sobota, 25 marca 2023

STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.9.


 STEFCIA Z WIERZBINY - tom III - cz.9..

Cz.9.

Było całkiem przyjemnie jechać w roli pasażera. Rozmawiali znów o błahostkach, tak lekko i przyjemnie. Stefcia miała ochotę zapytać go o matkę, z niejasnych dla siebie powodów jakoś nie śmiała. Ale od czasu do czasu popatrywała na na Pawła, ciesząc się jego nowym, odmienionym wyglądem. Mógł zawrócić w głowie nie jednej dziewczynie. Mógł jej zawrócić w głowie!
W Wierzbinie poprosiła Pawła, by zatrzymał się koło cukierni państwa Jarocińskich, gdzie kupiła eklerki i trochę ciastek tortowych. Przypuszczała, że babcia nic nie upiecze. A tu niespodzianka – drożdżowe jagodzianki! Piotrek wyrobił drożdżowe ciasto i teraz puszył się jak paw! Babcia zrobiła resztę – bułeczki były jeszcze gorące. Wszyscy rozsiedli się na werandzie z kawą i słodkościami.
Dom i cała posesja zrobiły na Pawle mocne wrażenie, tym bardziej, że wszystko było takie zadbane, wręcz wypucowane, co również było zasługą Piotra, pracował w piątek w pocie czoła za siebie i za siostrę. Paweł dla babci miał bukiet róż, a dla ojca Stefci butelkę dobrej wódki. O Piotrze jakoś nie pomyślał, nie sądził chyba, że jest to dorosły mężczyzna. Natomiast Tajki, po chwili wrogości, dał się obłaskawić i tylko obwąchiwał Pawła nogawki.
- Pięknie tu u państwa – stwierdził Paweł. Z okien werandy widać było kwiaty i sad z równo przyciętą trawą. A z lewej strony ciągnął się rząd szklarni i namiotów foliowych. - A te szklarnie wręcz mnie zdumiały. Stenia nie wspomniała o nich ani słowem!
- Tak sobie mieszkamy, pracujemy, jest prawie jak na wsi – odpowiedział mu Edward.
- Wcale już się nie dziwię, że pańska córka wraca tu w każdy weekend. W naszym domu mieszkają cztery rodziny. Każda ma maleńki ogródek, na tyle mały, że w naszym jest tam tylko trochę kwiatów. Zaś sąsiedzi za domem mają mikroskopijne ogródki warzywne, ale słabo nawożą glebę, to i zbiorów wielkich nie mają. Lepiej by tam było zrobić plac zabaw dla dzieci, bo wszyscy mają wnuki. Albo chociaż skromny trawniczek.
Stefcia tylko chwilami uczestniczyła w rozmowie. Prała, rozwieszała pranie, robiła obiad (gołąbki!), skontrolowała pokoje na piętrze i ubrała świeżą pościel dla Pawła. Babcia krążyła między werandą a kuchnią, wypytywała o Pawła, ciekawa była, co to za chłopak, ale wnuczka miała o nim skąpe wiadomości, więc „wracała do źródła” i zadawała dużo pytań gościowi.
- Babciu, to nie jest mój chłopak. To tylko kolega! - strofowała ją Stefcia.
- Jest bardzo miły. Szkoda, że to nie twój chłopak. Ale chyba go trochę lubisz? Jest szalenie przystojny! Kiedyś się mówiło, że taki chłopak aż rwie dziewczynom oczy!
Obiad zjedzono w salonie. Paweł był zachwycony gołąbkami.
- Niestety, na jutro też są przewidziane gołąbki – uprzedziła go. - Na Mokradełku urosły takie piękne głowy, że aż szkoda nie zrobić gołąbków.
- I bardzo dobrze! Już całe wieki nie jadłem gołąbków.
- A ja teraz jadę na cmentarz. Piotrek mnie zawiezie samochodem taty. Troszkę odpocznę od tych garnków i kapuścianych zapachów.
- A może ja bym mógł? Choć troszkę zobaczyłbym Wierzbinę - wprosił się Paweł.
