STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 24.
Być
delikatną, słabą kobietką... Przecież już Orest jej to radził.
Ale jak? Jak ma to zrobić? Słabość jakoś łączyła się jej z
lenistwem. A nie była leniwa! Ma przestać sprzątać, gotować
obiady, już nie prasować Marka koszul? Ma leżeć na kanapie i
czytać książki? Udawać, że się źle czuje? I co jeszcze? To nie
leżało w jej naturze! Nigdy nie uchylała się od powinności,
nawet faktycznie źle się czując. I nigdy nie skarżyła się na
swoje zdrowie. Do tej pory nie miała komu się skarżyć. No tak –
babcia i ojciec... Ale im nie chciała, bo po co mieli się martwić?
Nie miała pojęcia, jak wyjść z tego impasu. Kiedyś dźwigała na
swoich ramionach dwa duże hotele, a nawet trzy. Cóż dla niej
utrzymanie takiego domu? Jak to jest być słabą? Zupełnie nie
wiedziała! W hotelach musiała sama podejmować decyzje, czasem w
dziesięć sekund, sporadycznie miała miesiąc lub tydzień na
przemyślenia. Zawsze walczyła o jakość obsługi, o standardy
hoteli. Czytała uważnie wszystkie umowy, nie podpisywała niczego w
ciemno. Kiedyś się wkopała z dostawcą chemii, bo czegoś nie
doczytała. I zamiast malutkich, „jednorazowych” mydełek miała
duże kostki, takie rodzinne. Dobrze, że kucharz jej pomógł.
Znalazł foremki w kształcie serduszek, ale tylko dwadzieścia
jednakowych, i na koniec zmiany przetapiał duże kostki, zamieniał
je na maleńkie. Z rana już były twarde, gotowe do użytku.
Księgowy bywał zły, że ona nie podpisuje podsuwanych jej papierów
od razu, czasem stał nad jej głową i czekał. Nic z tego. Musiała
na spokojnie przeczytać całość, nawet jeśli była po szwedzku –
a najczęściej była po szwedzku. W ten sposób uniknęła kilku
całkiem poważnych błędów. Zawsze wyłapywała to, co przegapili
inni.
Ale teraz? Być słabą kobietką? Jak ma to zrobić?
Już łatwiej być uległą niż słabą...
Ale
Marek w zasadzie niczego od niej nie wymagał...
Dobrze –
odpuści mu te wyjazdy do Warszawy i wszelkie inne. Niech jeździ
kiedy chce i gdzie chce. Nie powie mu na ten temat już ani jednego
słowa. Ale przecież nic więcej nie może zrobić! Nic jej nie
przychodzi na myśl. Ach, wyjazdy do Wierzbiny. Owszem, może do domu
jeździć tylko raz w miesiącu. Nic złego tam się nie dzieje. W
końcu ojciec z babcią mogą przyjechać do Krakowa. Zgodzi się też
być Marka asystentką, o ile nie będzie musiała porzucić pracy w
banku. „Popołudniowa asystentka” - pomyślała z przekąsem. Gdy
będzie dłużej o tym myśleć, może coś jeszcze wpadnie jej do
głowy. Trzeba czasu.
Dobrze, że do tego liściku
dyktowanego recepcjonistce dodała „kocham cię”, mimo pewnego
skrępowania. On jej tego nie napisał... A jeśli już nie kocha?
Dreszcz po niej przebiegł... I jeszcze ta rada Kamila, by nie
odpuszczać łatwo... To on ma zabiegać, starać się, dawać dowody
uczucia, podkreślać, że mu zależy.
Poczuła się zmęczona
i przybita tym wszystkim. Ciekawe, czy Marek z rana do niej
zadzwoni...
Zadzwonił ledwie przyszła do pracy.
-
Sprawa wygląda tak. Kupiłem prawie nową mazdę. Muszę zostać
jeszcze chwilę, aby sprzedać stary samochód. I w ogóle dopiąć
formalności. Ale na weekend wrócę. Nie jedź do Wierzbiny. Musimy
pogadać. Napalisz w piecu?
- Dobrze – odpowiedziała,
chociaż krew się w niej wzburzyła. Wpadnie tam i zabierze więcej
swoich ciuszków. A przy okazji napali w piecu. Zapowiadano gołoledź,
więc lepiej aby nie jechała do Wierzbiny.
- Przyjadę i
wszystko ci wyjaśnię. Ale powiedz mi, gdzie cię znajdę.
Zawahała się.
- Jestem w starym mieszkaniu.
- Po
powrocie przyjadę do ciebie. Będziesz w domu?
- Możliwe,
chociaż nie jestem pewna.
- To trzymaj się. Do zobaczenia.
Nawet bez „kocham cię”... Trudno.
- Cześć –
odpowiedziała krótko.
Wracała do domu obładowana
pierogami – sto pięćdziesiąt sztuk! Po pięćdziesiąt z każdego
rodzaju – ukraińskie (bez cebulki!), z kapustą i mięsem, z samym
mięsem. I dodatkowo dziesięć sztuk z truskawkami. Chodniki,
chociaż odśnieżone, były śliskie. Zabrakło komuś czasu na
posypanie piaskiem.
- Pani Stefanio!
Zatrzymała się
i obejrzała – sąsiad.
- Pomogę pani, jeśli pani
pozwoli.
- Z nieba mi pan spada! Ledwie to niosę. I jeszcze
taka ślizgawica!
- Proszę mnie wziąć pod rękę. Będzie
bezpieczniej. Co pani tu dźwiga? Jakieś cegły?
- Och!
Bardzo panu dziękuję. To tylko pierogi.
- To już chyba
ostatnie podrygi zimy. Choć trzeba przyznać, że w tym roku marzec
jest wyjątkowo paskudny. Dawno pani nie widziałem.
- Bo
pomieszkuję trochę u narzeczonego. Za dwa tygodnie nasz ślub
cywilny.
Boże! To już za dwa tygodnie! Jak to szybko
zleciało!
Dała trzydzieści różnych pierogów sąsiadowi,
sama zjadła pięć z truskawkami i pojechała do domu Marka. Dla
niego też zawiozła trochę pierogów, wierzyła, że przyjedzie
tak, jak obiecał. Napaliła w piecu, zrobiła pranie, spakowała
jeszcze trochę swoich ubrań, nie za dużo. Zadzwoniła do Wierzbiny
z wiadomością, że na ten weekend nie przyjedzie. Trochę czekała
na telefon od Marka, ale on nie zadzwonił.
Rozgoryczona
wróciła do wynajmowanego mieszkania.
I wreszcie się rozpłakała, histerycznie, bez
opamiętania. Było jej tak strasznie siebie żal! A już najgorsze
było to, że nie wiedziała, co jest słuszne. Czy ma, czy może
jednak nie powinna brać ślubu z Markiem? Pocieszające było to, że
po ślubie cywilnym zawsze może wziąć rozwód. Po ślubie
kościelnym już takiej możliwości nie było. Żyła sobie sama i
samotna, ale za to spokojna. Aż zachciało się jej faceta, ślubu,
nawet dziecka... Była taka bezradna! Restauracja w Krakowie
wynajęta, goście zaproszeni, stroje gotowe... Cała była
rozdygotana... Wreszcie usnęła. Ale to nie był pokrzepiający,
dobry sen. Przebudziła się w środku nocy znów cała we łzach.
Przyśnił się jej jakiś koszmar, jednak go nie pamiętała,
zostało tylko to okropne wrażenie. Czyżby nie wypłakała
wszystkich łez? Dobrze, że Marek tego nie widzi, nie słyszy...
Narzeczeństwo to powinien być najpiękniejszy okres, a ona tego nie
doświadczyła tak z Liamem, jak i z Markiem. Owszem, było trochę
pięknych dni, ale zdecydowanie za mało! Dlaczego jest jej tak
bardzo gorzko? Usiłowała sobie przypomnieć ten okropny sen, ale
nie mogła. Powoli uspokajała się. Tak bardzo chciałaby się
wtulić w ramiona Liama. Albo nawet Marka. Kogokolwiek. Miała dość
samotności i tych łez. Nie chciała więcej płakać. Jutro w pracy
wszyscy zobaczą ślady tych łez... „Liam, Liam, dlaczego mnie nie
utulisz?” Powoli odsuwała od siebie złe myśli.
A
rankiem nawet zdecydowany makijaż nie był w stanie skryć śladów
płaczu, choć bardzo się starała. Poza tym pojawiła się jakaś
swędząca wysypka na dłoniach, brodzie i dekolcie. Co to może być?
Wypiła kawę i zjadła kawałek suchego chleba, tak bez żadnej
omasty, bez obłożenia bodaj plasterkiem sera. Miała zawroty głowy
i do pracy szła jak pijana. Na szczęście mogła utonąć w
papierach, bo nikt od niej niczego nie chciał. Sekretarka przyniosła
jej herbatę. Powiedziała, że szef już gdzieś wyjechał, a
kadrowa ma wpaść za chwilę, coś ją na moment wstrzymało, ale na
pewno przyjdzie. „Lepiej, aby nie przychodziła” - powiedziała w
myślach Stefcia. Do południa jakoś się pozbierała, uspokoiła,
sprawdziła w lusterku, że już lepiej wygląda. Tylko wierzch dłoni
i broda nadal ją swędziały. Uczulenie? Od czego?
Przeglądała świeże gazety. I miała czas na myślenie o swoim
ślubie. Telefon – na szczęście! - milczał. Sekretarka
przyniosła kawę. Stefcia sięgnęła do biurka po paczuszkę
ciastek. Zjadła trzy herbatniki popijając jak najgorętszą kawą –
czuła we wnętrzu jakiś zamróz i chciała się rozgrzać.
Wyrzucała sobie, że za mało ostatnio je.
Przyszłą
kadrowa – pani Jadzia Zawiślak.
- Coś się stało, pani
Jadziu?
- I tak, i nie. Są skargi na Jackowskiego. Znów ma
potężny bałagan w dokumentach. Myślałam, że klient łeb mi
urwie, tak się pluł na Jackowskiego.
- Myślę, że
Jackowski już wszystkiego nie ogarnia. Co ma pani zamiar zrobić z
tym fantem?
- Poproszę szefa, aby go zwolnił. Albo
przynajmniej przeniósł na inne stanowisko, może do ochrony. On nie
może pracować z dokumentami. Co pani o tym myśli?
- Może
lekarz?
- Myśli pani, że to początki demencji? On dopiero
dobija do sześćdziesiątki... Prawda, nawet młodsi ludzie
chorują... Trudna sprawa. Kolejno przyglądam się wszystkim naszym
pracownikom, bo tak mi szef zlecił. I o każdym pisze opinię. A z
Jackowskim mam problem. I jeszcze z jedną osobą...
- To
znaczy z kim?
- Z naszą sekretarką – kadrowa, mówiąc
to, zniżyła głos do szeptu. - Jest ponad sześć lat na
sekretariacie. Wszystko u niej gra, nie można się do niczego
przyczepić. No i robi doskonałą kawę.
- Ale...?
-
Ona podsłuchuje rozmowy!
- Wiem o tym. Boję się przez
telefon rozmawiać z klientami o poufnych sprawach. A to mi bardzo
utrudnia życie.
- I nic pani wcześniej nie mówiła!
- Wcześniej miałam rozmowy prywatne, a już Grześ mnie
uprzedził, abym uważała. Ale co ona robi z takimi wiadomościami?
- Nie mam pojęcia. Kiedyś omawiała informacje z taką Genią,
ale Genia trzymała wszystko za zębami. Nie robiła plot, nie
rozpowiadała o wszystkim w biurze. Jednak odeszła od nas. A teraz
jest taka Tereska. Zaprzyjaźniły się i nie wiadomo, co z tego
wyniknie. W każdym razie już kilka razy pogoniłam Tereskę z
sekretariatu - „a pani nie ma pracy?”. To teraz nasza Dziunia
lata do Tereski, byle szefa lub pani nie było w biurze. Wymyka się
chociaż na dwie minutki – że niby do toalety. I robią takie
szu-szu-szu na osobności. Jakiś czas temu jej powiedziałam, że
nie można centralki zostawić bez opieki, nawet na moment. Jak już
musi, to niech mnie woła, a chwilę na centralce posiedzę. Ale
prawdę powiedziawszy już mam bardzo dość.
- Musicie z
szefem zadecydować. Bardzo nie lubię zwalniać ludzi. Bardzo! Może
ją gdzieś przenieść? Zrobić taką wewnętrzną roszadę. A...
mnie też pani ocenia?
- Niestety – też. Ale pani to ideał
pracownika. A szef taki zabiegany, bo jutro nam przyjęcie robi.
- Jakie przyjęcie? - zdziwiła się Stefcia.
- Dzień
Kobiet.
- Całkiem o tym zapomniałam...
- Będzie
kawa, ciasto, kwiaty i chyba nawet jakieś upominki. W ubiegłym roku
było po paczuszce kawy. Ciekawe, co wymyśli w tym roku. Taka nędza
w sklepach, że nie zdziwię się, jeśli dostaniemy tylko po
opakowaniu rajstop.
Zaśmiały się obie i kadrowa zaraz
wyszła.
Ale Stefci przypomniało się, że Marek prosił,
aby coś załatwiła. Tylko... co? Zupełnie nie mogła sobie
przypomnieć.
Tuż po czternastej odwiedził ją
niespodziewany gość – Aleksander! Przydźwigał jej naręcze
róż.
- Wszystkiego najlepszego z okazji twego święta!
Wiem, wiem – to jutro. Ale już się nie mogłem doczekać. Przy
tym jutro będą wykupione wszystkie kwiaty, więc się sprężyłem
na dziś.
Ucałowali się serdecznie.
- Bardzo ci
dziękuję. Co za niespodzianka!
- Przyjechałem do pracy, bo
nie wiem, gdzie cię szukać w późniejszych godzinach. A mam też
dla ciebie ciężką przesyłkę, więc lepiej sam ją dostarczę do
twego mieszkania. Jesteś u Marka, czy jednak na starych śmieciach?
- znów przywiózł jej masło, sery i śmietanę. Cały Aleksander!
- Siadaj. Wypijesz kawę?
- A nawet chętnie. Jak sobie
radzisz? Ślicznie wyglądasz, ale chyba schudłaś. Odchudzasz się?
Stefcia poprosiła sekretarkę o kawę i herbatę. Sama
przyniosła wazon z wodą.
- Nie, nie odchudzam się.
Ostatnio nie mam apetytu. Jem tak trochę na przymus. Opowiadaj, co
tam u ciebie. Ty też jesteś dziś szczególnie wystrzałowy!
Garnitur, biała koszula, super!
- Bycie dyrektorem czasem
jest okropne. Nie mogę sobie pozwolić na luz w ubraniu. A już
krawat to całkiem jest moją zmorą. Chyba przejdę na fular. Boję
się tylko, że będę się tym za bardzo wyróżniał. Inna sprawa,
że nie wiem, gdzie kupić podobne akcesoria. Znasz taki sklep?
- Nie. Nie zwróciłam uwagi. Podobno Marek do ślubu ma mieć
musznik... Myślę, że dobry krawiec potrafi uszyć ci coś takiego.
Z tego, co pamiętam, fular jest dobry do letnich garniturów. Na
pewno by ci było lżej. Ciebie krawat, a nas, kobiety, biustonosze
tak męczą. Ale nie wyobrażam sobie przyjścia do pracy bez tej
bielizny. Zostałeś naczelnym dyrektorem?
- O, na to muszę
jeszcze poczekać. Jednak bycie zastępcą wymaga więcej pracy niż
bycie dyrektorem. Muszę się zajmować każdą, nawet absurdalną,
sprawą. Takie życie.
- Prześliczne róże – zmieniła
temat Stefcia. - Dawno już takich nie dostałam. Mój Mareczek zbyt
często jest w rozjazdach. Podobno po ślubie ma się to zmienić. A
jak tobie się układa w sprawach sercowych?
- Moje sprawy
sercowe to wyschła pustynia. Chciałbym się zaangażować,
ustatkować, ożenić. Nawet mieć dzieci. Ale nie mam z kim. Te
znajome dziewczyny zupełnie mi nie pasują. W zasadzie przez to, że
równam wzwyż, do ciebie.
- Aleksandrze!
- Taka
jest prawda! Zostaw tego Marka i wyjdź za mnie. Kocham cię już
tyle czasu!
- Przystopuj, chłopaku!
- Wiem, wiem.
Iga tylko namieszała mi w głowie zapoznając z tobą. Zawsze będę
cię kochał. Nawet jeśli się ożenię. Ciebie nie można
zapomnieć. Może kiedyś jeszcze zdarzy się nam wspólny sylwester.
Rozmawiali jeszcze chwilę, aż Aleksander dopił kawę, po
czym Stefcia zebrała swoje rzeczy, w tym kwiaty, rzuciła
sekretarce, że dziś już jej nie będzie i wyszła razem ze swoim
gościem. Aleksander miał na parkingu służbowy samochód. Otworzył
przed Stefcią drzwi pasażera i pomógł umościć się tam razem z
kwiatami.
Popołudnie okazało się bardzo miłe.
Adoracja mężczyzny – to, czego ostatnio szczególnie
potrzebowała.
Gdy położyła się spać przypomniało się
jej, że ma wysypkę na dłoniach. Jeszcze raz zapaliła światło –
wysypki już nie było. I całe szczęście! A gdy sen znów zaczął
ją mroczyć przypomniała sobie, o co prosił Marek – ma zaprosić
kilka „dziewcząt do wzięcia” od siebie z pracy. Może jutro na
tym świątecznym przyjęciu kogoś wybierze. Kadrową, która jest
od kilku lat w separacji. I Mariolę. To na pewno. Sekretarka też
jest panienką... Kogoś jeszcze? Nie bardzo wiedziała, kogo. Babcia
miała przywieźć Frankę. Może pani Jadzia kogoś podpowie...
„Bladym świtem” zadźwięczał dzwonek u drzwi. Stefcia
miała nadzieję, że to Marek. Ale zawiodła się – w drzwiach
stanął Kamil.
- Witaj, moja śliczna! Wszelkiej
pomyślności! I koniecznie zgody między wami. Będzie dobrze, bo
nie może być inaczej. Przyleciałem zrobić ci włosy. Musisz dziś
wystrzałowo wyglądać. Niech wszyscy faceci się w ciebie wgapiają.
I niech się ślinią na twój widok! A co! Proszę kwiatuszki.
Cały Kamil!
- Ty wiesz, jak poprawić mi humor. Dziękuję
mój zacny, najlepszy przyjacielu! - objęła go i serdecznie
wycałowała.
A w pracy pani Jadzia z radością
zaakceptowała zaproszenie na ślub. Chwilę zastanawiała się, kogo
jeszcze zaprosić.
- Owszem - powiedziała. - I Agnieszka z
rachunków walutowych, i „taka nowa”, czyli Gabrysia z
księgowości. Ale Agnieszka jest właśnie chora, ma ciężką
anginę. Poza tym Agnieszka jest bardzo biedna, bo ma na swoim
utrzymaniu pradziadka, który nie ma żadnych świadczeń i babcię z
niewielką rentą. Musiała przerwać studia, by iść do pracy.
Dyrektor zna jej sytuację materialną, a ponieważ jest bardzo dobrą
pracownicą, zawsze daje jej najwyższą premię. W zasadzie to ona
nie będzie się miała w co ubrać na ten ślub. Tam masa pieniędzy
idzie na leki i na ogrzewanie mieszkania – kadrowa smutnie pokiwała
głową.
- A ja mam cały karton ubrań do wyrzucenia!
- No co pani! Niech pani nie wyrzuca!
- A co mam z nimi
zrobić? To są rzeczy już dawno niemodne.
- Ja je wezmę z
pocałowaniem ręki i dostarczę Agnieszce.
- Sądzi pani, że
to wypada? Nie chciałabym jej urazić! Sporo z tych rzeczy nosiłam
do pracy.
- Wypada. A ona jest mądrą dziewczyną i będzie
umiała zadbać o te ubrania. Tu coś zmieni, tam doszyje, jedno
skróci, a drugie wydłuży. Albo da babci. Ta jej babcia to też
takie chucherko jak pani i jak Agnieszka. Z tym, że Agnieszka jest
niższa od pani. Zresztą – na wyrzucenie zawsze jest czas.
- A co pani powie na zaproszenie sekretarki?
- Naszej
Dziuni? Dziewczyna oszaleje ze szczęścia!
- Mam jeszcze
Mariolę na myśli... Marek powiedział, że będzie sporo wolnych
chłopaków, takich nie żonatych. Później będzie obiad w
restauracji i być może tańce.
- Na to to ja się już nie
piszę. Jestem za stara!
- Nie może mi pani zrobić takiej
przykrości. I dyrektorowi. Obiecał być z żoną. Bardzo panią
proszę...
- Zastanowię się, ale na razie nic nie
obiecuję. I zrobię wszystko, by namówić Agnieszkę. Mam nadzieję,
że do tego czasu wyzdrowieje.
- A ja na jutro przyniosę
torbę z ubraniami.
Nim skończyła się impreza z okazji
Dnia Kobiet – dziewczyny zostały zaproszone i wszystkie się
zgodziły. Tylko z Agnieszką sprawa nie została wyjaśniona, ale
Stefcia była dobrej myśli.
A pod domem z wynajmowanym
mieszkaniem na Stefcię już czekał Marek... Chwycił ją w
ramionach i zachłannie całował, nie zwracając uwagi na ludzi.
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem – szeptał
jej we włosy. - Moja kochana! Moja najwspanialsza! Jak dobrze znów
mieć ciebie w ramionach i przytulać! Tak bardzo cię kocham! I
bardzo za tobą tęskniłem. Ale nareszcie jestem. I ty jesteś. Już
nigdzie się nie wybieram. Nareszcie razem! Idź do domu, a ja coś
wezmę z samochodu i też zaraz przyjdę.
- Pójdę z tobą.
Przecież chcę zobaczyć tę twoją mazdę.
- To później.
Mazda nam nie ucieknie. Posłuchasz mnie?
- A mam wyjście? -
śmiała się do niego radośnie. Wszystkie czarne myśli od niej
odpłynęły. Liczył się tylko Marek, jego czułość, miłość,
obecność. Jej świat zalało słoneczne światło!
A
później utonęli w sobie na dwie godziny – spragnieni,
stęsknieni, pełni wzajemnej miłości. Stefcia znów była
szczęśliwa. Oboje byli szczęśliwi. Powiedział, że nigdy nikogo
tak nie kochał, jak ją kocha. Za nikim tak bardzo nie tęsknił.
Trudno mu się usypiało bez jej obecności u boku. Tęsknota wręcz
go pożerała.
- Istniejesz tylko ty. Dlaczego tak długo
byłem ślepy? Bałem się trwałego związku. To po tych mych
zagranicznych przygodach. I bałem się, że mnie nie zechcesz.
Jestem już taki stary! Oglądałem cię nagą... Pamiętasz, jak się
dla mnie w Wierzbinie rozbierałaś? Myślałem, że oszaleję z
pragnienia! A ty tak słodko wtuliłaś się we mnie... I to też
było dobre. Zalała mnie fala niewypowiedzianej miłości.
Wiedziałem już, że tylko ty. A później zaskoczyłaś mnie tym,
że jeszcze nigdy nie współżyłaś z żadnym facetem. Tego się
absolutnie nie spodziewałem. Ty nie wiesz, ale jesteś pierwszą
moją dziewicą... Uwielbiam twoje gorące i śliskie wnętrze,
uwielbiam, kiedy zaciskasz, tam w głębi, swoje mięśnie, jakbyś
nie chciała mnie nigdy wypuścić... Doznania są nie do opisania...
Tonę w tobie i jestem szczęśliwy... Szaleję za tobą!
Kwiaty? Perfumy od Chanel, koronkowa bielizna? To wszystko nie było
ważne wobec takich wyznań, wobec pocałunków i przytuleń... Słowa
cenniejsze nad wszystko!
c.d.n.
fot. z internetu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz