sobota, 17 czerwca 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - Cz. 25.


STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 25.

Uzgodnili już wcześniej, że Stefcia nie miesza się do przyjęcia po ślubie cywilnym, a Marek nie miesza się do przyjęcia po ślubie kościelnym. Jednakże wiedziała, że Marek szykuje jej jakąś niespodziankę. Dlatego potrzebne były „dziewczyny do wzięcia”. Ona nie przewidywała nic specjalnego dla Marka. Nie miała pomysłu.
Przyjechała Ada. Sama. Przyjechała Iga z Davidem, ale Davida zostawiła u swoich rodziców. Dziewczyny żartowały, że robią sabat czarownic w domu Marka. Były razem przez cały dzień poprzedzający ślub i wciąż nie mogły się nagadać. Marek, robiąc tajemniczą minę, wyniósł się z domu. Tajemnica!? Jednak Iga była cokolwiek wtajemniczona i zdradziła Stefci, że przyjechali „gostki” ze Szwecji, w tym Halvar, i że pewnie balują w jakiejś restauracji. Coś na kształt kawalerskiego wieczoru.
- A jak się popiją? - zmartwiła się Stefcia. Głównie chodziło jej o zdrowie Marka.
- Od tego są facetami. Raz kiedyś muszą popić – bagatelizowała Ada.
- Ale serce Marka...
- Przecież on zna swoje możliwości. Nie przejmuj się!
Stefcia dociekała, którzy panowie przyjechali ze Szwecji, ale Iga nie chciała zdradzić. Wieczorem Iga pojechała do domu, a Ada nocowała u Stefci. Mieszkanie matki Ady było nadal wynajęte, więc Ada nie chciała się tam pchać. Chociaż mogła, bo było takie zastrzeżenie w umowie.
Marek wrócił zaledwie lekko „podcięty”. I mimo próśb Stefci nadal nie zdradził, kto przyjechał.
- Jutro. Wszystko jutro. Myślę, że będziesz bardzo zaskoczona. Tyle mogę ci zdradzić, że w prezencie od chłopaków dostaniemy dwa rowery do hulania po Krakowie. Taki ruch przyda się nam obojgu. Już obmyślam trasę, bo wcale nie chcę się pchać w krakowski smog.
- Dobrze, że tak szybko wróciłeś. Niepokoiłam się o ciebie.
- A ja za tobą tęskniłem i zaraz chcę się z tobą kochać. Mocno i długo.
- Hej! To jest nasza noc przedślubna, a nie poślubna.
- Jutro pewnie oboje będziemy słaniali się ze zmęczenia. A dziś będę cię pieścić jak nigdy dotąd. Chcę, pragnę, abyś zapamiętała tę noc, jako wyjątkową.
I tak było – rozpłynęła się w jego ramionach, aby później eksplodować wybuchem niesamowitej rozkoszy. Krzyczała jego imię wpijając palce w skórę pleców, szlochała i drżała, pijana dziką namiętnością i euforią. Była jego każdą komórką swego ciała, każdą kroplą roztętnionej niesamowicie krwi, każdym nerwem.
- Kocham cię. Nie ma piękniejszych słów – szeptał szczęśliwy. - Jesteś moim darem niebios. Kocham cię i zawsze będę cię kochał. Jestem szczęśliwy tylko wtedy, gdy ty jesteś szczęśliwa, więc zrobię wszystko, byś w tym szczęściu trwała. Nie tylko zadowolona i spełniona seksualnie, ale także w codziennej szarzyźnie. Właśnie – nie chcę, aby twoje życie było szare. Mam nadzieję, że będzie ekscytujące i pełne radości. Będę się o to starał. Kocham cię. Każdego dnia kocham cię coraz bardziej!
Usypiała wtulona w Marka i nieprawdopodobnie szczęśliwa. Słuchała bicia jego serca, które wreszcie się uspokoiło i uderzało miarowo, równo, głośno.
Dla niej.
- I ja bardzo cię kocham – zapewniła, już prawie usypiając.
Na drugi dzień przyjechał Kamil. Uczesał Adę, a także Marka. A później Stefcię. Teraz jej włosy spływały gęstym, czarnym strumieniem w licznych lekko skręconych świderkach na plecy. Podpiął włosy tak, by nie sypały się jej na twarz. W ostatniej chwili miała być przypięta biała margaretka nad prawym uchem. Proponował jej miniaturowy biały kapelutek, ale Stefcia chciała, by jej uczesanie bardzo się różniło od tego, jakie miała na ślubie z Liamem. Ada zrobiła jej profesjonalny i bardzo staranny, delikatny makijaż, tak by nie było widać żadnych blizn. W efekcie Stefcia była jak odmieniona, wyglądała przepięknie, oszałamiająco. A gdy już założyła swoją ślubną garsonkę...! Klękajcie narody! Garsonka była biała, ze srebrno-szarym połyskiem. Prosta ołówkowa spódnica, a do tego żakiecik asymetrycznie zapinany. Na szyi biały jedwabny szalik dekoracyjnie poprowadzony przez zapięcie żakieciku. Cudo! Żadnej biżuterii, nawet pierścionki zdjęła – Marek do tej pory nie dał jej zaręczynowego, więc chciała to w ten sposób podkreślić. Ale czy facet zwróci uwagę na taki drobiazg?
Przyjechała Iga z Aleksandrem oraz cały klan Żaków z Franką. Stefcia już się nie mieszała w sprawy kulinarne, ale babcia z Franką coś tam chowały do lodówki w kuchni i w piwnicy, i w ogóle rządziły się, szarogęsiły. A wszystko w pośpiechu. Marek dużo wcześniej pojechał do hotelu, gdzie zatrzymała się cała szwedzka grupa. Nie pokazał się Stefci w świątecznym stroju, wcześniej widziała jego jedwabny musznik, biały, z delikatnym srebrnym tureckim wzorem. I jeszcze wiedziała, że ma jasny, popielaty garnitur. Generalnie lubił ubierać się w brązy, co ładnie harmonizowało z jego rudymi włosami. Jednak uznał, że do ślubu brąz jakoś mu nie pasuje. Rozmawiał o tym ze Stefcią. Wiedząc, że jej kostiumik ma srebrno szary odcień, uznał, że musi się jakoś do niej dopasować.
- Skoro ty nie pokażesz mi się w ślubnym stroju przed czasem, to i o moim garniturze nic nie powinnaś wiedzieć – żartował.
- A jak mi się nie spodoba? - dociekała z uśmiechem.
- To weźmiesz ślub z Kamilem, jako moim pierwszym drużbą. Wiem, że on przygotował coś w granacie. Wyobraź sobie – kupił nowy garnitur specjalnie na nasz ślub. Zresztą obaj w tej sprawie jeździliśmy aż do Wiednia!
- I nic mi wcześniej nie powiedziałeś?
- I tak niepotrzebnie mówię ci o tym. Jakaś papla się ze mnie zrobiła!
- Kocham cię w każdym wydaniu!
Gdy Stefcia dotarła do Urzędu Stanu Cywilnego w salce dla gości byli już niemal wszyscy zaproszeni. Witała się z nimi przechodząc z rąk do rąk, szczęśliwa i rozpromieniona. Dyrektor przez chwilę wpatrywał się w jej twarz, by w końcu powiedzieć:
- Czy ja na pewno panią znam? Wygląda pani prześlicznie! Cudownie! Nie jestem pewien, czy takie cudo można całować, ale muszę to zrobić! - zerknął filuternie na żonę – Wybaczysz mi to, Duszeńko?
Stefcia przechodziła do kolejnych przybyłych, całego swego towarzystwa z banku, ale kątem oka zerkała na znaczną grupę Szwedów, ciasno zbitych pod oknem salonu. Podeszła do nich na końcu, witała się, pozwalała przytulać, choć niektórych panów ledwie pamiętała. Naprawdę serdecznie poddała się uściskom Halvara, Wiktora, Viggo i Davida.
Marka nie było widać.
- Gdzie jest Marek? - zapytała dyskretnie Adę.
- Nie wiem... Może jeszcze uzgadnia coś w kancelarii. Kamila też nie ma. Ale mnie nikt tam nie poprosił – odpowiedziała. Była lekko zaniepokojona, bo przecież dziś występowała w charakterze świadka.
Do saloniku weszła następna grupa osób, już robiło się ciasno! Tym razem byli to przyjaciele Marka – Andrzej Niewiński z żoną Danusią, Kacper i Filipa Zaniewscy oraz Tadeusz Polaczek z drobniutką żoną Janinką. Stefcia znała ich wszystkich, u każdego była przynajmniej dwa razy w domu, a także kilkakrotnie gościła ich wraz z Markiem w jego domu. Było też kilka spotkań w restauracji i dwa wspólne wyjścia do kina.
Iga, jako najlepiej znająca Szwedów, „rzuciła się do pracy”. Jej zadaniem było połączyć Polki ze Szwedami. Miała pełną świadomość tego, że oni przyjechali po żony, a polskie dziewczyny chciały jedynie znaleźć pracę w Szwecji – chociaż na dwa-trzy miesiące. Teraz z uśmiechem podchodziła do kolejnej dziewczyny z banku i pytała ją o imię, oraz który facet się podoba, a potem prowadziła dziewczynę do tego wybranego i zapoznawała ich ze sobą. Szweda pytała, czy zechce towarzyszyć dziś tej oto damie. Szło jej to szybko i zręcznie. Jedynie Franka była niezdecydowana i kręciła nosem, bo ten, który się jej podobał już został zajęty, ale ona i tak nadal marzyła o Kamilu... W końcu została tylko Dziunia (celowo chowała się za plecy innych) i dwóch Szwedów – jeden wysoki jak koszykarz, a drugi niemal łysy, za to z dużą rudą brodą, pucułowaty i ze sporym brzuszkiem – z wyglądu bardzo nieciekawy. Dziuni nie podobał się żaden z nich, ale z braku laku... niech już będzie ten wysoki – Anders Sevensson – jak usłyszała.
- Skarbie, nie gniewaj się, ale mój przyjaciel cały czas o tobie marzy – powiedział „koszykarz” i przekazał Dziunię w ręce rudzielca, który natychmiast się rozpromienił. Przedstawił się, bardzo po polsku pocałował Dziunię w rękę i podał jej ramię. Dziunia z przymusem robiła dobrą minę do nieciekawej gry.
Anders został bez partnerki.
Stefcia rozmawiała z babcią i swoją kadrową Jadzią.
- Nie ma Agnieszki - zauważyła ze smutkiem.
- Obiecała, że będzie – szepnęła pani Jadzia.
- Ale i tak jest zaskakująco dużo gości – powiedziała babcia. - Jak my się tam pomieścimy?
- Najwyżej część osób będzie stała – wzruszyła ramionami Stefcia.
- Dobrze, że jesteś taka spokojna – dodała babcia.
- To pozory. W środku jestem jak galareta!
- Myślę, pani Jadziu, że pani powinna towarzyszyć Halvarowi. To bardzo miły człowiek – powiedziała jeszcze babcia zwracając się do kadrowej. - Chodźmy, zapoznam was. Ja porozumiewam się z Halvarem po niemiecku i na migi. To znaczy więcej na migi, niż po niemiecku. Ale umiemy się dogadać. Zna pani jakiś język obcy? - I babcia poprowadziła panią Jadzię w stronę mężczyzny, który teraz stał w gronie Żaków.
- Pięknie pachniesz – Stefcia usłyszała niespodzianie szept Marka, a następnie poczuła na szyi jego pocałunek. Odwróciła się do narzeczonego i na sekundę utonęli w swoich oczach. Chwilę po tym Marek pochylił się i wielekroć ucałował jej rękę. - Kocham cię! I chcę, abyś zawsze tak uroczo wyglądała! Dziś bijesz wszelkie rekordy! Jesteś taka promienna! Jesteś najpiękniejszą panną młodą!
Oboje wyglądali olśniewająco! Cudownie! Wspaniale!
Kamil stał obok Marka, jakby go pilnował. Chociaż go nie pochwalono, wiedział że wygląd młodych jest także jego zasługą. Ada podeszła i wsunęła mu rękę pod ramię.
- Chciałabym, abyś i ty mógł tak świętować swoje szczęście – szepnęła dyskretnie.
- Na razie cieszę się tym, co mam. Jestem zadowolony – odpowiedział równie cicho, z uśmiechem patrząc w oczy przyjaciółki.
Jeśli chodzi o Dziunię – to nie była postrzelona dzierlatka i dobrze wiedziała, czego chce od życia. W momencie kiedy dostała zaproszenie od Stefci i dowiedziała się przy okazji, że znajomość języka angielskiego jest mile widziana – natychmiast wzięła sprawy w swoje ręce. Kiedyś w ogólniaku uczyła się angielskiego, lecz wiele z tego już zapomniała. Ale przyjaciel ojca wykładał angielski w szkole średniej i Dziunia natychmiast go zaangażowała. Uczyła się z nim przynajmniej dwie godziny dziennie, a do tego jeszcze sama „kuła” angielskie słówka. A głowę miała otwartą i doskonałą pamięć. Szło jej całkiem dobrze. Toteż porozumiewanie się z rudym partnerem nie było takie trudne. Jako pierwsza ze wszystkich zebranych na ślubie dziewcząt dostała propozycję pracy. Jej partner miał fabrykę zabawek i zawsze potrzebował dodatkowych rąk przy pakowaniu. Jednak na pakowaniu się nie skończyło. W efekcie Dziunia została w Szwecji na stałe, poślubiła grubaska, który okazał się wspaniałym, dobrym, bardzo szlachetnym i troszkę zabawnym panem. Bardzo dbał o swoją polską żonę. Jej życie upływało może nie w luksusach, ale w wygodzie i dostatku, jaki w Polsce był nieosiągalny. W efekcie stanowili szczęśliwe stadło, z dwójką dzieci na dokładkę.
Następna była Agnieszka. Przyszła lekko spóźniona, kierownik Stanu Cywilnego kończył właśnie wygłaszać wstępną mowę-powitanie. Stremowana wsunęła się do sali i rozejrzała bezradnie. Jej koleżanki siedziały daleko z przodu, za daleko. Zresztą obok nich wszystkie miejsca były zajęte. Kilka osób nawet stało przy drzwiach. Ona też stanęła, niepewna co dalej. Nagle bardzo wysoki mężczyzna ujął jej rękę i wsunął ją pod swoje ramię.
- Czy zechce mi pani towarzyszyć dzisiejszego wieczoru? Mam na imię Anders. - powiedział po angielsku.
- Jestem Agnieszka. Tak. Oczywiście. - Odpowiedziała spanikowana i podniosłą oczy na mężczyznę.
I w tej chwili dokonało się – oboje zostali ugodzeni strzałą amora.
Na uroczystości znalazły się także osoby, które nie były zaproszone, to jest Ryszard Boznański, który zgubił już wiele kilogramów, ojciec Pawła, czyli pan Ignacy Targosz, oraz brat Igi – Aleksander Ignatowicz. Ci trzej panowie przynieśli kwiaty: Ryszard wonny bukiet róż herbacianych, pan Ignacy wiązankę frezji, a Aleksander pąsowe róże na długich łodygach. Gdy wręczał Stefci kwiaty, ta powiedziała ze śmiechem:
- Jeśli nie masz dla mnie masła, serów i śmietany, to te kwiaty są nieważne.
- Ależ oczywiście, że mam! A nawet już je dałem pod opiekę twojej babci. Nie będziesz dźwigać kosza z taką obfitą wałówką!
Śmieli się oboje i Stefcia nie wiedziała, czy Aleksander mówi poważnie, czy żartuje. Później się okazało, że mówił całkiem serio.
Tymczasem zaczęła się ceremonia. Oboje młodzi byli zdenerwowani. Markowi trzęsły się kolana i ręce. Stefcia z trudem panowała nad emocjami. W końcu nastąpił moment złożenia przysięgi i wymiany obrączek – i tu była ta niespodzianka Marka. Stefcia wiedziała, że mają być ozdobne, grawerowane obrączki ze złota. Tymczasem były to obrączki-sygnety z ciemnymi, granatowymi szafirami. Oczka były owalne i duże, osadzone w szerokich obrączkach. Jednakowe wzorem, lecz różniące się wielkością. Oba sygnety były bez dodatkowych zdobień.
Młodzi odetchnęli.
Ale zaczęło się składanie życzeń, co przy tej ilości gości trwało długo, bo każdy miał serdeczne i ważne słowa do przekazania. Kamil zapraszał wszystkich na szampana i tort do restauracji i pilnował, by pan Ignacy oraz Aleksander mu nie uciekli. Ryszard stanowczo, nawet bardzo stanowczo, odmówił i Kamil go więcej nie naciskał. Natomiast pan Ignacy był wyraźnie stremowany, za to Aleksander zwyczajnie się cieszył. Ci dwaj panowie zostali.

c.d.n.
fot. Pixabay

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz