sobota, 10 czerwca 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.24


 
STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 24.

Być delikatną, słabą kobietką... Przecież już Orest jej to radził. Ale jak? Jak ma to zrobić? Słabość jakoś łączyła się jej z lenistwem. A nie była leniwa! Ma przestać sprzątać, gotować obiady, już nie prasować Marka koszul? Ma leżeć na kanapie i czytać książki? Udawać, że się źle czuje? I co jeszcze? To nie leżało w jej naturze! Nigdy nie uchylała się od powinności, nawet faktycznie źle się czując. I nigdy nie skarżyła się na swoje zdrowie. Do tej pory nie miała komu się skarżyć. No tak – babcia i ojciec... Ale im nie chciała, bo po co mieli się martwić? Nie miała pojęcia, jak wyjść z tego impasu. Kiedyś dźwigała na swoich ramionach dwa duże hotele, a nawet trzy. Cóż dla niej utrzymanie takiego domu? Jak to jest być słabą? Zupełnie nie wiedziała! W hotelach musiała sama podejmować decyzje, czasem w dziesięć sekund, sporadycznie miała miesiąc lub tydzień na przemyślenia. Zawsze walczyła o jakość obsługi, o standardy hoteli. Czytała uważnie wszystkie umowy, nie podpisywała niczego w ciemno. Kiedyś się wkopała z dostawcą chemii, bo czegoś nie doczytała. I zamiast malutkich, „jednorazowych” mydełek miała duże kostki, takie rodzinne. Dobrze, że kucharz jej pomógł. Znalazł foremki w kształcie serduszek, ale tylko dwadzieścia jednakowych, i na koniec zmiany przetapiał duże kostki, zamieniał je na maleńkie. Z rana już były twarde, gotowe do użytku. Księgowy bywał zły, że ona nie podpisuje podsuwanych jej papierów od razu, czasem stał nad jej głową i czekał. Nic z tego. Musiała na spokojnie przeczytać całość, nawet jeśli była po szwedzku – a najczęściej była po szwedzku. W ten sposób uniknęła kilku całkiem poważnych błędów. Zawsze wyłapywała to, co przegapili inni.
Ale teraz? Być słabą kobietką? Jak ma to zrobić?
Już łatwiej być uległą niż słabą...
Ale Marek w zasadzie niczego od niej nie wymagał...
Dobrze – odpuści mu te wyjazdy do Warszawy i wszelkie inne. Niech jeździ kiedy chce i gdzie chce. Nie powie mu na ten temat już ani jednego słowa. Ale przecież nic więcej nie może zrobić! Nic jej nie przychodzi na myśl. Ach, wyjazdy do Wierzbiny. Owszem, może do domu jeździć tylko raz w miesiącu. Nic złego tam się nie dzieje. W końcu ojciec z babcią mogą przyjechać do Krakowa. Zgodzi się też być Marka asystentką, o ile nie będzie musiała porzucić pracy w banku. „Popołudniowa asystentka” - pomyślała z przekąsem. Gdy będzie dłużej o tym myśleć, może coś jeszcze wpadnie jej do głowy. Trzeba czasu.
Dobrze, że do tego liściku dyktowanego recepcjonistce dodała „kocham cię”, mimo pewnego skrępowania. On jej tego nie napisał... A jeśli już nie kocha? Dreszcz po niej przebiegł... I jeszcze ta rada Kamila, by nie odpuszczać łatwo... To on ma zabiegać, starać się, dawać dowody uczucia, podkreślać, że mu zależy.
Poczuła się zmęczona i przybita tym wszystkim. Ciekawe, czy Marek z rana do niej zadzwoni...
Zadzwonił ledwie przyszła do pracy.
- Sprawa wygląda tak. Kupiłem prawie nową mazdę. Muszę zostać jeszcze chwilę, aby sprzedać stary samochód. I w ogóle dopiąć formalności. Ale na weekend wrócę. Nie jedź do Wierzbiny. Musimy pogadać. Napalisz w piecu?