- Oczywiście, że możesz. A później przejedziemy się po miasteczku. Możemy się nawet przespacerować.
- I dać trochę materiału na plotki sąsiadom – dodał Paweł z szerokim uśmiechem.
- O tak! Koniecznie! Idę się przebrać.
W kilka minut później zeszła z góry w letniej zielonej sukience w kwiaty i w kapeluszu z szerokim rondem. Miała w ręce reklamówkę ze zniczami, którą natychmiast wziął od niej. Wyglądała olśniewająco. Patrząc na nią z zachwytem dawał do zrozumienia, jak bardzo mu się podoba. Nie pierwszy raz widział ją w kapeluszu, ale dziś poczuł uderzenie gorąca... Była cudna! W samochodzie założyła duże słoneczne okulary – zasłaniały jej pół twarzy.
Gdy dojeżdżali do cmentarza powiedział Stefci, że jest doskonałym pilotem.
- Gdy się zna drogę to zadanie jest proste.
- Ale mi chodzi o to, że ty wszystkie informacje, na przykład o zakrętach, podajesz we właściwym czasie. Tak było, gdy jechaliśmy do Wierzbiny i tak jest teraz. No i nie krzyczysz co chwila „zwolnij, zwolnij!” jak to robi moja mama.
- Starsze osoby boją się prędkości. Chociaż muszę przyznać, że moje babcia ma do nas wszystkich pełne zaufanie i nie upomina się o zmniejszenie prędkości. Nawet Piotra obdarza takim zaufaniem, chociaż on ma najmniejszy staż jako kierowca. Jak się czuje twoja mama?
Wysiedli już z samochodu i szli cmentarną alejką.
- Niespecjalnie. Przeszła kilka operacji, miała naświetlania i chemioterapię, ale teraz jest coraz gorzej. W zasadzie nie powinienem narzekać na to, że co tydzień jeździsz do swoich, bo też jestem zajęty. W domu muszę pomagać ojcu albo wozić go na odwiedziny do szpitala. Ostatnio dwa razy mama leżała w Krakowie. A gdy mama jest w domu to tym bardziej nie mam wolnego. Dziś dostałem urlop dzięki temu, że przyjechała mamy siostra i będzie u nas przez tydzień, a może nawet przez dwa. Teraz ona się wszystkim zajmuje. Jednak i tak mama chce, abym jej czytał książki. Przedtem czytała sama, ale ostatnio nawet te cienkie są dla niej za ciężkie. Mówi, że ręce jej mdleją. Więc czy chcę, czy nie, muszę brnąć przez różne romanse. Ostatnio czytam „Przeminęło z wiatrem”. Rzecz polega między innymi na tym, że mama chce, aby niektóre fragmenty czytać jej nawet po dwa, trzy razy. Być może chwilami przysypia i gubi wątek. Czasem przerywa mi czytanie i mówi, jak tam coś zrozumiała, pyta czy ja się z tym zgadzam, albo czy też tak sądzę lub prosi o przypomnienie czegoś z dowolnego miejsca już przeczytanej powieści. Mnie to nie irytuje, bo w końcu czytam dla mamy. A tato się irytuje, nie mówiąc już o mojej siostrze. Tak więc od dwóch miesięcy do czytania jestem tylko ja... To już tutaj?
- Tak, to jest nasz grób. Trzy miejsca, akurat w sam raz. Pomożesz mi przy zniczach? Piotrek zawsze ustawia je tak daleko, że nie mogę dosięgnąć... Znów nie wszystkie wkłady się wypaliły... Kwiatów teraz nie przynoszę, bo jest za duży upał, za chwilę wszystkie by zwiędły. Lepsze są stroiki, jednakże nie przepadam za nimi, bo są to w większości plastikowe kwiatki, a takich zwyczajnie nie lubię. Ale na więcej stroików i tak już nie ma miejsca.
Stefcia zamilkła, a widząc, że zrobiła znak krzyża na piersiach, Paweł domyślił się, że się modli, zatem i on się pomodlił za spoczywających w tym grobie. Czytał napisy mówiące o zmarłych i domyślał się, co to za osoby. Liam Rybbing? - zagadkowa postać, na wszelki wypadek powstrzymał się z pytaniami. Razem „oporządzili” znicze, Stefcia chusteczką higieniczną zmiotła kilka śmieci a później dala sygnał do powrotu.
- Usiądźmy na chwilę – poprosił Paweł. - Bardzo lubię cmentarze, ich specyficzne klimaty. Sporo ludzi się tu kręci, zapewne dzięki dobrej pogodzie.
- W takich małych miasteczkach pójście na cmentarz to jest jak spacer po deptaku. Taka chwila zwolnienia w codziennym zabieganiu, często czas refleksji. Przychodząc tu zazwyczaj rozmawiam z moimi zmarłymi, ale dziś jakoś nie jestem w odpowiednim nastroju. - Ktoś ukłonił się Stefci, a ona odpowiedziała. Ktoś inny z daleka pomachał do niej ręką. - W takiej małej mieścinie prawie wszyscy się znają. Ale być może to się zmieni, bo mają wiosną zacząć budowę olbrzymiego osiedla niedaleko naszego siedliska.
- Zawsze mnie zastanawia, czy gospodarz terenu bierze jednocześnie pod uwagę możliwość zatrudnienia tych ludzi. I to najlepiej w pobliżu. Nie sztuka ściągnąć ludzi do miasta, trzeba im jeszcze zapewnić warunki do godnego życia. Tu najważniejsza jest praca. Oczywiście do tego powinna być szkoła, przedszkole, a nawet żłobek, jakieś sklepy i punkty usługowe. Bez tego osiedle będzie jak bez duszy. Jeszcze parkingi, bo mamy coraz więcej aut. Może jakiś punkt służby zdrowia i poczta. Wszystko zależy od tego, jak duże to ma być osiedle.
Stefcia nie odpowiedziała, ale po chwili wstała z ławeczki i oboje ruszyli alejką do wyjścia. Miał wrażenie, że myślami jest bardzo daleko. Jeszcze dwie kobiety i jeden mężczyzna ją pozdrowili, a ona odpowiedziała skinieniem głowy. Nie zatrzymała się na rozmowę, chociaż jedna z kobiet wyraźnie tego oczekiwała. W samochodzie zdjęła okulary, bo teraz mieli słońce za plecami. Jechali w milczeniu. Dopiero pod domem Paweł zadał to pytanie, którego się obawiała – o Liama.
- To mój zmarły mąż – powiedziała krótko.
Chciał wiedzieć więcej, ale powstrzymał się przed zadawaniem pytań, on też miał zmarłą żonę i nie chciał o tym rozmawiać. Rozumiał Stefcię. Później był długi spacer po Wierzbinie – centralny rynek i stare kamieniczki, kościół, amfiteatr, wiekowe domki na obrzeżach miasteczka, aż dziw, że zachowały się w tak dobrym stanie, wreszcie dom stryja Beli w dużym ogrodzie. Półgodzinny odpoczynek na ławeczce nad jeziorkiem. I powrót na ulicę Cichą.
W domu był już stryj Bela z żoną i Hubertem, a Piotrek do spółki z babcią donosili nowe, pachnące półmiski. Pawłowi podobało się, że kawę i herbatę podawano w dzbankach. Zanim usiadł do stołu Stefcia zaprowadziła go na piętro do szarego pokoju.
- Tu jest łazienka, a tu mój pokój. Tamte drzwi są do Piotra – objaśniła po drodze. - Możesz się odświeżyć i zejść jak najszybciej na dół, bo babcine smakołyki już czekają. A i stryj Bela jest ciebie bardzo ciekawy – zakończyła z uśmiechem.
Zanim się odsunęła – objął ją na moment i przytulił. Wyglądała na zaskoczoną, ale nic nie powiedziała. Ani się nie wyrywała, ani też do niego nie przylgnęła. Wyczuł jej niechęć i natychmiast zwolnił uścisk. Zniknęła za drzwiami swego pokoju. Chciał zobaczyć jak on wygląda, jednak na razie nie miał do tego okazji.
Wieczór był bardzo wesoły, trochę hałaśliwy, jedzono smakowitości i pito alkohol. Bela jak zwykle palił cygara. Pawłowi podobała się się ta rodzinna, miła atmosfera. Tu nikt nie prawił złośliwości i nikomu nie przygadywał. Płynęły wartkie opowieści Beli, a Basia podpowiadała mu o czym jeszcze powinien opowiedzieć. Czasem włączała się babcia ze swymi egipskimi i włoskimi wspomnieniami, czasem Piotrek zabawnie mówiący o Pineto lub o studenckich „wyczynach”. Stefcia co najwyżej się uśmiechała, mówiła mało, za to sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej. Po krótkim odpoczynku wyszła do kuchni i długo jej nie było, aż Paweł poszedł skontrolować, co się z nią dzieje. Znalazł ją przy stole obierającą czosnek. Na podłodze w misce były umyte ogórki, a na szafce rząd słoi przygotowanych do zakiszenia zbioru.
- Mogę ci jakoś pomóc? - zapytał stając w drzwiach. - Dlaczego zostałaś z tym sama?
- Muszę wyręczyć babcię. Jutro jest niedziela, a nie chcę kisić ogórków przy święcie. Jeśli chcesz, to do każdego słoika możesz włożyć gałązkę kopru a później plasterek chrzanu.
- U nas też kisi się ogórki. Bardzo lubię małosolne. Moja siostra robi wtedy smalec ze skwarkami i wszyscy się tym zajadamy. Lepsze od wędliny.
- Piotrek jutro przygotuje dla ciebie trochę warzyw. Mamy ich bardzo dużo. A ja babcię przekonałam wreszcie do tego, by nie robiła więcej niż czterdzieści, góra pięćdziesiąt słoików, bo w końcu kto to zje? Kiedyś robiła dużo więcej, a potem rozdawała. Teraz rozdaje zerwane ogórki i niech każdy sam je sobie zaprawia. Piotrek mówił, że pomidory zaczynają dojrzewać. Jutro po obiedzie pojedzie do Karolinki, gdzie jest takie samo gospodarstwo, spadek po Piotrka mamie, a my żartujemy, że to ją jego osobiste włości. Na razie tam dowodzi dziadek Piotra z żoną, czyli Helenka i Miecio Wielgusowie. Bardzo fajne starsze małżeństwo.
- A mógłbym pojechać z twoim bratem? Bardzo jestem ciekaw...
- Oczywiście, że możesz. Tamto gospodarstwo jest nastawione przede wszystkim na kwiaty, ale jest też trochę warzyw. Mam też dwa hektary ziemi za Wierzbiną. Mówię „mam”, bo to ja jestem właścicielką... - zaśmiała się Stefcia. - Jednak nie dorobiliśmy się traktora, więc musimy zawsze wynajmować, aby i tę ziemię uprawiać. Zresztą dla dwóch hektarów ziemi nie opłaca się kupować traktora... W tym roku jest tam głównie kapusta, kalafiory, brokuły i kalarepa. I chyba sporo porów. Nie byłam, więc i nie pamiętam. W zasadzie nigdy nie pomagałam tak na serio przy uprawach, bo tato mnie do tego nie dopuszczał. Któregoś roku flancowałam kapustę brukselkę, a później miałam problemy z kręgosłupem i tato postawił stanowcze veto...
- Chyba bardzo dużo musicie pracować...
- Zatrudniamy ludzi. Tato przecież pracuje na etacie, ale i tak musi tu wszystko ogarniać.
- Na etacie?
- Jest prezesem spółdzielni wielobranżowej. Powinien iść na rentę po ostatnich kłopotach sercowych, ale nie chce... Tu ma takiego pana Władeczka do pomocy, swoją prawą rękę. Ale w sobotę jeździ o świcie na giełdę i dlatego teraz jest taki zmęczony, choć po powrocie trochę się przespał. Ma za mało odpoczynku. O wiele za mało... Ale my już tacy pracusie... Muszę umyć okna na werandzie i w salonie. Ostatnio tato zatrudnił do mycia jedną z sąsiadek, później stwierdził, że nie umyła dobrze, a tylko brud rozmazała, więc wolę zrobić to sama. Chyba nawet jutro, bo przecież teraz przy gościach nie będę myła. Jednak nie lubię robić takich prac w niedzielę.
- To może zostaw to na za tydzień.
- Może... Ale za tydzień chciałabym zrobić generalne porządki w piwnicy. Powinnam to zrobić w maju, albo na początku czerwca, ale Piotrek był zajęty.
Stefcia skończyła obierać czosnek i zaczęła wkładać go do słoików. W dwóch garnkach zagotowała się już woda, więc starannie odmierzyła do niej sól i zajęła się układaniem ogórków w słojach. Paweł patrzył, jak uważnie to robi i po chwili zapytał, czy on również tak może.
- Jasne. W domu też tak pomagasz mamie?
- Kiedyś pomagałem. Teraz moja siostra sama się tym zajmuje.
- Jak ona ma na imię?
- Zosia. Dobrze, że mieszkamy blisko siebie. Trzyma rękę na pulsie gdy ja jestem w pracy. Ale ma dzieci, a one męczą moją mamę. Mama potrzebuje spokoju. Więc tato zabiera dzieci na spacer, a Zosia zajmuje się domem. Dwójka starszych już chodzi do szkoły, jednak teraz są wakacje... Z rana przychodzi do mamy pielęgniarka. Czasem przywołuje lekarza. Teraz znów się mówi, że mama powinna do szpitala. Jest kiepsko. Kroplówki ją wzmacniają, ale... Ona waży niespełna czterdzieści pięć kilogramów... Sucharek taki...
- To taka paskudna, wyniszczająca choroba...
- No właśnie... Wiesz, że jestem wdowcem?
- Tak. Pan Czesio mi powiedział. A ja wdową. W zasadzie to nie wiadomo czy wdową, czy panną – znów się zaśmiała.
- Jak to? - zdziwił się Paweł.
- Na ostatniej kolędzie ksiądz mnie uświadomił, że w świetle prawa kościelnego to jednak jestem panną. Mieliśmy tylko ślub cywilny. W czerwcu w siedemdziesiątym siódmym roku planowaliśmy ślub kościelny, jednak Liam odszedł w kwietniu. Na zawsze... Miał wypadek. I moje życie też jakby się skończyło. Długo nie mogłam się otrząsnąć.
- Wiem jak to jest...
- Czasami nadal czuję się bardzo samotna.
- Chciałabyś się z kimś związać?
- Nie wiem... Chciałabym mieć dziecko – powiedziała, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo się odkrywa.
Zadzwonił telefon i Stefcia odebrała. Odezwał się Wiktor, ale Paweł, chociaż obecny tuż obok, nic nie rozumiał, bo rozmawiali po szwedzku. Ledwie skończyła rozmowę telefon odezwał się ponownie, tym razem była to Dorotka i rozmowa toczyła się po polsku. Z tego co słyszał, zrozumiał, że Stefcia cieszy się z jakiegoś wernisażu, i że ma się spodziewać przesyłki ze Szwecji. Nikt z domowników nie zainteresował się dzwoniącym telefonem, nikt nie przyszedł zapytać kto był z drugiej strony...
Skończyli pracę przy ogórkach, Paweł pozakręcał wszystkie słoiki, a Stefcia z grubsza sprzątnęła kuchnię i wreszcie mogli dołączyć do towarzystwa na werandzie. Bela ze swoim cygarem siedział na progu werandy. Edward napełnił kieliszki, teraz także dla Pawła, ale on nie bardzo był chętny do picia, wszak nazajutrz siadał za kierownicą. Babcia z Basią spacerowały między drzewami, a Hubert z Piotrem stali przy otwartej drugiej szklarni. Bela gwizdnął na nich i młodzi zaraz przyszli.
- Dorotka w październiku będzie miała wernisaż w Londynie. - Powiedziała Stefcia, gdy babcia z synową usiadły na werandzie. - Zaprasza nas wszystkich. Aż skakała z radości. A w jakimś francuskim czasopiśmie zamieszcza teraz karykatury polityków i dobrze jej za to płacą. Telefonował też Wiktor. To taki grzecznościowy telefon. Wszystko u nich w porządku, a mała Wiktoria zdrowo się chowa. Natomiast Grażynka ma kłopoty ze zgubieniem nadwagi, co Wiktora wcale nie martwi. Żartował, że ma teraz kobietę, a nie dzierlatkę. Hubert, ty zrób dla pań lekkie drinki. Te z zielonym sokiem, dobrze? Twoje są najlepsze. A ty, Piotrek, ucz się, bo następne ty będziesz robił.
- O, tak, tak, tak – ucieszyła się Basia. - Jestem bardzo za twoim drinkiem. Mój może być nieco bardziej miętowy.
Towarzystwo rozeszło się dopiero po dwudziestej drugiej. Bela był chętny posiedzieć dłużej, ale Basia przypomniała mu, że Edward musi się wyspać, gdyż miał zarwaną nockę.
W niedzielę rano w całym domu pachniało świeżym ciastem, bo Stefcia upiekła dwie blaszki sernika (jednocześnie), jedną z myślą o Pawle, a drugą dla siebie. Obie były nadal w piekarniku, bo tam musiały pozostać aż do wystygnięcia. Kiedy on zszedł na dół okna na werandzie i w salonie były już umyte. Czyli dziewczyna musiała wstać o świcie. Piotrek był na przebieżce z psem, a Edward nastawił w kuchni ekspres. Zapach kawy mieszał się z zapachem sernika. Babci na razie nie było widać. Stefcia chyba brała prysznic, bo było słychać szum wody.
- Chcesz coś konkretnego, czy wystarczą ci jagodzianki do kawy? - zapytał Edward gdy się już przywitali.
- Jagodzianki są więcej niż w sam raz – odpowiedział Paweł z uśmiechem. - Są doskonałe.
- Tu masz mleko, tu cukier, a tu kubeczki. Samoobsługa z rana, bo nie wiem, co lubisz – zadysponował Edward.
Po chwili zajrzała do kuchni Stefcia. Była w białym szlafroku i w turbanie na głowie.
- O, tatku! Ja też chcę kawy.
- Może ja ci podam – zaoferował się Paweł.
- To poproszę. U babci wszystko w porządku? – zapytała ojca.
- Chyba szykuje swoją fryzurę, zaraz powinna przyjść. A ty zdążysz wysuszyć włosy?
- Najwyżej pójdę z lekko wilgotnymi. Zanim dojdziemy do kościoła to same wyschną. Przecież znów jest upał. Ale kawy muszę się napić, bo już całkiem z sił opadłam. Jednak okna masz umyte, tatku. Tak jak chciałeś.
Edward podszedł do córki, uścisnął ją i pocałował w czoło.
- Jesteś niezastąpiona – powiedział z czułością.
A Paweł widział, że ojciec w oczach miał morze miłości. Nadzwyczajna rodzina – pomyślał biorąc następny łyk kawy.
Ten czas w Wierzbinie minął mu zadziwiająco szybko.
Wszyscy na dziewiątą poszli do kościoła. Babcia, chyba przeczuwając, że Paweł zechce zostać zaraz przy wejściu, wzięła go pod ramię i musiał defilować główną nawą prawie przed ołtarz. W zasadzie to mu nie przeszkadzało, raczej chciał uniknąć ciekawskich spojrzeń i kojarzenia go ze Stefcią. A ona dziś znów wyglądała rewelacyjnie. Miała na sobie ciemną spódniczkę i białą bluzkę z krótkim rękawem. Na na głowie oczywiście kapelusz. Błyskała piękną bransoletką na ręce i kolczykami chyba od kompletu. Pięknie się malowała – jej makijaż był ledwie widoczny, ale był. Jedynie paznokcie pozostawały „nagie”, co nie dziwiło go, gdy się wiedziało, jak dużo jest za nią pracy.
Po powrocie z kościoła było „właściwe” śniadanie – z chlebem i wędlinami, z herbatą i kawą. Wszystko takie smaczne i w wielkiej obfitości! Paweł zajadał się małosolnymi ogórkami i sałatką jarzynową z buraczkami w roli głównej. Wiedział, że wczorajszego dnia przyniosła ją pani Basia. U niego w domu było inaczej, a przede wszystkim o wiele skromniej.
Później Piotrek przyniósł z piwnicy dużą brytfannę wczorajszych gołąbków. Stefcia ułożyła je ciasno na szerokiej patelni, dużo, aby zmieściło się jak najwięcej, ale tylko w jednej warstwie, polała to naturalnym sokiem z brytfanny i nastawiła najmniejszy ogień. A resztę gołąbków rozłożyła do plastikowych pojemników i wcisnęła do lodówki. Potem obrała garnek ziemniaków, ale w tym dniu już zupy nie gotowała. Paweł obserwował wszystko z boku i widział, że jego Stefcia jest wyraźnie przeciążona. Jednak ani się nie buntowała, ani nikogo nie wołała do pomocy. Odwrotnie – cały czas była zadowolona i uśmiechnięta. W drodze powrotnej zapytał ją o to.
- Pawle, serce się raduje, gdy masz o kogo dbać. Gorzej, gdy tej osoby zabraknie. Myślę, że w głębi siebie też to wiesz.
Wiedział.
Wracali do Krakowa zaraz po osiemnastej, gdy nieco zelżał upał. Stefcia poprosiła, aby najpierw zajechali do Pawła domu. Zdziwił się i zapytał po co?
- Te warzywa i kwiaty są dla ciebie. Chodzi głównie o kwiaty, aby całkiem nie zwiędły.
- Ale aż dwie skrzynki warzyw?
- Twoja siostra ma dużą rodzinę. A ogórki na pewno umie zakisić. Tam jest jeszcze torba kapusty, ją też można już zakisić, tak na szybkie spożycie. Jak nie siostra, to ciocia będzie wiedziała, jak to zrobić.
- Jestem głęboko zażenowany... I bardzo zaskoczony...
- I ta blaszka sernika też jest dla ciebie. Specjalnie rano upiekłam, bo wiem, że bardzo lubisz. Babcia zapakowała kilka jagodzianek, ale one już nie są pierwszej świeżości, jak wiesz.
- Bardzo, bardzo dziękuję. Nie spodziewałem się...
- Straciłeś dla mnie dwa dni. Może te wiktuały jakoś w części ci to wynagrodzą...
- Co ty mówisz! Tu nie było nic do wynagradzania! Chciałem zobaczyć jak żyjesz i poznać twoją rodzinę. Było mi bardzo przyjemnie. I Wierzbina, i Karolinka bardzo mi się spodobały. Odpoczywałem prawie jak na wsi na wakacjach. A twoi bliscy są bardzo miłymi ludźmi. Jestem pełen podziwu. Twój dom jest jak pałac, a mój jak kurna chata przy nim.
- Nie obawiaj się, nie będę wchodzić do środka. Zaniesiesz zieleninę i pojedziemy dalej. Nic teraz ze skrzynek nie wyjmuj, podrzucisz mi je gdy znajdziesz czas, wcale nie musisz się śpieszyć.
Ojciec Pawła był przed domem, rozmawiał z sąsiadem. Z daleka rozpoznał auto syna i podszedł do hamującego samochodu. Ojciec i syn uścisnęli sobie ręce.
- Dobrze, że jesteś, pomożesz mi, bo zostałem obdarowany warzywami. Ale najpierw poznaj Stefanię Żak-Rybbing. To w jej domu rodzinnym byłem.
Stefcia wysiadła z samochodu i też podała dłoń panu Targoszowi seniorowi, którą on ucałował szarmancko. Mężczyźni byli podobni do siebie z postury, ale nie dopatrzyła się podobieństwa w ich twarzach, zresztą zarost bardzo zmienił młodego. Paweł kolejno powystawiał skrzynki i torbę z kapustą na ścieżce wiodącej do domu, Stefcia podała kwiaty i blaszkę z sernikiem. Paweł zabawił w domu kilka minut, a jego ojciec czuł się w obowiązku pożegnać ze Stefcią znów cmoknięciem w rękę.

c.d.n.
fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz