sobota, 13 maja 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.20.

STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 20.

Na dzień Wszystkich Świętych obydwoje z Markiem pojechali do Wierzbiny. Wcześniej odwiedzili znajome groby w Krakowie. A do Wierzbiny Stefcia znów wiozła dwie gęsi, pasztety i mnóstwo pierogów. Jednak babcia ją zaskoczyła – wynajęła do pomocy młodą sąsiadkę swojej koleżanki, Stasi Zambrowskiej. Dziewczyna miała na imię Franciszka, była doskonale obeznana z kuchnią (po szkole gastronomicznej) i „prędka”, chociaż owa „prędkość” nie specjalnie się babci podobała.
- Wyrzucili ją z pracy – opowiadała babcia. - Kierowniczka zrobiła manko, a obciążono wszystkie cztery pracownice. A Franię, jako że miała najmniejszy staż, w ogóle wyrzucono z pracy. Tak na zbity pysk. I jeszcze wszystkie to manko musiały solidarnie spłacić, choć wszystkie wiedziały, że to kierowniczka... Przez całe lato jak tylko przyszły do niej wnuki dawała im pieniądze na lody, na ciastka, na przyjemności. A brała z kasy! Bezczelność ludzka nie zna granic! I Frania siedziała w domu i płakała. Jak mi Stasia powiedziała, kazałam dziewczynie przyjść. Pogadałyśmy i została u nas na próbę, na razie do końca grudnia, a potem się zobaczy.
- A ja uważam – wtrącił się Marek – że to już czas najwyższy odciążyć moją narzeczoną. Dobrze się stało z tą dziewczyną, że pani ją przyjęła. Nie chcę, aby Stefcia przyjeżdżała do domu jak na ciężkie roboty, a na odpoczynek. Ona dość się napracuje w Krakowie. Tu ma się spotkać z bliskimi, pospacerować, porozmawiać, cieszyć się życiem. Myślę też, że nie będziemy przyjeżdżać co tydzień, bo chcę użyć ze Stefcią innego życia, chodzić do teatru i do kina, bywać w restauracjach, spotykać przyjaciół.
- Nie zabieraj nam Stefci!
- Ależ ja nie zabieram, tylko zmieniam reguły gry. Stefcia ma mieć czas dla siebie i na swoje przyjemności. Nie chcę, aby stała nad garnkami albo nad żelazkiem.
Postawa Marka zmąciła babci spokój, ale Edward przyznał mu rację.
- Też bym nie chciał, by moja dziewczyna ciężko pracowała. Widać, że Marek się troszczy o narzeczoną. I bardzo dobrze.
A na drugi dzień była bardzo miła niespodzianka:
Żakowie właśnie wrócili z cmentarza. Ojciec rozpalał w kominku, a Piotrek poszedł wynieść popiół, babcia konferowała z Franią. Stefcia wraz z Markiem szykowała kawę, herbatę i ciasto. Marek już czuł się domownikiem w Wierzbinie.
Wtem od drzwi wejściowych Piotr głośno zawołał:
- Gości prowadzę!
Weszli kolejno Iga, Aleksander i, na końcu, David.
W przedpokoju, a potem w salonie, aż się zakotłowało. Trójka młodych przyjechała bez zapowiedzi. Uściskom i buziakom nie było końca. Iga mówiła, że przyjechali tylko na kawę, ale babcia nie dała jej obstawać przy tym postanowieniu. Teraz kawa, a potem obiad – mówiła szczęśliwa, bo bardzo lubiła gości. David rozglądał się ciekawie – to jest królestwo Steffi! Chciał wszystko zobaczyć, poznać i zapamiętać. To otoczenie ukształtowało jego przyjaciółkę. W trakcie rozmowy okazało się, że Iga i David są w podróży poślubnej po Polsce. Były gratulacje i wiwaty. Później, w „szeptanej” rozmowie David w Stefci pokoju przyznał się, że pokochał Igę od pierwszego wejrzenia, ale był wtedy w związku, więc trzymał wszystko w tajemnicy. Z biegiem czasu, gdy lepiej Igę poznawał, uznał, że to strasznie postrzelone dziewczę, nie dla niego. Jednak wyplątał się z poprzedniego związku i czekał na dalszy rozwój sytuacji. Był szczęśliwy, gdy Steffi zgarnęła Igę do Hotelu R&R, ale okazało się, że wszedł mu w paradę ten nowy księgowy. Mimo wszystko praca z Igą stanowiła dla niego przyjemność, choć nie raz serce mu wtedy krwawiło. A najbardziej, gdy Iga znalazła sobie inną pracę. Wtedy stracił nadzieję. Wiedział, że Igi nie może, a nawet nie umie, przywiązać do siebie. Nie mówił jej o swoim uczuciu. Czekał. Z drugiej strony uważał, że Iga może nigdy go nie zechcieć, bo w końcu nie jest już taki młody. Pomógł mu Halvar. Odnalazł Igę i przyszedł z nią na obiad do hotelowej restauracji. David odważył się wtedy zapytać, czy Iga choć trochę za nim tęskniła. I tak się to zaczęło. Gdy Halvar dowiedział się, że David i Iga wzięli ślub, ponownie zaproponował Idze pracę. I od stycznia Iga wraca do hotelu – to już postanowione.
- A dlaczego ja o waszym ślubie dowiaduję się tak późno?
- Jakie późno! Jesteśmy małżeństwem dopiero od dwóch tygodni. A sama uroczystość była najskromniejsza z możliwych! Był Wiktor z Grazy i mój kuzyn z żoną. Mamy tylko ślub cywilny. Iga nie chce się wiązać przed ołtarzem. Jej rodzice są tym wszystkim oburzeni, bo o ślubie dowiedzieli się dopiero po naszym przyjeździe, gdy Iga powiedziała im „A teraz poznajcie mego męża”. No i jeszcze to, że Iga nie chce ślubu kościelnego... Na szczęście Aleksander robi dla nas dobrą robotę, przekonał już ojca, teraz walczy z szanowną mamusią. Będzie dobrze.
- Polubili cię?
- Właśnie takie odniosłem wrażenie.
- Życzę wam dużo, dużo szczęścia i powodzenia we wszystkim!
Później Stefcia wypytywała Davida o Kaisę i Halvara. Nie było żadnej nadziei na poprawę zdrowia Kaisy. Natomiast Halvar przyzwyczajał się do zmian. Już wcześniej sprzedał Hotel pod Różą, miał zamiar sprzedać dom i przeprowadzić się do apartamentu w Hotelu R&R, jakiegoś małego, dwupokojowego. W ogóle zastanawia się nad wyjazdem na stałe gdzieś na ciepłe wyspy. Syn mu to odradza. Halvar często mówi, że chce przyjechać do Polski, ale chyba nie bardzo ma odwagę.
- Musiałabyś go jakoś zachęcić – powiedział David. - Nie musisz się śpieszyć. To nie będzie wcześniej, niż na wiosnę.
- Jeśli Kaisa umrze, to przyjadę na pogrzeb. Tak bym przynajmniej chciała. Trzymaj dla mnie jakiś pokój. Wtedy porozmawiam z Halvarem. Mogłabym zabrać go do Polski nawet na kilka miesięcy. Marek ma obszerny dom w Krakowie. Pokazałabym mu kilka innych ciekawych miejsc w Polsce. Nasze góry, nasze Mazury, Warszawę i nie wiem, co tam jeszcze, trzeba się będzie nad tym zastanowić. Lubię Halvara... Jak on się w ogóle czyje? Bardzo się postarzał? Dawno go nie widziałam.
- Po nim w ogóle nie znać upływu czasu, choć choroba Kaisy wyraźnie go przygnębia.
- A wy jak się urządziliście? Gdzie mieszkacie?
- Na razie w twoim dawnym apartamencie, ale generalnie mi to nie odpowiada. Nie chcę być wciąż w hotelu. Tam pracuję. Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć. Ale jeszcze nie wiem, jak będzie, bo Iga ma tu najwięcej do powiedzenia. Chciałem zabrać ją na tydzień do Paryża, ale ona powiedziała, że jesienna chlapa to nie jest dobry moment.
- Dobrze wam razem? Jesteś szczęśliwy?
- Tak. Bardzo. Iga już się wyszumiała i teraz będzie dobrą, lojalną żoną.
- Chyba ważniejsza jest miłość!
- Nie mam wątpliwości co do tego, że mnie pokochała. Wiesz, Polki, jako żony, są zupełnie inne od Szwedek. Iga się o mnie troszczy tak, jak dotąd nikt się nie troszczył. Dba o mnie. Mam wrażenie, że pamięta o mnie w każdej chwili. Jakby chciała wynagrodzić mi ten nasz stracony czas. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwy. Dobrze, że tak spokojnie na nią czekałem. Na jej miłość. Tak, jestem niewyobrażalnie szczęśliwy. A ten rudy pan to twój chłopak?
- Więcej, niż chłopak. Narzeczony. Właśnie niedawno się zaręczyliśmy i planujemy ślub w czerwcu.
- To wspaniale! Gratuluję! Dużo czasu upłynęło od śmierci Liama. Myślałem, że już się nie doczekam twego nowego związku. Aleksander chyba jest pod twoim urokiem, wiesz o tym? Będzie mu przykro, gdy się dowie, że masz narzeczonego.
- To fajny chłopak, ale dla mnie za młody.
- Będziesz w nim miała dobrego przyjaciela.
- Mam nadzieję. Lubię go.
- Specjalnie zajechał do swojej firmy po te wszystkie sery, masła i śmietany. Powiedział, że do ciebie z gołą ręką nie pojedzie, bo bardzo dużo dobrego zrobiłaś dla jego rodziny, a on nie ma się jak tobie odwdzięczyć. Iga bardzo w tym brata poparła. Przepraszam, że my tak niewiele dla ciebie, ale rodzice Igi byli w pierwszej kolejności.
- I tak jestem wdzięczna za tę chemię, bo u nas jest bardzo byle jaka. O ile w ogóle jest. Czasem nawet pasty do zębów nie można dostać. Chyba wszystko wysyłają do Rosji. A opowiedz mi jeszcze o Wiktorze i Grazy...
Pytań było dużo i David starał się opowiadań dokładnie, wyczerpująco, nie tylko o Wiktorze, ale o wszystkich znajomych, w tym nawet o poszczególnych pracownikach hotelu.
- Hej, Stefciu! Chodźcie już do nas – przywołał ich Edward stojąc w połowie schodów.
Zeszli na dół.
- Przepraszam, że tak długo – powiedziała Stefcia do wszystkich. - Okazało się, że ciągle interesują mnie losy hotelu, a w szczególności ludzi.
Usiadła obok Marka i pocałowała go w policzek.
- Chyba jeszcze nie wszyscy wiedzą, że myśmy się zaręczyli... - powiedział Marek patrząc na Aleksandra.
Rzeczywiście - nie wiedzieli. Znów były gratulacje i uściski.
Przyjechał Bela z Hubertem. Basia została w domu z córkami i ich rodzinami.
- Chociaż na chwilę uwolniłem się od tego hałasu – powiedział Bela, gdy po prezentacji i powitaniu wreszcie mógł usiąść za stołem. - Ale chyba najpierw pójdę na cygaro... - podniósł się i wyszedł na werandę.
David z Igą podążyli za nim głównie dlatego, że można było rozmawiać po angielsku. Tymczasem Franka doniosła nowe nakrycia i cofnęła się do kuchni. Piotr ustawił krzesła. Babcia, była ciągle niepewna umiejętności Franki. A Franka już pierwszego dnia poprosiła, by nie mówić na nią Frania, bo tak się przecież nazywa nasza polska pralka. Bella z Edwardem natychmiast zmówili się i mówili do dziewczyny „panno Franciszko”, co za każdym razem wywoływało rumieniec na jej twarzy. Stefcia chciała podążyć za babcią, ale Marek przytrzymał jej rękę.
- Poradzą sobie. Ty zostań ze mną – szepnął do ucha i Stefcia go usłuchała. W zasadzie aż było jej dziwnie, że nic nie musi robić.
Już przy obiedzie Bela zaczął wypytywać Marka o rodziców, ale ten odpowiadał wymijająco, nie rozgadywał się. Stefcia dowiedziała się, że wychowała go babcia, matka była w obozie w Ravensbruck i nigdy do domu nie wróciła. Natomiast ojciec walczył w AK i zginął wkrótce po zakończeniu wojny, zamęczony przez NKWD. W Anglii pozostał jego brat lotnik, który tam się ożenił z Angielką. Podczas ostatniego lotu był ranny, stracił lewą rękę, miał rany na całym ciele i poparzoną twarz. Wrócił do Polski dopiero po śmierci swojej żony, a to jednocześnie było już po śmierci Stalina. Pomieszkał w Krakowie około pięciu lat. Rany ciągle się odnawiały i to wyniszczało jego organizm. Śmierć drugiego syna naruszyła psychikę babci. Przed wojną, jako żona oficera, nigdzie nie pracowała. Teraz ktoś załatwił jej pracę w administracji Uniwersytetu Jagielońskiego, znała kilka języków, ale zaczęła się gubić, traciła pamięć, nie umiała dodać dwa do dwóch. Opiekowała się nią sąsiadka, której Marek szczególnie nie lubił. Nie mniej robiła zakupy i coś tam gotowała. Marek, już znacznie wcześniej przyzwyczajony przez babcię do utrzymywania porządku, dbał o dom na tyle, na ile nastolatek to potrafi.
Babcię systematycznie odwiedzał mężczyzna w kolejarskim mundurze. Przyjeżdżał na zdezelowanym rowerze. Marek rzadko go widywał, bo chodził już do szkoły. Wiedział jednak, że ten mężczyzna pomaga babci przetrwać. Mówiła o nim, że to dobry człowiek, anioł. Nigdy nie dowiedział się, jak ten mężczyzna się nazywał. Od powrotu stryja z Anglii dość systematycznie odwiedzał ich inny nieznany Markowi mężczyzna. Przyjeżdżał samochodem, wypijał szklankę herbaty z babciną domową konfiturą, konferował ze stryjem przez godzinę, zawsze za zamkniętymi drzwiami albo w ogrodzie, i już go nie było. Czasem stryj gdzieś wyjeżdżał na kilka dni, a wtedy babcia bardzo się o niego denerwowała i martwiła. Jego obecność w Krakowie poprawiła sytuację materialną babci i Marka w znacznym stopniu. Marek to zapamiętał szczególnie, bo dostał od stryjka nowe buty. Marzeniem jednak był rower, a zimą łyżwy przykręcane do butów. Po śmierci stryja nadal trwały te odwiedziny, ale mężczyzn już było dwóch, przyjeżdżali na zmianę. Po śmierci babci jeden z nich, ten „nowszy”, poprosił, aby Marek przyjął na kwaterę polskie małżeństwo z dwójką dzieci. I Marek się zgodził. Dzięki temu małżeństwu – na nazwisko mieli Roszak – utrzymał dom i skończył studia. Wyprowadzili się od niego, gdy dostał pracę i stanął na nogi. Po latach zrozumiał, że to byli opiekunowie zleceni jeszcze przez stryja. W myślach nazywał ich aniołami. Ale nigdy nie dowiedział się kim byli ci dwaj mężczyźni i po co do nich przyjeżdżali. Przypuszczał, że w jakiś sposób łączyło się to z pieniędzmi. Został sam. Od czasu do czasu wynajmował dwa lub nawet trzy pokoje głównie studentom. Lecz dom był daleko od centrum, więc i studentów chętnych specjalnie dużo nie było. Cud, że udało mu się utrzymać dom. I niewielki sad. Kiedyś między drzewami babcia uprawiała ziemniaki, kapustę i marchew. To pozwalało przeżyć najbardziej głodne lata. Stryjek miał klatkę z kilkunastoma królikami, a to zapewniało mięso. Marek wściekał się o króliki, bo musiał chodzić dalej na łąki w poszukiwaniu mleczu i koniczyny. To było mu bardzo nie w smak. Bieda zmuszała do utrzymania tego mini ogródka, jednak Marek nie umiał uprawiać warzyw ani hodować królików. Przez jakiś czas zajmowali się tym Roszakowie w zamian karmiąc Marka. Jednak był zadowolony, gdy wreszcie się wyprowadzili. Mimo tego, że mieszkali przez kilka lat, Marek nigdy się z nimi nie zżył, choć wzajemne stosunki zawsze były grzeczne i poprawne.
Bela co chwila zadawał Markowi nowe pytania, ale mężczyzna nie wszystko pamiętał, a o wielu sprawach babcia mu nie mówiła, więc jego odpowiedzi nie zawsze zadowalały Belę.
- Może na dziś już wystarczy? - zbuntował się w pewnym momencie Marek.
- Tato, polej. Dość już tego przepytywania – wspomogła narzeczonego Stefcia.
- Nie dziw się, że tak cię wypytuję, panie Marku – sumitował się Bela. - Nosimy jedno nazwisko. To nie tylko zobowiązuje, ale i zbliża. Przypuszczalnie wywodzimy się z jednego pnia, choć to szalenie odległa przeszłość. Powiedz mi tylko jeszcze jaki stopień wojskowy miał twój tato.
- Wiem, że w AK był kapitanem. A zamęczono go w Lublinie. Pan pisze także książki historyczne, prawda?
- Tak. Tak mi się przytrafiło już kilka razy.
- A ja jestem w posiadaniu rękopisów i to chyba dość cennych. Łącznie jest ich dwanaście. To znaczy dwanaście cienkich zeszytów. Część dotyczy szkolenia naszych lotników w Anglii i w ogóle życia w Anglii. Cztery to wspomnienia łączniczki z podziemnej Polski. Wreszcie ostatnich kilka to jakby opis Polski wojennej i powojennej z całym mnóstwem nazwisk, pseudonimów, dat, miejscowości. Mam wrażenie, że mój stryj dostał te zeszyty na przechowanie, chociaż były ukryte w rzeczach babci. Niektóre są ledwie czytelne, ale skoro ja je przeczytałem, to pan też z pewnością da rady odczytać.
- To niesłychane! Jestem bardzo ciekaw. Panie Marku, proszę dostarczyć je jak najprędzej.
- Nie wiem tylko czy posiadanie takich materiałów jest bezpieczne... Trzymam je u kogoś w sejfie. Na pewno nie powinny wpaść w niepowołane ręce, bo licho nie śpi. I jeszcze raz proszę, aby mówił mi pan po imieniu.
Opowiadanie Marka zdominowało rodzinne spotkanie. A i David dorzucił swoje wojenne trzy grosze. Plamą na honorze Szwecji było wstąpienie dziesiątków mężczyzn do wojskowych formacji niemieckich. Przeciwwagą był szwedzki Czerwony Krzyż, dzięki któremu bardzo liczna grupa Żydów znalazła bezpieczne schronienie. David wiedział też o tym, że jeszcze w czasie wojny ambasada na Węgrzech wystawiła wiele szwedzkich paszportów dla Żydów, ratując ich przed zagładą. Chlubne wyjątki przeciw niechlubnym, akty człowieczeństwa przeciwko zezwierzęceniu. Tyle już lat po wojnie, a wciąż pobrzmiewały jej echa w bolesnych wspomnieniach, w rozmowach takich, jak ta, w zniczach płonących na bezimiennych mogiłach... Pierwszy listopada w Polsce był zawsze czasem zadumy.

c.d.n.
fot. Andrzej Kosiba

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz