
STEFCIA Z WIERZBINY – tom III
Cz. 1.
Japońskie okna werandy były
rozsunięte, a młoda zieleń cieszyła oczy. Blisko wejścia na
jednym z klombów już kwitły tulipany, żonkile i narcyzy, a na
drugim pyszniły się irysy o pięknych, wręcz zdumiewających
barwach. Tu pani Stefania Żak, babcia Stefci, przyjmowała swoje
przyjaciółki. Nie częste to były odwiedziny. Poprzedniego dnia
upiekła ciasto z owocami, a teraz postawiła na małym stole dzbanek
z kawą. Usiadła na swoim zwykłym miejscu, to jest blisko drzwi
prowadzących w głąb domu.
- Taka byłam „światowa
kobieta”, a teraz znów siedzę w Wierzbinie... Ale mi dobrze. Mam
co wspominać, oglądam zdjęcia, a mam ich mnóstwo. I myślę sobie
o czasie minionym, który był jak z bajki – objaśniała
żartobliwie.. Umówiły się i obie jednocześnie przyszły w
odwiedziny na ulicę Cichą.
Wandzia Jakubiak na wózku
inwalidzkim, a Stasia Zambrowska wciąż na własnych nogach, chociaż
czasem, gdy nasilały się bóle reumatyczne, wolała nie wychodzić
z domu.
- Starzejemy się, a to jest bardzo smutne. I
doczekałyśmy takich dziwnych czasów... - pokiwała głową w
zamyśleniu pani Zambrowska.
- Ciągle redukują załogi,
już tyle ludzi bez pracy... Zasiłki dla bezrobotnych wymyślili, a
młodych to tylko rozleniwia. Bo i po co iść do pracy, skoro za
darmo dają pieniądze – stwierdziła inwalidka. - A jeszcze jak
można na czarno gdzieś dorobić, to w ogóle raj.
- Czyli
jednak młodzi tu i ówdzie choć trochę pracują. Edzio nikogo nie
zwolnił. Ale u nas nie ma komputerów, a sadzenie i pielenie jak
dawniej odbywa się ręcznie.
- Ty w zasadzie mieszkasz tu
jak w raju – ożywiła się pani Zambrowska. - Masz warzywa i masz
co jeść. Edek o wszystko zadba, dostarczy, dowiezie, a tobie
pozostaje tylko w garnkach mieszać. Zazdroszczę ci tego spokoju.
Tak, tego zazdroszczę najbardziej. Ja się ciągle martwię i o
dzieci, i o wnuki. Najgorsze są te zwolnienia z pracy.
-
Wielu młodych podejmuje prywatną działalność – pani Jakubiak
poprawiła się na wózku i sięgnęła po filiżankę z kawą. Nie
powinna pić kawy o tej porze – już minęła siedemnasta! W nocy
znów będzie się przewracać z boku na bok. Bezsennie. Dobrze, że
na świeżo wypożyczyła kilka książek z biblioteki, zawsze to
jakiś ratunek przed domową pustką.
- Tak, jedni próbują
coś wymyślić, a drudzy uciekają z kraju. Znajomych syn, marynarz,
zszedł ze statku w RPA i słuch po nim zaginął. W zasadzie nawet
nie wiadomo, czy się tam urządził, czy go, nie daj Boże, Czarni
nie zaciukali. To bardzo niebezpieczny kraj... - pani Zambrowska
powiedziała to tak, jakby żałowała, że jej dzieci pozostawały w
kraju i trzęsły się o swoje posady. Bo się trzęsły. Na bruk
leciały nawet prezesowskie i dyrektorskie głowy.
Czy i
Edzia to dotknie? - w duchu martwiła się pani Stefania. Ale z tych
myśli nikomu się nie zwierzała. Nastały takie czasy, że nie
wiadomo, kto wróg, a kto przyjaciel. Ludzie wzajemnie na siebie
donosili na milicję i do różnych instytucji, na przykład do
skarbówki. Inni po prostu niechcący się „wygadywali” - Bela i
Edzio przestrzegali matkę zawczasu. Prosili aby była ostrożna
nawet mówiąc o sobie, o zwyczajnych sprawach. Lepiej mówić o
wodzie i pogodzie. A jeszcze lepiej słuchać, co mówią inni.
- A co tam u twojej wnuczki słychać, u Stefci? Chyba niedawno
była w domu – teraz pani Jakubiak zmieniła temat.
- A,
wpadła jak po wrzątek i znów pojechała do Krakowa. Nawet żeśmy
dobrze nie porozmawiały – odpowiedziała spokojnie, acz
wymijająco, gospodyni i zaproponowała następną kawę. - A może
wolicie herbatę? Mam jeszcze ze starych zapasów.
- O tak,
herbatki to się u ciebie bym napiła. Ty masz zawsze dobrą herbatę
– zatrzepotała rękoma inwalidka, a pani Zambrowska jej
przytaknęła.
- To już nastawiam czajnik, a wy
opowiadajcie, co tam u was – powiedziała pani Stefania podnosząc
się z krzesła. Na razie poszła do kuchni.
A panie,
zamiast opowiadać o sobie, jedna przez drugą serwowały nowiny z
miasteczka, albo nawet i zwykłe plotki. Ostatnio była plaga z
kradzieżami samochodów lub choćby tego, co było w ich wnętrzu –
przede wszystkim chodziło o radia. Ale kradziono także emblematy
umieszczone na karoserii. Oczywiście w miasteczku były też
romanse, zdrady i nieślubne dzieci, obie panie lubowały się w
takich sensacjach, natomiast pani Stefania jakoś niekoniecznie.
Wiedziała o wielu sprawach, bo jej takie wiadomości znosił każdego
ranka „do kawy” Smulczyński, teraz już oficjalnie zwany
Władeczkiem. A jemu ploteczek dostarczały sąsiadki. I sąsiedzi
też. W przekonaniu pani Stefanii mężczyźni byli większymi
pleciuchami niż kobiety.
- A wiecie? Cyganie sprowadzili
się nam do miasta – z przejęciem powiedziała pani Zambrowska,
sięgając po następny kawałek ciasta.
- Co ty też mówisz,
Stasiu? – niedowierzająco pokręciła głową pani Stefania.
- Na stałe? Co to za jedni? - dopytywała się trzecia
przyjaciółka.
- Co za jedni, to tego nie wiem. Wynajęli
od miasta tę ruinę po Mleczarzu i tam zamieszkali. Grabowska mi
mówiła, że dwie kobiety i sześciu mężczyzn.
- Cyganie w
ruinie? Przecież oni w pałacach mieszkają – nie dowierzała
gospodyni.
- Pałac to oni dopiero budują! Kupili ten duży
plac zaraz za GS-em i tam już fundamenty kopią, ciężarówki
dowożą im materiały budowlane, do zimy będzie pałac!
-
A, to i mnie coś sąsiad mówił, ale że niby tam dwie wille mają
stanąć. Mówił, że to mają być ogromne domy – przypomniała
sobie pani Jakubiak. - Ale nie mówił, że to Cyganie...
-
To was jakoś przeraża? - zdziwiła się pani Stefania. - Cyganie to
też ludzie. Mnie jest tylko dziwnie, że wybrali sobie Wierzbinę.
- Cyganie czy nie, ale to obcy. O b c y!
- Wandeczko, do
ciebie mają daleko. A niech się budują. A nawet gdyby blisko, to i
co z tego?
- Może i nic z tego, ale jakoś mi niemiło, że
Cyganie mają się u nas na stałe osiedlić.
- A ja już
miałam w mojej klasie kilkoro cyganiątek – przypomniała sobie
pani Zambrowska. - Troje albo czworo. Bardzo zdolne dzieciaki były.
Czworo, tak, czworo. Podobno dziewczyna została adwokatem. Pozostali
też poszli na studia, ale nie wiem, na jaki kierunek. To prawda –
żaden wstyd być Cyganem. Wstyd być złodziejem, oszustem lub innym
złym człowiekiem. A to zdarza się w każdej nacji, taka czarna
owca. Mało to takich Polaków jest? Nawet naszych sąsiadów, którym
każdego dnia podajemy rękę.
Rozmowa z Cyganów zeszła na
różnych niegodziwych sąsiadów, mieszkańców Wierzbiny.
-
A dlaczego pani Edytka już u was nie pomaga? - w pewnym momencie
zapytała pani Zambrowska.
- To ty nie wiesz? - zdziwiła
się pani Żak. - Wnuczek się jej urodził z zespołem Dawna i
pojechała do córki jej pomagać.
- A jak ty sobie teraz
radzisz sama?
- Nie jest źle. Wpadnie Stefcia lub Piotrek i
ogarną cały dom. A gotowanie to dla mnie nie problem. Władeczek z
ogrodu przyniesie wszystko, co mi potrzeba, on tu teraz jak
gospodarz, tak się zadomowił. A i Edziowi lżej. Za dużo miał
pracy. O wiele za dużo. Wczoraj mówił, że czuje się teraz jak na
wakacjach! W każde wakacje Piotrek rządzi w Karolince i nie tylko w
wakacje, a Władeczek w Wierzbinie, wtedy Edzio tylko swoją
spółdzielnią się zajmuje. Mówił jeszcze, że nie pamięta,
kiedy wcześniej miał tak dużo czasu dla siebie. Chociaż w
spółdzielni to i tak ma urwanie głowy, bo wszystko jest na jego
grzbiecie, a zamówień jest dużo. I dobrze, że dużo. Przynajmniej
ludzie mają pracę. Ostatnio na przykład robili całą serię
drewnianych schodów i metalowe przęsła płotów. Ludzie mimo
wszystko się budują.
- Szczególnie ci, którzy uratowali
swoje fundusze przed denominacją. Dobrze, że nie miałam pieniędzy
w skarpecie – zaśmiała się gorzko pani Jakubiak. Przyjaciółki
wiedziała, że jest z nich najbiedniejsza. Pomagały jej na różne
sposoby, jednak tak, by nie urazić jej dumy. - Wiecie – ciągnęła
dalej inwalidka – miałam niesłychaną rozmowę z naszym wikarym.
Tym najnowszym. Podszedł do mnie po mszy. To już kilka tygodni
temu. Widziałam, że podchodził do różnych ludzi i krótko z nimi
rozmawiał. A ja z tym wózkiem to zawsze wychodzę z kościoła na
końcu, bo po co drogę ludziom tarasować. Przecież i tak nigdzie
się mi nie spieszy. Nawet się ze mną nie przywitał, ani nie
zapytał o zdrowie, tylko tak z marszu, kiedy uiszczę należną
składkę na remont kaplicy, bo przecież ogłaszali zbiórkę kilka
razy, a parafianie nie poczuwają się do obowiązku. Ja mu na to, że
kaplica była remontowana dwa lata temu i nie mam zamiaru dawać
nowej składki. A on swoje, że tam coś źle zrobiono i trzeba
poprawiać. Mówię mu, że mnie to nic nie obchodzi. Proboszcz
zamiast wybrać fachowców, prawda – nieco droższych, to wybrał
partaczy, bo za mniejsze pieniądze, więc niech teraz sam wszystko
finansuje, bo to jego wina. Trzeba umieć oszczędzać, a nie brać
łapówki od partacza. W wikarym się chyba zagotowało, bo bardzo na
twarzy poczerwieniał. I do mnie, że ja tylko biedną udaję, bo do
kościoła to w eleganckim futerku przychodzę, jak mi nie wstyd
takie rzeczy o proboszczu mówić! Ja na to, że mi ani trochę nie
wstyd. Za poprzedniego proboszcza to się w parafii dobrze działo, a
ten tylko o pieniądze się upomina, a nic nie robi. Parafia schodzi
na psy. Co mu miałam mówić, że futerko dostałam po twojej
Stefci? A pieniędzy i tak nie dam. Są bogatsi ode mnie, a grosza
jeszcze nie dali. Nie mam zamiaru się wysilać. Burczał coś pod
nosem i odszedł, bo Dzięgielewski się pojawił i do niego poszedł
na żebraninę.
- Nie udał się nam proboszcz, oj, bardzo
nie udał – pokiwała smętnie głową pani Zambrowska. - Mówią,
że ślą do niego skargi do kurii, ale czy to coś pomoże? Jak ma
plecy u biskupa, to i tak go nie ruszą. A co ty o tym myślisz,
Stefciu?
- Starego proboszcza mi żal. I tego wcześniejszego
też. A ten to jakiś dziwny jest. Mówią, że w karty gra i nawet
na pijaństwa chodzi.
- Dobrze, że za babami nie lata...
- Kto go tam wie – może i lata, ale dyskretnie. Po takim to
się wszystkiego można spodziewać. A twój Bela nie grał z nim w
karty?
- Może i grał, nie wiem. Bela nie opowiada mi się,
z kim gra. Ale lepiej aby nie grał. Złość mam na niego za te
karty.
- Każdy ma coś na sumieniu – sentencjonalnie
zauważyła pani Jakubiak.
- Ano prawda – zgodziła się
pani Zambrowska.
Gospodyni nie lubiła takich gadek, więc
aby zmienić temat zaczęła ją wypytywać o dzieci i o wnuki. Cóż
mogła poradzić, że Belka grał w karty? Albo że Edzio swego czasu
„za babami latał”? Tylko o Tomku nic nie wiedziały, więc tu
się obyło bez szpili. Za to zazdroszczono mu, że obie córki ma w
Szwecji. Kasia już była mężatką i miała dwoje dzieci – parkę.
Natomiast Dorotka wciąż była panienką. Ostatnio często
wyjeżdżała do Grecji (na ostatniej widokówce były Termopile) i
do Paryża. Czyżby tam miała jakiegoś starającego się? Tego nie
pisała. Nawet Stefcia nic nie wiedziała. Uważała, że Dorotka w
tych swoich malarskich sprawach tak po świecie jeździ, bo
przychodziły do Wierzbiny kartki także z Madrytu i z Wiednia. A
ludzie zazdrościli... Tacy już są.
Zobaczyła przez okno
werandy Smulczyńskiego i przywołała go do siebie.
– Dwie
sensowne wiązanki – poprosiła go szeptem. - I jakieś nowalijki,
które nam dziś nie zeszły.
- Robi się, pani Stefanio –
odpowiedział oficjalnie.
Wkrótce pojawił się Edward i
przysiadł do plotkujących kobiet, a one, jakby zważone jego
obecnością, natychmiast zaczęły się zbierać do domu, zadowolone
i z warzyw, i z kwiatów.
- Stefcia dzwoniła? - to było
pierwsze pytanie, jakie postawił matce po odejściu przyjaciółek.
- Nie. Dziś nie dzwoniła. Ale mówiła, że przyjedzie w
piątek, to znaczy już jutro.
- Rzeczywiście. Jak mi ten
czas leci! A jak mama się czuje? Te babeczki nie zamęczyły mamy?
- Lubię gdy przychodzą. Nie, nie zamęczyły. Przynajmniej się
dowiaduję, co w miasteczku słychać. Może zawołaj Smulczyńskiego
na kielicha? Zrobię wam jakąś zakąskę.
- Nie, nie
trzeba. Nie mam chęci na wódkę. Ani nawet na piwo. Poza tym może
jeszcze będę musiał jechać do Karolinki. Mam zrobić jakieś
zakupy? Potrzebujesz czegoś?
- Dziękuję bardzo, ale mam
wszystko.
Rozmawiając z synem babcia Stefania pozbierała
wszystkie naczynia na tacę, a gdy chciała nieść je do kuchni –
Edward odebrał jej tacę i sam poniósł i od razu zaczął zmywać.
Babcia usiadła za kuchennym stołem i poczęła przeglądać gazety,
które tam leżały. Nagle gniewnym ruchem odłożyła wszystkie.
- Kto im płaci za pisanie takich bzdur? Nie ma już porządnych
artykułów. I po co ty kupujesz te śmieci?
- Przydadzą się
zimą na rozpałkę do pieca – odpowiedział ze śmiechem. - Ale
mówiąc poważnie to przecież ja tego nie kupuję, a przynoszę ze
Spółdzielni. Myślałem, że wiesz o tym. No i lubię wiedzieć,
czym się teraz nasz rząd zajmuje. A swoją drogą muszę się zająć
drewnem do kominka. W tym PGR-ze w Samborzu mają wycinać jesienią
cały sad. Jak się da, to kupię u nich hurtem tak ze dwie
przyczepy. Tylko musieliby pociąć na szczapki. Ono i tak będzie
dobre dopiero gdzieś za dwa, trzy lata.
- Ostatniej zimy
bardzo polubiłam kominek. Wcześniej też. Ale tej ostatniej było
doskonałe drewno. A dziewczynki Tomka powinny na dniach zadzwonić
do nas. Są bardzo systematyczne. Takie mieszkania, jak im kupiła
Stefcia, to nie w kij dmuchał. Urządziła obie dziewczyny.
- Wszystkich urządziła, nawet dzieci Tereski. A tylko tamte dwie ze
Szwecji o nas pamiętają i telefonują.
- Bo są dobrze
wychowane. A powiem ci, że mnie jest bardzo miło posłuchać o tych
szwedzkich nowinkach.
- Stefcia uszczęśliwia wszystkich
wkoło, a sama szczęścia nie ma...
- Bo to tak, jakby ona
swoje szczęście rozdawała rodzinie i przyjaciołom, zauważyłeś?
Dorotka mówiła, że Stefcia miała w Szwecji jakichś
absztyfikantów, ale nawet patrzeć na nich nie chciała. Podobno
lecieli na jej miliony. A ona lekką ręką zostawiła te miliony
Rybbingom.
- I dobrze. Odcięła się od nich w ten sposób.
Od początku nie chciała tych pieniędzy. Zrobię nam jeszcze
herbaty. Napijesz się?
- Tak. Chętnie wypiję. Ale cieszę
się, że Stefcia tak zadbała o rodzinie. Sobie powinna kupić
mieszkanie w Krakowie.
- Ale nie kupi, bo twierdzi, że jest
tam tylko chwilowo. A z drugiej strony po co jej siedzieć w
Wierzbinie, jak tu się absolutnie nic nie dzieje? Ale jej się nie
da przekonać. No i popatrz, jak to jest. Była dzieckiem,
dziewczątkiem, panienką. I nagle wydoroślała. Zaczęło się od
tej napaści na nią. A później wypadek Liama. I nagle stała się
dorosłą, odpowiedzialną młodą kobietą. Takimi skokami to szło.
Zadbała o wszystkich, a o siebie zadbać nie umie. I dlatego boję
się o nią. Boję się, że znowu coś paskudnego ją spotka. Ty nie
masz takich myśli? I tu jest ta moja sprzeczność – dobrze, że
wyjechała do Krakowa, a jednak źle, bo nie ma tam nikogo, kto by
się o nią troszczył. W Wierzbinie by była bezpieczna. Kraków już
zawsze będzie kojarzył mi się z zagrożeniem.
Edward
usiadł naprzeciw matki podsuwając jej kubeczek z herbatą.
- Nic nie możemy jej pomóc... - babcia Stefcia pokiwała ze
smutkiem głową. - O, dziękuję ci, synku. Przyjedzie tu i zaraz
poleci na cmentarz, jak zawsze. Ona ciągle Liama kocha, nie jest w
stanie o nim zapomnieć. Czy w ogóle jest jeszcze nadzieja na to, że
pozna kogoś, pokocha, że będzie miała dzieci?
- Sama
mówiłaś, że Żakowie kochają tylko raz. Ty wiesz, że ja Neli
nigdy nie kochałem. Była mi bardzo bliska, ale to nie była miłość.
Natomiast Kasia... To też nie była taka prawdziwa miłość. Ale
dzięki naszemu zbliżeniu jest Piotrek i za to dziękuję Bogu. Nie
pamiętam twarzy Neli ani Kasi – muszę spojrzeć na zdjęcie. A
Anuszkę widzę bez trudu, choć nigdy nie miałem jej zdjęcia...
Więc może to prawda, że Żakowie kochają tylko raz.
- A
gdzie ty byś złożył to drewno do kominka? Przecież nie mamy
miejsca! - Babcia zmieniła temat i bystro spojrzała na syna. -
Przecież nie będziesz zajmował ziemi przeznaczonej na uprawę!
- Część się zmieści w garażu, a część między garażem a
płotem, reszta powinna się zmieścić obok tego starego drewna. W
ostateczności część można będzie znieść do piwnicy. A
wracając do Stefci to jeszcze ci powiem, że ona, jeśli chce mieć
dzieci, to powinna jak najszybciej wyjść za mąż. Jej biologiczny
dzwonek już od jakiegoś czasu zaczął pobrzękiwać...
-
Czasem jej tego nie przypominaj! Ona o tym sama dobrze wie. Ale
partnera nie ma i nic na to nie poradzisz.
- No nic, przejdę
się trochę z Tajkim. Ostatnio wcale nie jest wybiegany. A pani
Maria nadal się nie odzywa?
- Właśnie... Może coś się
stało? Za długo trwa to milczenie. Najchętniej zabrałabym ją do
nas. Wcale nie wierzę, że jej dobrze u syna. On pewnie już
sprzedał krakowskie mieszkanie, pieniądze zgarnął dla siebie, a
matka została bez niczego...
- Nie znamy go. Może nie jest
aż tak źle...
- Może... Bardzo już czekam na Stefcię.
Tak mi do niej tęskno!
c.d.n.
© Elżbieta Żukrowska
fot. z internetu