- Dobrze – odpowiedziała, chociaż krew się w niej wzburzyła. Wpadnie tam i zabierze więcej swoich ciuszków. A przy okazji napali w piecu. Zapowiadano gołoledź, więc lepiej aby nie jechała do Wierzbiny.
- Przyjadę i wszystko ci wyjaśnię. Ale powiedz mi, gdzie cię znajdę.
Zawahała się.
- Jestem w starym mieszkaniu.
- Po powrocie przyjadę do ciebie. Będziesz w domu?
- Możliwe, chociaż nie jestem pewna.
- To trzymaj się. Do zobaczenia.
Nawet bez „kocham cię”... Trudno.
- Cześć – odpowiedziała krótko.
Wracała do domu obładowana pierogami – sto pięćdziesiąt sztuk! Po pięćdziesiąt z każdego rodzaju – ukraińskie (bez cebulki!), z kapustą i mięsem, z samym mięsem. I dodatkowo dziesięć sztuk z truskawkami. Chodniki, chociaż odśnieżone, były śliskie. Zabrakło komuś czasu na posypanie piaskiem.
- Pani Stefanio!
Zatrzymała się i obejrzała – sąsiad.
- Pomogę pani, jeśli pani pozwoli.
- Z nieba mi pan spada! Ledwie to niosę. I jeszcze taka ślizgawica!
- Proszę mnie wziąć pod rękę. Będzie bezpieczniej. Co pani tu dźwiga? Jakieś cegły?
- Och! Bardzo panu dziękuję. To tylko pierogi.
- To już chyba ostatnie podrygi zimy. Choć trzeba przyznać, że w tym roku marzec jest wyjątkowo paskudny. Dawno pani nie widziałem.
- Bo pomieszkuję trochę u narzeczonego. Za dwa tygodnie nasz ślub cywilny.
Boże! To już za dwa tygodnie! Jak to szybko zleciało!
Dała trzydzieści różnych pierogów sąsiadowi, sama zjadła pięć z truskawkami i pojechała do domu Marka. Dla niego też zawiozła trochę pierogów, wierzyła, że przyjedzie tak, jak obiecał. Napaliła w piecu, zrobiła pranie, spakowała jeszcze trochę swoich ubrań, nie za dużo. Zadzwoniła do Wierzbiny z wiadomością, że na ten weekend nie przyjedzie. Trochę czekała na telefon od Marka, ale on nie zadzwonił.
Rozgoryczona wróciła do wynajmowanego mieszkania.

I wreszcie się rozpłakała, histerycznie, bez opamiętania. Było jej tak strasznie siebie żal! A już najgorsze było to, że nie wiedziała, co jest słuszne. Czy ma, czy może jednak nie powinna brać ślubu z Markiem? Pocieszające było to, że po ślubie cywilnym zawsze może wziąć rozwód. Po ślubie kościelnym już takiej możliwości nie było. Żyła sobie sama i samotna, ale za to spokojna. Aż zachciało się jej faceta, ślubu, nawet dziecka... Była taka bezradna! Restauracja w Krakowie wynajęta, goście zaproszeni, stroje gotowe... Cała była rozdygotana... Wreszcie usnęła. Ale to nie był pokrzepiający, dobry sen. Przebudziła się w środku nocy znów cała we łzach. Przyśnił się jej jakiś koszmar, jednak go nie pamiętała, zostało tylko to okropne wrażenie. Czyżby nie wypłakała wszystkich łez? Dobrze, że Marek tego nie widzi, nie słyszy... Narzeczeństwo to powinien być najpiękniejszy okres, a ona tego nie doświadczyła tak z Liamem, jak i z Markiem. Owszem, było trochę pięknych dni, ale zdecydowanie za mało! Dlaczego jest jej tak bardzo gorzko? Usiłowała sobie przypomnieć ten okropny sen, ale nie mogła. Powoli uspokajała się. Tak bardzo chciałaby się wtulić w ramiona Liama. Albo nawet Marka. Kogokolwiek. Miała dość samotności i tych łez. Nie chciała więcej płakać. Jutro w pracy wszyscy zobaczą ślady tych łez... „Liam, Liam, dlaczego mnie nie utulisz?” Powoli odsuwała od siebie złe myśli.
A rankiem nawet zdecydowany makijaż nie był w stanie skryć śladów płaczu, choć bardzo się starała. Poza tym pojawiła się jakaś swędząca wysypka na dłoniach, brodzie i dekolcie. Co to może być? Wypiła kawę i zjadła kawałek suchego chleba, tak bez żadnej omasty, bez obłożenia bodaj plasterkiem sera. Miała zawroty głowy i do pracy szła jak pijana. Na szczęście mogła utonąć w papierach, bo nikt od niej niczego nie chciał. Sekretarka przyniosła jej herbatę. Powiedziała, że szef już gdzieś wyjechał, a kadrowa ma wpaść za chwilę, coś ją na moment wstrzymało, ale na pewno przyjdzie. „Lepiej, aby nie przychodziła” - powiedziała w myślach Stefcia. Do południa jakoś się pozbierała, uspokoiła, sprawdziła w lusterku, że już lepiej wygląda. Tylko wierzch dłoni i broda nadal ją swędziały. Uczulenie? Od czego?
Przeglądała świeże gazety. I miała czas na myślenie o swoim ślubie. Telefon – na szczęście! - milczał. Sekretarka przyniosła kawę. Stefcia sięgnęła do biurka po paczuszkę ciastek. Zjadła trzy herbatniki popijając jak najgorętszą kawą – czuła we wnętrzu jakiś zamróz i chciała się rozgrzać. Wyrzucała sobie, że za mało ostatnio je.
Przyszłą kadrowa – pani Jadzia Zawiślak.
- Coś się stało, pani Jadziu?
- I tak, i nie. Są skargi na Jackowskiego. Znów ma potężny bałagan w dokumentach. Myślałam, że klient łeb mi urwie, tak się pluł na Jackowskiego.
- Myślę, że Jackowski już wszystkiego nie ogarnia. Co ma pani zamiar zrobić z tym fantem?
- Poproszę szefa, aby go zwolnił. Albo przynajmniej przeniósł na inne stanowisko, może do ochrony. On nie może pracować z dokumentami. Co pani o tym myśli?
- Może lekarz?
- Myśli pani, że to początki demencji? On dopiero dobija do sześćdziesiątki... Prawda, nawet młodsi ludzie chorują... Trudna sprawa. Kolejno przyglądam się wszystkim naszym pracownikom, bo tak mi szef zlecił. I o każdym pisze opinię. A z Jackowskim mam problem. I jeszcze z jedną osobą...
- To znaczy z kim?
- Z naszą sekretarką – kadrowa, mówiąc to, zniżyła głos do szeptu. - Jest ponad sześć lat na sekretariacie. Wszystko u niej gra, nie można się do niczego przyczepić. No i robi doskonałą kawę.
- Ale...?
- Ona podsłuchuje rozmowy!
- Wiem o tym. Boję się przez telefon rozmawiać z klientami o poufnych sprawach. A to mi bardzo utrudnia życie.
- I nic pani wcześniej nie mówiła!
- Wcześniej miałam rozmowy prywatne, a już Grześ mnie uprzedził, abym uważała. Ale co ona robi z takimi wiadomościami?
- Nie mam pojęcia. Kiedyś omawiała informacje z taką Genią, ale Genia trzymała wszystko za zębami. Nie robiła plot, nie rozpowiadała o wszystkim w biurze. Jednak odeszła od nas. A teraz jest taka Tereska. Zaprzyjaźniły się i nie wiadomo, co z tego wyniknie. W każdym razie już kilka razy pogoniłam Tereskę z sekretariatu - „a pani nie ma pracy?”. To teraz nasza Dziunia lata do Tereski, byle szefa lub pani nie było w biurze. Wymyka się chociaż na dwie minutki – że niby do toalety. I robią takie szu-szu-szu na osobności. Jakiś czas temu jej powiedziałam, że nie można centralki zostawić bez opieki, nawet na moment. Jak już musi, to niech mnie woła, a chwilę na centralce posiedzę. Ale prawdę powiedziawszy już mam bardzo dość.
- Musicie z szefem zadecydować. Bardzo nie lubię zwalniać ludzi. Bardzo! Może ją gdzieś przenieść? Zrobić taką wewnętrzną roszadę. A... mnie też pani ocenia?
- Niestety – też. Ale pani to ideał pracownika. A szef taki zabiegany, bo jutro nam przyjęcie robi.
- Jakie przyjęcie? - zdziwiła się Stefcia.
- Dzień Kobiet.
- Całkiem o tym zapomniałam...
- Będzie kawa, ciasto, kwiaty i chyba nawet jakieś upominki. W ubiegłym roku było po paczuszce kawy. Ciekawe, co wymyśli w tym roku. Taka nędza w sklepach, że nie zdziwię się, jeśli dostaniemy tylko po opakowaniu rajstop.
Zaśmiały się obie i kadrowa zaraz wyszła.
Ale Stefci przypomniało się, że Marek prosił, aby coś załatwiła. Tylko... co? Zupełnie nie mogła sobie przypomnieć.
Tuż po czternastej odwiedził ją niespodziewany gość – Aleksander! Przydźwigał jej naręcze róż.
- Wszystkiego najlepszego z okazji twego święta! Wiem, wiem – to jutro. Ale już się nie mogłem doczekać. Przy tym jutro będą wykupione wszystkie kwiaty, więc się sprężyłem na dziś.
Ucałowali się serdecznie.
- Bardzo ci dziękuję. Co za niespodzianka!
- Przyjechałem do pracy, bo nie wiem, gdzie cię szukać w późniejszych godzinach. A mam też dla ciebie ciężką przesyłkę, więc lepiej sam ją dostarczę do twego mieszkania. Jesteś u Marka, czy jednak na starych śmieciach? - znów przywiózł jej masło, sery i śmietanę. Cały Aleksander!
- Siadaj. Wypijesz kawę?
- A nawet chętnie. Jak sobie radzisz? Ślicznie wyglądasz, ale chyba schudłaś. Odchudzasz się?
Stefcia poprosiła sekretarkę o kawę i herbatę. Sama przyniosła wazon z wodą.
- Nie, nie odchudzam się. Ostatnio nie mam apetytu. Jem tak trochę na przymus. Opowiadaj, co tam u ciebie. Ty też jesteś dziś szczególnie wystrzałowy! Garnitur, biała koszula, super!
- Bycie dyrektorem czasem jest okropne. Nie mogę sobie pozwolić na luz w ubraniu. A już krawat to całkiem jest moją zmorą. Chyba przejdę na fular. Boję się tylko, że będę się tym za bardzo wyróżniał. Inna sprawa, że nie wiem, gdzie kupić podobne akcesoria. Znasz taki sklep?
- Nie. Nie zwróciłam uwagi. Podobno Marek do ślubu ma mieć musznik... Myślę, że dobry krawiec potrafi uszyć ci coś takiego. Z tego, co pamiętam, fular jest dobry do letnich garniturów. Na pewno by ci było lżej. Ciebie krawat, a nas, kobiety, biustonosze tak męczą. Ale nie wyobrażam sobie przyjścia do pracy bez tej bielizny. Zostałeś naczelnym dyrektorem?
- O, na to muszę jeszcze poczekać. Jednak bycie zastępcą wymaga więcej pracy niż bycie dyrektorem. Muszę się zajmować każdą, nawet absurdalną, sprawą. Takie życie.
- Prześliczne róże – zmieniła temat Stefcia. - Dawno już takich nie dostałam. Mój Mareczek zbyt często jest w rozjazdach. Podobno po ślubie ma się to zmienić. A jak tobie się układa w sprawach sercowych?
- Moje sprawy sercowe to wyschła pustynia. Chciałbym się zaangażować, ustatkować, ożenić. Nawet mieć dzieci. Ale nie mam z kim. Te znajome dziewczyny zupełnie mi nie pasują. W zasadzie przez to, że równam wzwyż, do ciebie.
- Aleksandrze!
- Taka jest prawda! Zostaw tego Marka i wyjdź za mnie. Kocham cię już tyle czasu!
- Przystopuj, chłopaku!
- Wiem, wiem. Iga tylko namieszała mi w głowie zapoznając z tobą. Zawsze będę cię kochał. Nawet jeśli się ożenię. Ciebie nie można zapomnieć. Może kiedyś jeszcze zdarzy się nam wspólny sylwester.
Rozmawiali jeszcze chwilę, aż Aleksander dopił kawę, po czym Stefcia zebrała swoje rzeczy, w tym kwiaty, rzuciła sekretarce, że dziś już jej nie będzie i wyszła razem ze swoim gościem. Aleksander miał na parkingu służbowy samochód. Otworzył przed Stefcią drzwi pasażera i pomógł umościć się tam razem z kwiatami.
Popołudnie okazało się bardzo miłe.
Adoracja mężczyzny – to, czego ostatnio szczególnie potrzebowała.
Gdy położyła się spać przypomniało się jej, że ma wysypkę na dłoniach. Jeszcze raz zapaliła światło – wysypki już nie było. I całe szczęście! A gdy sen znów zaczął ją mroczyć przypomniała sobie, o co prosił Marek – ma zaprosić kilka „dziewcząt do wzięcia” od siebie z pracy. Może jutro na tym świątecznym przyjęciu kogoś wybierze. Kadrową, która jest od kilku lat w separacji. I Mariolę. To na pewno. Sekretarka też jest panienką... Kogoś jeszcze? Nie bardzo wiedziała, kogo. Babcia miała przywieźć Frankę. Może pani Jadzia kogoś podpowie...
„Bladym świtem” zadźwięczał dzwonek u drzwi. Stefcia miała nadzieję, że to Marek. Ale zawiodła się – w drzwiach stanął Kamil.
- Witaj, moja śliczna! Wszelkiej pomyślności! I koniecznie zgody między wami. Będzie dobrze, bo nie może być inaczej. Przyleciałem zrobić ci włosy. Musisz dziś wystrzałowo wyglądać. Niech wszyscy faceci się w ciebie wgapiają. I niech się ślinią na twój widok! A co! Proszę kwiatuszki.
Cały Kamil!
- Ty wiesz, jak poprawić mi humor. Dziękuję mój zacny, najlepszy przyjacielu! - objęła go i serdecznie wycałowała.
A w pracy pani Jadzia z radością zaakceptowała zaproszenie na ślub. Chwilę zastanawiała się, kogo jeszcze zaprosić.
- Owszem - powiedziała. - I Agnieszka z rachunków walutowych, i „taka nowa”, czyli Gabrysia z księgowości. Ale Agnieszka jest właśnie chora, ma ciężką anginę. Poza tym Agnieszka jest bardzo biedna, bo ma na swoim utrzymaniu pradziadka, który nie ma żadnych świadczeń i babcię z niewielką rentą. Musiała przerwać studia, by iść do pracy. Dyrektor zna jej sytuację materialną, a ponieważ jest bardzo dobrą pracownicą, zawsze daje jej najwyższą premię. W zasadzie to ona nie będzie się miała w co ubrać na ten ślub. Tam masa pieniędzy idzie na leki i na ogrzewanie mieszkania – kadrowa smutnie pokiwała głową.
- A ja mam cały karton ubrań do wyrzucenia!
- No co pani! Niech pani nie wyrzuca!
- A co mam z nimi zrobić? To są rzeczy już dawno niemodne.
- Ja je wezmę z pocałowaniem ręki i dostarczę Agnieszce.
- Sądzi pani, że to wypada? Nie chciałabym jej urazić! Sporo z tych rzeczy nosiłam do pracy.
- Wypada. A ona jest mądrą dziewczyną i będzie umiała zadbać o te ubrania. Tu coś zmieni, tam doszyje, jedno skróci, a drugie wydłuży. Albo da babci. Ta jej babcia to też takie chucherko jak pani i jak Agnieszka. Z tym, że Agnieszka jest niższa od pani. Zresztą – na wyrzucenie zawsze jest czas.
- A co pani powie na zaproszenie sekretarki?
- Naszej Dziuni? Dziewczyna oszaleje ze szczęścia!
- Mam jeszcze Mariolę na myśli... Marek powiedział, że będzie sporo wolnych chłopaków, takich nie żonatych. Później będzie obiad w restauracji i być może tańce.
- Na to to ja się już nie piszę. Jestem za stara!
- Nie może mi pani zrobić takiej przykrości. I dyrektorowi. Obiecał być z żoną. Bardzo panią proszę...
- Zastanowię się, ale na razie nic nie obiecuję. I zrobię wszystko, by namówić Agnieszkę. Mam nadzieję, że do tego czasu wyzdrowieje.
- A ja na jutro przyniosę torbę z ubraniami.
Nim skończyła się impreza z okazji Dnia Kobiet – dziewczyny zostały zaproszone i wszystkie się zgodziły. Tylko z Agnieszką sprawa nie została wyjaśniona, ale Stefcia była dobrej myśli.
A pod domem z wynajmowanym mieszkaniem na Stefcię już czekał Marek... Chwycił ją w ramionach i zachłannie całował, nie zwracając uwagi na ludzi.
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem – szeptał jej we włosy. - Moja kochana! Moja najwspanialsza! Jak dobrze znów mieć ciebie w ramionach i przytulać! Tak bardzo cię kocham! I bardzo za tobą tęskniłem. Ale nareszcie jestem. I ty jesteś. Już nigdzie się nie wybieram. Nareszcie razem! Idź do domu, a ja coś wezmę z samochodu i też zaraz przyjdę.
- Pójdę z tobą. Przecież chcę zobaczyć tę twoją mazdę.
- To później. Mazda nam nie ucieknie. Posłuchasz mnie?
- A mam wyjście? - śmiała się do niego radośnie. Wszystkie czarne myśli od niej odpłynęły. Liczył się tylko Marek, jego czułość, miłość, obecność. Jej świat zalało słoneczne światło!
A później utonęli w sobie na dwie godziny – spragnieni, stęsknieni, pełni wzajemnej miłości. Stefcia znów była szczęśliwa. Oboje byli szczęśliwi. Powiedział, że nigdy nikogo tak nie kochał, jak ją kocha. Za nikim tak bardzo nie tęsknił. Trudno mu się usypiało bez jej obecności u boku. Tęsknota wręcz go pożerała.
- Istniejesz tylko ty. Dlaczego tak długo byłem ślepy? Bałem się trwałego związku. To po tych mych zagranicznych przygodach. I bałem się, że mnie nie zechcesz. Jestem już taki stary! Oglądałem cię nagą... Pamiętasz, jak się dla mnie w Wierzbinie rozbierałaś? Myślałem, że oszaleję z pragnienia! A ty tak słodko wtuliłaś się we mnie... I to też było dobre. Zalała mnie fala niewypowiedzianej miłości. Wiedziałem już, że tylko ty. A później zaskoczyłaś mnie tym, że jeszcze nigdy nie współżyłaś z żadnym facetem. Tego się absolutnie nie spodziewałem. Ty nie wiesz, ale jesteś pierwszą moją dziewicą... Uwielbiam twoje gorące i śliskie wnętrze, uwielbiam, kiedy zaciskasz, tam w głębi, swoje mięśnie, jakbyś nie chciała mnie nigdy wypuścić... Doznania są nie do opisania... Tonę w tobie i jestem szczęśliwy... Szaleję za tobą!
Kwiaty? Perfumy od Chanel, koronkowa bielizna? To wszystko nie było ważne wobec takich wyznań, wobec pocałunków i przytuleń... Słowa cenniejsze nad wszystko!

c.d.n.
fot. z internetu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz