sobota, 27 maja 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.22


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 22.

Zmarła Kaisa, a pogrzeb miał być dopiero po świętach. Halvar dość długo rozmawiał ze Stefcią. Podkreślił, że miło mu bardzo, że planuje przyjechać do Szwecji, że dla niego to ważne. Niech go zawiadomi o dokładnej dacie i godzinie, a on ją odbierze z lotniska. Ale to była zima i byle zadymka mogła lot uniemożliwić, dlatego Stefcia zdecydowała się jednak na samochód. Umówiła się z Dorotką, bo to u niej chciała się zatrzymać. A Dorotka bardzo naciskała, by przyjechała z narzeczonym. Przecież Marek nie musi być na pogrzebie! Za to będzie miał okazję poznać się z rodziną. Poza tym nawet Stefci będzie raźniej z mężczyzną. I Marek się zgodził.
Do świąt było jeszcze kilka dni. Na prośbę Kamila Marek przyprowadził z Krakowa jego auto. Przywiózł nie tylko świeże wiadomości z salonu, ale także uzupełnienie do „fryzjerskiego kuferka”. A Kamil miał nadzieję, że jakoś uradzi tym kilku damskim głowom. Na razie ciągle miał słabe plecy, nogi i ręce. Sam do siebie mówił, że czas przestać się lenić. Najwyżej po każdej głowie będzie odpoczywał – żartował w myślach.
Najpierw dobrał się do włosów pani Basi – to było wieczorem, razem z babcią Stefcią i Edwardem pojechali tam na kolacje. Piotrek był gdzieś z kolegami. Włosy pani Basi to był jeden wielki puch! Ale jakoś sobie poradził. Na drugi dzień z rana ostrzygł i ułożył włosy babci Stefci. Nie było tak źle. Wprawdzie ręce mu mdlały, ale nie musiał robić sobie przerwy. Kiedy po strzyżeniu i modelowaniu usiedli w kuchni na herbatę kolana mu drżały jak po wielkim biegu. A Franka zapytała, czy i ona może liczyć na pana Kamila. Nawet nie wypadało jej odmówić! Ostrzygł ją po obiedzie. I stwierdził, że nie jest źle – że wraca do formy! A wieczorem ostrzygł jeszcze pana Edwarda i jednego z kolegów Piotra. Zaraz zgłosili się następni, jednak w tym dniu Kamil był już za bardzo zmęczony. Na drugi dzień Franka zapytała, czy mógłby zająć się włosami całej rodziny Stacha. On jest tak zajęty, że nawet nie ma czasu zawieźć ich do fryzjera. Zresztą dziadek i tak by nie dal rady tam dotrzeć. Kamil oczywiście się zgodził, bo czyż miał inne wyjście? Pojechali natychmiast, bo przed obiadem miał przyjść fizykoterapeuta. Franka wskazywała mu drogę. Najpierw ostrzygł i ogolił panów, później zajął się włosami babci Staszka. Ojciec Staszka wyrwał się z pracy specjalnie na strzyżenie i zaraz ponownie poleciał do zakładu. A Kamil dziwił się sam sobie, że tak szybko uporał się ze strzyżeniem. Mama Staszka była w pracy, więc ją te zabiegi ominęły. Powiedział jednak France, że może zadbać o włosy tej pani któregoś wieczora.
Masaże i nacierania w tym dniu były mu szczególnie miłe. A po obiedzie długo odpoczywał, nawet się przespał z godzinę. A później ostrzygł Huberta i Belę.
- Odbieram chleb miejscowym fryzjerom – powiedział przy kolacji do babci.
- A ja zbieram dla ciebie pieniądze za strzyżenia – uśmiechnęła się babcia.
- Ależ ja nie chcę żadnych pieniędzy! - oburzył się Kamil.
- A co, złotówki lecą ci z nieba? Przecież te wszystkie szampony, odżywki i inne pachnidła całkiem sporo kosztują.
- To nie jest wielki koszt. A mnie jest niezręcznie brać od kogokolwiek pieniądze. I nawet nie wypada! Nie chcę! Nie ma takiej potrzeby! - dalej buntował się Kamil.
- Ale mnie wypada. Niech się cieszą, że nie musieli siedzieć w kolejce! I koniec dyskusji.
W ostatnich dniach Kamil nie widział się ze Staszkiem. Starał się nie myśleć o chłopaku, nie marzyć, nie przeżywać. Ale był zadowolony, że poznał jego rodzinę. Dziadek (ze strony ojca) miał powyżej dziewięćdziesięciu lat i ledwie chodził. Najważniejsze jednak, że był przy zdrowych zmysłach i „sam siebie obsługiwał”, jedynie przy wejściu i wyjściu z wanny potrzebował pomocy. Babcia (ze strony matki) dobijała właśnie osiemdziesiątki i była całkiem żwawa. Ciągle jeszcze gotowała obiady dla całej rodziny i trochę sprzątała - „tak aby rynek” - żartowała, grubsze sprzątanie niech córka robi. Rodzice Stacha nadal pracowali, ale Kamil nie dociekał gdzie. W domu nie było bogato, ale też i nie biednie. Najważniejsze, że było czysto i ładnie pachniało. Taki wrażliwy miał nos, a tego zapachu nie umiał rozpoznać. A może po tym złamaniu nosa już inaczej odbierał zapachy? Od tamtej babci dowiedział się, że Stacha pokój jest na pięterku, i że on dużo muzyki słucha, tylko wyjątkowo schodzi na telewizję. Muszą nadawać jakiś dobry film.
- Najgorsze, że ma już trzydzieści lat, a żadnej dziewczyny nie ma. I na co to tak czekać? Kiedyś taka fajna Jola się przy nim kręciła, ale jemu się nie podobała... Źle, bo latka szybko lecą.
- Dobry chłopak, a nie ma szczęścia w życiu – dodał dziadek w swojej powolnej już mowie. - Nie skończył technikum, bo uderzył dyrektora... Wyrzucili go ze szkoły i od tego całe zło się zaczęło. A przecież zaraz maturę miał zdawać! Wrócił do domu, znalazł pracę i zaczął tęgo pić. Do czego to podobne, taki młody i tylko wódka i wódka. I jeszcze do wojska go wzięli... Musiał odsłużyć dwa lata. A potem do tej pracy wrócił i długo już nie popracował.
- I wyrzucili go z pracy. A to było na państwowym, w POM-ie. Bardzo szkoda. Pracował tam ledwie rok... – wtrąciła babcia.
- I tak przeszedł przez kilka zakładów – kontynuował dziadek - ale z każdego wylatywał przez wódkę. Dziwne to trochę, bo inni nawet mocniej pili i jakoś nie podpadali... A Stachu szczęścia nie miał... Aż przyszedł do nas Czajkowski. Do nas, do domu. Może z pięć lat temu. I mój syn mówi mu, aby wziął Stacha do siebie do pracy. Czajkowski nie chciał, bo dziś weźmie, a jutro będzie wyrzucał? To bez sensu. Staszek już miał złą opinię, rozniosło się po Wierzbinie. Na to Staszek zbiegł z góry i mówi, że już nie będzie pił. Musiał słyszeć całą rozmowę. A Czajkowski na to, że nie tylko w czasie pracy, ale w ogóle ma nie pić, nawet na weselu czy chrzcinach. Staszek na to, że dobrze. Więc Czajkowski dalej mówi – przez pięć lat. A jak poczuję od ciebie alkohol – to od razu wylatujesz na zbity pysk. Nie wolno ani wódki, ani piwa, ani wina. Nic, nic, nic. I Stachu się zgodził.
- Wtedy tu przy nas wszystkich przyrzekł, że do trzydziestego roku życia nie tknie żadnego alkoholu – przypomniała babcia. - I dotrzymał. Trzydziestka minęła, a on nadal nie pije.
- On taki zdolny, miał wielkie plany, chciał na studia... Jego brat jest po studiach, wykłada w Warszawie, doktorat zrobił. Oj, jaka to specjalizacja...? Już nie pamiętam. O, chyba coś z polityką... Szkoda, bardzo szkoda Stacha.
Obił gębę dyrektorowi technikum... To musiała być jakaś grubsza sprawa... Dobrze, że nie trafił do poprawczaka. Albo i do więzienia, bo musiał już być pełnoletni...
Na krótko przed świętami babcia Stefcia i Kamil siedzieli w salonie przed kominkiem. Już był wieczór. Edward pojechał na jakieś spotkanie wierchuszki Wierzbińskiej – opłatka – zaś Piotr był w Karolince. Kamil przeglądał wczorajsze gazety, a babcia rozwiązywała krzyżówkę. Zazwyczaj z krzyżówkami radziła sobie sama, miała jedynie trudności z nazwiskami aktorów, na szczęście takich haseł nie było zbyt wiele.
Kamil oderwał się od gazety i zapatrzył w ogień. Lubił zapach kominka. Jego myśli poszybowały do zmarłego Staszka, a później do Staszka z Wierzbiny. Co za splot okoliczności! W zasadzie trochę mu przeszkadzało, że ten z Wierzbiny miał też na imię Staszek. Pomyślał jednak, że z tej mąki wcale może nie być chleba. Przelotne spojrzenia, choć może – na pewno! - z iskrą, to jednak zbyt mało. Nagle zatęsknił za bliskością, dotykiem ciał, rękoma na skórze... Tak dawno nie czuł serdecznego uścisku...
- Wiesz, Kamilu, nie radzę sobie – powiedziała ze smutkiem babcia.
- Co się stało?– spojrzał na nią prawdziwie zaniepokojony.
- Widzisz, synku, na wigilii będziemy mieli sporo ludzi. Może nas zasiądzie piętnaście do dwudziestu osób. Nie ogarniam tego.
- Przecież jest Franka. Przyjedzie Stefcia i Małgosia. My faceci też pomożemy. Damy radę.
- Samo ubieranie choinki zajmie ze cztery godziny...
- Tak długo? Przecież nie jest powiedziane, że wszystkie ozdoby trzeba wieszać.
- Piotr mógłby dziś osadzić choinkę, niech czeka na werandzie.
- A gdzie są ozdoby? Mógłbym je przynieść.
- W piwnicy. Nie, nie przynoś. Dopiero jak choinka stanie. Ale to nie o choinkę idzie, a o samą kolację wigilijną. Kiedy o tym wszystkim myślę, to mi serce staje w poprzek!
- Babciu kochana! Przecież to będą sami swoi. Więc nawet jak coś się nie uda, to i tak nikt nie będzie narzekał, latał po mieście i rozsiewał plotki!
- No tak. No tak. Ale ja i tak nie ogarniam wszystkiego i to mnie dręczy.
- A poza tym dlaczego ma się coś nie udać? Franka to bystra dziewczyna. Babcia przecież dała jej swoją litanię na kartce, obie debatowałyście nad menu, wszystko jest ułożone, zaklepane, prawie wszystkie zakupy zrobione. Będzie dobrze.
- Chciałabym mieć twoją wiarę, chłopcze. Mnie się aż w głowie kręci. Czytam hasła po pięć razy i nie rozumiem... To jest starość. Takie gwałtowne pasmo złych przeczuć i zwątpień. I zła jestem, że jeszcze Edzia z domu wyciągają... Wziął samochód, to przynajmniej pić nie będzie, bo takie spotkania, niby opłatek, a zawsze są suto zakrapiane. Nie lubię tego! A ty jak się czujesz? Ostatnio nic nie mówisz na ten temat.
Kamil nieelegancko przeciągnął się w fotelu.
- Ciągle mocno odczuwam plecy. To już nie jest ból, ale taka „inność”, nie wiem, jak to nazwać. Są jakby obce, nie moje. Nogi już niby w porządku, ale czasem odczuwam ból w lewym udzie, tak jakby w głębi, w kości. A poza tym wszystko dobrze. Zaraz po świętach wracam do Krakowa, moje dziewczyny bardzo o to proszą. A i ja tęsknie za nimi, za salonem, za tamtą atmosferą. U państwa jestem jak u najukochańszej rodziny, ale brak mi salonu, tego gwaru i szumu suszarek... Muszę wrócić. Przed sylwestrem będzie dużo pracy, zawsze tak jest... No i umyśliłem, że otworzę dwa stanowiska męskie. Teraz bardzo mi spadły obroty, może grudzień będzie z lepszym wynikiem. Taką mam przynajmniej nadzieję. Ale nie ma mnie już ponad dwa miesiące, a przecież pańskie oko konia tuczy. Czas wracać. Wypocząłem, nabrałem sił, poprawiło się moje zdrowie. Było mi tu wspaniale. Ale już pora wracać.
- Przywykłam do ciebie. Będzie mi smutno, gdy odjedziesz. Musisz mi obiecać, że będziesz nas częściej odwiedzać, szczególnie, gdy minie zima. I traktuj nas, jak swoją rodzinę. Zrobię herbaty...
- Niech babcia siedzi. To ja zrobię.
Zabrzęczał telefon, więc babcia i tak musiała wstać. Dzwonił Tomek – przyjeżdża jutro wraz z Marysieńką, może ktoś ich odbierze ze stacji? Babcia Stefcia, gdyby była młodsza, pewnie by podskoczyła z radości. Tej wizyty nikt się nie spodziewał! Co za radość!
- Widzi babcia? Jeszcze jedna mądra, rozsądna i pracowita kobieta do pomocy. Będzie dobrze. Będzie bardzo dobrze!
I było dobrze! A cudną niespodziankę zrobiła Zuzanna z Wiednia, przyjeżdżając w wigilijny poranek. Nie spodziewała się tej podróży do Polski, ale ktoś znajomy jechał tu samochodem i namówił Zuzannę. Miała ledwie dzień na załatwienie swoich spraw i spakowanie się. Ale stanęła na progu i mogła radośnie powiedzieć – oto jestem, kochana siostrzyczko. Oto jestem!
Tak gwarnej i radosnej wigilii dawno u Żaków nie było!
Kamil nie zobaczył się ze Staszkiem, bo ten aż do nocy siedział w warsztacie. Na pasterce ledwie się zahaczyli kątem oka, a w same święta nie było jak, nad czym Kamil bardzo ubolewał. Po długich wewnętrznych rozterkach (wypada – nie wypada) Kamil podjechał samochodem pod dom Staszka. W oknie na pięterku było ciemno. Mimo wszystko wysiadł z auta i zadzwonił do drzwi. Otworzył mu mężczyzna podobny do Staszka, Kamil domyślił się, że to Staszka brat.
- Dzień dobry. Kamil Krawiec jestem. Jest może Staszek? Mam parę słów do niego, jeśli można.
- Jest. Proszę wejść. Zimno jest na dworze – mężczyzna podał Kamilowi rękę, ale się nie przedstawił.
- Nie, nie, nie trzeba. Poczekam w samochodzie.
Staszek pojawił się bardzo szybko, cicho zamknął drzwi samochodu i zwracając się całym ciałem w stronę Kamila podał mu rękę. Zatopili się w swoim spojrzeniu. Staszek powoli, z namysłem, położył rękę na ramionach Kamila i delikatnie przytulił go do siebie.
- Jutro rano wyjeżdżam – Kamil powiedział to zdławionym głosem. - Przyjedziesz do mnie?
- Najszybciej, jak to będzie możliwe – gorąco zapewnił Staszek.
- Może uda ci się zostać przez kilka dni?
- Postaram się o wolne. Przejedźmy się teraz. Będę ci mówił, gdzie masz jechać.
Obydwaj chcieli się chociaż przytulić mocniej i pocałować. Z dala od ludzkich spojrzeń.
Stefcia z Markiem wyjechali samochodem do Szwecji, aby być na pogrzebie Kaisy. Tam też mieli spędzić sylwestra. Planowali wrócić tak, aby Stefcia mogła siódmego stycznia stawić się w pracy.
Dobrze im było ze sobą, chociaż pierwsze dni tego bycia razem należały do trudnych. Taka psychiczna szarpanina. Marek początkowo wierzył w swoje siły jako mężczyzny, tymczasem Stefcia okazała się nieugięta. Poddawała się jego pieszczotom, była bardzo namiętna i... nagle stop! Nie mógł przełamać bariery. Było mu bardzo przykro. Nie wiedział, co ma robić. W końcu postanowił nie spać razem ze Stefcią. Nie był przecież masochistą. Pobył u niej w mieszkaniu, wycałował, upieścił i odjeżdżał do siebie. Wydawała się zawiedziona, lecz nadal nie chciała mu się poddać. Nie nalegał więcej. W listopadzie na tydzień wyjechał do Warszawy. Musiał mieć świeże informacje z ministerialnych gabinetów. Po powrocie Stefcia była wyraźnie stęskniona. I nic więcej. Z jednej strony widział, że dziewczyna jest jest w nim zakochana, lecz ten jej upór... Kochał ją i nie chciał stracić.
Do przełomu doszło na początku grudnia. Znów zbierał się do wyjazdu do swego domu, gdy ona poprosiła go, aby został.
- Nie mogę, kochanie. Poddajesz mnie takim torturom, że... Muszę jechać. Być z tobą i nie móc się z tobą kochać, to jest ponad moje siły. Myślałem, że to wytrzymam, ale nie mogę. Dlatego pojadę do siebie. Wsadzę nos w papiery aż po zmęczenie oczu, wtedy jakoś usnę.
- Zostań...
- Czy to znaczy, że zmieniłaś zdanie? - zapytał z nadzieją.
Zamiast odpowiedzi – wtuliła się w jego ramiona i się rozpłakała. Jak miał to rozumieć? - nie wiedział. Tulił ją do siebie, całował delikatnie, a gdy się uspokoiła – jednak wstał.
- Zostań, proszę.
Został. Jednak tej nocy też się nie kochali. Troszkę ją pieścił, troszkę całował. Dużo przytulał. Wydała mu się zrozpaczona i bardzo bezradna. Domyślił się, że walczy sama ze sobą. Chciał, aby przy nim czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Nie mógł jej zostawić po tym strasznym płaczu. Do tej pory zdarzało się, że uroniła czasem kilka łez, ale ten płacz był inny. Rozdzierał mu serce.
Rankiem podziękowała mu, że był tak wyrozumiały, troskliwy i czuły, że do niczego jej nie przymuszał. Stala przytulona do niego i cała drżała. A później zacinając się i prawie płacząc, powiedziała, że od tego momentu wszystko się zmienia, że ona zgadza się na wszystko, że będą jak małżeństwo.
Po pracy dostał od Marka duży bukiet róż.
- Ale to ty jesteś moją różą. Najpiękniejszym kwiatem w moim ogrodzie. Kocham cię. Bardzo cię kocham. I tak długo na ciebie czekałem!
Całował ją, a ona zamykała oczy, aby głębiej w sobie czuć wypełniające ją szczęście, aby lepiej zapamiętać tę chwilę, aby ufnie poddawać się euforii, którą Marek tak pięknie w niej wywoływał. Wreszcie byli prawdziwie razem.
Natomiast w Szwecji cały dzień po pogrzebie spędzili z Halvarem. Jego goście natychmiast się rozjechali i Halvar jakoś tak boleśnie został sam. Marek miał okazje poznać oba hotele. Razem zwiedzali zaśnieżone miasto, odwiedzili Kasię w jej lecznicy dla zwierząt. Kolację zjedli w hotelu R&R. I Halvar wprosił się na ich ślub cywilny, który miał być w marcu. Markowi powiedział, że Stefcia jest mu bliższa niż rodzone córki, bo takie z niej ciepło płynie, taka czułość, uwaga, takie zrozumienie sytuacji. Więc dlatego chce być na obu ich ślubach – cywilnym i kościelnym. Czy to będzie bardzo kłopotliwe?
Na pogrzebie były oczywiście dzieci zmarłej Kaisy i Halvara. Stefcia rozmawiała z nimi dość krótko, ale Olof zdążył obiecać, że kiedyś, przy okazji, odwiedzić ją w Polsce.
W czasie tego krótkiego pobytu w Szwecji Stefcia odwiedziła także Sofię i jej chorą mamę Elisabeth. Razem z nią była Dorotka i Marek. Cała trójka zrobiła tu duże zakupy, Stefcia wykupiła niemal wszystkie skórkowe rękawiczki (jedna z nich były przeznaczone dla dyrektora), a Marka zainteresowały drewniane figurki. Dorota zdążyła się domówić z Sofią w sprawie przyjęcia do sprzedaży niewielkich obrazów. Ona też wychodziła z naręczem zakupów.
Zaraz po przyjściu do pracy dyrektor poprosił ją do siebie. Okazało się, że o jedenastej będzie duże spotkanie w salce bankietowej – po długiej chorobie i rekonwalescencji odchodził na emeryturę dotychczasowy zastępca. Miało być przyjęcie dla wszystkich kierowników miejscowych i z terenu, więc niech czasem pani Stefania nie wybiera się w teren i nie rozkłada za dużo papierów. Stefcia dała szefowi przywieziony upominek, rękawiczki pasowały idealnie, a przy tym były brązowe, co go bardzo ucieszyło.
- Jakby miała pani moją rękę ze sobą! Bardzo dziękuję. Są idealne i aż brak mi słów!
Później były dwa torty i inne ciasta, kawa, szampan i troszkę mocniejszego alkoholu, a przede wszystkim podziękowania dla odchodzącego na emeryturę. Dyrektor wygłosił piękną mowę, wręczył dyplom, ktoś inny podał starszemu panu kwiaty, ktoś dalszy upominki od załogi – rower i lornetkę.
- Życie nie lubi próżni, dlatego przedstawiam państwu nowego zastępcę. Jest nim pani Stefania Żak – po chwili zamieszania oświadczył dyrektor.
Zerwała się burza oklasków!
Dla niej też był bukiet kwiatów.
Stefci zaparło dech w piersiach. Tego się nie spodziewała. Tym bardziej, że Marek twierdził, iż taka nominacja jest niemożliwa choćby dlatego, że Stefcia nie należy do żadnej partii.
- Pani gabinet już jest gotowy – może się tam pani wprowadzić w każdej chwili. Najlepiej od razu. - Szepnął jej dyrektor do ucha.
W domu Stefcia miała wrażenie, że Marek jest bardziej szczęśliwy od niej. Nie pozwolił jej zatelefonować do Wierzbiny.
- Zorganizuję przyjęcie w restauracji i wtedy im powiemy – oświadczył, a ona się zgodziła. - Zaproś dyrektora wraz z żoną.
- Czy to wypada?
- Jeśli on uzna, że nie wypada, to ci najwyżej odmówi.
Jednak nie odmówił.
I na przyjęciu byli wszyscy Żakowie, w tym Piotr z Małgosią, a Hubert przywiózł nawet swoją dziewczynę, Konstancję. Prócz tego był jeszcze Kamil.
Na początku lutego Marek znów pojechał na kilka dni do Warszawy. Dzwonił do Stefci każdego wieczoru (zresztą głównie dlatego na tych kilka dni przeniosła się do jego domu), aż któregoś niestety - nie zadzwonił. Pomyślała, że jakieś biznesowe spotkanie musiało się przeciągnąć. W ogóle nie miała złych przeczuć. Tymczasem nagły atak serca w kuluarach sejmowych spowodował, że znalazł się w szpitalu. Nikt nie pomyślał o tym, by zawiadomić narzeczoną, chociaż pamiętano, by przedłużyć mu pobyt w hotelu. Na drugi dzień, a właściwie wieczorem, Stefcia zadzwoniła do hotelu i dowiedziała się, że Marek jest w szpitalu, lecz nie wiedziano w którym. Nie wiedziała, co robić. Pomimo późnej pory zadzwoniła do domu do swego dyrektora, przedstawiła sytuację, poprosiła o kilka dni urlopu i pierwszym pociągiem pojechała do Warszawy. Zdążyła zatelefonować do stryja Beli. Już z Warszawy zadzwoniła do Kamila z prośbą o zajęcie się ogrzewaniem domu. Dobrze, że pamiętała o skrytce na klucze. Marek miał zainstalować ogrzewanie gazowe, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie. Tymczasem temperatura spadła poniżej minus dziesięciu stopni.
To była wyjątkowo okropna podróż. Ale już jedną taką miała za sobą – tę pierwszą do Włoch... Teraz jechała, a myśli jej się rwały i serce łomotało. Nie wiedziała, że Marek ma chore serce, nie zdążył jej o tym powiedzieć. Może i dobrze, bo i tak jechała bardzo, bardzo niespokojna.
Ze stryjem Belą była umówiona pod hotelem Marka. A stryj natychmiast wziął sprawy w swoje ręce.


c.d.n.
fot. włąsne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz