sobota, 3 czerwca 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.23.


STEFCIA Z WIERZBINY -  tom III  - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 23.

- A jednak nie powinniśmy brać ślubu.
Siedzieli u Marka w domu, w salonie. Stefcia właśnie poprawiała kwiaty w wazonie, a Marek odłożył czytaną jeszcze przed chwilą gazetę. Stefcia z wrażenia omal nie wywróciła wazonu.
Był marzec, wiały już całkiem wiosenne wiatry, a te tulipany na stole były zapowiedzią pięknej wiosny. Niedługo miał być ślub cywilny w Krakowie, zaproszenia zostały wysłane, wszystkie sprawy zapięte na ostatni guzik, ślubne stroje czekały w szafie.
Patrzyła na Marka w bezgranicznym zdumieniu, jej oczy z wolna wypełniły się łzami, opuściła głowę i szybko wyszła do kuchni. Nie odezwała się. Zaledwie miesiąc wcześniej na dobre przeprowadziła się do narzeczonego i prawie zwolniła wynajmowane mieszkanie. Co z nią teraz będzie? Przecież nie będzie go błagać o ślub! Była tak bardzo wstrząśnięta, że z trudem łapała oddech. Jak on mógł powiedzieć coś takiego!? „Powiedział, bo tak właśnie myśli...” Rozumiała, że musi się natychmiast od Marka wyprowadzić. Ale gdzie? Jak? Nie miała w Krakowie przyjaciółek, a ze względu na pracę nie mogła wyjechać do Wierzbiny. Znalazła się w potrzasku.
- Stefciu... - stanął tuż za nią i położył ręce na jej ramionach.
Strząsnęła je niecierpliwie. Wcześniejsze słowa zabolały ją niesamowicie mocno.
- Postaram się jak najszybciej wyprowadzić – powiedziała lodowatym głosem. - Ale to mi chwilę zajmie. Tamtego mieszkania pewnie już nie odzyskam. Ale i tak zaraz zacznę się pakować.
Jeszcze w grudniu mieli trudną rozmowę. Marek zaproponował jej, by od stycznia została jego asystentką, a zrezygnowała z pracy w banku. Zgodziłaby się, gdyby powiedział wspólniczką. Ale na sekretarkę mógł sobie kogoś zatrudnić. Stanowisko asystentki było poniżej jej możliwości.
- Wynajmiesz sobie jakiś lokal, zatrudnisz dowolną pomoc i obejdziesz się beze mnie.
- Ale ja chcę z tobą!
- Chyba nie przemyślałeś sprawy.
- Tak ważna jest dla ciebie praca w banku?
- Jeśli to będzie możliwe popracuję tam przynajmniej kilka lat. Twoja praca też jest dla ciebie ważna, więc dlaczego mi się dziwisz?
- Nie chcę powierzać moich spraw pierwszej z brzegu dziewczynie.
- To wybierz taką, której możesz zaufać.
Spięcie przybrało na sile. Padły słowa, których Marek później żałował. To Stefcia chciała, by siedział w Krakowie, a teraz mu to uniemożliwiała! A ona już zobaczyła, że ich związek bardzo się różni od związku z Liamem. Marek chciał narzucać swoją wolę. Nie uzgadniał z nią decyzji dotyczących ich wspólnego życia. Uważał, że tylko on ma prawo o wszystkim decydować. Stefcia nie chciała kłótni, nawet mocniejszych zadrażnień. Mówiła co myśli i wycofywała się do swoich okopów, ale uparcie pozostawała przy swoim. A to burzyło krew w Marku. Obydwoje przez wiele lat byli niezależni i teraz nie umieli uzgodnić wspólnych stanowisk. W zasadzie Marek nie umiał dyskutować, spierać się i szukać jednocześnie kompromisu. To zostawiał dla obcych, dla spraw zawodowych. Po kilku, a może nawet kilkunastu próbach zrezygnowała z przedstawiania swoich argumentów. Mówiła czego chce, czego bezwzględnie potrzebuje i na tym kończyła dyskusję. Na to Marek reagował słowami „jesteś uparta jak osioł”. Po takich słowach wykrzyczanych w złości Stefcia już nie szukała kompromisu. Postępowała zgodnie z własnymi przekonaniami. Ich związek szedł w rozsypkę. Mimo tego Marek nalegał, by Stefcia przeprowadziła się do niego. Może przebywając ciągle razem jakoś się dotrą.
- Nie wiem, czy chcę. Za dużo jest między nami sprzeczek i dąsów. Albo zobaczysz wreszcie we mnie partnerkę, albo szkoda wikłać się w dalszy związek, pełen awantur i dziwnych niedomówień. Nie czuję twojej miłości, ani choćby twojej troski. Wspólne łóżko to za mało. Oddalasz się ode mnie. A ja nie będę cię przywiązywać sznurkiem. Ani obrączkami. Mam dość.
Później nie widzieli się przez kilka dni. Marek miał czas na przemyślenia. I dużo się zmieniło między nimi na lepsze. On nie był już taki zasadniczy, ona była dużo łagodniejsza. Awans Stefci na dyrektora jakby podniósł rangę narzeczonej w jego oczach. Już nie mówił o tym, by została jego asystentką.
Oboje zaczęli szukać tego, co ich łączy, a unikać nieporozumień.
Choroba Marka wstrząsnęła Stefcią. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo go kocha. Przeprowadziła się do Marka, ale dla siebie samej nadal pozostawał surową nauczycielką. Nie chciał, aby Marek znalazł jakieś powody do stawiania jej zarzutów. Naprawdę bardzo się starała. Czy on to dostrzegał? Nie miała pewności. Pozostawał względem niej szarmancki, dawał drobne upominki, przynosił kwiaty, zabierał do teatru i restauracji. Zapoznał ją ze swoimi przyjaciółmi. Czyli szlo ku lepszemu.
Gorąco łączyły ich sprawy łóżkowe. Marek był tu wybitnym wirtuozem, dostarczał wielu emocji, wzruszeń, niesamowitych doznań. Otworzył Stefcię na miłość fizyczną połączoną z największą czułością. Pod tym względem Stefcia była szczęśliwa.
A teraz „nie powinniśmy brać ślubu”?
- Porozmawiajmy – poprosił biorąc ją w ramiona, mimo wyraźnego oporu. Był od niej dużo silniejszy. - Zrobię herbatę i spróbuję wyjaśnić, o co mi chodziło. I nie próbuj się pakować! Kocham cię. Bardzo cię kocham. I nic się w tej kwestii nie zmieniło. Po prostu użyłem niewłaściwego zwrotu. Idź, usiądź, zaraz przyjdę z herbatą. I wino.
Rozmowa była długa i wyczerpująca, na szczęście doszli do porozumienia. Stefcia zrozumiała, że Marek mówiąc, iż nie powinni brać ślubu chciał dać jej do zrozumienia, że nie chce mieć z niej pielęgniarki, a żonę. Że boi się, że jego serce jest zbyt słabe, że mężczyzna o tak chorym sercu nie powinien się wiązać na stałe z kobietą. Dla Stefci to była bzdura. Nie wolno mu tak myśleć! Później się długo i namiętnie kochali.
- Ty masz chore serce? Jakie chore serce? To, co wyczyniasz w pościeli jest tak wyrafinowane, że żaden lekarz nie uwierzyłby w twoje chore serce! A jednocześnie jesteś najprawdziwszym Żakiem – bo jeśli już chorować, to właśnie na serce!
Ona sama nigdy przed Markiem nie skarżyła się na zdrowie, na złe samopoczucie, na zmęczenie. Przyjęła na siebie sporo domowych obowiązków i wykonywała je mimo tego, że czasami była po prostu zmęczona. Nigdy nie prosiła Marka, by jej w czymś pomógł lub wręcz wyręczył. Pracowała zawodowo i często przynosiła do domu dokumenty, nad którymi musiała posiedzieć, bo nie starczało jej czasu w pracy. A jednak gotowała obiady (prawda – często posiłkowała się „gotowcami” przywiezionymi z Wierzbiny), prała, sprzątała, prasowała, pamiętała o podlaniu kwiatów i wyniesieniu śmieci. Dwa razy nawet odśnieżyła podjazd pod nieobecność Marka. Te codzienne obowiązku zabierały jej całkiem dużo czasu. Miała prawo być zmęczona.
Do następnej poważnej awantury doszło właśnie przez śmieci. Na dworze była wtedy wyjątkowa chlapa, taka, że to psa z budy nie wypędzisz, a ona ubrała się i śmieci jednak wyniosła. Marek zauważył to dopiero wtedy, gdy nieco zbyt głośno zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Podmuch wiatru spowodował, że drzwi wysmyknęły się jej z ręki.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? Przecież ja mogłem wynieść – zawołał wtedy oburzony.
- Marku, ty mi nie musisz mówić, że mam coś ugotować, uprać lub posprzątać. Więc i ja nie będę ci mówić, abyś coś zrobił. Jeśli zechcesz – to sam się włączysz w różne domowe czynności. A skoro tego nie robisz, to ja muszę zrobić. Kropka.
- Nie musisz mnie prosić o pomoc. Wystarczy powiedzieć zrób to albo tamto.
- Mylisz się, Marku. To ty sam musisz znać swoje obowiązki. Ja nic nie muszę mówić. Tak rozumiem partnerstwo. Ty po prostu nie interesujesz się domowymi sprawami. Zatem wszystkie te drobne, choć uciążliwe, rzeczy spadają na mnie. Zrozum – ty mi nie musisz pomagać! Ty powinieneś uczestniczyć w domowych sprawach na zasadzie partnerstwa. Przecież wiesz, gdzie trzymamy śmieci, gdzie stoi odkurzacz, widzisz, że na stole i parapetach już się zbiera kurz, że choćby po obiedzie są naczynia do zmycia.
- Ale przecież nie spodziewamy się gości!
- Ja nie sprzątam dla gości, tylko dla nas. Taka jest między nami różnica. Ale skoro już rozmawiamy o takich sprawach, to ty jutro zrobisz obiad, bo ja wrócę raczej dość późno, może aż po osiemnastej.
- A to dlaczego?
- Mam zamiar pochodzić po sklepach i zajmie mi to dużo czasu.
Wydawało się, że sprawa śmieci zmarła śmiercią naturalną. Otóż nie – za kilka dni znów wypłynęła. Marek się niesamowicie zdenerwował, aż brał swoje tabletki pod język. A Stefcia milczała, choć krzyki Marka bardzo ją zraniły. Była rozdygotana, nawet herbatka z melisy nie pomogła. Rano powiedziała, że ma dość. Głównie tych idiotycznych awantur. Jeśli Marek sprowokuje jeszcze jedną, tylko jedną, to ona się wyprowadzi najszybciej, jak to będzie możliwe. I ślubu też nie będzie. Nie ma zamiaru szarpać się przez całe życie. Wóz, albo przewóz. Koniec.
- To jest ultimatum?
- Tak. Nieodwołalne.
- A rób, co chcesz! - odpowiedział lekceważąco i machnął wymownie ręką.
Prawdę powiedziawszy tego się absolutnie nie spodziewał.
Ale wiedział, że Stefcia słowa dotrzyma!
Natomiast do Stefci dotarło, że Marek jest niewychowany. No bo i kto miał go wychować? Matki nie znał, nie pamiętał, babka odeszła zbyt wcześnie, podobnie stryj. W stosunku do obcych Marek był grzeczny i układny. Ale nie w stosunku do niej. Nie wiedziała, z czego to wynika. Przecież mówił, że kocha i dawał to wyraźnie odczuć. A później traktował z lekceważeniem, niemal z pogardą. To tak strasznie bolało! Jest już za stary, by ktoś go naprostował! Nie będzie o niego walczyć. Już nie. Utwierdzała się w przekonaniu, że jednak nie powinni brać ślubu. Nie chciała prowokować następnej awantury, ale powiedzieć o swoich przemyśleniach musiała. Im szybciej, tym lepiej. W drodze do pracy kupiła gazety, bo postanowiła znaleźć dla siebie mieszkanie. Chciała przejrzeć ogłoszenia. Lada dzień spodziewała się następnej awantury, gdyż była pewna, że Marek nie wytrzyma. Ona też – tego lekceważenia i braku szacunku. Ale zaraz po przyjściu do pracy zadzwoniła najpierw do właścicielki mieszkania, które wynajmowała do niedawna. Było wolne! Stefcia zwolniła się na godzinę z pracy i pojechała do kobiety. Zapłaciła za pół roku z góry. Mogła zapłacić za rok, ale nie wiedziała, czy to ma sens. Kobiecie chodziło o pieniądze – potrzebowała na coś większej kwoty. Stefcia miała tam jeszcze trochę swoich rzeczy, które ojciec powinien zabrać do Wierzbiny – łóżko, pralka, kilka szafek, kilka spakowanych już pudeł. Obiecał uporać się z tym do końca marca. Teraz to trzeba odwołać.
Po pracy wróciła do domu Marka. Spakowała najważniejsze rzeczy – pościel, ręczniki, bieliznę i niewielką ilość ubrań. A także trochę kuchennych akcesoriów.
Zadzwoniła do hotelu, w którym Marek zawsze się zatrzymywał. Zatrzymał się i teraz, ale nie było go w pokoju.
- A może pani przekazać mu wiadomość?
- Tak. Oczywiście – odpowiedziała recepcjonistka.
- To będzie jak krótki liścik. Proszę zapisać. Gotowa?
- Tak. Proszę podyktować.
- „Wyjeżdżam na jakiś czas. Pamiętaj o piecu. Klucze w wiadomym miejscu. Kocham cię.”
- Jakiś podpis?
- S.Ż. To powinno wystarczyć. Tylko – błagam! - niech pani nie zapomni! Głównie o ten piec chodzi.
Wykonała jeszcze jeden telefon – do Kamila. Rozmawiała przez chwilę o niczym. Nie mogła mu powiedzieć, że wraca na stare śmieci, bo mógł to wygadać Markowi.
- Coś się stało? - domyślił się Kamil.
- Chyba muszę rozstać się z Markiem – szepnęła do słuchawki prawie płacząc.
- Zaraz przyjadę do ciebie!
- Nie, nie. Właśnie się spakowałam i opuszczam mieszkanie Marka.
- Gdzie cię znajdę?
- A przysięgniesz, że nie zdradzisz mnie przed Markiem? Bo on pewnie do ciebie zadzwoni.
- Przysięgam.
- Będę w starym mieszkaniu.
- Przyjadę zaraz po pracy. Nigdzie się nie ruszaj. Będę chciał pięć litrów kawy, bo już padam.
To ostatnie zdanie uświadomiło Stefci, że nie wzięła ze sobą ani kawy, ani herbaty, ani czegokolwiek do jedzenia. Pospiesznie spakowała trochę słoików z mięsem, paczkę makaronu i kilka innych produktów. Po drodze dokupiła chleb, jajka, twaróg i mleko. Chleb był już czerstwy, ale trudno. Jezu! Cały dzień nic nie jadła! Teraz usmażyła sobie jedno jajko i zjadła właściwie na przymus, z rozsądku. Źle się czuła, leciała z nóg. Z trudem wniosła drugą część bagaży.
Kamil, ledwie przyszedł, objął ją i zażądał – mów! Rozpłakała się w jego uścisku. Ale jej ciężko było mówić. Nie nawykła się skarżyć.
- Dziewczyno – mów! Wyrzuć to z siebie. Będzie ci lżej.
- Najpierw zrobię kawę.
Razem poszli do kuchenki.
- Nie układa się nam. Nie możemy się dotrzeć. Chyba mam za duże wymagania, a nie mogę z nich zrezygnować. On mną pomiata. Lekceważy. Nie umiem się z tym pogodzić. Dzwonił do ciebie?
- Nie. Powiedz dokładnie, co się stało.
Usiedli w szarym saloniku i Kamil słowo po słowie wydobywał wszystko ze Stefci.
- Jak ja jestem szczęśliwy, to ty jesteś nieszczęśliwa. I tak na zmianę. - Zauważył w końcu. - Zupełnie nie rozumiem, co z jego głową się stało. Zupełnie jak nie Marek. Nie znałem go od tej strony.
- Teraz się zastanawiam, czy w ogóle brać ślub. Po co mi taki facet? Po co mi takie kłopoty?
- Ja mu chyba muszę gębę obić.
- Nawet tak nie myśl. Chciałabym tylko zrozumieć, dlaczego jest dla mnie tak nieuprzejmy, tak wrogi, nieprzyjemny, dlaczego mnie poniża? Skarżę się tobie, ale w zasadzie już podjęłam decyzję – nie będzie ślubu. Nic mu nie jestem winna. Czuję się zdradzona i upokorzona. Dość tego.
- Porozmawiam z nim.
- Ani mi się waż! Ja już nic od niego nie chcę. I nie mów mu, że się skarżyłam. On zaraz wyskoczy z tym, że ja chcę mieć z niego drugiego Liama. Oczywiście, że ich porównuję. A dlaczego mam nie porównywać? Jednak nigdy nie oczekiwałam, że będzie tak dobry, jak Liam. Lecz to, co się dzieje, przekracza wszelkie granice. Marek chyba myślał, że będę się go radzić w sprawach służbowych. Nigdy nie prosiłam go o żadne podpowiedzi. Nigdy. Później był dumny z tego, że zostałam zastępcą dyrektora. A nagle się wszystko zmieniło. Jakiś czas temu, chyba jeszcze w grudniu, poprosił mnie bym została jego asystentką, rozumiesz – coś jak sekretarka. Nie zgodziłam się. Co innego, gdyby zaproponował mi bycie wspólniczką. W tamtym momencie zaczęły się wszystkie niesnaski. Mimo wszystko było jeszcze do wytrzymania. Ale teraz... Jeśli chce mieć kucharkę, sprzątaczkę, kochankę – to niech sobie wynajmie. Ja mam być jego żoną, a nie pomiotłem. Nie może mi rozkazywać, nie może mi stawiać wymagań, żądań. Wielce się oburzył, gdy powiedziałam, aby zrobił obiad. Myślisz, że zrobił? „Usmaż sobie jajka”. Tyle mi powiedział. On jest jakiś nienormalny. Daje mi kwiaty i perfumy, czasem jakąś książkę, albo nawet bieliznę. Twierdzi, że kocha. A później taki gwałtowny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Ja tego nie wytrzymuję! Tego człowieka już się nie zmieni. Musiałby doznać jakiegoś trzęsienia ziemi. Mówiłam ci – postawiłam mu ultimatum. Więc się nie kłócił, nie zrobił awantury, ale wyjechał bez mojej zgody. Nie zadzwonił do mnie do pracy. Dla mnie to jest coś gorszego, niż awantura. Mam dość. Nie będzie ślubu... A ja się tak przejęłam, gdy on trafił do szpitala. Tak bardzo się o niego bałam! Powiedziałam ci o wszystkim, ale wcale mi nie ulżyło. Pamiętaj – nie możesz mnie zdradzić.
Kamil sam zrobił następną kawę. Był zamyślony.
- Obawiam się, że będę teraz adwokatem diabła. - Usiadł na swoim miejscu i dalej siedział smutny.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zaniepokoiła się Stefcia, gdy dalej milczał.
- Właśnie nie wiem, jak ci to powiedzieć, by cię mocno nie zranić.
- Mów. Zrań. Ale powiedz wreszcie, jak to widzisz.
- Między wami jest walka o dominację w związku.
- No coś ty!
- A jednak. Ty chcesz, aby wszystko było po twojemu. To zrób, tam nie jedź. Ale to tak nie działa! Ty jesteś silną, niezależną kobietą. A on jest mężczyzną, który chce mieć słabą kobietkę. Taką, którą mógłby się opiekować, troszczyć, usuwać przeszkody sprzed jej stóp.
- Rozmawiałeś z nim?
- Chyba ze dwa razy, ale nie tak dokładnie jak z tobą. Coś mi wspominał o twojej niezależności, o tym, jak bardzo jesteś... akuratna, dokładna. O tym, że nie pozwalasz sobie na moment słabości. Musisz mu zostawić tak zwane pole do działania. Musi mieć możliwość wykazania się, udowodnienia nawet sobie samemu, że jest mężczyzną. Odśnieżanie podjazdu to zbyt mało! Albo grzebanie w samochodzie. Ale w twoim i tak nie może grzebać, bo wszystko załatwia twój tato albo mechanik z Wierzbiny. On nie ma jak być dla ciebie podporą i ostoją. Zarabiasz duże pieniądze. Z tego co wiem, nie macie wspólnej kasy. I nie macie wspólnych planów. No, może oprócz ślubów. Nie wyrzekaj się Marka. Skoro jesteś taka silna i niezależna, spróbuj to wszystko zmienić. Oboje macie być szczęśliwi.
- Muszę to przemyśleć, bo chyba masz rację.
- Przemyśl. I jak najszybciej wróć do Marka. On ma swoją dumę i honor. Pewnie cię przeprosi. Ale nie o przeprosiny tu chodzi, a o naprawienie wszystkiego. Musicie rozmawiać. Dużo rozmawiać. W każdym związku ważna jest miłość. Może nawet najważniejsza. Ale liczą się dobre chęci, skierowanie swojej uwagi na dobro partnera, ustępowanie w mało ważnych sprawach. I nie strzelanie fochów z byle powodu. Przecież masz pewność, że Marek cię kocha. Daj mu szansę. Otwórz się na niego tak do dna, do głębi. Nie stawiaj siebie na pierwszym miejscu, a wasze wspólne dobro. Wtedy się dogadacie. Jak będzie trzeba to nawet zostań jego asystentką. Po godzinach w banku. Przecież korona ci z głowy nie spadnie. Przemyśl to. A ja muszę już wracać do mojego chłopaka. On dziś ma drugą zmianę i zaraz powinien być w domu. Na ile wynajęłaś to mieszkanie?
- Na pół roku.
- To wynajmij na cały rok, a ja je podnajmę u ciebie. Najchętniej bym kupił, ale na razie nie stać mnie, musiałbym brać kredyt. Mój chłopak na to nie pozwoli.
- Ja ci mogę pożyczyć te pieniądze. Tyle, że w dolarach, bo takiej kwoty nie da się odsprzedać od ręki. Inna sprawa, czy pani Kalinowska zechce je sprzedać...
- Na razie wynajmij na rok. A później zobaczymy.
- Jesteś szczęśliwy?
- Bardzo. Niewyobrażalnie bardzo. Jednak... Ty możesz iść ulicą trzymając Marka za rękę, nawet całować się z nim w miejscu publicznym. A nam nie wolno. Rozumiesz? Dla ludzi nasze uczucia się nie liczą. Wdeptaliby nas w błoto. Musimy być bardzo ostrożni i dlatego będzie lepiej, gdy on będzie miał własne mieszkanie. Tylko ten brak telefonu jest okropny. Pojedziesz do Wierzbiny na najbliższy weekend?
- Tak planowałam, ale boję się, że bym się wygadała z moimi problemami. Przecież już byłam gotowa zrezygnować ze ślubu.
- Dogadacie się. Jesteś mądrą kobietą.
- Ale uczeszesz mnie do ślubu?
- Do obydwu ślubów. Nie waż się z tym iść do kogoś innego!
- Mam nadzieję, że będziesz na weselu ze swoim chłopakiem.
- To jest niemożliwe. Wręcz wykluczone. Nie możemy pokazywać się razem publicznie. Choć bardzo to nas boli. A wiesz? On też ma na imię Staszek... Jeszcze coś ci powiem: nie wybaczaj Markowi tak szybko. Niech się trochę postara. Niech poprzeżywa, niech mocniej zatęskni. Właśnie od tego jest facetem. Zapamiętasz?

c.d.n.
fot. własne

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz