sobota, 6 maja 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.19.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz. 19. - © Elżbieta Żukrowska


Cz. 19.

- Musisz mi dużo opowiedzieć o swojej rodzinie. Jest wspaniała! Nie wiem, czy uda mi się być aż takim Żakiem. Jednak nazwisko zobowiązuje. Na razie jeszcze się gubię w tych rodzinnych powiązaniach, za to czuję, że zostałem przyjęty całym sercem.
- Cieszę się, że tak myślisz – odpowiedziała Stefcia. Właśnie wracali do Krakowa.
- Wiesz, że straciliśmy na głupoty dziesięć lat?
- Tu się z tobą nie zgadzam. Moje małżeństwo to nie była żadna głupota.
- Masz rację, przepraszam. Ale mogliśmy się pobrać zanim poznałaś Liama. Może te doświadczenia nam obojgu były potrzebne...
Marek odwiózł Stefcię do domu, pomógł jej pownosić bagaże, a następnie pojechał do Kamila. Babcia nadawała Kamilowi domowych specjałów i musiał je natychmiast tam dostarczyć. A przy tym był niespokojny o przyjaciela. Chciał, aby pielęgniarka nadal z nim została, bo miał kilka pilnych spraw do załatwienia, a to wiązało się z wyjazdami do Poznania i Wrocławia. W długiej rozmowie ze Stefcią uzgodnił, że zacznie zamykać swoje „wyjazdowe” sprawy, aby do końca roku uwolnić się od tych najbardziej uciążliwych. Chciał zamieszkać z narzeczoną, ale ona kręciła na to nosem. Zbliżała się zima, ze swego wynajmowanego mieszkania miała do banku bliziutko, a od Marka daleko. Dlatego nalegała, by wszystko zostało po staremu aż do wiosny, a potem się zobaczy. Przeczuwała, że Marek będzie chciał natychmiast z nią współżyć, a ona mimo wszystko nie była na to gotowa. I bardzo się bała, że szybko może zajść w ciążę, a nie chciała iść do ślubu z brzuchem... Marek nie do końca akceptował jej argumenty. Mówił między innymi, że są sposoby, by chwilowo ustrzec się dzieci, jak na razie żadne nie woła za nim „tato”. Jednak Stefcia była nieugięta. Gdzieś tam w jej głowie była myśl, że gdyby zaszła w ciążę, a Marek z jakiegoś powodu zginął, to jej sytuacja by była wielce nieciekawa. Jednak nie śmiała tego głośno powiedzieć. A ona dobrze wiedziała jak niespodziewane i dramatyczne bywają wypadki. Doświadczyła tego na własnej skórze. Teraz chciała oswoić się z nową sytuacją. Dodatkowo nie było wiadomo, jak długo Marek będzie pomieszkiwał u Kamila, na razie był przyjacielowi wprost niezbędny.
Tymczasem październik zaczął się od wielu odwiedzin. Wpadali do Stefci wszyscy znajomi, czasem po kilka osób naraz. Tylko Paweł jakoś nie śpieszył się z odwiedzinami, a na niego Stefcia szczególnie czekała, by ostatecznie się z nim rozmówić. Któregoś dnia pojechała do niego na budowę po pracy, bo dłużej już nie mogła czekać. I zobaczyła Pawła całującego namiętnie dziewczynę, która po chwili odjechała autem, o ile syrenkę można tak nazwać. Paweł długo stał i patrzył w ślad za odjeżdżającą. Stefcia prawie nie śmiałą oddychać, bała się, by Paweł nie rozpoznał jej samochodu, zsunęła się jak najgłębiej pod maskę. Ale Paweł nawet nie spojrzał w jej kierunku. I bardzo dobrze! A jednak poczuła ukłucie zazdrości w sercu. Może nie tyle zazdrości, co zranionej dumy... Tak łatwo ją porzucił dla innej kobiety... Z drugiej strony wiedziała, że dobrze się stało, przecież przyjechała z nim zerwać, przeciąć ostatecznie więzy. Teraz będzie jej łatwiej, a Paweł przy tym nie będzie cierpiał. Przecież to doskonała sytuacja! Właśnie – niech to on zerwie, niech on pierwszy podejmie taką ostateczną rozmowę.
Pojawił się, gdy w mieszkaniu Stefci był Orest i Igor Achadło oraz nierozłączni Maciek Słowik i niemożliwie wychudzony Tytus Biernacki. Chłopcy przynieśli ze sobą piwo i wino, w związku z tym bawili się głośno i wesoło. Stefcia zrobiła Pawłowi kawę i czekała z zaciekawieniem na rozwój wydarzeń. Miała już na palcu pierścionek zaręczynowy od Marka, ale faceci, jak to faceci, wcale nie zwrócili uwagi na taki drobiazg. Sama Stefcia jeszcze nikomu w Krakowie nie powiedziała o swoich zaręczynach. Od Marka wiedziała, że on powiedział Kamilowi. Kamil bardzo się ucieszył i gratulował obojgu z całego serca. O innych znajomych nie pytała, chociaż niektórych już znała, w szczególności dwa mocno zaprzyjaźnione z Markiem małżeństwa.
Widziała, że Paweł czuje się jakoś niezręcznie. Pił kawę, a ręce mu nieco dygotały, domyślała się dlaczego – czekała ich rozmowa, a Paweł ją przeżywał.
Młodzi byli w dobrych humorach, sypały się żarty i dowcipy. Stefcia nie mogła patrzeć na wychudzonego Tytusa i poszła do kuchni przygotować mu kilka naleśników. Z miodem. Akurat nie miała żadnego ciasta, a nawet dżem się jej skończył. Na talerzyk wysypała nieco ciasteczek, ale słodkie nie pasowały do piwa, więc ukroiła trochę żółtego sera, jednak miała go niewiele. Podała Tytusowi naleśniki, on wprawdzie się zdziwił, ale ochoczo zabrał się do jedzenia.
- Nie wiedziałem, że z miodem są takie dobre! Dziękuję dobra kobieto – powiedział żartobliwie.
Paweł wreszcie się zdecydował i poprosił Stefcię, by poszła z nim na chwilę do sypialni. Puścił ją przodem, a potem starannie zamknął drzwi.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Stefcia swoim zwyczajem usiadła w fotelu za biurkiem. Paweł krążył po pokoju.
- Coś się stało? – zapytała, z góry znając jego odpowiedź.
- I tak i nie.
- Nie bądź taki zagadkowy!
- Spotkałem się z dziewczyną, którą znam jeszcze ze studenckich czasów. Od niedawna pracuje w mojej firmie w biurze. Nie ma gdzie mieszkać, więc zaproponowałem jej pokój u mnie. I tak się to zaczęło.
- A co się zaczęło? Ustaliliście już datę ślubu?
Paweł jakby nie dostrzegł kpiny w słowach Stefci.
- Muszę się z tobą rozstać. Chciałem ci właśnie powiedzieć, że zwiążę się mocniej z Renatą.
- O, to gratuluję.
- Jest mi strasznie głupio... Wybacz mi, proszę. Nie sądziłem, że spotka mnie coś takiego. Bardzo chcę zachować twoją przyjaźń, ale czy to będzie możliwe? Tato strasznie mnie zwymyślał, w zasadzie była ogromna awantura, Renata aż chciała uciekać. Jakoś to załagodziłem, ale tato... On bardzo cię lubi, kocha nawet jak córkę.
- Gratuluję ci, Pawle. Bądźcie szczęśliwi. Z całego serca dobrze ci życzę. Wam życzę.
- Nie gniewasz się na mnie?
- Serce nie sługa. Nie, nie gniewam się. Jest mi trochę przykro, ale... Nigdy mi nie powiedziałeś, że mnie kochasz, więc w gruncie rzeczy liczyłam się z tym, że do rozstania jednak dojdzie.
- Z Renatą znam się jeszcze ze szkoły średniej. Kiedyś nawet byliśmy prawie parą. A teraz to wróciło... Wybacz mi Steniu. Naprawdę jest mi głupio i niezręcznie... Może uda się nam ocalić przyjaźń?
- Może...
- Dobrze by było, gdybyś zechciała porozmawiać z moim tatą. Może ty byś jakoś na niego wpłynęła, powiedziała mu, aby zmienił zdanie co do Renaty...
- Teraz to przeginasz! Nawet nie może być o tym mowy! Nie będę się mieszać w wasze sprawy.
- Steniu, bardzo proszę!
- Nie i koniec. Sytuacja jest tak niezręczna, że aż się dziwię, że mi takie coś proponujesz. Myślałam, że masz więcej taktu. NIE. Nie znam tej twojej kobiety, ale zastanów się, czy sprawy łóżkowe cię nie oślepiły. Zaplączesz się i nie będziesz mógł wyjść z tego kokonu. Nie rzucaj się na oślep w głęboką, nieznaną wodę.
- Ale ja Renatę znam od dawna i wiem, co robię!
- I koniec tej dyskusji. Bądźcie szczęśliwi, Pawle. I... zawiadom mnie o swoim ślubie.
- Nie chcemy ślubu. Zresztą Renata nie ma rozwodu. O ślubie na długi czas możemy zapomnieć, o ile kiedykolwiek do niego dojdzie.
- No i koniec tematu. Wracam do moich gości. Nie mam nic przeciwko przyjaźni, ale niech ci nie przyjdzie do głowy odwiedzać mnie z Renatą. Taka sytuacja byłaby szczególnie niezręczna. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
- Nie płaczesz, nie rwiesz włosów na głowie, nie złościsz się na mnie, nie krzyczysz...
- Bo cię nie kocham. I dlatego to wszystko spływa po mnie. Taką przykrość jestem w stanie wziąć na siebie i jutro o niej zapomnieć. I tyle. Nigdy mnie nie rzucił żaden chłopak, więc jest to dla mnie nowe doświadczenie... Ale nie jest mi jakoś specjalnie ciężko. Chodźmy.
Stefcia podniosła się z fotela i poklepała Pawła po ramieniu. Pierwsza ruszyła do drzwi. Pomyślała, że Paweł jest zaskoczony jej spokojem i w pewnym sensie zawiedziony... W duchu gratulowała sobie mądrości. Chciał ją na chwilę zatrzymać i przytulić, ale nie pozwoliła na to. I nie powiedziała ani słowa o Marku i zaręczynach. Pawła nie powinno to wcale obchodzić! Nie powiedziała też, że widziała, jak obcałowywał Renatę koło budowy. Ale wiedziała, że właśnie tamten widok pozwolił jej spokojniej znieść dzisiejszą rozmowę. Wyszła do salonu uśmiechnięta. A Paweł szybko dopił kawę i pożegnał się ze wszystkimi. Stefcia dostała krótkie buziaki w oba policzki.
- I to by było na tyle – zacytował Orest klasyka, gdy Stefcia usiadła przy stole.
- Daj mi kilka łyków piwa – odpowiedziała sięgając po jego szklankę.
- Pij duszkiem i do dna!
- Nie, nie. Kilka łyków wystarczy.
Tytus przyglądał się jej uważnie.
- Ciężko było? - zapytał, ciągle się w Stefcie wpatrując.
- Tak sobie.
- Widzę, że sprawa ciebie jednak mocno poruszyła...
- A co, podsłuchiwałeś?
- Nie, ale widziałem jak cię pożegnał: oschle, bardzo ozięble.
- Daj spokój, Tytus – wtrąciła się Maciek.
- Przecież nic nie mówię...
Orest wyciągnął rękę do ramion Stefci.
- Chodź, dziecinko. Ja cię przytulę.
- Ty to lubisz przytulać kobiety – odezwał się Igor.
- Jakoś tak weszło mi w nałóg. I na przytulaniu się kończy. Eh...
- Tytus, opowiedz Stefci o sobie – poprosiła Maciek.
- Nie ma o czym mówić – gniewnie mruknął Tytus.
- Jest – zaprzeczył Maciek. - Tytus zachował się jak facet z klasą. Rozstał się z dziewczyną, którą kocha do dziś. A zrobił to z powodu swojej choroby.
- Sugerujesz, że Paweł też może być chory? - zapytała dziewczyna.
- Nie, gdzieżbym śmiał...
- Powiedział, że mnie nie kocha, że ma nową panienkę i tyle – powiedziała gniewnie Stefcia. - Nie chcę o tym mówić.
- Ślepiec! - prychnął ze złością Orest. - Ja bym ciebie ze swoich rąk nie wypuścił!
- Powiem ci Stefciu. W życiu różnie bywa. Ty nie wiesz – spokojnie powiedział Tytus. - Kiedyś miałem wspaniałą dziewczynę. Ale gdy powiedziano mi, że mój nowotwór jest... nieoperowalny, zerwałem z nią. Powiedziałem, że musimy się rozstać, bo już jej nie kocham. Płakała. A mnie serce pękało z żalu. Lecz lekarze dawali nie więcej niż pół roku życia. Skupiłem się na sobie. Musiałem. Dalej żyję, choć już minęły cztery lata. Do dziś żałuję, że z nią zerwałem. Ale z drugiej strony tak było trzeba.
- Ciągle ją kochasz, bucu jeden – burknął pod nosem Maciek.
- Mogłeś być z nią szczęśliwy jeszcze choć przez dwa lata, zanim tak strasznie wychudłeś – dorzucił Igor.
- W tym czasie miłość mogła się sama z siebie wypalić – stwierdził Igor.
- Mogła, nie mogła, tego nie wie nikt. Ale nie zwodziłem jej. Ułożyła sobie życie, ma męża, dziecko i mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
- Bo ty jesteś taki romantyczny bohater. A teraz sam cierpisz za miliony – znów wychylił się Maciek.
- Dobrze, że mam takich przyjaciół jak wy. Z wami mogę szczerze pogadać. Każdy cierpi z jakiegoś powodu
- Albo i bez powodu – Orest jeszcze raz przytulił Stefcię i cofnął swoją rękę.
- Żałujesz? - spytała Stefcia.
- Nie. Tak było trzeba – Tytus pokiwał głową w zamyśleniu.
- Bo on jest ten porządny facet. A Paweł dlaczego z tobą zerwał? - dociekał Igor.
- Zakochał się, przyjął tę nową do swego mieszkania i teraz będą szczęśliwi.
- Ale ciebie to boli...
- Zaraz tam boli... Nie boli. Muszę tylko przejść przez to doświadczenie. To pierwszy facet, który ze mną zerwał, może dlatego tak dziwnie się czuję. Ale z tej mąki i tak nie byłoby chleba.
- Dużo ludzi w naszym wieku jest już po poważnych rozstaniach... Za dużo. No dobra. Koniec tej smętnej dyskusji. Weselmy się, pokąd w naszych żyłach szumi wino.
- Albo piwo!
- Co teraz zrobisz? - dociekał Tytus.
- Nic. Będę żyła jakby nic się nie zdarzyło. To smęcenie się jest chwilowe. Jutro już będę normalna.
Orest przysunął swoje krzesło do krzesła Stefci i znów objął dziewczynę.
- Mam pewną teorię dotyczącą związków dwojga – powiedział nie słuchając dyskusji, która rozgorzała między kolegami. - Mężczyźni lubią słabe kobiety. Takie, którymi trzeba się opiekować. Ty jesteś za silna, zbyt niezależna, może nawet władcza. Przy tobie mężczyzna czuje się malutki, nie ma jak błysnąć. A to niedobrze.
- Naprawdę taka jestem?
- Tego dobrze nie wiem, nie znam cię aż tak dokładnie. Ale właśnie taka mi się wydajesz być. Nie jesteś wyzwaniem dla faceta. Ja chyba nie mógłby cię kochać. Lubię cię i cenię. Ale potrzebuję kobiety, która w dużym stopniu by była zależna ode mnie, takiej, dla której byłbym ostają.
- Dziwne jest to, co mówisz.
- A jednak przemyśl moje słowa.
- Gdzie w tym partnerstwo, jedność, współdziałanie?
- O jakim ty partnerstwie mówisz? Kobieta i mężczyzna różnią się tak, jak dzień od nocy. Nie ma między nimi znaku równości. Mężczyzna to siła, kobieta to delikatność. I tak powinno pozostać. Inna sprawa, że ta kobieca delikatność jest dla mężczyzny niezbędna. Bez tego on ginie. Facet musi mieć kogoś, przed kim może się wykazać, zabłysnąć, zdobywać dla niej świat. Bez tego idzie na wódkę z kolegami i kończy życie pod kioskiem z piwem.
- Błyskotliwe są twoje teorie, ale jakoś nie do końca się z nimi zgadzam.
- A jednak spróbuj to wszystko przemyśleć, aby nie stracić następnego faceta. On musi mieć arenę i poklask. Bez tego ginie.
- Nie chcę być słabiutką damulką. Może nawet nie umiem taką być. Od ponad dziesięciu lat walczę o życie. To znaczy od wypadku Liama. Walczyłam o Liama, potem o hotele, o babcię i ojca, o mój dom w Wierzbinie. Nawet o pracę. O pracę walczę cały czas. Za moment mam poważny egzamin związany z pracą, w pewnym sensie moje być albo nie być w banku. Jest też Marek... Jeszcze wam o tym nie mówiłam, ale zaręczyłam się z Markiem Żakiem. Tym bardziej zastanowię się nad twymi słowami. Ale ja cały czas optuję za partnerstwem.
- Mogę im powiedzieć, że jesteś zaręczona?
- Oczywiście. To żadna tajemnica. Tylko Pawłowi nie powiedziałam, ale to dlatego, że nie zdążyłam. Zresztą, jego to już nie powinno obchodzić.
- Gratuluję ci Stefciu z całego serca! - Orest aż wstał (Stefcia zresztą też), wyściskał Stefcię i po przyjacielsku wycałował.
- A to nowina! - cieszył się Igor. - Całujmy dziewczynę, póki narzeczony nie widzi!
Stefcia poczuła się zobligowana do ujawnienia tajemnic swego barku, ale Orest zdecydowanie nie pozwolił na mieszanie wódki z piwem. Jedynie Tytus i Stefcia dostali po kieliszku babcinej nalewki. Później chłopcy zaczęli wypytywać Stefcię o Marka.
- Co? Już po czterdziestce? On nie jest dla ciebie za stary? - zdumiał się Maciek. - To już wyeksploatowane chłopisko! Gdzie jemu do takiej dzierlatki?
Faktycznie, Stefcia wyglądała bardzo młodo, a przecież ona też już przekroczyła trzydziestkę.
- O, znawca się odezwał! - storpedował wypowiedź Tytus. - Tobie tylko seks w głowie!
- A tobie nie? - zacietrzewił się Maciek.
- Jakoś nie.
Mężczyźni, Maciek i Igor, zaczęli się spierać, a nawet przechwalać swymi podbojami, opowiadać, ile to razy mogą w ciągu nocy i tak dalej. Stefci zrobiło się nieprzyjemnie. Siedziała zażenowana z oczami wbitymi w krawędź stołu.
- Nie wiedziałem, że macie tak pusto w głowie – Tytus pokręcił głową z niezadowoleniem. - Ja bym chciał mieć możliwość choć raz w miesiącu pobyć przy kobiecie. Tej mojej. Przytulić ją. Oddychać jej zapachem. Poczuć miękkość i gładkość jej skóry... To wcale nie jest istotne... - przerwał nagle i znów pokręcił głową. - Nie cenicie kobiet i dlatego wciąż jesteście samotni, jak te kołki w płocie. Ale wtedy i one was nie cenią. Chodźmy już do domu. Irytują mnie takie rozmowy. Nie cenicie życia, panowie. Że też się ciągle z wami zadaję... - uśmiechnął się smutnie.
Orest milczał. Teraz się podniósł i zaczął zbierać puszki po piwie do wyciągniętej z kieszeni reklamówki.
- Wynieś szklanki do kuchni – powiedział ponuro do Igora. Stracił humor.
- A dlaczego ty tyle jesz słodkości? - zapytał Igor Tytusa biorąc talerz po naleśnikach. - Mnie uczono, że chorzy na raka nie powinni jeść słodyczy. Nawet herbatę pić bez cukru.
- Może tak, a może nie – odpowiedział spokojnie Tytus. - Mnie też lekarz zalecił dietę bez cukrową. Jednak źle się czułem. A gdy wróciłem do słodkości, zaraz mój stan się poprawił. Unikam soli i gotowych produktów z puszek. Nie jem margaryny, ale ona występuje w wielu ciastach, niestety... Jednak ciasta jem, a w szczególności lody. W zasadzie nie ma dnia, bym nie zjadł lodów. Prawie nie piję alkoholu. Mojemu organizmowi potrzebne jest białko. Więc jem chude, ale nie wędzone mięsa, jaja, w ogóle nabiał. Jednak i tak nie przybywa mi masy. Ale żyję, choć obiecano mi tylko pół roku i to byle jakiego życia. Wracając do cukru. Mówiono mi, że rak żywi się cukrem. Może tak jest. Ale od roku nie mam nowych przerzutów. Więc mam nadzieję, na następne pół roku. Dalej myślami nie wybiegam. Lecz bycie tak wychudzonym wcale nie jest przyjemne... - pokręcił z niezadowoleniem głową. - Dobra. Idziemy.
Zaszurały krzesła, jeszcze pięć minut i cała czwórka wyszła, a Stefcia zajęła się sprzątaniem i myciem naczyń. Od kilku dni już nie czytała szwedzkich i włoskich książek, jakoś tak wychodziło, że nie miała na to czasu. Albo była zbyt zmęczona na czytanie. Kładła się i kilka minut później już spała. Czasem przed snem myślała o Marku i zastanawiała się, jak ułoży się im dalsze życie. Marek był dla niej oazą spokoju. Myślenie o nim sprawiało jej łagodną radość i dawało wewnętrzny spokój. Czy rzeczywiście powinna być słaba, jak to radził Orest? Ale przecież nie mogła udawać kogoś, kim w rzeczywistości nie była!


c.d.n.
fot. z Pixabay

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz