niedziela, 9 sierpnia 2020

TO JA - CHABER BIRU (CZ.2.)

 


TO JA  - CHABER BIRU

Cz.2.

Przy drodze najbliżej mnie rozpanoszyła się stara grusza, bardzo wysoka i gęsto ulistniona. Podobno nie kwitła już od lat, za to służyła swoim cieniem babci. Nieco dalej w prawo rosły dwie śliwy i rachityczna jabłonka. A na końcu stara, spróchniała wierzba, niewysoka, miała może dwa metry, pusta w środku, za to z wiecznie młodymi zielonymi gałązkami na czubie - jak z wesołą czupryną. Wiem, że mój przyjaciel Szare czasem odpoczywał w jej pustym wnętrzu, chroniąc się przed deszczem, jednak nigdy w czasie burzy - tak mi powiedział. Dalej, dużo dalej w prawo, rosły topole, wysokie i rozszumiałe twardymi jak blaszki liśćmi. Zawsze mocno szeleściły, nawet przy najmniejszym wietrze. Nie lubiłem tego dźwięku, ale cóż robić...?

Natomiast dziewczynki znów śpiewały:

"Piękny jest nasz świat,

kocham każdy polny kwiat".

Byłem wzruszony aż do korzeni... Zresztą piosenek śpiewały dużo, np. o Dorotce, o małych dwóch pieskach, o kundelku burym, o krasnoludkach, misiach i pociągach... I już nie pamiętam, o czym jeszcze. A jedna piosenka ładniejsza od drugiej! Gdy słońce prawie sięgnęło zenitu - babcia z dziewczynkami poszły do domu. Zrobiło mi się smutno. I zbyt gorąco. Nie tylko słońce grzało mocno, ale jeszcze wpadł Wschodni Wiatr i wysysał z ziemi każdą kroplę wody. Na razie częściowo chroniło mnie żyto, osłaniało od słońca, ale ono też potrzebowało wody. Czy nocą będzie rosa? Oby była!

Trzy kolejne dni było bardzo podobne do siebie. Potem dziewczynki przestały przychodzić. Babcia zresztą też. Za to przyleciały dwa bociany, które od tej pory zaczęły dość systematycznie odwiedzać małą łączkę. Któregoś późnego popołudnia traktor z doczepioną jakąś specjalną maszyną wjechał na pole rzepaku i zrobił mu "sztuczny deszcz" - Zachodni Wiatr oświadczył nad ranem, że były to opryski, aby unieszkodliwić paskudnego słodyszka rzepakowego... To mną wstrząsnęło! A tu jeszcze bociany... O, to wcale nie są eleganckie ptaki we frakach i cylindrach. O nie! To są… drapieżniki! Polują nawet na młode zające i króliki. Pożerają krety i myszy. Łowią ryby w płytkich wodach. A podobno w specjalnych sytuacjach zjadają nawet własne dzieci.... Przecież to gorzej niż... No, nie wiem. Dramat! A jeśli dojdzie do zwady między dwoma bocianami, to jeden drugiego potrafi dziobem zabić... Szare widział gdzieś taką walkę... Tymczasem wszyscy tak kochają bociany. Nawet moja Amelka. A tu taka sprawa... Przecież Zachodni Wiatr by mnie nie okłamał! No i Szare potwierdził to o małych zajączkach. Łańcuch pokarmowy... Też coś...! Z drugiej strony Zachodni Wiatr mnie uspakajał – to nie jest wina bocianów, że jedzą to, co jedzą. Tak zadecydowała natura. Przecież nie zabijają dla przyjemności zabijania, ale po to, aby przeżyć. I wykarmić dzieci. W innych warunkach jedzą nawet chleb i gotowane ziemniaki – tym karmią ludzie, gdy przypadkiem z uwagi na zdrowie jakiś bocian nie może odlecieć do ciepłych krajów. Ludzie lubią bociany. Lubią i już. Mimo tych królików, zajączków, krecików i myszy… A nawet pasikoników.

W zasadzie cały czas tak jest - ktoś się rodzi, ktoś inny ginie... Nie, nie chcę myśleć o śmierci! Niech lepiej wrócą moje marzenia. Właśnie - tak się jakoś porobiło, że wcale nie miałem czasu na marzenia. Na szczęście przyszły deszczowe chmury i padało przez cały tydzień. Żyto narzekało, że ma już tego całkiem dość. Po prawdzie i ja już trząsłem się z zimna. Słońce - wróć! Przecież jest wiosna i słoneczne promienie dla wszystkich roślin są niezbędne do życia. Podobnie jak i deszcz... Wszystkiego trzeba w odpowiednich dawkach. O, tak.
Moje cztery łodygi stały się silne, grube, mocne, Na każdej z nich było po kilka
kwiatowych pączków. Czy choć jeden kwiatek znajdzie się w wianku? Uważam, że moje kwiaty są najpiękniejsze. To znaczy kwiaty chabrów jako takich. Mają przynajmniej trzy odcienie niebieskiego, a każdy płatek jest jak wyrzeźbiony! Piękno to jedno - mamy ponadto właściwości lecznicze! Na kilka chorób działają płatki naszych kwiatów, np. okłady z nich leczą zapalenie spojówek, a napar - wspomaga układ moczowy. Oczywiście to nie wszystko. Najbardziej jednak podobało mi się to, że okadzano nami mieszkania... oczywiście w bardzo dawnych czasach... Gdy rośniemy w zbożach, traktowani jesteśmy jak chwasty, a przecież możemy pomagać ludziom. Na bazie wyciągów z naszych płatków powstają także kremy i balsamy leczące różne schorzenia skóry, w tym grzybicę i łupież, o czym mało kto wie, oprócz specjalistów. Zatem jestem bardziej ziołem niż chwastem, przykro słuchać, gdy tak pogardliwie mówi się o nas. Z naszych płatków można nawet wino zrobić! I lemoniadę. Kto jeszcze o tym pamięta?

Dzień za dniem w pełnym słońcu. Na razie miałem dość wilgoci, więc byłem dobrej myśli. Moje pączki kwiatowe wyraźnie napęczniały i miały już ochotę wystrzelić kwiatami. Na razie wstrzymywałem je, czekając na dziewczynki, a przynajmniej na Amelkę. Jakoś wierzyłem, że niedługo się pojawi. Czasem po zmroku prowadziłem długie rozmowy z Zachodnim Wiatrem, takie szeptane, aby nikt inny nie słyszał. Chyba ze dwa razy przyłączył się do nas Szare. Obaj widzieli kawał świata i mieli o czym opowiadać. A ponieważ któryś raz z rzędu zacząłem obydwu wypytywać o wianki na rzece, Zachodni Wiatr zapytał wprost, skąd to moje zainteresowanie. W pierwszej chwili nie odpowiedziałem szczerze, ale kiedy Szare pokicał gdzieś w swoich sprawach - wyznałem prawdę o tym, że chcę, pragnę, marzę, aby choć jeden mój kwiatuszek znalazł się w takim wianku. Wiatr pośmiał się troszkę ze mnie, jednak w końcu powiedział, że zobaczy, co się da w tej sprawie zrobić.

- Spróbuję zaczarować dla ciebie świat - obiecał.

Nastały bardzo upalne dni. Wiele roślin aż mdlało z takiego gorąca! Ja trzymałem się nieźle, moi bracia też. Po kilku dniach upałów przypłynęły chmury burzowe. Znów piorun bił za piorunem, aż ziemia drżała. Któryś uderzył w topolę, rozszczepił ją na pół i złamał. Bardzo się przestraszyłem! A tu ogień i huk jeszcze bliżej, bo grom uderzył wprost w naszą wysoką starą gruszę. O dziwo - oderwał tylko trochę kory i spłynął gdzieś do korzeni. Rankiem na drodze było kilku mężczyzn - oglądali rozszczepioną topolę. Sprowadzili jakieś głośno warczące maszyny i uprzątnęli gałęzie i samo strzaskane drzewo. Dużo później zauważono, że i na gruszy jest ślad po piorunie. Mężczyźni podchodzili, wodzili po nim rękoma i o czymś dyskutowali. Na szczęście nie ścieli gruszy.

Przyleciał Zachodni Wiatr. Był jakiś roztrzęsiony, zaniepokojony, zachowywał się inaczej niż zawsze.

- Musisz uważać - powiedział. - Wiatry walczą ze sobą, nawet mnie w tę walkę wciągają... Najbliższe dni będą upalne, a wieczorami mogą być następne burze, dzień po dniu. Trzymaj się i uważaj na siebie. Może już pora, abyś zakwitł? Boję się, że ciebie coś złamie, Biru. Pilnuj się. Musisz być bardzo elastyczny. A o twoim marzeniu pamiętam - zaszumiał na odchodnym i już go nie było.

Pozwoliłem zakwitnąć czterem kwiatkom - po jednym na każdej łodyżce. Były duże, pięknie wybarwione, prawdziwe szafiry przechodzące w niebieski topaz. A do tego ciemne pręciki... Cud natury! Za kilka dni rozkwitły następne. Byłem z siebie bardzo zadowolony. Nawet rumianek powiedział, że wyglądam uroczo. Rozpierała mnie duma! A tu i dziewczynki odwiedziły łączkę, co bociany przyjęły z dezaprobatą i naburmuszone odleciały. Podobno było dużo kretów... Szare znów marudził na temat łańcucha pokarmowego. Nic mu nie mówiłem o moich marzeniach, wierzyłem Zachodniemu Wiatrowi i spokojnie czekałem, śląc w moje łodyżki najlepsze, najbogatsze soki. Stać mnie na wydanie od tysiąca do blisko dwóch tysięcy nasion każdego roku, które to mogą czekać na korzystne warunki kiełkowania nawet dziesięć lat. I choć jestem traktowany jak chwast - w zasadzie nie grozi mi wymarcie. Moje nasiona wiatr rozniesie po całej okolicy, a czasem pomogą mu w tym mrówki. A zapylać powinny motyle, nie Albert, ale się zdarzyło...

Zatem są dziewczynki i to nie same, a z całą grupą dorosłych - podobno wybrano się na poobiedni spacer. Najpierw wszyscy poszli polną dróżką daleko, daleko w pole, a potem wracając rwali kwiatki do wianków, które miały upleść dziewczynki. Moje kwiatki zerwała Amelka - czego sobie bardzo życzyłem - nawet nie wszystkie, a tylko sześć największych. No i dobrze. Towarzystwo rozsiadło się pod gruszą i dziewczynki wiły wianki. Rysia wyzbierała chyba wszystkie kąkole, a Malik miała różne kwiatki, ale z przewagą rumianków. Dwoje czarnoskórych - pan i pani - musiało być jej rodzicami, ciągle się o coś do nich zwracała, a ich język był dla mnie obcy. Moje kwiatki będą w wianku - marzenie właśnie się spełnia! Jednakże jakoś nie rozsadzało mnie szczęście, choć oczywiście byłem zadowolony. Chciałem więcej. Jak to apetyt rośnie w miarę jedzenia! Czyli chciałem świeczki i rzeki. Cóż - to już wygórowane pragnienia i sam siebie za to zganiłem. Patrzyłem jak cała grupa odchodzi w stronę domu, dziewczynki w wiankach na główkach - oczywiście.

Ale dzień się jeszcze nie skończył. Musiałem zaleczyć rany po zerwanych kwiatkach, trochę mnie bolało, ale czego się nie robi dla spełnienia marzeń. Zaskoczył mnie Albert, bo przyleciał się nade mną poużalać i z tego powodu głośno buczał. Pszczoły cały czas brzęczały intensywnie i mówiły, że wreszcie dziś nie będzie burzy. Widocznie się na tym znają. Wiał Południowy Wiatr, ale jakoś tak łagodnie, delikatnie, jak nie on. Czekałem na moich przyjaciół – na Szare i na Zachodni Wiatr. Na razie - daremnie. Zjawili się nad ranem, i to niemal jednocześnie. Zaczął najpierw Szare - że nie uwierzę, co on dziś widział nad rzeką. Zachodni chichotał rozbawiony moja miną, gdy na zmianę opowiadali mi o wiankach płynących po rzece, i to z zapalonymi świeczkami.

- Kto to zrobił? - pytałem, ciągle nie mogąc uwierzyć.

- Szepnąłem co trzeba do uszu trzech tatusiów - oznajmił mój przyjaciel z szelmowskim uśmiechem. - A twoje kwiatuszki kazały cię pozdrowić.

- Dziękuję i bardzo się cieszę.

Opowiedzieli mi wszystko ze szczegółami, a ja pęczniałem z dumy i zadowolenia.

Jak dobrze jest mieć przyjaciół!

Choszczno, sierpień, 2020 r.

fot. Tapeciarnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz