STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz. 19. - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 19.
-
Musisz mi dużo opowiedzieć o swojej rodzinie. Jest wspaniała! Nie
wiem, czy uda mi się być aż takim Żakiem. Jednak nazwisko
zobowiązuje. Na razie jeszcze się gubię w tych rodzinnych
powiązaniach, za to czuję, że zostałem przyjęty całym sercem.
- Cieszę się, że tak myślisz – odpowiedziała Stefcia.
Właśnie wracali do Krakowa.
- Wiesz, że straciliśmy na
głupoty dziesięć lat?
- Tu się z tobą nie zgadzam. Moje
małżeństwo to nie była żadna głupota.
- Masz rację,
przepraszam. Ale mogliśmy się pobrać zanim poznałaś Liama. Może
te doświadczenia nam obojgu były potrzebne...
Marek
odwiózł Stefcię do domu, pomógł jej pownosić bagaże, a
następnie pojechał do Kamila. Babcia nadawała Kamilowi domowych
specjałów i musiał je natychmiast tam dostarczyć. A przy tym był
niespokojny o przyjaciela. Chciał, aby pielęgniarka nadal z nim
została, bo miał kilka pilnych spraw do załatwienia, a to wiązało
się z wyjazdami do Poznania i Wrocławia. W długiej rozmowie ze
Stefcią uzgodnił, że zacznie zamykać swoje „wyjazdowe”
sprawy, aby do końca roku uwolnić się od tych najbardziej
uciążliwych. Chciał zamieszkać z narzeczoną, ale ona kręciła
na to nosem. Zbliżała się zima, ze swego wynajmowanego mieszkania
miała do banku bliziutko, a od Marka daleko. Dlatego nalegała, by
wszystko zostało po staremu aż do wiosny, a potem się zobaczy.
Przeczuwała, że Marek będzie chciał natychmiast z nią współżyć,
a ona mimo wszystko nie była na to gotowa. I bardzo się bała, że
szybko może zajść w ciążę, a nie chciała iść do ślubu z
brzuchem... Marek nie do końca akceptował jej argumenty. Mówił
między innymi, że są sposoby, by chwilowo ustrzec się dzieci, jak
na razie żadne nie woła za nim „tato”. Jednak Stefcia była
nieugięta. Gdzieś tam w jej głowie była myśl, że gdyby zaszła
w ciążę, a Marek z jakiegoś powodu zginął, to jej sytuacja by
była wielce nieciekawa. Jednak nie śmiała tego głośno
powiedzieć. A ona dobrze wiedziała jak niespodziewane i dramatyczne
bywają wypadki. Doświadczyła tego na własnej skórze. Teraz
chciała oswoić się z nową sytuacją. Dodatkowo nie było wiadomo,
jak długo Marek będzie pomieszkiwał u Kamila, na razie był
przyjacielowi wprost niezbędny.
Tymczasem październik
zaczął się od wielu odwiedzin. Wpadali do Stefci wszyscy znajomi,
czasem po kilka osób naraz. Tylko Paweł jakoś nie śpieszył się
z odwiedzinami, a na niego Stefcia szczególnie czekała, by
ostatecznie się z nim rozmówić. Któregoś dnia pojechała do
niego na budowę po pracy, bo dłużej już nie mogła czekać. I
zobaczyła Pawła całującego namiętnie dziewczynę, która po
chwili odjechała autem, o ile syrenkę można tak nazwać. Paweł
długo stał i patrzył w ślad za odjeżdżającą. Stefcia prawie
nie śmiałą oddychać, bała się, by Paweł nie rozpoznał jej
samochodu, zsunęła się jak najgłębiej pod maskę. Ale Paweł
nawet nie spojrzał w jej kierunku. I bardzo dobrze! A jednak poczuła
ukłucie zazdrości w sercu. Może nie tyle zazdrości, co zranionej
dumy... Tak łatwo ją porzucił dla innej kobiety... Z drugiej
strony wiedziała, że dobrze się stało, przecież przyjechała z
nim zerwać, przeciąć ostatecznie więzy. Teraz będzie jej
łatwiej, a Paweł przy tym nie będzie cierpiał. Przecież to
doskonała sytuacja! Właśnie – niech to on zerwie, niech on
pierwszy podejmie taką ostateczną rozmowę.
Pojawił się,
gdy w mieszkaniu Stefci był Orest i Igor Achadło oraz nierozłączni
Maciek Słowik i niemożliwie wychudzony Tytus Biernacki. Chłopcy
przynieśli ze sobą piwo i wino, w związku z tym bawili się głośno
i wesoło. Stefcia zrobiła Pawłowi kawę i czekała z
zaciekawieniem na rozwój wydarzeń. Miała już na palcu pierścionek
zaręczynowy od Marka, ale faceci, jak to faceci, wcale nie zwrócili
uwagi na taki drobiazg. Sama Stefcia jeszcze nikomu w Krakowie nie
powiedziała o swoich zaręczynach. Od Marka wiedziała, że on
powiedział Kamilowi. Kamil bardzo się ucieszył i gratulował
obojgu z całego serca. O innych znajomych nie pytała, chociaż
niektórych już znała, w szczególności dwa mocno zaprzyjaźnione
z Markiem małżeństwa.
Widziała, że Paweł czuje się
jakoś niezręcznie. Pił kawę, a ręce mu nieco dygotały,
domyślała się dlaczego – czekała ich rozmowa, a Paweł ją
przeżywał.
Młodzi byli w dobrych humorach, sypały się
żarty i dowcipy. Stefcia nie mogła patrzeć na wychudzonego Tytusa
i poszła do kuchni przygotować mu kilka naleśników. Z miodem.
Akurat nie miała żadnego ciasta, a nawet dżem się jej skończył.
Na talerzyk wysypała nieco ciasteczek, ale słodkie nie pasowały do
piwa, więc ukroiła trochę żółtego sera, jednak miała go
niewiele. Podała Tytusowi naleśniki, on wprawdzie się zdziwił,
ale ochoczo zabrał się do jedzenia.
- Nie wiedziałem, że
z miodem są takie dobre! Dziękuję dobra kobieto – powiedział
żartobliwie.
Paweł wreszcie się zdecydował i poprosił
Stefcię, by poszła z nim na chwilę do sypialni. Puścił ją
przodem, a potem starannie zamknął drzwi.
- Muszę z tobą
porozmawiać.
Stefcia swoim zwyczajem usiadła w fotelu za
biurkiem. Paweł krążył po pokoju.
- Coś się stało? –
zapytała, z góry znając jego odpowiedź.
- I tak i nie.
- Nie bądź taki zagadkowy!
- Spotkałem się z
dziewczyną, którą znam jeszcze ze studenckich czasów. Od niedawna
pracuje w mojej firmie w biurze. Nie ma gdzie mieszkać, więc
zaproponowałem jej pokój u mnie. I tak się to zaczęło.
-
A co się zaczęło? Ustaliliście już datę ślubu?
Paweł
jakby nie dostrzegł kpiny w słowach Stefci.
- Muszę się
z tobą rozstać. Chciałem ci właśnie powiedzieć, że zwiążę
się mocniej z Renatą.
- O, to gratuluję.
- Jest
mi strasznie głupio... Wybacz mi, proszę. Nie sądziłem, że
spotka mnie coś takiego. Bardzo chcę zachować twoją przyjaźń,
ale czy to będzie możliwe? Tato strasznie mnie zwymyślał, w
zasadzie była ogromna awantura, Renata aż chciała uciekać. Jakoś
to załagodziłem, ale tato... On bardzo cię lubi, kocha nawet jak
córkę.
- Gratuluję ci, Pawle. Bądźcie szczęśliwi. Z
całego serca dobrze ci życzę. Wam życzę.
- Nie gniewasz
się na mnie?
- Serce nie sługa. Nie, nie gniewam się. Jest
mi trochę przykro, ale... Nigdy mi nie powiedziałeś, że mnie
kochasz, więc w gruncie rzeczy liczyłam się z tym, że do
rozstania jednak dojdzie.
- Z Renatą znam się jeszcze ze
szkoły średniej. Kiedyś nawet byliśmy prawie parą. A teraz to
wróciło... Wybacz mi Steniu. Naprawdę jest mi głupio i
niezręcznie... Może uda się nam ocalić przyjaźń?
-
Może...
- Dobrze by było, gdybyś zechciała porozmawiać z
moim tatą. Może ty byś jakoś na niego wpłynęła, powiedziała
mu, aby zmienił zdanie co do Renaty...
- Teraz to
przeginasz! Nawet nie może być o tym mowy! Nie będę się mieszać
w wasze sprawy.
- Steniu, bardzo proszę!
- Nie i
koniec. Sytuacja jest tak niezręczna, że aż się dziwię, że mi
takie coś proponujesz. Myślałam, że masz więcej taktu. NIE. Nie
znam tej twojej kobiety, ale zastanów się, czy sprawy łóżkowe
cię nie oślepiły. Zaplączesz się i nie będziesz mógł wyjść
z tego kokonu. Nie rzucaj się na oślep w głęboką, nieznaną
wodę.
- Ale ja Renatę znam od dawna i wiem, co robię!
- I koniec tej dyskusji. Bądźcie szczęśliwi, Pawle. I...
zawiadom mnie o swoim ślubie.
- Nie chcemy ślubu. Zresztą
Renata nie ma rozwodu. O ślubie na długi czas możemy zapomnieć, o
ile kiedykolwiek do niego dojdzie.
- No i koniec tematu.
Wracam do moich gości. Nie mam nic przeciwko przyjaźni, ale niech
ci nie przyjdzie do głowy odwiedzać mnie z Renatą. Taka sytuacja
byłaby szczególnie niezręczna. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
- Nie płaczesz, nie rwiesz włosów na głowie, nie złościsz
się na mnie, nie krzyczysz...
- Bo cię nie kocham. I
dlatego to wszystko spływa po mnie. Taką przykrość jestem w
stanie wziąć na siebie i jutro o niej zapomnieć. I tyle. Nigdy
mnie nie rzucił żaden chłopak, więc jest to dla mnie nowe
doświadczenie... Ale nie jest mi jakoś specjalnie ciężko.
Chodźmy.
Stefcia podniosła się z fotela i poklepała Pawła
po ramieniu. Pierwsza ruszyła do drzwi. Pomyślała, że Paweł jest
zaskoczony jej spokojem i w pewnym sensie zawiedziony... W duchu
gratulowała sobie mądrości. Chciał ją na chwilę zatrzymać i
przytulić, ale nie pozwoliła na to. I nie powiedziała ani słowa o
Marku i zaręczynach. Pawła nie powinno to wcale obchodzić! Nie
powiedziała też, że widziała, jak obcałowywał Renatę koło
budowy. Ale wiedziała, że właśnie tamten widok pozwolił jej
spokojniej znieść dzisiejszą rozmowę. Wyszła do salonu
uśmiechnięta. A Paweł szybko dopił kawę i pożegnał się ze
wszystkimi. Stefcia dostała krótkie buziaki w oba policzki.
- I to by było na tyle – zacytował Orest klasyka, gdy Stefcia
usiadła przy stole.
- Daj mi kilka łyków piwa –
odpowiedziała sięgając po jego szklankę.
- Pij duszkiem
i do dna!
- Nie, nie. Kilka łyków wystarczy.
Tytus
przyglądał się jej uważnie.
- Ciężko było? - zapytał,
ciągle się w Stefcie wpatrując.
- Tak sobie.
-
Widzę, że sprawa ciebie jednak mocno poruszyła...
- A co,
podsłuchiwałeś?
- Nie, ale widziałem jak cię pożegnał:
oschle, bardzo ozięble.
- Daj spokój, Tytus – wtrąciła
się Maciek.
- Przecież nic nie mówię...
Orest
wyciągnął rękę do ramion Stefci.
- Chodź, dziecinko. Ja
cię przytulę.
- Ty to lubisz przytulać kobiety – odezwał
się Igor.
- Jakoś tak weszło mi w nałóg. I na
przytulaniu się kończy. Eh...
- Tytus, opowiedz Stefci o
sobie – poprosiła Maciek.
- Nie ma o czym mówić –
gniewnie mruknął Tytus.
- Jest – zaprzeczył Maciek. -
Tytus zachował się jak facet z klasą. Rozstał się z dziewczyną,
którą kocha do dziś. A zrobił to z powodu swojej choroby.
- Sugerujesz, że Paweł też może być chory? - zapytała
dziewczyna.
- Nie, gdzieżbym śmiał...
-
Powiedział, że mnie nie kocha, że ma nową panienkę i tyle –
powiedziała gniewnie Stefcia. - Nie chcę o tym mówić.
-
Ślepiec! - prychnął ze złością Orest. - Ja bym ciebie ze swoich
rąk nie wypuścił!
- Powiem ci Stefciu. W życiu różnie
bywa. Ty nie wiesz – spokojnie powiedział Tytus. - Kiedyś miałem
wspaniałą dziewczynę. Ale gdy powiedziano mi, że mój nowotwór
jest... nieoperowalny, zerwałem z nią. Powiedziałem, że musimy
się rozstać, bo już jej nie kocham. Płakała. A mnie serce pękało
z żalu. Lecz lekarze dawali nie więcej niż pół roku życia.
Skupiłem się na sobie. Musiałem. Dalej żyję, choć już minęły
cztery lata. Do dziś żałuję, że z nią zerwałem. Ale z drugiej
strony tak było trzeba.
- Ciągle ją kochasz, bucu jeden –
burknął pod nosem Maciek.
- Mogłeś być z nią szczęśliwy
jeszcze choć przez dwa lata, zanim tak strasznie wychudłeś –
dorzucił Igor.
- W tym czasie miłość mogła się sama z
siebie wypalić – stwierdził Igor.
- Mogła, nie mogła,
tego nie wie nikt. Ale nie zwodziłem jej. Ułożyła sobie życie,
ma męża, dziecko i mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
-
Bo ty jesteś taki romantyczny bohater. A teraz sam cierpisz za
miliony – znów wychylił się Maciek.
- Dobrze, że mam
takich przyjaciół jak wy. Z wami mogę szczerze pogadać. Każdy
cierpi z jakiegoś powodu
- Albo i bez powodu – Orest
jeszcze raz przytulił Stefcię i cofnął swoją rękę.
-
Żałujesz? - spytała Stefcia.
- Nie. Tak było trzeba –
Tytus pokiwał głową w zamyśleniu.
- Bo on jest ten
porządny facet. A Paweł dlaczego z tobą zerwał? - dociekał
Igor.
- Zakochał się, przyjął tę nową do swego
mieszkania i teraz będą szczęśliwi.
- Ale ciebie to
boli...
- Zaraz tam boli... Nie boli. Muszę tylko przejść
przez to doświadczenie. To pierwszy facet, który ze mną zerwał,
może dlatego tak dziwnie się czuję. Ale z tej mąki i tak nie
byłoby chleba.
- Dużo ludzi w naszym wieku jest już po
poważnych rozstaniach... Za dużo. No dobra. Koniec tej smętnej
dyskusji. Weselmy się, pokąd w naszych żyłach szumi wino.
- Albo piwo!
- Co teraz zrobisz? - dociekał Tytus.
- Nic. Będę żyła jakby nic się nie zdarzyło. To smęcenie się
jest chwilowe. Jutro już będę normalna.
Orest przysunął
swoje krzesło do krzesła Stefci i znów objął dziewczynę.
- Mam pewną teorię dotyczącą związków dwojga – powiedział
nie słuchając dyskusji, która rozgorzała między kolegami. -
Mężczyźni lubią słabe kobiety. Takie, którymi trzeba się
opiekować. Ty jesteś za silna, zbyt niezależna, może nawet
władcza. Przy tobie mężczyzna czuje się malutki, nie ma jak
błysnąć. A to niedobrze.
- Naprawdę taka jestem?
- Tego dobrze nie wiem, nie znam cię aż tak dokładnie. Ale właśnie
taka mi się wydajesz być. Nie jesteś wyzwaniem dla faceta. Ja
chyba nie mógłby cię kochać. Lubię cię i cenię. Ale potrzebuję
kobiety, która w dużym stopniu by była zależna ode mnie, takiej,
dla której byłbym ostają.
- Dziwne jest to, co mówisz.
- A jednak przemyśl moje słowa.
- Gdzie w tym
partnerstwo, jedność, współdziałanie?
- O jakim ty
partnerstwie mówisz? Kobieta i mężczyzna różnią się tak, jak
dzień od nocy. Nie ma między nimi znaku równości. Mężczyzna to
siła, kobieta to delikatność. I tak powinno pozostać. Inna
sprawa, że ta kobieca delikatność jest dla mężczyzny niezbędna.
Bez tego on ginie. Facet musi mieć kogoś, przed kim może się
wykazać, zabłysnąć, zdobywać dla niej świat. Bez tego idzie na
wódkę z kolegami i kończy życie pod kioskiem z piwem.
-
Błyskotliwe są twoje teorie, ale jakoś nie do końca się z nimi
zgadzam.
- A jednak spróbuj to wszystko przemyśleć, aby
nie stracić następnego faceta. On musi mieć arenę i poklask. Bez
tego ginie.
- Nie chcę być słabiutką damulką. Może
nawet nie umiem taką być. Od ponad dziesięciu lat walczę o życie.
To znaczy od wypadku Liama. Walczyłam o Liama, potem o hotele, o
babcię i ojca, o mój dom w Wierzbinie. Nawet o pracę. O pracę
walczę cały czas. Za moment mam poważny egzamin związany z pracą,
w pewnym sensie moje być albo nie być w banku. Jest też Marek...
Jeszcze wam o tym nie mówiłam, ale zaręczyłam się z Markiem
Żakiem. Tym bardziej zastanowię się nad twymi słowami. Ale ja
cały czas optuję za partnerstwem.
- Mogę im powiedzieć,
że jesteś zaręczona?
- Oczywiście. To żadna tajemnica.
Tylko Pawłowi nie powiedziałam, ale to dlatego, że nie zdążyłam.
Zresztą, jego to już nie powinno obchodzić.
- Gratuluję
ci Stefciu z całego serca! - Orest aż wstał (Stefcia zresztą
też), wyściskał Stefcię i po przyjacielsku wycałował.
- A to nowina! - cieszył się Igor. - Całujmy dziewczynę, póki
narzeczony nie widzi!
Stefcia poczuła się zobligowana do
ujawnienia tajemnic swego barku, ale Orest zdecydowanie nie pozwolił
na mieszanie wódki z piwem. Jedynie Tytus i Stefcia dostali po
kieliszku babcinej nalewki. Później chłopcy zaczęli wypytywać
Stefcię o Marka.
- Co? Już po czterdziestce? On nie jest
dla ciebie za stary? - zdumiał się Maciek. - To już
wyeksploatowane chłopisko! Gdzie jemu do takiej dzierlatki?
Faktycznie, Stefcia wyglądała bardzo młodo, a przecież ona też
już przekroczyła trzydziestkę.
- O, znawca się odezwał!
- storpedował wypowiedź Tytus. - Tobie tylko seks w głowie!
- A tobie nie? - zacietrzewił się Maciek.
- Jakoś nie.
Mężczyźni, Maciek i Igor, zaczęli się spierać, a nawet
przechwalać swymi podbojami, opowiadać, ile to razy mogą w ciągu
nocy i tak dalej. Stefci zrobiło się nieprzyjemnie. Siedziała
zażenowana z oczami wbitymi w krawędź stołu.
- Nie
wiedziałem, że macie tak pusto w głowie – Tytus pokręcił głową
z niezadowoleniem. - Ja bym chciał mieć możliwość choć raz w
miesiącu pobyć przy kobiecie. Tej mojej. Przytulić ją. Oddychać
jej zapachem. Poczuć miękkość i gładkość jej skóry... To
wcale nie jest istotne... - przerwał nagle i znów pokręcił głową.
- Nie cenicie kobiet i dlatego wciąż jesteście samotni, jak te
kołki w płocie. Ale wtedy i one was nie cenią. Chodźmy już do
domu. Irytują mnie takie rozmowy. Nie cenicie życia, panowie. Że
też się ciągle z wami zadaję... - uśmiechnął się smutnie.
Orest milczał. Teraz się podniósł i zaczął zbierać puszki
po piwie do wyciągniętej z kieszeni reklamówki.
- Wynieś
szklanki do kuchni – powiedział ponuro do Igora. Stracił humor.
- A dlaczego ty tyle jesz słodkości? - zapytał Igor Tytusa
biorąc talerz po naleśnikach. - Mnie uczono, że chorzy na raka nie
powinni jeść słodyczy. Nawet herbatę pić bez cukru.
-
Może tak, a może nie – odpowiedział spokojnie Tytus. - Mnie też
lekarz zalecił dietę bez cukrową. Jednak źle się czułem. A gdy
wróciłem do słodkości, zaraz mój stan się poprawił. Unikam
soli i gotowych produktów z puszek. Nie jem margaryny, ale ona
występuje w wielu ciastach, niestety... Jednak ciasta jem, a w
szczególności lody. W zasadzie nie ma dnia, bym nie zjadł lodów.
Prawie nie piję alkoholu. Mojemu organizmowi potrzebne jest białko.
Więc jem chude, ale nie wędzone mięsa, jaja, w ogóle nabiał.
Jednak i tak nie przybywa mi masy. Ale żyję, choć obiecano mi
tylko pół roku i to byle jakiego życia. Wracając do cukru.
Mówiono mi, że rak żywi się cukrem. Może tak jest. Ale od roku
nie mam nowych przerzutów. Więc mam nadzieję, na następne pół
roku. Dalej myślami nie wybiegam. Lecz bycie tak wychudzonym wcale
nie jest przyjemne... - pokręcił z niezadowoleniem głową. -
Dobra. Idziemy.
Zaszurały krzesła, jeszcze pięć minut i
cała czwórka wyszła, a Stefcia zajęła się sprzątaniem i myciem
naczyń. Od kilku dni już nie czytała szwedzkich i włoskich
książek, jakoś tak wychodziło, że nie miała na to czasu. Albo
była zbyt zmęczona na czytanie. Kładła się i kilka minut później
już spała. Czasem przed snem myślała o Marku i zastanawiała się,
jak ułoży się im dalsze życie. Marek był dla niej oazą spokoju.
Myślenie o nim sprawiało jej łagodną radość i dawało
wewnętrzny spokój. Czy rzeczywiście powinna być słaba, jak to
radził Orest? Ale przecież nie mogła udawać kogoś, kim w
rzeczywistości nie była!
c.d.n.
fot. z Pixabay
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz