziej, że dwójki jego rodzeństwa nie dało się już uratować. Jeszcze krótko po wojnie gruźlica pochłonęła sporo ofiar. Krzyśkowi się udało. Żył. Był wyciszony i bardzo spokojny.
A ona – Nineczka, była "żywym srebrem", chwili nie mogła usiedzieć na miejscu, miała diabliki w tych wielkich oczach, była pierwsza do wszelkich psikusów i zabaw. A do tego miała minę niewiniątka - prawdziwy aniołek!
I kiedyś - niejako za karę - nauczycielka posadziła Nineczkę w trzeciej ławce środkowego rzędu z bardzo spokojnym Krzysiem. Choć nie sądziła, że eksperyment przyniesie wyciszenie dziewczynki - cóż szkodziło spróbować?
Po jakimś czasie rzeczywiście Nineczka jakby ucichła. Zawsze lubiła Krzysia, bo był miły, uprzejmy, nie dokuczał ciąganiem za włosy, nie wrzucał chrabąszczy za koszule, nie straszył myszami. Za to od czasu do czasu przynosił specjalnie dla niej żółtoczerwoną gruszkę, a począwszy od listopada - jabłka o białym miąższu w różowe żyłki - bardzo smaczne, bardzo soczyste, pyszne! Byli dwojgiem dzieci wzajemnie sobą zajętych… Czasem oboje kładli głowy na rękach położonych na ławki i coś do siebie szeptali - nie udało się podsłuchać co. Czasem Nineczka jeszcze przed lekcjami dawała Krzysiowi jakieś karteczki - nikt nigdy nie dowiedział się co na tych karteczkach było.
I tak się skończyła podstawówka, siedmioklasowa wówczas.
Krzyś prawie natychmiast wyjechał, a w zasadzie został wywieziony przez rodziców aż do Rabki. Miał się tam uczyć. Rodzice nie rozmawiali na wsi o swym teraz już jedynym synku. Tylko listy przychodziły z Rabki i stąd wiedziano, że tak jest Krzyś.
Nineczka poszła do szkoły średniej w Białymstoku. Potem skończyła jeszcze Akademię Medyczną. Była w domu rodzinnym częstym gościem, bywała na różnych zabawach i na uroczystościach weselnych. Nigdy nie spotkała Krzysia, podczas gdy inne osoby z klasy - i owszem. Krzyś był z sąsiedniej wioski - może dlatego.



Prawda była nieco inna. Krzyś wiedział, że jego przyjaciel i sąsiad, Henio Tomala, bardzo był "zaangażowany" i nie chciał koledze wchodzić w paradę. Był taktowny i delikatny. To Henio przyjeżdżał rowerem niemal dzień dnia w każde wakacje na pięć minut rozmowy z Nineczką... Wreszcie się przekonał, że nic z tego nie będzie. Ale Krzyś pozostał już taki na uboczu, mimo, że karteczki... Och, te karteczki! Nie wyrzucił ani jednej! Były tak "sczytane", że aż stawały się nieczytelne. To jego najdroższy skarb - wiersze (prawie) miłosne Nineczki, pisane z myślą o nim i dla niego! Cóż z tego, że były tak nieporadne i naiwne - nawet po latach lubił do nich zaglądać. Nie można by powiedzieć, że kochał Nineczkę. On ją w sercu nadzwyczajnie hołubił, umieścił na piedestale, jak jakąś świętą do uwielbienia... I tam już pozostała na zawsze... Po skończeniu szkoły średniej wrócił na wieś już na dobre. Widywał Nineczkę czasami w niedzielę, ale ona jeździła na mszę o dziewiątej rano, a on z rodzicami na sumę. Mijali się. Po za tym wiedział, że Nineczka miała powodzenie, więc się nie pchał. Nie lubił tłoku. A może bał się odrzucenia? Ona studiowała przecież, a z niego coraz bardziej robił się zwykły wiejski chłopak..
Ożenił się z dziewczyną zasugerowaną przez rodziców. Marysia okazała się bardzo dobrą i kochającą żoną, a i Krzysiek z wolna pokochał ją całą mocą swego męskiego serca. Stanowili przykład idealnego małżeństwa. Mieli troje dzieci. Jednak los na ich przykładzie udowodnił, jak bardzo bywa zazdrosny, złośliwy i wręcz wredny. Maria zachorowała na raka piersi i po kilku latach zmagania się z chorobą - odeszła. Krzysiek cierpiał straszliwie. Załamał się, opuścił, przestał dbać o siebie, o dzieci, o gospodarkę. Po roku by to zewłok człowieka. Początkowo szukał ukojenia w pracy, ale to trwało krótko. Aż dziw, że w tym wszystkim się nie rozpił. Wychudł straszliwie, sczerniał, jakby zapadł się w sobie. Matka i ojciec - na szczęście żyli obydwoje - usiłowali jakoś ogarnąć to, czego ich syn zaniechał. Ale po starcach za wiele oczekiwać nie było można. Po roku szarpaniny i oni byli u kresu swoich możliwości. Jakiś autorytet rodzinny, jeden, drugi, trzeci, usiłował do Krzysia przemówić. Następowała chwilowa poprawa i znów wszystko szło w niwecz. Sam Krzysztof mówił, że nic mu się nie chce, także pracować. Nie było w jego życiu nic ważnego... Jakby to życie już było za nim...
Dopiero wypadek samochodowy najstarszej córki okazał się punktem zwrotnym. Justysia wprawdzie uszła z życiem, ale straszliwie pokaleczona, połamana, obolała długo leczyła się w białostockim Gigancie. Jeździł do córki możliwie jak najczęściej i już samo to wymusiło na nim jakie-takie pozbieranie się. Córka wymogła więcej - wizyty u psychologa. Bała się, że ojciec po chwilowej poprawie ponownie zamknie się w sobie. Ustąpił tylko z tego powodu, by już jej nie martwić i nie denerwować. Postawił jednak warunek - mężczyzna. Po żadnych tam babach nie będzie chodził. Justyna sama była pod opieką psychologa-kobiety, ale znalazła przez nią drogę do psychologa-mężczyzny. I tak Krzysztof pierwszy raz znalazł się w gabinecie doktora Adama.
Krzysztof wiedział, że Nineczka wyszła za mąż. Widywał i ją, jej męża i dzieci gdy wraz z rodzicami Nineczki przyjeżdżali do wiejskiego kościoła. Nawet raz spotkał się z Nineczką oczami - jednak go nie rozpoznała. No cóż? - w okolicy nie było tak wysokiego mężczyzny jak on, a i twarz jego w niczym już nie przypominała księżyca w pełni. Zmienił się i nie został rozpoznany...
A teraz stał na przeciwko mężczyzny, który był mężem Nineczki... Szok!
Krzysztof w efekcie wizyt u psychologa zaczął pisać coś na kształt wspomnień, zbierał swoje różne przemyślenia i spisywał. Najwięcej dotyczyło to Marysi. Jeszcze nie wiersze, ale coś jakby listy, jakby skarga, wołanie.
Justysia umówiła ojca od razu na pięć wizyt - co dwa tygodnie. Na ostatniej Krzysztof miał pokazać lekarzowi swoje zapiski. Bardzo go to krępowało. Zwyczajny chłop, rolnik, co z tego, że po technikum rolniczym, ale przecież nie był z książką za pan brat! Tyle w swym życiu przeczytał, co go szkoła do lektur zmusiła... A teraz sam ma pokazywać, co napisał. Terapia i takie tam bzdury. Dręczył się tym. A na dodatek lekarz to mąż Nineczki... I oto na zakończenie ostatniej wizyty lekarz powiedział mu, żeby pisał wiersze, że to, co mu pokazał to już prawie wiersze. Jeśli się postara... Ale najważniejsze było to, że się pozbierał. Teraz, jak coś będzie go bolało - niech to opowie wierszem. Albo listem, który nigdy nie będzie wysłany.
W drodze na dworzec Krzysztof kupił aż dwa notatniki, takie z wyrywanymi kartkami. Nie dla tego, że miał zamiar tak dużo pisać, ale myślał, że aby zostawić jedną kartkę - z piętnaście albo i więcej najpierw nabazgroli do spalenia... W księgarni, choć stremowany wielce, poprosił o wiersze, po długich dopytywaniach się ekspedientka położyła przed nim kilka książek. Przejrzał je i włos mu się na głowie zjeżył - przecież to były jakieś brednie pijanego ciemną nocą! O, takich wiersz to on z pewnością pisać nie będzie! Miał jeszcze w pamięci wyuczone w szkole strofy mickiewiczowskich ballad i fragment "Grażyny" oraz "Hymn - Smutno mi Boże" Słowackiego. I jakieś inne, ale nie wiedział, nie pamiętał już czyjego autorstwa. Tekst piosenki - to też przecież wiersz - myślał - a nikt takich bzdur nie śpiewał! Nic nie kupił. Wyszedł z księgarni zawiedziony.
Obiecał doktorowi codziennie pisać. A później mijał dzień za dniem, a w tym "czystym" zeszycie nie przybyła nawet jedna linijka... Wieczorami bywał tak zmęczony, że nie miał ochoty na żadne tam pisanie. I tak zeszło do jesieni. Już po święcie zmarłych przysiadł przed kuchennym paleniskiem, dołożył dwa polana i nie zamykając drzwiczek zapatrzył się w ogień.
Zobaczył JĄ, kobietę. To był błysk, chwila, oka mgnienie - jedno uderzenie serca... Zapisał później:

Przyszłaś do mnie ogniem
i w ogniu skąpana.
Przyszłaś do mnie blaskiem
i w blask ubrana...

Napisał wiersz i nie było w nim nic do skreślenia! Nie miał pojęcia, czy to jest prawdziwy wiersz, poezja, ale zawsze coś na początek. Od tej pory pisywał i to całkiem regularnie, choć nie koniecznie wiersze. Notował w zeszycie:

" Byłem dziś po zakupy i przy okazji wstąpiłem na groby. Cicho tu pośród śniegów i naszych jodeł. One takie ciężkie pod śniegiem, że i nie szumią, mimo wiatru".

Innym razem zapisał:

Szukałem cię w naszym sadzie,
Moje serce tak tęskni za tobą,
Nie radzę sobie bez ciebie, nie radzę...

Zapiski weszły mu w nałóg - sam nie wiedział kiedy! Zaczął czekać na chwilę, kiedy to będzie mógł w spokoju i ciszy nad zeszytem.
Ale życie niespodziewanie przyspieszyło biegu. Matka zaczęła niedomagać. W ostatnich miesiącach życia nauczyła go gotować cztery potrawy: bigos, fasolkę po bretońsku , gulasz i kotlety schabowe - na święto, jak mówiła. Uważała, że umiejąc przygotować wymienione dania, jej syn nie tylko nie zginie, ale też nie będzie niczyjej łaski prosić. Nauczył się dodatkowo kilku zup. Wiedział, że to niezbędne, jeśli nie ma zamiaru sprowadzić do domu drugiej kobiety. A nie miał.
Ojciec kilka razy rozmawiał z nim "po męsku". Pierwszy raz, gdy zbliżał się do matury. Te pierwszą rozmowę bardzo sobie wziął do serca. Było w niej o tym, że jeśli sam nie będzie się szanował - to i ludzie nie będą go szanowali. Nie tylko dziewczyna ma dbać o swoją reputację. Druga rozmowa była na 2-3 dni przed ślubem. Ta była wyjątkowo trudna dla ojca. Wszystko sprowadzało się jednak do tego, by nigdy nie niewolił swojej żony. Nigdy. By się jej nie narzucał. By pozwolił, by to ona pierwsza wyciągała do niego rękę, ale wtedy... Nigdy nie odważył się takich rad udzielić swemu synowi, choć uważał, że ojciec mówił mądrze i słusznie. Później było jeszcze kilka męskich rozmów, ale żadna nie była tak ważna, jak te dwie pierwsze. I jeszcze jedna po śmierci Marysi - prosił, aby Krzysztof, jeśli zdecyduje się na jakąś kobietę - niech najpierw z nim, swoim ojcem o tym porozmawia. Obiecał to ojcu.
Odeszła matka. Dwa lata potem zmarł także ojciec. Krzysztof zauważył wtedy, że to jakiś absurd - rodzisz się, tyrasz przez całe życie, a na tamtą stronę zabierasz - no właśnie, co?
- Tatku - przerwała mu Justyna. - Tak naprawdę to tyrasz dla nas, dla dzieci, żeby nam było lżej żyć. A na zielone pastwiska zabierasz swoją piękną duszę. Twoja jest piękna. Babci i dziadka też. Tak samo piękną duszę zabrała nasza mama.
Nie powiedziała nic odkrywczego, taki banał, ale Krzysztofowi pomogło to wskoczyć w utarte koleiny. Został sam w domu. Zmienił trochę swoją gospodarkę - z wolna, nie gwałtownie. Tymczasem  ziarno zostało posiane - po co jemu te hektary? Umyślił sad. Zaczął dużo czytać o sadownictwie, pożyczał książki w bibliotece, a także w technikum rolniczym. Lubił krótkie rozmowy z bibliotekarką, taką przyjazną i mądrą, wszystkowiedzącą... Miała odpowiedzi na każde z jego pytań... Nosiła staromodną fryzurę, a w jej oczach zawsze było tyle życzliwości, tyle ciepła... No tak, dla każdego. Nie tylko dla niego. Upłynął kolejny rok, potem drugi... Bardzo dużo czytał w tym czasie, jakby nadrabiał stracony czas. I pisał.
O śmierci matki Nineczki dowiedział się - jak to we wsi - pocztą pantoflową. Był zwyczaj trzydniowych modlitw przy trumnie, następnie wyprowadzenie zwłok i na następny dzień pogrzeb poprzedzony mszą. Krzysztof pojechał drugiego dnia, a w zasadzie wieczora, na czuwanie przy zwłokach. Pomodlił się, wraz z innymi odśpiewał kilka pieśni i wycofał się do wyjścia. Nineczki nie było widać. Złożył kondolencje innym członkom rodziny - obydwu braciom i ich żonom. Gdy rozmawiał z najstarszym bratem - podeszła do nich Nineczka, ale tak, że Krzysztofa to zaskoczyło i zaniemówił. Tylko patrzył. Zapytała o coś brata i już miała odchodzić, gdy Krzysztof przełamując zupełnie niezwyczajną u siebie nieśmiałość i jej zaczął składać kondolencje. Słuchała patrząc gdzieś w dal, w mrok. A potem podniosła oczy na Krzysztofa i grzecznie podziękowała. Tylko tyle. Wyciągnął do niej rękę świadomy, że to ona powinna pierwsza... Podała mu swoją.
- Ty mnie nie poznajesz - powiedział wtedy zupełnie nie planując tego.
- Tak?
- Nino, to Krzysiek Jabłonowski - wtrącił się Stanisław. - Siedziałaś z nim w jednej ławce...
Wyciągnęła do niego, do Krzysztofa, obie ręce. Objął ją i przytulił jak to było w zwyczaju bliskich sobie osób przy składaniu takich smutnych wyznań.
Po pogrzebie któregoś dnia przejrzał wszystkie swoje notatki i wiersze. Uzbierało się tego trochę - kilka zeszytów! Nie zaprzątał sobie głowy myśleniem na wyrost. Jego troską było uchronienie zeszytów przed oczami kogokolwiek, nawet dzieci. Swoich dorosłych już dzieci. W głębi duszy wstydził się tej pisaniny. Naraz cofnął kartkę - nie wierzył własnym oczom! To był raptem trzeci zeszyt, a on pisał:

" W złote chryzantemy wpatrzona, zasłonięta złotych włosów obłokiem -
przed moim myśleniem, przed śmiałym marzeniem... A ja chłonę cię całą,
twój obraz zapamiętuję jakbym rękami dotykał, rysuję raz na zawsze...
W mojej pamięci unoszę kształt twoich bioder i zapach twego ciała.
Nie potrafię ci wyznać, jak bardzo za tobą tęsknię i jak boli takie czekanie..."

Już wtedy o niej myślał??? Bardzo był zaskoczony. Znalazł jeszcze kilka innych, które też były o Ninie. Zasmucił się tym. Jakby popełnił świętokradztwo! Powinien o żonie pisać, ewentualnie o jakiejkolwiek kobiecie, ale nie o Nineczce! To było jak zdrada!
Przestał pisać, choć słowa przychodziły w przeróżnych okolicznościach. Skierował swoje myślenie na inny tor: zrobi gruntowny remont domu. Jego dorosłe córki od razu zapaliły się do tego pomysłu. Madzia prawie wymusiła na nim kominek. Rysowały, planowały, zmieniały, miały przy tym mnóstwo zabawy. Jeden Grześ nie przejawiał specjalnego zainteresowania, a zapytany lakonicznie odpowiedział, że go nie będzie. Aż musiał nieco syna przycisnąć, by wydukał z siebie, że za trzy tygodnie jedzie do Afganistanu. Ostatnie szczepienia mu zostały... Grześ ciągle wyjeżdżał, był reporterem, ale Afganistan? Krzysztofowi zadrżało serce. Więcej niż zadrżało. Odczuł mocny fizyczny ból... Gdzieś głęboko rodziła się wielka fala buntu - nie jedź! nie wolno ci! A z drugiej strony wiedział, że nie przeżyje życia za syna. I choć ból był nieznośny, szarpał nim, wczepił się silnie w serce - nie wykrzyknął nie. Zwiesił głowę - matka mówiła, że "ból musi się wyboleć"...
Grześ uprzedził, że za parę dni znów przyjedzie, przywiózł używany komputer i nową komórkę. Uczył ojca każdego dnia, ale Krzysztof nie zapamiętał nawet i połowy z tego!
- Tato, nic się nie martw. Przyjadą dzieciaki, to cię migiem wyszkolą. Zobaczysz. Dobrze, że połapałeś się z telefonem. A komputera nie bój się. Tam nie ma nic do zepsucia!
Krzysztof uczepił się tego zdania jak tonący brzytwy. Miał całą zimę na naukę - tak myślał. Teraz najważniejszy był kontakt z synem, a komputer to bardzo ułatwiał.
Syn wrócił cały, choć za nim do tego doszło było kilka dramatycznych momentów. To uświadomiło Krzysztofowi, że z jego własnym sercem może być raczej kiepsko. Trzeba by jakieś badania, na wszelki wypadek... Nie to, żeby aż tak bardzo się troszczył o siebie i potrzebował długo żyć - co najważniejsze już było za nim... Tylko po co dzieciakom kłopot robić. A w zasadzie ... kto wie? Może i na wnuki od Grzesia kiedyś by się doczekał? Tymczasem trzeba było zakończyć remont, nie umiał żyć w takim bałaganie. Jakoś uładził to ustępując we wszystkim dziewczętom. Śmiał się, że przez ich wymagania pójdzie z torbami, ale stosował się do sugestii i nawet takie dogadzanie córkom sprawiało mu przyjemność.
Tak, mimo wszystko to był dobry rok!
A tu nagły błysk - nie, odwrotnie - cień! Znowu plama czerni! Aż sprawdził w swoich zapiskach - miał rację, od śmierci matki Nineczki minął już rok, a ona w takiej grubej czerni? Czyli, że znów coś się stało... Bardzo szybko się dowiedział - zmarł mąż Nineczki, już jakiś czas temu, wkrótce po matce...
W domu jego "dziewczynki" ciągle robiły jeszcze porządki, układał coś w szafach, wnuki przed komputerem ( jak dobrze, że Grześ wtedy pomyślał o komputerze!).
- Tatku - zaczęła Justyna coś tam w szafie przekładając.
Lubił, gdy tak go nazywała. Wracały lata z Marysią, atmosfera świąt, same miłe wspomnienia! Widział matkę i Marysię, i dzieci... A co robił wtedy jego ojciec? A gdzie był on sam? Nie pamiętał... Gdzie? Gdzie? Przez chwile miał wrażenie, że odpływa gdzieś daleko...
- Tatku! Tatuśku! Co tobie?


Część 2.

Pogotowie zabrało go do Białegostoku. Dzieci musiały zająć się wszystkim. Był taki słaby... Poddał się. Pozwolił, by za niego decydowano.
Nineczkę spotkał przypadkowo dopiero po dwóch tygodniach leczenia. Była w białym fartuchu, a na szyi miała stetoskop. No tak - zapomniał o tym, że ona jest tu lekarzem. A Nineczka ucałowała go jak kogoś bliskiego i dokładnie wypytała o wszystkie chorobowe sprawy. Aż go to krępowało! Musiała się jakoś zaangażować w jego leczenie, bo znów zrobiono mu serię badań. Przyszła do niego dopiero w przeddzień wypisu. Zrobiła cały wykład na temat tego, jak od teraz ma dbać o swoje zdrowie. I żadnej pracy, czas na emeryturę.
- A ty, dlaczego jeszcze pracujesz? - odważył się zapytać.
- Ależ jestem na emeryturze! Czasem kogoś zastępuję, czasem proszą mnie na konsultacje, zazwyczaj mam trochę wykładów na Akademii, takie drobiazgi. Tyle, by nie zerwać całkowicie z zawodem.
- Mam do ciebie wielką prośbę... - zaczął nieśmiało.
- Śmiało! Pomogę, w czym tylko będę mogła!
- Mam pewne opory... Nie mogłabyś się zgodzić w ciemno?
- Mogę! Mów! - zaśmiała się cichutko, a w jej oczach zatańczyły znajome z dzieciństwa iskierki. - Obiecuję!
- Przyjedź do mnie na herbatkę przy kominku. - Wyrzucił to z siebie jednym tchem, bardzo podekscytowany.
- Myślałam, że już nigdy mnie nie zaprosisz! Przyjadę - obiecała lekko przytulając policzek do jego policzka.
- Może weźmiesz mój numer telefonu?
- Dobry pomysł!
Wrócił do domu i śpiewać mu się chciało z radości! Nie pozwolił się Justysi zatrzymać w mieście - do domu! A potem nie mógł się doczekać tej chwili, kiedy Justysia odjedzie - musiał do swoich zeszytów! Tak dawno nie pisał! Słowa cisnęły się same gotowe do przelania na papier teraz, natychmiast, już!
Tego wieczora pisał i pisał, czytał stare zapiski i znów pisał...
Nina nie zwlekała z przyjazdem, zapowiedziała się na najbliższą sobotę.
- Ale może ci to nie pasuje, może twoje dzieci przyjeżdżają... - zauważyła. - Mogę przyjechać po ich wyjeździe, by nie robić ci zamieszania.
- Nie robisz. Przyjedź w sobotę.
Była około południa. Od razu zauważył, że jeszcze w czerni, ale z rozpiętego grubego czarnego swetra wyłaniała się biała bluzka. Dobry znak. Uścisnął ją na powitanie, wielokrotnie ucałował w oba policzki - wszystko na dworze i prawdopodobnie pod obstrzałem sąsiedzkich spojrzeń. Była taka drobniutka! W butach na płaskim obcasie swobodnie weszła by mu pod pachę! Ostatnie lata przygarbiły go trochę, ale przyjazd tak niezwykłego gościa wyprostował pochylone plecy. Znów czuł się młodo! Znów mógł zdobywać świat!
- Pięknie mieszkasz - pochwaliła. - Och, ten zapach kominka! Taki przyjemny zapach palonych polan!
Rozmowa początkowo ożywiona, potem zaczęła się rwać. Obydwoje byli spięci. Oboje mieli tak dużo pytań i oboje nie chcieli być zbyt natarczywi. Wreszcie Krzysztof zreflektował się i zajął obiecaną herbatą. Miał nawet jakieś słodkie kupne dodatki.
- Mam coś lepszego, tylko pomóż mi przynieść! - powiedziała Nineczka. - Pomyślałam, że na męskim gospodarstwie mogą przydać się takie rzeczy.
Pomógł przynieść garnek gołąbków i sernik.
- O, trafiłaś w dziesiątkę z tym sernikiem. - Nie krył radości. Ale zaraz szybko dodał: - Nie myśl czasem, że jestem w kuchni całkowicie bezradny! Wprawdzie za pieczenie ciasta się nie biorę, ale na dziś osobiście przygotowałem Boeuf Strogonowa i jestem z niego dumny!
- A ja - odwrotnie! Ledwie poruszam się po kuchni. Ale mam taką zaprzyjaźnioną osobę, która i ugotuje, i upiecze, i posprząta, a czasem nawet coś więcej pozałatwia... Bardzo czeka na każdy mój telefon więc nie pozwalam, by czekała zbyt długo. A ty - jak się nauczyłeś?
- Najpierw od mamy. A potem Justynka pokazała mi, jak korzystać z książki kucharskiej. Z tym, że ja jak gotuję, to raczej duży garnek, potem porcjuję do zamrażarki. Chodzi o to, bym nie stał przy kuchni każdego dnia po dwie godziny, albo i dłużej. A dzisiejszego Strogonowa zacząłem o świtaniu...
- Myślałam, że sąsiadki cię wspomagają.
- Chciały. Ale szybko to im wyperswadowałem. To takie niezręczne! Po co mi jakieś przygaduszki potem. Teraz tylko od kuzynki przyjmuję pierogi, placki ziemniaczane, naleśniki, czasem pyzy z mięsem. Tego sam nie umiem, a bardzo lubię.
Rozmawiali krzątając się po kuchni. Pokazywał, gdzie co stoi, podawał, o co poprosiła - stare dobre małżeństwo!
- Może jakiś spacer albo coś...- zaproponował nieśmiało nieco później.
Nie chciała. Powiedziała, że chce się wyleżeć - jeśli to możliwe, wygrzać przed kominkiem, wyciszyć po trochę trudnym ostatnim tygodniu. Może innego dnia. Krzysztof zrozumiał, że jest pewność, co do tego, że zostanie u niego na noc, że będzie przez kilka dni.
- Może wprowadzę twój samochód pod dach? - zaproponował, a ona podała mu kluczyki bez wahania.
- W bagażniku jest moja torba. Przyniesiesz?
Oddając klucze powiedział to, co sobie w miedzy czasie ułożył:
- Dziękuję, że chcesz podarować mi trochę swego czasu. Mam też nadzieję, że podarujesz mi trochę siebie.
Był wysoki i było mu nie zręcznie tak z góry, przykląkł więc przy niej i zaczął całować jej rękę. Przeczesała mu włosy palcami.
- Podaruję - powiedziała cichutko i wydawała się być zawstydzona jak młodziutka dziewczyna.
Krzysztofa radość wprost rozpierała, ale wycofał się na sąsiedni fotel i gawędzili tak o niczym, aż przyszła pora obiadu. Podgrzali i zjedli go w kuchni, razem posprzątali i mimo tych drobnych czynności było mi leniwie, dobrze i spokojnie. Znów siedzieli przed kominkiem, wspominali dawne czasy, jeszcze raz przeprosiła go za wrzuconą do studni czapkę. Była zima i duży mróz, w czasie przerwy dzieciom pozwolono wybiec na dwór. Rzucali się śnieżkami, ale śnieg przy takim dużym mrozie nie chciał się sklejać i w ruch poszły czapki. Nineczka rzuciła czapką Krzysia tak nieszczęśliwie, że ta znalazła się w studni. Ledwie ją wyłowili. Była to gruba, materiałowa czapka z nausznikami i odchylanym daszkiem i prawdę powiedziawszy po tej kąpieli już się do niczego nie nadawała, choć mama Krzysia usiłowała przywrócić ją do życia. To było w piątej klasie podstawówki, Krzyś był świeżo po sanatorium...
- Musiałem w drodze powrotnej owinąć się szalikiem, bo faktycznie ostro szczypało w uszy. Na szczęście ktoś przyjechał po nas saniami. Mogłem wtedy też osłonić się jakąś derką. Mama się bardzo gniewała... To pamiętam - potwierdził jej opowieść.
- Bardzo byłeś na mnie zły?
- Chyba wcale, ponieważ nienawidziłem tej czapki z całego serca! Bałem się jedynie ewentualnego zapalenia płuc, co mogło się dla mnie skończyć niewesoło...
- Wtedy wcale tego nie rozumiałam - przyznała się ze smutkiem.
Pogadywali, wspominali przez całe popołudnie, w miedzy czasie Nineczka piła kawę a on mleko przyniesione przez sąsiadkę, znów jedli sernik i znów razem sprzątali. Ale później kolacji Nineczka już nie chciała, a i Krzysztof przystopował, zjadł tylko trochę, tyle, by nie było lekarstw na pusty żołądek.
- Spędzimy tę noc razem, czy chcesz oddzielny pokój? - zapytał, gdy wieczór stawał się nocą.
- Z tobą - odpowiedziała, a on znów wyczuł, że jest trochę zawstydzona, spłoszona jakby.
- Nie obawiaj się mnie - powiedział wtedy uspokajająco. - Chcę cię tylko przytulić i całować. Chcę, pragnę mieć cię blisko serca.
Przyszła do niego w jasnoniebieskiej koszulce, aż oczu nie mógł oderwać...Jednak nie zdjął z niej tej mgiełki. Miał nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy sama to zrobi. Tej pierwszej nocy podarował jej piękne subtelne pieszczoty, nie ujawniając do końca, jak bardzo jej pragnie. Odchodziła w sen zaspokojona, pogodna, szczęśliwa. W niedzielę pojechali razem na sumę. Siedzieli w ławce obok siebie pośrodku nawy i ludzie obserwowali ich bardziej, niż księdza przy ołtarzu!
- Czy uważasz, że możemy przystąpić do Komunii Świętej? - zapytała go cichuteńko.
- O tak! - odpowiedział z przekonaniem. - Sadzę, że TO podobało się Panu Bogu. A tobie?
- Też...
Wymienili łobuzerskie uśmiechy.
I tego dnia Nineczlka też nie chciała żadnego spaceru. Mówiła, że chce się nacieszyć kominkiem i ciszą. Aż tak bardzo to cicho nie było, mimo niedzieli tu i tam zawarczał traktor, drogą co i raz przejeżdżały "nadpsute samochody" - jak żartowała, gdy któryś miał źle wyregulowany gaźnik. Pogoda też nie była zbyt zachęcająca, wprawdzie nie padało, ale ciągnęły się niebem siwe, wysokie chmury, trochę przygnębiające nawet. Tu i owdzie szczekały psy, parę razy słyszała ryczenie krów.
- Wiesz co mi się u ciebie podoba? Że wcale nie włączasz telewizora!- powiedziała.
- Pomyślałem, że programy telewizyjne mamy na co dzień i aż do znudzenia. Ale jeśli chcesz...
- Nie chcę. Interesuje mnie tylko prognoza pogody na jutro. Gdyby było znośnie moglibyśmy pojechać na cmentarz.
- O tak. Mam już nawet przygotowane stosowne narzędzia. Na pewno naleciało suchych liści i innych śmieci, jak to jesienią.
- Jak to jesienią - powtórzyła za nim trochę śpiewnie: podobało mu się.
W ciągu tego dnia jego ręce jakby same wyciągały się do Nineczki, żeby pogłaskać albo bodaj tylko dotknąć. Za każdym razem widział w niej oczekiwanie na więcej, ale natychmiast się wycofywał - jeszcze nie pora, jeszcze nie czas. A kiedy znów przyszła do niego w tej niebieskiej mgiełce - przez chwilę był zaborczy i władczy, potem znów się wycofał i tylko obłaskawiał jej ciało wyrafinowanymi pieszczotami, aż wiła się jego ramionach, napinała i drżała jak struna, łkała spazmatycznie w uniesieniu. Teraz ją utulił, ucałował, wyciszył. Chciała rozmawiać, o coś pytać, zamykał jej usta łagodnym pocałunkiem i nakazywał wypoczynek.
- Nic nam nie ucieknie. Mamy czas - zapewnił.
Gdy usnęła - wstał i przez pół nocy pisał wiersze niemal płacząc przy tym - tak bardzo był wzruszony. Kiedy kładł się z powrotem do łóżka Nineczka rozbudziła się na chwilę, szepnęła "Krzyś" i wtulona w niego zaraz znów usnęła. Lubił, jak mówiła do niego Krzyś, choć było to zabawne i takie ...infantylne. W końcu on też o niej myślał jak o Nineczce, ale w szpitalu mówiono do niej profesor Janina, czy jakoś tak. Ona taka drobniutka, taka prawdziwa Nineczka, podczas gdy on mierzy dwa metry bez dwóch centymetrów! Koszykarz jeden - uśmiechnął się w ciemności, łagodnie przytulając "ten drobiazg" do siebie.
W poniedziałek ludzie już nie zostawili ich w spokoju. Co chwilę ktoś przychodził z jakąś bzdurą. Pogoda była marna, chwilami siąpił deszczyk, ale koło południa słońce na dobre zagościło na niebie. Kuzynka przyniosła dużą miskę pierogów z kapustą, grzybami i mięsem, nawet usiadła chwilę porozmawiać, ale Nineczka pozostała przed kominkiem, nie przyszła do kuchni na pogaduszki, a Krzysztof nie zawołał. Poprosił tylko kuzynkę po cichu, by upiekła mu jakieś ciasto z serii tych "wymyślnych".
- Po obiedzie musimy przejść się po wsi, bo nie zostawią nas w spokoju - powiedział do Nineczki trochę później, przygotowując herbatę.
Szli bardzo powoli, przystawali by rozmawiać, coś za płotami oglądać, czasem do kogoś zagadać. Chwilami Nina trzymała go pod rękę, czasami za rękę. Och, jaką miał pokusę, by publicznie, na drodze, pocałować ja, jakby krzyknąć "Patrzcie, to moja kobieta!". Pohamował się. Czasem tylko na jej rękę wsuniętą pod jego ramię kładł drugą swoją, jakby potwierdzał ten związek, czy może sprawdzał, że nic się nie zmieniło, że to nie sen, że jest z nim, że serce może mu teraz pęknąć z radości...! Był taki szczęśliwy!
- Nie znałam twojej wioski - powiedziała Nina. - Niby tak blisko, a nie miałam interesu by tu bywać.
- Przecież zaraz wyjechałaś uczyć się dalej.
- Tak, ale co dwa tygodnie byłam w domu. Ty zdecydowanie mniej.
- Nawet nie przyjeżdżałem na wszystkie święta... Czasem tylko... Natęskniłem się w swoim życiu.
Wrócili do domu. Zrobił Nineczce kawę, a sobie herbatę. "Rozbujał " (określenie Nineczki) ogień w kominku. Oboje zjedli sporo sernika. Potem wypoczywali w fotelach w cieple kominka.
- Tu powinna być kanapa - zdecydowała Nineczka. - Jedno z nas by leżało z głową na kolanach drugiego, tak na zmianę, żeby było sprawiedliwie.
- Połóż się w sypialni na górze. Jeszcze tam nie byłaś. Przykryję cię kocem. Wypoczniesz sobie.
- No coś ty? Przecież tam nie ma kominka!
- Wydaje mi się, że oboje moglibyśmy się trochę przespać, a przynajmniej poleżeć
- Ale naprawdę przespać. Tak grzecznie.
- Tak, tak. Nie jestem młodzieniaszkiem i całkiem chętnie nieco odpocznę.
- A powiedz mi, Krzysiu, czy ja nie mogłabym ci w czymś pomóc jako lekarz?
Uśmiechnął się w duchu serdecznie, ale nie okazał tego Nineczce, i niby to nie rozumiejąc, dociekał:
- A w czym pomóc? Co masz na myśli?
- Może potrzebne ci są jakieś leki?
- O, leków to u mnie dostatek, aż za dużo!
Droczył się z nią jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zrozumiała, że z niej żartuje, że żadne "dodatkowe wspomaganie" póki co nie jest mu potrzebne. Natychmiast chciała zadać tysiąc pytań. Nie pozwolił. Całował czule, mocno i długo.
- Och, Krzyś...
- Nineczko, nie chcę, abyśmy "zagadali" to, co jest miedzy nami. I tak cały czas się boję, że mi zaraz znikniesz...
- Och, głuptasie, nie zniknę! Mam wrażenie, że całe życie na ciebie czekałam!
- To dokładnie tak samo, jak ja! Ale teraz chodźmy się trochę wyciągnąć, bo nie wiadomo, co nam w nocy przyjdzie do głowy...
- A obiecujesz, że coś przyjdzie?
- Taką mam nadzieję!
Zaprowadził ją na pięterko.
- O, komputer! - zobaczyła w mini-holu miedzy dwoma sypialniami. - Na chodzie?- potwierdził niechętnie. - A możesz włączyć? Masz Internet? Powinnam sprawdzić pocztę. Mam takie szalone dzieci!
Na szczęście rzeczywiście tylko sprawdziła pocztę i sama wyłączyła.
Potem pokazał, gdzie jest toaleta i gdzie może się położyć. Zostawił koc.
- Jak to? Chcę być z tobą! Nie mogę zostać sama! - zaprotestowała tak gwałtownie, że Krzysztof aż ją chwycił w ramiona.
- Nineczka, kochanie! - szeptał rozedrgany w jej włosy. Był poruszony w najwyższym stopniu. Tulił ją przez chwilę usiłując uspokoić oddech. Głupie serce, myślał, czegóż tak strasznie wariuje! Nie chciał, aby Nineczka zauważyła... Była lekarzem, ciągle o tym zapominał.
Wreszcie okrył Nineczkę kocem i położył się obok. Jeszcze przez chwilę pozwolił, by to ona go całowała, ale potem zdecydowanie ucałował jej ręce i kazał wypoczywać. Po jakimś czasie poczuł, że Nineczka się rozluźnia, wycisza, usypia. Odczekał jeszcze chwilę i zszedł na dół. Dołożył do kominka i siedział wpatrzony w ogień. Miał tyle spraw do przemyślenia! I tak bardzo się bał, żeby przez jakąś niezręczność nie stracić Nineczki! Ona jest profesorem, a on zwykłym chłopem... Taka straszna dysproporcja, taki zgrzyt... On mógł się w swoim środowisku nią szczycić, a ona? - może się go wstydzić. Nie wolno mu o tym zapomnieć. Odczuł ogromny smutek. Serce znów zaczęło się szarpać. Nie dziś, Boże, nie dziś! - prosił w myślach. Tabletkę połknął bez popijania. Przez chwilę bał się ruszyć. Starał się rozluźnić, odpocząć. Usnął niespodziewanie i spał chyba więcej niż godzinę. Obudził go telefon, to Madzia chciała wiedzieć, dlaczego tatko nie telefonuje, skoro ma taki obowiązek każdego dnia!
- Wybacz staremu - prosił. - Jakoś się zagapiłem. Przyjedziecie w piątek?
- Nie, raczej nie. Może Patryk (mąż) z dzieciakami, mnie na szkolenie wysyłają do Jastarni, muszę się przygotować. Ale dzieciaki za mocno nie naciskają, bo pogoda bez rewelacji, to wolą w mieście. A mnie aż do Jastarni wysyłają - powtórzyła. - Tatku, czy ty choć raz w życiu byłeś nad morzem?
- Nie zdarzyło się.
- Tak właśnie myślałam. Musimy cię tam kiedyś zabrać. I pamiętaj, byś w miedzy czasie nie przygarnął jakiegoś kota lub psa, bo znów będzie kłopot!
- Obiecuję! Tylko tego morza nie odkładaj zbyt długo - dodał myśląc o niedawnych "wariacjach" serca.
Zobaczył Nineczkę siedzącą na stopniach schodów i szybko zakończył rozmowę.
- Nie byłeś nigdy nad morzem? - zdziwiła się Nineczka.
- Za to trochę połaziłem po górach. Zdążyłem je pokochać i już  trzeba było wracać do domu. Nigdy więcej tam nie pojechałem...- w jego głosie mimowolnie zabrzmiała skarga i od razu się na siebie zdenerwował. - Może kawy albo herbaty? Jesteś głodna? - na wszelki wypadek zmienił temat.
Znowu razem krzątali się po kuchni.
- Wypoczęłaś trochę?
- O, bardzo! Czy ty pamiętasz te czerwone jabłka?
Pamiętał, ale nie chciał o tym mówić.
- Pomyślałam, że powinny gdzieś teraz właśnie dojrzewać - naciskała.
- Ale się uparłaś! No dobrze, zdradzę ci moją tajemnicę. Mogłem je albo ukraść, co wcale mi nie pasowało, albo ciężko na nie zapracować...
- Zapracować?
- Oczywiście.
- Jak? Gdzie?
- Znasz Goliszewskich? Oni mieli taki duży sad. Grabiłem liście i dostawałem jabłka... Raz jeden tylko takie jabłko zjadłem. Potem wszystkie już były dla ciebie...
- O matko, jakie poświęcenie!
- Nie miałem pojęcia, jak ci się za te wiersze odwdzięczyć... Byłem za głupi i zbyt niedojrzały dla ciebie. Cóż znaczy takie jabłko wobec tego, że do mnie trafiały twoje  najpięknniejsze dziewczęce wynurzenia! Mam je do dziś...
- Nie wierzę! Pokaż!
- A jednak!
- Pokaż!
- Pod warunkiem, że nie zrobisz tym karteczkom żadnej krzywdy. Są i tak już bardzo zniszczone. One teraz są moje, nie twoje, pamiętaj o tym! Nie, jednak ci nie pokażę!
Po chwili uległ, przyniósł i pozwolił jej przejrzeć.
- Prawdę powiedziawszy - powiedziała - najbardziej jestem zdziwiona tym, że je przechowujesz. A dopiero później tym, że byłam tak strasznie... egzaltowana! Co to za metafory powymyślałam!
- Bardzo piękne! I nie próbuj tu nic komentować albo krytykować. Już wtedy byłem dla ciebie ten wyśniony! - żartował.
- Masz to czarne na białym! A wiesz co? Kiedyś mój mąż mówił, że ma pacjenta z moich rodzinnych stron. Tajemnica zawodowa, etyka i takie tam, ale po pewnym czasie powiedział, że trafił mu się prawdziwy poeta, człowiek o niezwykłej wrażliwości. Bez wdawania się w szczegóły.
- I dowiedziałaś się, kto to był?
- Nie...
- A wiedziałaś, że ... też leczyłem się u twego męża?
- Kiedy?
Określił datę.
- Tak, to było w tym czasie. Więc to ty piszesz wiersze? To TY?
Wpatrzył się w podłogę, jakby tam było coś szczególnego. Potrzebował jakiegoś zajęcia dla rąk, bodaj źdźbła trawy, którą mógłby pogiąć, połamać, poszarpać...
- Tak - przyznał niechętnie. Chciał i nie chciał się przed nią ujawnić. Bał się następnych pytań i nie był gotowy, by pokazać jej swoje wiersze. - Ale nic więcej na ten temat nie mów! Błagam! - dokończył wpatrując się w oczy Nineczki z napięciem.
Zobaczyła to błaganie w jego źrenicach, w ściągniętych rysach twarzy, w zmarszczkach biegnących nad brwiami.
- Już dobrze - powiedziała wygładzając mu twarz szczupłymi palcami. - Już dobrze...
- Muszę moim dzieciom jak najszybciej opowiedzieć o tobie. Lubią tu wpadać bez zapowiedzi, na godzinkę albo i na dwa dni. Nie mogę zaskoczyć wnucząt - dodał.
Mówił to wszystko po to, by odciągnąć ją od tematu wierszy. Sam, głupek jeden, sam się przed nią wygadał, papla taka! Jakby rzeczywiście miał czym się chwalić! Spochmurniał i osowiał. Był rozdrażniony. Nigdy taki nie bywał! Co się z nim działo!? Już się nienawidził za tę jakąś niewczesną histerię, czy co to miało być, nie umiał nazwać.
- Opowiedz mi o swoich dzieciach - teraz ona drążyła bezpieczny temat.
Opowiadał z radością, bo rzeczywiście miał się kim chwalić. Jak już zaczął, to słowa płynęły gładko, nie zamykał się i nie uciekał w siebie. Nineczka musiała jednak coś wyczuć, coś zauważyć, bo pod wieczór przyniosła stetoskop i stanowczo kazała mu odsłonić "klatę". Osłuchała go bardzo uważnie, potem poprosiła o wypis ze szpitala i zestaw leków. Zupełnie nie miał nic do gadania! Sztywniej niż w szpitalu!
- Czyli, że dziś poczułeś się gorzej i ani słowa mi o tym nie powiedziałeś?! Zrobię ci zaraz zastrzyk. Mam nadzieję, że się nie boisz takiego drobiazgu.
- Ale ja nie chcę!
- Czego nie chcesz? Chcę ci pomóc. Odczujesz ulgę. Rozluźnisz się.
- Ja nie chcę spać!
- To jest coś na wzmocnienie. Poczujesz się silniejszy.
- Ja nie chcę!
- A ja każę. Czy boisz się zastrzyku, czy też może mi nie ufasz?
Zafrasował się. Nie - żeby aż przepadał za zastrzykami, ale też i nie histeryzował.
- Powiem wprost: nie wiem, jakie działanie ma ten specyfik. Nie chcę nic na sen, ale też nie chcę żadnych nocnych "wspomagaczy".
- W porządku. Dawaj rękę, to dożylny zastrzyk.
Poddał się i powiedział, że jako doktor, to jest okropna!
- Mogę być okropna. Dla mnie ważniejsze, że jestem skuteczna! - śmiała się rozbawiona. - a teraz zrobię herbatę, a ty masz tu odpoczywać. Nie ruszaj się przez kilkanaście minut. Jasne?
Rzeczywiście poczuł się lepiej. Potem raczył ją "prawdziwą wiejską kiełbasą" i "prawdziwą wiejską szynką". Zjadła trochę, jakby wcale nie miała apetytu, w zasadzie Krzysztof też nie czuł się głodny. Rozmawiali na bezpieczne tematy, dużo wspominali.
Noc jakby ich zaskoczyła. Krzysztof pełen był obaw i niezwyczajnych mu wewnętrznych rozterek. Tak, jakby ktoś trzymał mu przed oczami tabliczkę z napisem "To nie jest kobieta dla ciebie! Nie pasujesz do Nineczki!". I choć fizycznie czuł się całkiem nieźle, nie było w nim już tej radości, że Nina jest na wyciągnięcie ręki.
- Od powrotu ze spaceru bardzo się zmieniłeś, a ja nie wiem, o co chodzi. Mógłbyś mi to wyjaśnić?- poprosiła ujmując jego rękę. Nie przypuszczał, że można tak go "czytać"! - Krzysiu - ciągnęła dalej - proszę, abyś był bardziej otwarty. Dręczysz się czymś, a ja nie wiem, jak mam ci pomóc! Co się dzieje?
- Dotarło do mnie - odezwał się dopiero po dłuższej chwili, bo musiał znaleźć właściwe słowa, takie, które nie ranią, ale też takie, które mówią bez osłonki, do końca - że jest miedzy nami ogromna różnica intelektualna. A to dobrze nie wróży. Myślałem, że już wszystko przewidziałem, wszystko poukładałem... Ale ty jesteś profesorem, a ja tylko chłopem.
- A cóż to znaczy, że ty rolnik, a ja lekarz? Zupełnie nic! Stajemy przed sobą ty - mężczyzna i ja - kobieta. Jakie znaczenie mogą tu mieć nasze tytuły?
- Może i nie o tytuły tu chodzi... Ty masz większe obycie towarzyskie, więcej ogłady... Jesteś oczytana, masz niesamowicie duży zasób wiadomości...
- Ciebie trzeba potraktować czymś twardym po głowie, żeby wszystko powskakiwało na swoje miejsca! Przecież ty siebie wcale nie cenisz! A masz tak rewelacyjną wrażliwość, czułość, delikatność... Moi koledzy mogliby ci tylko pozazdrościć! Jesteś tym i bogatszy, i mądrzejszy od nich! Nie umniejszaj swojej wartości! Wprawdzie nie znam twoich dzieci, ale z opowiadań wynika, że wspaniale je wychowałeś! A po za tym ... po za tym... jeszcze te noce! Krzysiu, możesz mi wierzyć albo nie, ale nigdy nie byłam tam, gdzie ty zabrałeś mnie pieszczotą swoich rąk, ust, całego ciała. To były... to są... Himalaje!
- Nikt mi tego nigdy nie powiedział... Zawsze wydawało mi się, że to jeszcze za mało..
- Krzysiu, powiedz mi jeszcze jedną rzecz. Ale powiedz "najprawdziwszą prawdę" - użyła ich szkolnego zaklęcia. - Dlaczego jeszcze ... Dlaczego do tej pory... no wiesz...
Patrzył jej w oczy uśmiechając się smutnawo. Przeczesywał palcami złote, skręcone włosy. Czasem loczek zahaczał o loczek i utrudniał wędrówkę palcom...
- Nie byłaś jeszcze gotowa. - Powiedział to niższym niż zwykle, trochę chrapliwym głosem. - Nadal nie jesteś. A ja? Ja jestem ciebie głodny jak wilcy! - zakończył przekręcając słowa popularnej piosenki.
- To nieprawda! Jestem gotowa!
Pokręcił ze smutkiem głową.
- Czy mogłabyś tu i teraz rozebrać się dla mnie całkowicie? Bez wahania?
- Krzysiu, przecież ja nie mam dwudziestu lat!
- Ależ ja wiem o tym doskonale. Twój wiek nie ma tu najmniejszego znaczenia! Udowodniłem ci tylko, że jeszcze nie jesteś gotowa.


Część 3.

Minęły następne noce, a Krzysztof nadal nie zrobił "ostatecznego kroku". Wiedział, że Nineczka jest tym i zdziwiona, i zawiedziona - jednocześnie. Było mu coraz trudniej, ale się zawziął - nie i już!
Przyszedł piątkowy ranek. Po śniadaniu Nina się spakowała. Oboje zadecydowali, że wyjedzie po wczesnym obiedzie. Nina nawet zadzwoniła do tej swojej pani Irenki - kobiety do wszystkiego, aby zrobiła jej odpowiednie zakupy. Słuchał, jak wydawała proste, jasne, krótkie dyspozycje. Z uśmiechem.
A od niego ani słowa! Oczekiwał, że go do siebie zaprosi...a tu nic! Bolało! Och, jak bolało! Był przybity i nieszczęśliwy, choć starał się to ukryć. Kręcił się "tam i sam" po domu, jakby czegoś szukał. Przecież mógł powiedzieć "Nineczko, to jak się teraz umówimy?". Ale zawziął się - nie i już! Za to było mu tak strasznie smutno, tak bardzo, a głupie łzy czaiły się pod powiekami tylko czekając na moment jego nieuwagi. Wreszcie rozpalił ogień w kominku i doniósł polan, choć akurat tego nie musiał robić i zapadł w fotelu jak kuropatwy w zbożu. Dlaczego Nineczka zachowuje się tak, jakby nie było za nimi tego cudownego tygodnia? Mogłaby też sama zapytać, kiedy znów do niego przyjechać... Nie, nie radził sobie. Musi wyjść na dwór i ochłonąć. Przyszło mu coś do głowy.
- Nineczko, coś sobie przypomniałem. Mam pilną sprawę do załatwienia. Za pół godziny powinienem być z powrotem. Może nawet trochę szybciej.
Pojechał swoim samochodem do córki Goliszewskich. Po mężu nosiła inne nazwisko - Roszkowska. Starego sadu już nie było, ale był nowy. Może mają takie jabłka. Albo bardzo podobne. Mieli! I to jeszcze smaczniejsze, bo na swoje potrzeby szczepili na samosiejkach uzyskując rewelacyjny smak. Kupił dwie skrzynki tych jabłek - dla Nineczki i dla siebie. A Roszkowska obiecała mu przygotować jeszcze coś ekstra-dobrego na "za tydzień", jak przyjadą dzieci. Że też nigdy wcześniej nie kupował dla nich jabłek! Wystarczało to, co było we własnym sadziku.
Umył ręce i - cztery jabłka - zabrane do domu z samochodu. Wytarł je i ułożył na talerzu w kuchni. Nie będzie jabłkami kusił jak jakaś Ewa z raju. Zechce - to sama zobaczy! Ale Niny nie było! Torba podróżna i lekarska nadał stały w salonie, tak jak wcześniej... Dołożył drew do kominka i już miał zająć się obiadem, gdy Nineczka zbiegła boso, po cichutku, ze schodów i zupełnie naga stanęła w największej plamie słońca w salonie. Aż uchwycił się oparcia fotela! Zamroczyło go na chwilę. A ona, oblana słońcem, zatańczyła dla niego, wykonując kilka obrotów. Potem uniosła w górę ręce - dopiero wtedy zauważył jak piękne ma dłonie! - i znów wykonała kilka obrotów. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Był oniemiały, zachwycony, oszołomiony, poruszony najbardziej, jak można! Zrobiła to! Zrobiła!
- Krzysiu - stanęła przed nimi i położyła mu ręce na piersiach. - Och, Krzysiu...
Nigdzie tego dnia nie pojechała. Ani najbliższej nocy. W którymś momencie powiedziała mu:
- To już nie były Himalaje! To był złoty pył ze słońca i gwiazd - jakkolwiek banalnie to brzmi! Och, Krzysiu!
Postanowili, że spotkają się dopiero trzeciego listopada. Przed nimi były wyjazdy na groby i rodzina. Nina miała wpaść do brata i na groby rodziców, może spotkają się przypadkiem na cmentarzu, ale niczego planować nie będą.
Pierwsze dni po jej wyjeździe były przepełnione tak wielką tęsknotą, że wiersz sypał się za wierszem. Pisał przede wszystkim o wielkim bólu oczekiwania i o miłowaniu ( nie o miłości, ale właśnie o miłowaniu) takim ponad wszystko! Przelanie emocji na papier przyniosło mu sporą ulgę - jakby wyspowiadał się przyjacielowi.
Zrobiła to - powtarzał w myślach. Ciekawe, czy kiedyś odkryje, że nie o nagość tu szło, a największe oddanie, o przełamanie zasad i barier, o złożenie wszystkiego jak na ołtarzu, o przekreśleniu siebie samej, o całkowite, bezwarunkowe poświęceniu się dla ukochanego. Czy ona to kiedyś zrozumie? Mógł ją widzieć nagą każdej nocy... Odkrywał ją po kawałeczku i jak najwolniej, bez pośpiechu, za to z największym oddaniem, poświęceniem, czułością. Czy to widziała? Czy to doceni?
A poza tym wszystkim i mimo swoich lat wciąż była piękna! Zachowała zgrabną figurę. Miała drobne, kształtne piersi i taki zgrabniutki tyłeczek - uśmiechnął się do swoich myśli. Nigdy już nie zapomni ani tych bioder, ani ud, ani innych czarodziejskich miejsc... Podobało mu się nawet to, że zachowała jakby dziewczęcą wstydliwość...
   Potem przyjechały dzieci. Pierwszy był Grześ. I nawet dobrze, bo chciał z nim tak po męsku porozmawiać. Grześ się ucieszył - to fantastycznie! Pytanie "kto to?" padło z jego ust znacznie później. Cieszył się szczęściem ojca zawierzając mu we wszystkim jak zwykle - jego ojciec nie mógł zrobić nic niewłaściwego! Później stwierdził, że tato wysoko mierzy, ale to dobrze, najważniejsze, aby oboje byli szczęśliwi. Powiedział synowi szczerze o swoich obawach.
- Tato, pluj na to! To musi być fajna babka. Ona wie, co robi, co mówi. To nie jest siusiumajtka, której się przypadkiem przewróciło się w głowie! A co to? Musisz się po jej świecie pętać? W nasz świat ją wprowadzisz. Będzie dobrze!
- Wstydzę się trochę przed zięciami... Nie będą się śmiać ze starego?
- Wcale o tym nie myśl. Dbaj o siebie. A po za tym - jeśli jeszcze o tym nie wiesz - to zięciów też masz fajnych!
- A w razie "jakby, co", to będziesz świadkiem na moim ślubie?
- Już się oświadczyłeś? Kiedy ślub? Bo wiesz... Egipt przede mną...
- Ani mi się waż!
- Już się ważyłem, ale nie wiem, czy mnie puszczą, czy może tego mego kumpla...
- Powinienem przed tobą postawić sprawę jasno: najpierw ślub, czworo dzieci a dopiero potem, po odchowaniu maluchów takie wojaże.
- Nie pociąga mnie małżeństwo. Wolę wolne związki. Nie chcę przynależeć do jednej kobiety...
- Nie wiesz, co tracisz. A tylko co Nineczka chwaliła mnie, że dobrze wychowałem dzieci... Wcale cię nie wychowałem.
- Wychowałeś, wychowałeś! Jestem porządnym, uczciwym człowiekiem, żyjącym w wolnych związkach z różnymi kobietami.
- Grześ, nie tak cię uczyłem.
- Widocznie nie spotkałem jeszcze tej mi przeznaczonej.
Później przyjechały córki z mężami i dziećmi, a Grześ na ucho każdemu dorosłemu powiedział, że "tatko jest prawie zaręczony". Rzucono się z powinszowaniami, córki, tak samo jak Grześ, cieszyły się, że ojciec znalazł sobie kobietę. Było dużo szeptania i zmawiania się po cichu.
Późnym wieczorem, kiedy "najmłodsza młodzież" poszła spać, w salonie odbyła się formalna narada. Przede wszystkim ojca trzeba ubrać super modnie, ostrzyc i uczesać inaczej, a najważniejsze to to, że ma zapuścić trzydniowy zarost - zadecydowały dziewczęta.
- Jakoś wasi mężowie nie chodzą nieogoleni! - zbuntował się. - Akceptuję nową fryzurę i jakieś porządniejsze jeansy. I na tym koniec.
- O, co to, to nie! - zaprotestował Damian, mąż Justysi. - Tu się z ojcem nie zgadzam. Dziewczyny mają rację i co do zarostu, i co do stroju. A co ojciec zrobi, jak trzeba będzie do teatru? Ojca garnitur jest raczej leciwy! Tu potrzebna szybka zmiana.
- I w brydża musi się ojciec nauczyć grać- dorzucił Patryk. - Prawie wszyscy lekarze grają.
-Bogu dzięki ja nie lekarz. Ale w brydża grywałem jeszcze w technikum. Musiałbym sobie przypomnieć, tak na wszelki wypadek. To się może przydać.
- Możemy zaraz zrobić roberka...
- Ani mi się ważcie! - przystopowała wszystkich Justysia.
Droczyli się z ojcem, wybuchali fontannami śmiechu. Patrzył na nich i cieszył się, że są taką zgraną rodziną. Cóż by zrobił sam, bez tych dzieci? Kim by był? Znalazł dogodny moment, by jeszcze raz powiedzieć na ucho Grzesiowi, jak bardzo źle robi nie zakładając rodziny, ale ten tylko uściskał ojca i poklepał z uczuciem po placach. Co za wspaniały wieczór! Lubił, jak byli wszyscy. Lubił ten gwar i radość, jaką zawsze promieniowali. Czuł się z nimi zjednoczony, nie mógłby bez nich istnieć!
- Tak bardzo was kocham, a prawie nigdy tego nie mówię! - powiedział w pewnym momencie.
Dopiero spowodował wybuch radości, uścisków i całusów! Ale gdy trochę się uspokoili dodał jeszcze:
- I nie myślcie, że dam z siebie zrobić jakiegoś przebierańca! Nowe portki, nowy garnitur, ze dwie koszule i starczy!
- Buty! Fryz! Nie odpuścimy ci, tatku! Fryz i zarost są najważniejsze! Chłopaki, pomóżcie przekonać tatę!
Wiedział, że i z zakupami będzie problem przez ten jego wzrost, ale w Białymstoku już był sklep dla "tyczkarzy" z możliwością dopasowania długości rękawów i nogawek. Później do kupienia już został tylko pierścionek, nie chciał przy dziećmi, tylko sam. To miało być według jego gustu, a nie najnowszej mody! Od fryzjera wyszedł ogromnie niezadowolony, mimo, że córki twierdziły, iż jest super dobrze.
- Za stary jestem na takie coś - marudził. Z lustra patrzyła na niego zupełnie obca twarz!
- Tatku, ty z wiekiem przystojniejesz! - zachwycała się Justysia.
Przypadkiem na wystawie zobaczył brązowy kapelusz, który od razu wpadł mu w oko.
- Tato! Nie tu! To jest lumpeks!
Wszedł zdecydowany kupić jeśli tylko będzie dobry. Był. Justysia dosadnie okazywała swoje niezadowolenie, ale ani myślał jej słuchać. Kazał sobie zapakować.
- Nigdy nie byłeś tak uparty! - burzyła się jeszcze w samochodzie.
- Córcia, on jest ledwie noszony. A po podwórku też muszę w czymś chodzić. Będę prawie jak Bogart w "Casablance"! A jak go trochę odświeżę, to będzie nawet "kościołowy"!
Po tych słowach oboje roześmieli się serdecznie.
- Nie wiedziałam, że ty takie filmy oglądasz!
- Przecież muszę się podciągnąć. Tylko żebym nie musiał Dantego czytać, bo nigdy go nie lubiłem! Ty wiesz, że ja w swoim życiu obejrzałem tylko jedną operę? W teatrze byłem parę razy... Ale po prawdzie to ten film oglądałem niedawno z wami, nie pamiętasz?
- Widzę, że się naprawdę przejąłeś.
- Jak będą przy mnie gadać, to przynajmniej chcę wiedzieć o czym.
Na chwilę obecną przejmował się tylko ...spowiedzią! Musiał iść do spowiedzi i przeżywał to, no bo jak może obiecać poprawę, skoro wcale na poprawę się nie zanosi, a na jeszcze większe grzeszenie! A po za tym znał się z każdym księdzem, w szczególności z proboszczem, u którego wypadło mu się spowiadać. Proboszcz, choć niedosłownie, ale pogroził mu palcem, a za pokutę miał jak najszybciej finalizować ślub. Pozostał z nieodpartym wrażeniem, że proboszczulek popatrzył na niego z zazdrością....
Na cmentarzu widział Nineczkę z daleka i gdy skłonił jej głową, odpowiedziała, a dopiero później zauważyła nową fryzurę i aż rękę podniosła do ust zasłaniając uśmiech. "No to się wygłupiłem" - pomyślał. Jednocześnie wiedział, że jeśli wróci do dawnego uczesania – dopiero zrobi z siebie pajaca!!! Wszystkie te drobiazgi przestały mieć znaczenie, kiedy wreszcie przyjechała. Już na podwórku tulili się do siebie w szalonym wirowaniu, gdy ja chwycił na ręce! A co mu tam - niech patrzą! Niech wszyscy patrzą! Cała wieś! Była taka śliczna! Tak cudnie wyglądała! Dla niego! Ale gdy już od nowa oswoił Nineczkę z sobą i domem, powiedział, że musi wyjechać na godzinkę (wcale nie miał pewności, czy zdąży w godzinę!).
- To się dobrze składa. Prześpię się trochę, bo jestem po bardzo trudnym dyżurze, nie musisz się wcale śpieszyć.- Tak go uspokoiła. Jeść nie chciała. - Zrobimy sobie gorącą kolację.
- Może przy świecach? Nigdy nie jadłem kolacji przy świecach...
- Ty tu rządzisz! - odpowiedziała łobuzersko puszczając oko.
Pojechał najpierw do Łap, bo było bliżej. U jubilera nic go nie zachwyciło i pojechał do Białegostoku. Znalazł pierścionek z dużym zielonym kamieniem, oszlifowanym prawie na kwadrat, z piękną wypukłą górą. W Łapach były podobne w wianuszku z diamencików, a może cyrkonii. A tu bez tych dodatków. Pierścionek był bardzo drogi i Krzysztof robił przez chwilę rachunek finansowy, by się nie przeliczyć, przecież zaraz szykowały się nowe wydatki i być może ślub! Jednakże bardzo chciał go kupić. Czy to ważne, że Nineczka ma inny kolor oczu niż pierścionek w zamyśle zaręczynowy? A może to nie jest właściwy kolor na zaręczynowy? Kupił.
Zaraz potem wstąpił do kwiaciarni. Czerwone róże. Ale ile? O matko! Nie kupował w życiu kwiatów! Ani razu! Nie licząc tych na cmentarz...
- Ma być tyle róż, ile mi się jednorazowo zmieści do ręki - powiedział blond-panience. A ręce miał duże. I dziewczyna uszykowała mu piękny i duży bukiet. W Łapach by takiego nie dostał. Kazał kwiaty zawinąć w kilka papierów, bo musiał jakoś je ukryć na pierwszą chwilę. Potem, już u siebie zmienił zdanie i zostawił kwiaty w garażu w wiadrze z wodą. W ten sposób mógł wrócić do domu jak gdyby nigdy nic.
Nineczka już nie spała, nawet rozpaliła w kominku, czym najbardziej zdziwiła Krzysztofa.
- Och, byłam harcerką! Jak ci poszło? Wszystko załatwiłeś?
- Mam nadzieję, że tak. Świece też kupiłem. A tu są lichtarze i biały obrus - kolejno wyjmował z szafy i układał na skraju stołu.
- Sprzeciw, wysoki sądzie! - z bardzo srogą miną powiedziała Nineczka, a on nie zrozumiał w pierwszej chwili, co ma na myśli.
- Przecież nawet mnie nie pocałowałeś!
Miała rację! Był znów tak zdenerwowany planowanymi oświadczynami, że zapomniał...
- O, moja droga! To raczej ja powinienem być niezadowolony- przecież powinnaś mnie witać na progu domu, a ty nic! To ja zgłaszam sprzeciw - przekomarzał się. - Musisz trochę poczekać - dodał poważniej - najpierw wezmę prysznic i chyba do tych świec to się przebiorę - jak myślisz?- ale na wszelki wypadek cmoknął ją w czubeczek nosa.
- Czy ja też?
- Nie znam się. Musisz sama wiedzieć. Którą chcesz łazienkę? Bo ja tę większą!
- Łobuz!
Stał na dole i czekał. Zdążył nakryć do stołu i ustawić świece. Dopiero teraz uświadomił sobie, że w całym domu nie ma odpowiedniego wazonu na kwiaty! Największy, w jakim dziewczynki ustawiały gałęzie bzu, został zbity ponad dwa lata temu. Inny duży "sam się potłukł" w czasie ostatniego remontu. Ale "obciach"! - tak jeszcze pomyślał i już zobaczył Nineczkę.
Z różnych filmów wiedział, że mężczyźni oświadczają się zazwyczaj w trakcie takiej kolacji. On nie mógł czekać. Napięcie było w nim tak wielkie! Słyszał w uszach szum własnej krwi i cały trząsł się jak - nie przymierzając - jakaś galareta na Wielkanoc! Nie mógłby nawet szklanki z herbatą przynieść!
Nineczka zatrzymała się u szczytu schodów i też patrzyła na niego. Miała na sobie śliczną suknię całą z koronek, z mnóstwem falbanek i zakładek, i z głębokim dekoltem, jasnozieloną, prawie białą, śliczną! A na nogach miała najprawdziwsze szpilki! Włosy upięła tak, jak nigdy dotąd, odsłoniła wysokie czoło i piękną szyję. Wyglądała oszałamiająco! Aż mu tchu brakowało, gdy tak na nią patrzył!
- Cóż za entre! - powiedział mimo woli i podniósł kwiaty na wysokość piersi, jakby się nimi osłaniał.
Wcale nie pamiętał, jakimi słowami poprosił ją o rękę.
Najważniejsze, że usłyszał jej "tak" mimo "roztętnionych koni w skroniach". Mało co, a by zapomniał o pierścionku. Szampan był odpowiednio schłodzony, udało mu się otworzyć bez głośnych wystrzałów i rozlewania. Tego dnia alkohol, wprawdzie słaby, był mu wyjątkowo bardzo potrzebny, ciągle jeszcze nie mógł opanować drżenia rąk. Widział, że Nineczka, mimo pozorówspokoju, też była bardzo przejęta. Daleko później, nocą, powiedział coś, co z całą pewnością było niezwykłe, co musiało być wierszem. A gdy poprosiła - powtórzy bez wysiłku, wodząc rękoma po jej ciele, jakby akcentował każde słowo. Pamiętał? Ułożył to wcześniej?

Za ciasnym murem gorsetu
w chłodnym objęciu jedwabiu
czekają na wieczór stęsknione

Na spotkanie z ciepłem
lekkim drapaniem zarostu
który z czekania wyrósł

Na wolność i podziwianie
na dotyk, który je odkryje
i w posiadanie obejmie

Na oddechu wstrzymanie
kiedy zakwitną rumieńcem
kiedy je w dłonie wezmę*
---------------------------------------
Następne dni do ślubu były nieco szalone. Wszystko działo się dla Krzysztofa za szybko. Nie był zwyczajny takiego szalonego ruchu, wiru, jaki go przez najbliższe miesiące otoczył. Spotkania z rodziną Nineczki, jej dziećmi, jego dziećmi... Pojechał nawet do najstarszego brata swojej Marysi, niech wiedzą i nie będą zaskoczeni. Ślub.. mikołajki, święta - jak wirujący sen, gubił się w tym. Chciał ciepłego dotyku Nineczki, chciał jej oddechu na swoim sercu, chciał wspólnych dni i wieczorów przy kominku... Gdzie się to podziało? Ktoś przyjeżdżał, wyjeżdżał, sama Nineczka była w ciągłych rozjazdach, mówiła, że aż tak często to jej nigdy nie wzywali do szpitala. Z jakiegoś nieznanego powodu prawie nie pisał wtedy wierszy. Nic mu się samo w wiersz nie układało. Dopiero mrozy i śniegi, jakie przyszły pod koniec stycznia zatrzymały napływ gości, powstrzymały wszelkie rozjazdy-wyjazdy - miał Nineczkę dla siebie... Może nie do końca, bo przecież cała okolica wiedziała, że Nineczka jest lekarzem i prawie codziennie przychodziło kilka osób po pomoc.
- Czy jak byłaś u brata, to też miałaś po kilku pacjentów dziennie? - dopytywał się.
- Zawsze. Może nie aż kilku, ale z niektórymi to się wręcz umawiałam i nadal tak jest.
Jeszcze w marcu i kwietniu łudził się, że będzie miał Nineczkę bardziej dla siebie. Pudło! Zaczęły się odwiedziny Nineczki znajomych i przyjaciół, a w maju to już był wręcz najazd. Któregoś razu było tak, że jego Madzia wraz z rodziną nie miała gdzie spać. Wściekł się wtedy, ale nic nie zrobił. Irytowały go też maniery niektórych gości. Był wśród nich (chyba) lekarz, który nawet w domu do posiłku nie zdejmował czapki baseballówki. I była (chyba) małżeńska para, która mówiła niesamowicie wulgarnym językiem. Krzysztof usiłował to znosić ze stoickim spokojem, nie robiąc uwag ani nie naprzykrzał się Nineczce z żalami. Liczył, że to się w którymś momencie skończy. Ruszyło go, gdy nie mogła (w kwietniu) jechać z nim na urodziny wnuczki, o których wiedziała wcześniej, przyjęcie było zapowiadane i uzgodnione. Jeszcze jakoś to zniósł. Ale nie mogła być w maju na uroczystości komunijnej jego wnuka! Nie tak miało być! Nie tak! Poczuł się jak zbity i odtrącony pies. Po co mu było to małżeństwo? Doświadczał przykrości i tak wielkiego bólu, a wszystko przez ukochaną kobietę! Nie tak miało być! W czasie tego przyjęcia poczuł się źle, miał zawroty głowy, chwilami jakby głuchł, nie słyszał rozmów wokół siebie, nie wiedział, gdzie jest, czuł, że się rozsypuje. Wyszedł zza stołu na balkon. Czepiał się ścian i poręczy. Połknął nakazane na taką sytuację tabletki i stał oparty o ścianę czekając na ich błogosławione działanie. Ale kolana mu drżały, jakby nie na własnych nogach stał. Na balkon wychodzili również palacze papierosów. W ten sposób trafił się mu Sergiusz, brat Patryka. Najpierw spytał go, czy umie trzymać język za zębami. A potem poprosił o przysługę. Sergiusz zawiózł go na pogotowie. Lekarzem badającym był kolega Nineczki, który już dwa razy był w domu Krzysztofa, ale tu go nie rozpoznał, a przynajmniej nie dał tego odczuć. Zrobiono mu jakieś podstawowe badania, zaaplikowano leki, a w końcu położono pod kroplówką. Sergiusz dowiedział się, że Krzysztof będzie "do odbioru" za około dwie - trzy godziny. W ostatniej chwili Krzysztof jeszcze raz przykazał mu dochowanie tajemnicy. O tym, że lekarz nazwał go nieodpowiedzialnym smarkaczem nikomu nie powiedział, a na pozostanie w szpitalu się nie zgodził. Po powrocie Sergiusz rzeczywiście coś tam musiał nakłamać, bo nie był to moment na sianie niepokoju, a później jak gdyby nigdy nic odebrał Krzysztofa i przywiózł do Madzi. Tu gościna przeszła już w inną fazę (alkoholową) i Krzysztof się zmartwił, jak wróci do domu, bo za kierownicę to już się z całą pewnością nie nadawał. Grześ musiał się jednak połapać, musiał zauważyć, że coś nie gra i to on pojechał z ojcem, a nawet został z nim na noc i na drugi dzień, aż do przyjazdu Niny. Bardzo delikatnie usiłował ojca wysondować, ale ten "nie otworzył się".


Część 4.

Sergiusz na drugi dzień opowiedział wszystko i dokładnie Madzi, a potem powtórzył to Justysi i Grzesiowi. Obawiał się odpowiedzialności za życie starszego pana. A dzieci natychmiast zawiązały koalicję przeciwko Nineczce. Na razie polegało to na tym, że dzień dnia któreś z nich było u ojca i wyjeżdżało bardzo późno albo i całkiem rano. Justyna chciała prosto w oczy powiedzieć Ninie, by ograniczyła do absolutnego minimum zapraszanie do domu tylu obcych, bo to ojca męczy, że przestał się czuć jak u siebie. A na weekendy to już wcale niech obcych nie zaprasza, bo to jest także ich rodzinny dom, i też chcą się tu czuć jak u siebie, chcą przyjeżdżać tu z dziećmi, a nie usługiwać jej gościom, jak to się już kilka razy zdarzyło. Jeśli chce - to niech zaprasza swoje dzieci i wnuki - proszę bardzo. Ale nie obcych. Grzegorz ostro zaprotestował. Uważał, że tym dopiero by zraniła ojca! Dość ma przykrości przez żonę - niech ich nie ma chociaż przez dzieci.
   Krzysztof o tych rozmowach nie miał najmniejszego pojęcia.
   Koalicja - koalicją - ale zdrowie ojca było najważniejsze. Do lekarza. Powiedział, że już był u lekarza i na razie nic więcej robić nie musi. W każdym razie żadnych szpitali na horyzoncie. Dzieci wiedziały, że ojciec traktuje pobyt w szpitalu jak pogwałcenie wolności osobistej, swobód obywatelskich, niemal jak niewolę. Nie da się zniewolić! Nie chciał. Nie dał się przymusić. Lekarz nie zalecił dodatkowych badań, on nie będzie wychodził przed szereg. Nie i już. I tak dłużej nie pożyje, niż mu Pan Bóg zapisał.
Krzysztof o wielu rozmowach dzieci nie miał najmniejszego pojęcia. Jego świat był teraz szary i przykry mimo wybuchu wiosennej zieleni, mimo kwiatów i śpiewu ptaków. W tym roku kwitły już niektóre drzewka w nowym sadzie, ale i ten sad został mu odebrany przez napływ gości Nineczki. Jego ulubiona ławeczka, którą sam z takim pietyzmem tej zimy wykonał została zawłaszczona przez przyjezdnych. On więcej czasu spędzał z panią Irenką (kobietą do wszystkiego) niż ze swoją żoną. Od niej dowiedział się, że Nineczka planuje powrót do kliniki na pół etatu i praktykę prywatną... Zastanawiał się, co gorszego jeszcze może go spotkać? Już i tak widział na ustach sąsiadów złośliwe uśmiechy. Początkowo myślał, że mu się zdawało, w końcu jeden ze znajomych odważył się na jawną kpinę. Stał się wsiowym pośmiewiskiem! Nie wyobrażał sobie rozmowy, takiej męskiej i stanowczej, z Nineczką. Był potwornie zgnębiony i z dnia na dzień także pod względem fizycznym czuł się coraz gorzej...Miotał się. W jego myślach był jeden wielki chaos.
Wreszcie trafiło się takie popołudnie, że nie było znajomych, pacjentów, pani Irenki i nawet dzieci Krzysztofa. Za to Nineczka tonęła w papierach, przywiozła ze sobą torbę książek, denerwowała się, że komputer tak wolno chodzi... Przygotowywała jakieś wystąpienie, referat czy odczyt, już nie wiedział co. Zaniósł jej na pięterko kawę i nawet mu nie podziękowała... Czy to jest naprawdę jego żona? Co się z nimi stało? Zabrał się do sadu, bo co i raz wymykała mu się jakaś łza, a on bardzo się tego wstydził nawet przed samym sobą. Chodził jak błędny po sadzie. Patrzył na drzewka i ich nie widział... Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Nie wiedział co ma zrobić. Właśnie - musi poczuć się mężczyzną i podjąć decyzję. Koniec tego miotania się!
Wrócił do domu i zajął się kolacją. Ostatnio dzięki pani Irenie nabrał wprawy w robieniu lekkich sałatek z dodatkiem białego mięsa z kurczaka lub indyka. Nineczka zazwyczaj chętnie je jadła. Zeszła na dół jak już sprzątał naczynia i puszki, a sałatka "przegryzała się" w lodówce.
- Skończyłam ten referat - oznajmiła siadając przy kuchennym stole. Wydawała się być zadowoloną.
- Doskonale - chciał być pogodny, ale głos zabrzmiał niezbyt radośnie.
- I chciałam z tobą porozmawiać.
- O? A o czym to?
- O nas. Strasznie się ostatnio mijamy.
- Nie zaprzeczę.
- Coś trzeba z tym zrobić.
- Zróbmy to jak najszybciej! - zgodził się "w ciemno". - Tylko co? - wytarł do czysta stół i usiadł naprzeciwko Nineczki. Ściereczkę ciągle trzymał w dłoniach.
- Najazd gości z mojej strony już się skończył. Kto miał być - już był i nowych zaproszeń nie będzie. Kończę też pracę na Akademii i to mojej ostatnie wystąpienie, dlatego jest takie ważne. Planowałam sprzedać mój białostocki dom, ale jestem w kropce. Profesor Marciniak wyjeżdża na dwa lata do Stanów i jest prośba, bym przez ten czas była ordynatorem i przejęła jego prywatną praktykę. Propozycja jest szalenie kusząca. Nie dałam jeszcze odpowiedzi, obiecałam się zastanowić. Ale na dobrą sprawę musiałabym pobyć ze dwa-trzy tygodnie w Aninie, bo... To wszystko wprowadza galimatias także w twoje życie. Obiecałam sobie przez te pierwsze pół roku małżeństwa wszystko poukładać, a nic nie udało mi się zrobić... Już mam dobrego kupca na dom i to bez pośredników, ale nie mam pewności...
- Nie spiesz się. Dlaczego miałabyś sprzedawać dom? Gdy przyjdzie zima nie będziesz mogła stąd dojechać do kliniki... Już lepiej wynajmij go jakimś lekarzom z zachowaniem sporego kąta dla siebie.
- To akceptujesz moją pracę w klinice?
- Nigdy w ten sposób nie stanę na twojej drodze. Nie wiedziałaś o tym? Ja mogę w każdej chwili odejść na niebieskie pastwiska, co będziesz tu robić? Nie wybaczysz sobie wtedy sprzedania domu. A tak będziesz miała kontakt ze swoimi pacjentami, mówiłaś, że jesienią będzie grupa młodych Szwedów, a aż tak wielu lekarzy nie ma, by się nimi opiekować...
- Jako ordynator i tak bym nie mogła.
- Musisz mieć dobrego zastępcę, żebyś nie ugrzęzła w papierach. Pamiętaj o tym i to mi obiecaj...
O matko - tak prosto? Parę zdań i zniknęły wszystkie problemy? Taka łatwizna, a tyle czasu wewnętrznej szarpaniny? Jednak zadra została - nie zauważyła tego zdania o niebieskich pastwiskach... Czyli dopuszcza taką możliwość, nawet nie zaprzeczyła... Pomyślał, że nic więcej nie może dla Nineczki zrobić. Ustąpił jej już tyle pola, że po za tym jest tylko przepaść... Teraz jej ruch. Nie słowa, tylko czyn... Nie miał w planach żadnego tam obrażania, ale wyłapywał wszystkie niezręczności żony jak magnes metalowe opiłki. Siedziała na przeciwko niego taka piękna, cała w loczkach i uśmiechach, ale widział zmęczenie czające się w kącikach oczu i nowej zmarszczce koło ust... Po co jej ta praca? Nie mają co jeść? Niech młodzi lekarze się wykazują, oni też czekają na swoją szansę! A dla ich małżeństwa, dla nich obojga, dwa lata to strasznie dużo. Przynajmniej w ich wieku!
- To mówisz na dwa lata - powtórzył do swoich myśli.
- Długo? Nie chcesz? Może nie zgodzę się, co?
- Ale przecież chcesz.
- Bardzo.
- To nie ma się nad czym zastanawiać. Dla ciebie to wyzwanie. A my będziemy znów jak narzeczeni.
- Co masz na myśli? - była zaskoczona, a może troszkę wystraszona?
- Zadzwonisz, że przyjedziesz za godzinę i aż na dwie albo trzy godziny, i będziemy się cieszyć, że choć tyle mamy dla siebie. Ale coś ci opowiem.
Jeszcze chodził do technikum, gdy do jednego z sąsiadów we wsi przyjeżdżało starsze małżeństwo na wakacje. Jakaś rodzina. Choć starsi i pochyleni wiekiem - trzymali się całkiem dziarsko i Krzysztof widział ich wiele razy, jak przemierzali polne ścieżki, jakieś dróżki. Często trzymali się za rękę lub pod rękę, zawsze ku sobie zwróceni, zawsze coś sobie opowiadający. On miał stary i zniszczony chlebak na ramieniu, a ona zazwyczaj duży słomkowy kapelusz i jakiś szal, który pomagał utrzymać kapelusz na właściwym miejscu. Wtedy myślał, że to takie wyjątkowe małżeństwo, że rzadkość. Jakoś tak zwrócił większą uwagę na swoich rodziców - też tacy byli, nie chodzili dla przyjemności na spacery, to prawda, ale ich wzajemna życzliwość była równie ogromna. Mniej rozmawiali. To też pamiętał. Ale często byli zwyczajnie tak urobieni, tak naharowani, że już i sił na rozmowę brakło. W tych jeszcze wcześniejszych latach, gdy kolejno umierało jego małe rodzeństwo - byli dla siebie wyjątkowym wsparciem. Pamiętał to. Był najstarszy... I teraz on z Nineczką. Ona się też będzie tak zapracowywać, już wiedział, że niczego nie odpuści, nic nie będzie działo się przypadkiem, osobiście wszystkiego będzie musiała dojrzeć...
- Boję się, że nasze bycie razem skróci się do niedzielnych popołudni, kiedy to moje dzieci już wyjadą po weekendzie na wsi do miejskich mieszkań. I jeszcze pomyśl tak: czy nie masz dość chleba? Czy te lekarskie kontakty są rzeczywiście ponad wszystko? Ważniejsze od nas? Albo tak samo ważne? Co zyskujesz, a co tracisz zostając w klinice? To jest twój rachunek sumienia. Beze mnie!
Siedziała milcząca i smutna z oczami gdzieś za oknem.
- Boję się, że nigdy nie pójdziemy razem na taki spacer. - Powiedział delikatnie dotykając końcami palców jej twarzy i wstał. - Przejdę się. Sałatka jest w lodowce. - Nie dbał o ścierkę zostawioną na środku stołu.
Przez kilka dni w napięciu czekał na ostateczne słowa. Nie powiedziała, jaką podjęła decyzję, czyli że ciągle się wahała... Za to Madzia już któryś raz z rzędu przypominała mu po wyjeździe nad morze. Zamówiła pokoje w Jastrzębiej Górze, dwa razy pytała Ninę, wczesną wiosną i nieco później, czy pojedzie z nimi, wręcz ją namawiała do wyjazdu. Nineczka stanowczo odmówiła. Na dwutygodniowy wyjazd to nie może sobie pozwolić, nawet nie ma mowy! Madzi było przykro i powiedziała rodzeństwu, że więcej o nic nie poprosi.
- Po co ona w ogóle wychodziła ponownie za mąż? - zastanawiał się głośno Grzegorz. - A taka wydawała się do rzeczy...
- A mnie się wydaje, że jest coś, o czym nie wiemy, coś, co powoduje, że ona jest taka jakby wbrew sobie.
- To bardzo naciągane myślenie - nie uwierzył Grzegorz.
Krzysztof, przymuszony przez Madzię, najpierw we własnym sadzie łapał opaleniznę, jakoś mu było głupio chodzić w "nie całkiem długich spodniach", jak nazywał takie ledwie przykrywające kolana. Po kilku dniach zaakceptował zmianę i nawet polubił być lekko ubrany.
Zbliżały się imieniny Nineczki i dzieci Krzysztofa chciały wiedzieć, co z tym fantem zrobić. Nie miał pojęcia. Zimą złożyli kilka wizyt rodzinie Nineczki, ale do Krzysztofa tylko raz wpadł Stanisław i to tak na roboczo. Na żadne uroczystości rodzina żony jego, Krzysztofa, nie zapraszała. Przypuszczał, że Nineczki też, ale wcale nie był tego taki pewny, bo Nineczce parę razy wyrwało się, że najpierw gdzieś tam była, niby żeby "to mieć za sobą", a dopiero potem jechała do Krzysztofa.
- Nie martw się, tato. My wszystko załatwimy i to przed czasem. Po prostu się nie martw!
I urządzili imieniny na tydzień przed właściwą datą, ku ogromnemu zaskoczeniu Nineczki. Może nawet by i nie przyjechała, ale postraszyli bezczelnie zdrowiem ojca. O przyjęciu nikt się słowem nie zająknął. A prezent dostała taki, że palce lizać, bo złożyli się na srebrną biżuterię, jedynie Krzysztof chciał oddzielnie, bo umyślił sobie już wcześniej, że do tamtego zaręczynowego pierścionka dokupi stosowną bransoletkę... Była zaskoczona i jakby nie do końca uradowana.
- No wiesz, nie zwykłam obchodzić imienin, tyle tylko, co w pracy... Ale tam - to jakby z obowiązku.
- Tak właśnie myślały moje dzieci. Ja zresztą też. A dla nas wszystkie takie uroczystości są ważne. One także scalają rodzinę. - Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale połapał się, że wypowiedź może zabrzmieć jak przygana albo lekcja i dał sobie spokój.
Później dowiedział się, że nigdy nie dostała laurek od swoich wnuków, nigdy nie mówiły jej wierszyków, nie mówiąc już o "programie artystycznym”, z jakim wystąpiły wnuki Krzysztofa, łącząc na ten dzień siły. Była autentycznie wzruszona... I zdradziła, że "zaręczynową" sukienkę przywiozła jej pani Irenka, bo jak powiedział wtedy o tych świecach, to coś ją tknęło i sprawdziła w lodowce - szampan się chłodził. Dodała, że strasznie jej przykro, ale jeszcze przez jakiś czas tylko tak z doskoku będą razem, ale to jest naprawdę konieczne, także dla niego. Czyli klamka zapadła. Nie okazał ani cienia niezadowolenia. Tańczył z nią, przytulał, kochał... z gębą pełną uśmiechów. A głupie serce wyło jak wilk do księżyca!
Przypomniał, że niedługo wyjeżdża nad morze.
- Miałam nadzieję, że razem ze mną. Życie pisze zupełnie inny scenariusz i na dodatek co chwila go zmienia. Ale kochaj się ze mną tej nocy jak nigdy, nigdy wcześniej... Chcę być twoja bardziej niż zwykle... Czasem tęsknię będąc w ciebie wtulona... do ciebie.
Słowa jak na Nineczkę bardzo niezwykłe...
A on zrobił, co mógł. Przyszła do niego jakaś inna. Była drżąca i jakby zziębnięta, mimo upalnej nocy. Inaczej reagowała na pieszczoty. Tuliła się do niego z bezradnością dziecka, a nie namiętnością kobiety. Zupełnie go to ogłupiło. Kiedy chciał zaprzestać pieszczot - błagała "nie odtrącaj mnie" - przecież nie odtrącał! Tej nocy płakała w jego ramionach jak nigdy dotąd, a on nie rozumiał, co się stało, bo obdarował ją najpiękniej jak umiał. Zresztą sama mu wtedy powiedziała, że ma za męża kochanka wszechczasów.
- To nie ja - tłumaczył się zawstydzony. - To nasza miłość. Kocham cię przeogromnie, tak bardzo, że tego i wypowiedzieć nie potrafię! Nigdy, nigdy tak nie kochałem! Nie wiedziałem, że można tak bardzo! Kocham cię bez początku i bez końca... Jesteś w każdej mojej myśli... Jesteś moim sercem, jesteś w każdej kropli mojej krwi... Jesteś moim oddechem...Jesteś moim życiem...
Kochali się jeszcze raz...
W kilka dni później Justyna przyjechała go spakować, a ponieważ doskonale znała ojcowską garderobę, więc zawczasu dokupiła mu to i owo, zaczynając od torby podróżnej z kółeczkami. W głębi duszy była wściekła - gdzie była Nina? Nina była oczywiście w Aninie. I nikt nawet głośno nie wymówił jej imienia. Natomiast Grzesiek przy pożegnaniu mimo woli powiedział :
- Tatku, nie przejmuj się. My zawsze jesteśmy z tobą!
- Synku, jest dobrze! Ożeń się tylko jak najprędzej, bo już nie mogę się doczekać!
Z żoną był umówiony, że to ona będzie do niego telefonować - o wpół do ósmej rano lub wieczorem. Odzywała się prawie codziennie. Morze - morzem, a dzień bez telefonu od ukochanej był jakby dniem straconym. Nawet wnuki widziały, że dziadek robi się czasem jakiś smętny.
Telefonowała, rozmawiała z nim, a on miał wrażenie, że ona płacze i nie mógł przestać o tym myśleć. Za każdym razem wypytywała go o zdrowie, była fala upałów, więc przykazywała mu szczególną ostrożność.
- A ty? – pytał.
- Ze mną wszystko dobrze - zapewniała go radośnie, lecz w jego uszach słowa brzmiały fałszywie.
Po śniadaniu chodzili lub jeździli na wycieczki i pływali statkiem. Po obiedzie zalegali na plaży. Okolica była śliczna, szczególnie lubił głębokie jary schodzące do morza. Bez Nineczki - wszystko bladło.
   Którejś nocy miał dziwny sen. W swoim życiu miewał wiele dziwnych snów, ale ten był jakiś szczególny. W wielkim sadzie pasł krowy. W sadach nie pasa się krów, więc czemu? Był jednocześnie małym chłopcem siedzącym na drzewie i dorosłym mężczyzną pod kwitnącą jabłonią. A między krowami i też pod jabłonią leżała bengalska tygrysica z wyrośniętym młodym kociakiem. Wcale nie zwracała uwagi na krowy i Krzysztof-dziecko wiedział, że musi być świeżo po posiłku. A dorosły Krzysztof bardzo się bal, że tygrysica za chwilę rozwali drzwi domu stojącego na skraju sadu, domu, w którym ukryta jest Nineczka. Drzwi wejściowe były solidne, otwierały się na zewnątrz i prawdopodobnie wytrzymały by napór zwierzęcia (tak myślał we śnie). Były jeszcze drugie drzwi, rzadko używane, dwuskrzydłowe, cienkie i zniszczone przez korniki, prawie siatka, a nie drzwi. Dorosły Krzysztof puścił się biegiem do tych drzwi - a one otwierały się do środka - i usiłował je czymś zabarykadować. Wtedy okazało się, że jednak jest tylko małym chłopcem, niemającym dość siły, by przestawić jakiś mebel... Był przerażony i znów okazało się, że bardziej boi się o siebie niż o Nineczkę. Obudził się upokorzony takim myśleniem i ze zdziwieniem stwierdził, że ma twarz mokrą od łez. Nie mógł już usnąć i w nowym dniu był całkowicie rozbity. Jak mógł myślenie o sobie postawić na pierwszym miejscu? To Nineczka jest ważna, a nie on. Jego życie już dobiega końca. Jak mógł być taki podły we śnie!? Nie pojechał na wycieczkę i nie chciał wyjść nad morze. Madzia była solidnie zaniepokojona. A Nineczka nie zadzwoniła ani rano, ani wieczorem. Tego dnia Madzia kilka razy mierzyła ojcu ciśnienie, aż za którymś razem nie pozwolił. "Ból musi wyboleć" - pomyślał słowami matki. Był przekonany, że coś złego dzieje się z żoną i chciał jak najszybciej do domu. I tego też nie mógł głośno powiedzieć...
- Nigdy więcej nie pozwolę na taką rozłąkę. To jest nieludzkie! - obiecała Madzia w szeptanej rozmowie z Patrykiem. - Nie poznaję swego taty!
Nawet nie udawał, że pobyt nad morzem go cieszy. Był, widział i może już wracać. Madzia usiłowała połączyć się z Nineczką - nic z tego, telefon był wyłączony... Kiedy następnego ranka zadzwoniła - Krzysztof miał wrażenie, że jego żona ledwie mówi.
- Czy coś się stało?
- Jestem trochę zmęczona - przyznała niechętnie.
- Liczę dni do spotkania!
- Ja też!
Bardzo szybko zakończyła rozmowę. Na drugi dzień rozmawiała trochę dłużej, a wieczorem nawet zatelefonowała raz jeszcze.
- Opowiedz mi o swoich imieninach - poprosiła. Nie bardzo zrozumiał. - Jak wygląda przyjęcie i w ogóle... Opowiedz mi o jednym takim typowym przyjęciu.
Opowiedział. Odkąd miał samochód zaczynali od mszy wieczornej, gdzie ksiądz święcił samochody. Nawet, gdy żniwa były w pełni - na to późne popołudnie była przerwa. Z przyjęciem bywało różnie. I w domu i przy ognisku, a ostatnio często grillowali - różnie. Przychodziło kuzynostwo z sąsiedztwa, przyjeżdżał ktoś z rodziny Marysi, potem także "dzieci i dzieci dzieci". Miał dwóch zaprzyjaźnionych sąsiadów - ale oni przychodzili bez żon, teraz jednego już nie ma, bo na cmentarzu... Prawie zawsze były tańce. Czasem wpadał Marian, młody chłopak ze wsi, któremu często "zdarzało" się pożyczać „brykę” od Krzysztofa.
- A prezenty?
Nie, tu nie szło o prezenty. Mężczyźni często przychodzili z flaszką, to wszystko. Śmiał się, że ostatnio to tyle mu nanieśli, że starczyło na cały rok! Tylko dziewczynki mu kupują coś wystrzałowego z ubrania, jak to córuchny! Jakieś koszule, swetry, portki. Któregoś roku to nawet kurtkę skórzaną, tą, co teraz nosi. One i tak zawsze się narobią, te jego kochane dziewczynki. Ale od paru lat kuzynka im pomaga. Zawsze jakieś kuraki pieczone przygotowuje... Opowiadał obszernie z detalami, aż przestała pytać i miał wrażenie, że jakby osłabła, jakby źle się poczuła. Zapytał o to.
- Nie, nie! Ale już i tak muszę kończyć... Powiedz... Pij dużo wody, nie zapominaj. Leki bierzesz?
- Kochanie, no co to za pytania! Oczywiście!
- Niedługo już przyjadę. Na stałe.
- A klinika?
- Chyba ją sobie odpuszczę.
- Ty się źle czujesz!
- Ależ skąd. Liczę dni, Krzysiu...
- Ja też. Okrutnie za tobą tęsknię.
- To dokładnie, tak jak ja...
Miał wrażenie, że coś od niego chciała, że na czymś jej zależało, że znów rosła góra niedopowiedzeń...
Wrócili do domu. Madzia pojechała do siebie, tyle co zdjęcia na komputer zrzuciła i już jej nie było. Za to była Justysia z rodziną i Grzesiek. Nie mógł się doczekać, kiedy wyjadą, pragnął być sam. Nagromadziło się w nim tyle różnych, czasem sprzecznych uczuć! Musiał być sam, musiał to sobie poukładać, przemyśleć. A kiedy wreszcie pojechali - miotał się po domu, nie mógł sobie miejsca znaleźć. Wziął prysznic i dopiero w pościeli, gdzie odkrył zapach żony (czemu wcześniej tego nie zauważył?) przyszło ukojenie. Znalazł w szafie jakiś ciuszek, który pachniał Nineczką intensywniej i usnął z twarzą wtuloną w kawałek szmatki.
Zadzwoniła rano, zaraz po siódmej. Już nie spał, wylegiwał się raczej.
- Kiedy będziesz? Jeśli nie wiesz, to jeszcze dziś do ciebie jadę. Nie mogę ani dnia dłużej! - błagał.
- Nie, nie. Już w tym tygodniu wracam. Sądzę, że w piątek. Najdalej w poniedziałek lub wtorek. Ale mam nadzieję, że w piątek po południu już będę.
- Wyjadę na pociąg. Powiedz, o której.
- To jeszcze chwila. Ale jest możliwe, że ktoś mnie przy okazji przywiezie. Spokojnie. Tak by było najwygodniej. Powiedz, co robisz.
Śmiała się cichutko, gdy opowiedział, jak oddycha jej zapachem.
- Też bym chciał mieć tu taki kawałek ciebie - wyszeptała tak cicho, że ledwie usłyszał.
- A nie mogłabyś tego powtórzyć głośnio i wyraźnie? Nawet przez megafon?
- Jesteś niemożliwy! - znów delikatny, jakby drżący śmiech... - Powiedz, jak mnie kochasz...
- Nie umiem.
- Powiedz, co już kiedyś mówiłeś.
Chwilę milczał, jakby przypominał sobie, i choć pamiętał tamte słowa, powiedział całkiem inaczej:
- Nie wiem jak, prócz tego, że ogromnie... Może nawet każdego dnia inaczej i mocniej, choć to pewnie już nie jest możliwe... Kocham twoje spojrzenie skierowane na mnie, kocham twoje ręce do mnie uniesione, kocham twoje biodra wychodzące mi naprzeciw, kocham gdy krzyczysz i płaczesz z rozkoszy... Kocham, gdy oparta o mnie modlisz się w kościele i gdy zmywasz naczynia bocząc się na mnie, i gdy usycham przez długie godziny bez ciebie... Kocham cię bez początku i końca... Każdego dnia, nawet oddalona ode mnie, jesteś w moich myślach, w moim oddechu i w moich rękach... Jestem w tobie, a ty we mnie... Jesteśmy jedno... Każdego dnia od nowa dziękuję Bogu za ciebie... Za to, że mogę cię kochać... I za to, że kiedy cię dotykam, śpiewasz mi piękniej niż fletnia Pana... niż skrzypce... niż harfa... Kocham cię tak mocno, że to aż boli - zakończył szeptem.
   Słyszał oddech Nineczki. Śpi? Usnęła?
- Och, Krzyś... Kocham cię. - I połączenie zostało przerwane.
Nie dodzwonił się, choć próbował. Był przekonany, że z Nineczką coś się dzieje i zamartwiał się tym. Jakoś go tak tchnęło - pojedzie na cmentarz. Może "pogada" z ojcem? A przynajmniej zrobi trochę porządku na grobie i zapali świeże znicze. Bardzo dawno tam nie był. Wziął do samochodu potrzebne rzeczy. Znicze kupi w miasteczku. Jednak ledwie wsiadł do samochodu - wiedział, że nie powinien prowadzić. Źle się czuł... Zadzwonił do chłopaka ze wsi, Mariana, czasem z nim jeździł. Ale Marian nie odbierał. A, jakoś powolutku pojedzie. Przecież nigdzie nie musi się spieszyć. W zasadzie to jednak chciałby aż do Białegostoku, zobaczyć, w jakim stanie jest gospodarstwo Nineczki, czy trawnik wykoszony, czy kwiaty podlane, chociaż te w doniczkach! Podtekst był całkiem inny, lecz Krzysztof nawet przed samym sobą nie chciał się do tego przyznać: wybadać panią Irenkę. Może ona ma więcej wiadomości o Nineczce. W takim stanie nie odważyłby się jednak jechać do Białegostoku. Gdzie może być Marian? Chłopak intensywnie szukał pracy. Nie chciał siedzieć na roli. I dziewczynę miał z Białegostoku…
Kupił znicze i pojechał dalej na cmentarz. Już dochodził do "swego" grobu, gdy telefon zaczął mu śpiewać - oddzwaniał Marian.
- A mnie dziś tak potrzeba do Białegostoku! - powiedział Marian.
- Dojedziesz do mnie?
- Dopiero gdzieś za godzinę, bo muszę tu skończyć, żeby się ojciec nie wściekał. Ale dojadę, już wiem jak. Niech się pan nie wraca, bo to zła wróżba, a mnie zależy. Dobra, to pod cmentarzem za mniej - więcej godzinę. Jeszcze tylko coś sprawdzę i oddzwonię z potwierdzeniem.
Na cmentarzu w odległej części był jakiś pogrzeb. Krzysztof nie zwracał na to uwagi i zajął się swoimi sprawami. Najpierw się pomodlił w intencji wszystkich tu pochowanych członków rodziny. Potem zajął się sprzątaniem. Grób był duży, trzydzielny, pokryty trzema płytami z granitu finlandzkiego kuru grey. Granit niby był szary, ale w słoneczny dzień od jodeł szedł zielony poblask i wtedy granit miał odcień zielonkawy. Krzyż nie pasował do całości, pochodził jeszcze z przed wojny, był również z szarego granitu, jednak inaczej obrabianego. Był stylizowany na sękate drzewo z poodcinanymi gałęziami. Po bokach krzyża były dwie płyty. Jedna była już "zapisana", a druga czekała na...Krzysztofa i następnych odchodzących do lepszego świata. Krzysztof z trudem posprzątał, brakowało mu tchu gdy się schylał, musiał odpoczywać. Przysiadał na ławeczce przy sąsiednim grobie. Obiecywał sobie też tu ustawić ławeczkę, ciągle mu schodziło, najczęściej w domu zapominał...
Pogrzeb musiał się skończyć i ludzie rozchodzili się, wiele osób przy okazji zachodziło na groby swoich bliskich. Krzysztof prawdę powiedziawszy siedział tak sobie, bezmyślnie, odpoczywał. Wymienił kilka ukłonów i siedział dalej patrząc na rozchodzących się ludzi. Gdzieś daleko mignęła mu twarz Stanisława. Miał ochotę z nim pogadać, jednak nie tu, nie w takiej chwili. Skontrolował zegarek na komórce - jeszcze był czas. Nie, nie mógł się skoncentrować na modlitwie, jak to miał w zwyczaju. Czekał, aż większość ludzi opuści cmentarz, ten ruch go rozpraszał.
- O, pan Jabłonowski! Dzień dobry!
Krzysztof rozpoznał sąsiada swego nowego szwagra. Podali sobie ręce.
- Kogo chowaliście? - zapytał Krzysztof grzecznościowo.
Rozmawiali przez chwilę.
- A jak tam żona się czuje? - zapytał tamten na odchodnym.
- Dobrze. Mam nadzieję, że dobrze ... - chciał mówić dalej, ale sąsiad Stanisława mu przerwał.
- Popatrz pan, jak to jest. Miał być tylko mały zabieg, takie niby nic, jak wycięcie woreczka robaczkowego, a tu taka rozległa operacja na otwartym sercu. Dobrze, że się tak skończyło! Jednak lekarz dla lekarza to dużo więcej zrobi! No, to do widzenia, panie Jabłonowski.
Krzysztofowi zabrakło oddechu. Drżącymi, nieporadnymi palcami walczył o tabletkę pod język, szum w uszach narastał, a słońce przysłaniały czarne, wirujące płaty. Gdy Marian go odnalazł - Krzysztof , szary na twarzy pod opalenizną, nie bardzo wiedział nawet jak się nazywa. Był na wpół przytomny i chłopak sam podjął decyzję o tym, że trzeba najpierw do lekarza. W ośrodku zdrowia była kolejka, ale Marian się nie patyczkował, tu podniósł głos, tam puścił do pielęgniarki oko i Krzysztofa umieszczono w pokoju zabiegowym na leżance, a lekarz zaraz do niego przyszedł.
Sam Krzysztof usiłował się wziąć w garść, bo nie dopuszczał myśli o szpitalu, w każdym razie nie teraz, gdy jego Nineczka jest po ciężkiej operacji. Tym razem lekarz był nieubłagany. Natychmiast! Nawet nie pozwoli mu do domu.
- Niech mi pan powie, gdzie Justyna pracuje - poprosił Marian, kiedy lekarz wpuścił go na chwilę do Krzysztofa - a załatwię wszystko tak, by było najmniej boleśnie.
Justysia odnalazła go jeszcze tego samego dnia i pozwolono jej dosłownie na chwileczkę, bo był na takich lekach, że faktycznie zasypiał miedzy jednym a drugim słowem. Zrozumiała, że Nina jest po ciężkiej operacji w Aninie i być może w piątek wróci. Serce się jej krajało, gdy ojcu łzy spływały znacząc mokrymi plamami szpitalną poduszkę.
- Damian - szlochała w mężowską koszulę pod drzwiami szpitalnej salki - przecież oni znowu się miną! Oni całe życie się mijają!
- Nie płacz. Musimy się zastanowić, co teraz Ninie powiemy, gdy zadzwoni. Jak powiemy prawdę, to jej się pogorszy!
- Tato nie zostanie tu długo. Wzmocnią go trochę i wypuszczą. Może nawet i on w piątek wyjdzie.
Wypuścili dopiero w poniedziałek, ustabilizowali go, dostał nowe leki, rwał się do domu.
Natomiast Nina była oszukiwana. Krzysztofowi przez pierwsze dni nie dano telefonu. I kiedy Nina zatelefonowała do Justysi z pytaniem co się dzieje, ta odpowiedziała, że pewnie ojciec zapomniał telefony w samochodzie. Teoretycznie mogło się takie coś zdarzyć. A może ojciec poszedł do sąsiadów i zapomniał wziąć ze sobą komórkę. To też teoretycznie mogło się zdarzyć. Natomiast w czwartek już pozwolono Krzysztofowi na rozmowę z Nineczką pod warunkiem, że będzie bardzo krótka. I chyba właśnie wtedy zaczęła coś podejrzewać, bo znów zadzwoniła do Justysi. Gdzie ojciec jest i jak się czuje - nie dawała spokoju. Na oddziale wszyscy lekarze i pielęgniarki, cały personel wiedział, że w razie telefonu profesor Janiny - o jej mężu ani słowa. Dopiero Grześ coś tam nabajdurzył w sposób, który Nineczkę uspokoił. Krzysztofowi powiedziała, że jednak wróci dopiero we wtorek, że ktoś ją przywiezie, możliwe, że Kacper, syn.
- O, to jak z synem będziesz to już się przestaje o ciebie niepokoić - zapewnił Krzysztof. Pomijając wszystko inne Kacper był wytrawnym kierowcą.
- Opowiedz jak się czujesz - prosiła.
- Ani myślę - żartował. - Jak chcesz wiedzieć, to musisz przyjechać i zobaczyć.
- Już niedługo.
- Twoje szczęście. Bo bym cię porwał z tego Anina jak jaką brankę! Wcale już nie pamiętam, jak wyglądasz! I się okaże, że pierwsza z brzegu kobieta może cię zastąpić!
- Ani mi się waż! Bo oczy wydrapię!
- Jesteś o mnie zazdrosna?
- Niewyobrażalnie! - śmiała się cichutko do słuchawki.
Krzysztof spoważniał.
- Nineczko, kocham cię i ufam bezgranicznie. Ale też jestem zazdrosny. Muszę kończyć. Sąsiad przyszedł.
Tak naprawdę to do salki wrócił inny chory.
Krzysztofa wypisano w poniedziałek. Był dziarski przy dzieciach, nadrabiał miną, udawał bardziej wesołego, niż był w istocie. Gdy został sam - przynajmniej mógł się wypłakać, i płakał niemal na zapas, nie mógł się powstrzymać, łzami usuwał z organizmu wszystkie nagromadzone przykrości, ciężary i smutki. Po tym wybuchu rzeczywiście poczuł się lepiej, jakby był oczyszczony. Uspokojony i jakoś tam już ze wszystkim pogodzony, wyszedł przed dom. Może była pierwsza w nocy? Gdzieś dalej szczekały psy, ale tak bez przekonania, aby-aby. Na chwilę wybuchł gwar młodych głosów. Ptaki. Ciągle coś świergotał, kląskało - pomyślał, że nie nauczył się odróżniać ptasich głosów. A nawet wnuki mówiły, że można przy pomocy komputera... W szpitalu brakowało mu tych głosów, takich zwyczajnych, że aż niezauważalnych. Wieś już pachniała chlebem - zaczęły się żniwa. Prosił dzieci, by odpuściły mu w tym roku przyjęcie na imieniny. Chciał spokoju tylko z Nineczką. Ona po szpitalu też powinna odpoczywać. Miasta kojarzyły mu się z betonem, stalą, nieustannym hałasem i specyficznym niezbyt miłym zapachem spalin. Pora na wypoczynek. Pora na kwiaty i ptaki. Pora na spacery we dwoje. Pora na zwyczajne szczęście. Noc nie była specjalnie ciemna więc przeszedł się jeszcze po sadzie, posiedział chwilę na ławeczce. Na moment gdzieś blisko rozmiałczały się "na ostro" koty i znów wszystko ucichło. Jak dobrze być w domu!
Nieco później usnął zupełnie uspokojony z ciuszkiem żony przy policzku.
Obiecał sobie, że żadnych wyrzutów z powodu "tajemnic sercowych", tylko uśmiech i tylko miłość. W zasadzie przecież rozumiał, dlaczego była ta tajemnica!
Przyjechali! Natychmiast wyszedł przed dom. Uśmiechała się do niego przez otwarte okno. Była trochę blada. Otworzył drzwi samochodu i czekał aż wysiądzie. A potem długo trzymał w ramionach kołysząc delikatnie. Nie objęła go, obie dłonie trzymała przy piersiach, a on wiedział, że osłania w końcu jeszcze całkiem świeżą ranę.
- Nareszcie jesteś - szeptał całując jej włosy i twarz.
Kacper spieszył się. Coś tam zjadł, coś tam wypił i już go nie było. Krzysztof pomyślał, że tak był umówiony z matką, zatem nie zatrzymywał na siłę. Zresztą miał przed sobą drogę powrotną do Warszawy.
Małżonkowie zostali sami.
- Myślę, że najlepiej zrobisz kładąc się jak najszybciej. Musisz być bardzo zmęczona. Przyjdę potrzymać cię za rękę jak będziesz usypiała...
- Krzyś...
- Wszystko dobrze. Idź się położyć, a ja zrobię dzbanek herbaty, aby mieć taką zimną, z lodówki, taką jak lubisz. Z malinką, cytrynką i listkiem mięty. O praniu rzeczy i takich tam nie myśl nawet. Jutro też jest dzień.
Usłuchała go.
Przyszedł do sypialni po kwadransie. Miał dla niej już chłodną herbatę w wysokiej szklance i ze słomką. Usiadł na pościeli obok niej, a nie na swoim zwykłym miejscu. Upiła kilka łyków.
- Długo czekałam.
- Wiem. Przepraszam, ale musiałem schłodzić.
Dotykał jej włosów, twarzy, rąk. Zupełnie nie mógł się przed tym powstrzymać.
- Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła
- Już nie musisz. Ja już wiem.
- Wybaczysz mi? – przygarnęła jego ręce do swojej twarzy, do ust.
- Tu nie ma nic do wybaczania. Ja cię kocham. Ogromnie.
- Powiedz jeszcze raz, jak mnie kochasz… – poprosiła.
   Uśmiechnął się.
- Kocham cię bez początku i końca… – zaczął i długo mówił, sycąc ręce dotykiem, a oczy widokiem, słyszał jej ciche odpowiedzi i prośby, czuł jej zapach, podnosił jej ręce do ust i smakował skórę. Była tu. Usnęła.
Obiecał obudzić o dziesiątej wieczorem, bo musiała przyjąć leki. Obudził. Usnęła w chwilę potem. Musiała naprawdę być osłabiona, a może leki tak działały, że spała dalej.
Wcześniej, gdy usnęła pierwszy raz, rozmawiał z dziećmi. Powiedział co i jak, i żeby na razie nie przyjeżdżały. Da znać, kiedy Nineczka się lepiej poczuje.


* * *

   Obudziła się po piątej rano. W sypialni było ciemnawo, bo grube zasłony nie przepuszczały światła. Krzysztof spał na swojej części łóżka, nie przykryty, tylko w bokserkach, miała ochotę chociaż pogłaskać go, ale to mogłoby go niepotrzebnie obudzić. Poszła do toalety, a potem do kuchni. Na stole leżała szara duża koperta, zniszczona mocno i grubo wypchana. Nina nastawiła czajnik z wodą na gazie i usiadła przy stole. Już znała tę kopertę... Teraz drżała... Oto Krzyś przyniósł jej swoje najtajniejsze sekrety. Jakby stanął przed nią nagi, jak kiedyś ona... Była niewypowiedzianie wzruszona.
   Wyjęła zeszyty, z czułością gładząc ich okładki. Zawierały najpiękniejsze słowa o miłości, o marzeniu o ukochanej, o wielkim oddaniu, a jednocześnie o bólu oczekiwania, może nawet o nim przede wszystkim. Ileż namiętności w nich było! Jak wielkie oczekiwanie na spełnienie uczucia!  Nina spłakała się niesamowicie, gdy czytała je raz jeden, ukradkiem i tylko niektóre. Od razu odgadła, które wiersze są o niej i do niej. Doświadczali prawdziwego cudu miłości - Krzysztof i ona, kochali bardziej, niż to się na co dzień zdarza... Taka czułość i delikatność jaką otrzymywała od Krzysztofa też nie była codzienna... Spotkała mężczyznę o nieprzeciętnej wrażliwości. Tak, miała to szczęście.
   Zagwizdał czajnik.  Nineczka zrobiła herbatę i szeroko otworzyła okno. Powietrze było rześkie, pachnące latem, jakże inne od tego w Warszawie! Zdziwiła się, że ciągle śpiewa tyle ptaków! Wzięła szlafrok z sypialni. Krzysztof dalej spał. Wróciła do kuchni i znów usiadła. Ostatni zeszyt też już był zapisany do ostatniej kartki. Była tam dołożona biała kartka, taka od drukarki. Pochyliła się nad nią - bez okularów miała pewien dyskomfort. Krzysztof pisał równym, jakby trochę ostrym pismem, pochylonym w prawą stronę. Wszystkie kółeczka liter były chudziutkie, za to laseczki miały podwójne linie. Zawsze tak pisał, już znała jego charakter.  Uniosła kartkę, by lepiej widzieć. Czytała:

Dłonie pełne dotyku
jak miękkie ciepło świecy
co dreszczem i drżeniem
po palcach przebiega

Co ciepłem się rozlewa
w mięśniach wre ukropem
jak z kamertonu
to samo wydobywa brzmienie

Zapachem kwiatów
i kawy o poranku
widokiem słońca
na twarzy wspomnieniem

Odgrodzę się od stali
od jej zimna i wrzasku
ogrzeję się i otulę
do wieczora, od brzasku

By do Ciebie wrócić
dotknąć Cię i razem zasnąć...**
~~~~~~~~~~~~
* "Mur gorsetu" - wiersz Rafała Borkowskiego
** "Dłonie pełne dotyku" - wiersz Rafała Borkowskiego

KONIEC


autor – © Elżbieta Żukrowska

3 komentarze: