STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz. 20.
(76.) Styczeń 1977 r. - Kraków. Przyjaciółki.
-
Musimy się zobaczyć! Mam ciekawostki ze świata – czytaj: od
Elwirki – powiedziała przez telefon Ada.
- Bardzo chętnie
– zgodziła się Stefcia. - Całe wieki już nie rozmawiałyśmy.
Tylko gdzie – u ciebie, czy u mnie? A może w kawiarni?
-
Będę jutro w twojej okolicy, to mogę wpaść. Czy może być koło
osiemnastej? Już po zamknięciu sklepów.
- Dobrze. Będę
czekała.
- Tylko nic nie szykuj i nic nie kupuj. Wypijemy
kawę i to wystarczy.
Jednak na prośbę Steffi Liam kupił
kilka ciastek tortowych, znał już na tyle Kraków, że wiedział,
gdzie produkują te najlepsze.
Mieszkali w Krakowie do kilku
miesięcy i choć powinni – jakoś nie czuli się zadomowieni.
Ada, ledwie weszła, prawie w biegu zdejmując zimowy płaszcz,
zaczęła szybko mówić. Taki zimny styczeń, mróz i dużo śniegu,
ale co tam, o przyjaciołach się nie zapomina. Zdjęła lekko mokre
buty, a Steffi podała jej „gościowe” kapcie. Podłogę
przykrywał cienki dywan, więc kapcie wydawały się konieczne.
- Wchodź, siadaj i opowiadaj, bo umieram z ciekawości! -
zaprosiła Steffi. Na ławie w pokoju już stały ciastka i
talerzyki.
- Ależ pyszności tu widzę! A prosiłam, abyś
nic specjalnego nie szykowała. Muszę dbać o linię, nie mogę się
roztyć, bo Daniel mnie rzuci dla innej! Zwlekałam z odwiedzinami,
bo on ciągle zapominał wywołać zdjęcia, ale nareszcie je mam.
Siadaj i oglądaj – powiedziała Ada rozsiadając się w fotelu.
- Zrobię nam kawę – zaofiarował się Liam.
Steffi
usiadła na kanapie, wzięła z rąk Ady grubą kopertę i wyjęła z
niej zdjęcia.
- Nie wierzę własnym oczom – jęknęła
po chwili.
- No właśnie! Nasza skromna Elwirka na ślubnym
kobiercu!
- Kiedy był ten ślub?
- Na Boże
Narodzenie. Tu, w Krakowie. Bardzo skromny. Mało gości. Mieliśmy
zaproszenie tylko na ślub, więc nie wiem, jak było na weselu.
Elwira na ślubie płakała, nie wiem, dlaczego.
- Suknię
miała śliczną. I ta biała narzutka... Rewelacja! Ale łzy?
Rozmawiałaś z nią później?
- Jeden raz, przez telefon,
króciutko. Ona teraz mieszka w Warszawie, w domu swego męża, a
właściwie we własnym domu, bo zaraz po ślubie przepisał dom na
nią. Te łzy to podobno wielkie wzruszenie.
- Nigdy nie
mówiła, że ma chłopaka... Sądząc ze zdjęcia on chyba dużo od
niej starszy.
- Ma prawie czterdzieści lat. Chyba jest
prokuratorem. Chyba, bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam.
-
A jak się poznali? Warszawa jest daleko!
Ada poprawiła się
w fotelu, a Liam przyniósł kawę i cukier. Usiadł obok Steffi.
Natychmiast wziął ją za rękę – musiał ją tak trzymać,
dotykać, łasić się niemal.
- To jest cała historia!
Spotkałam Zosię Kozłowska, tę z naszej grupy. Od niej
dowiedziałam się więcej niż od Elwirki. - Ada sięgnęła po kawę
i popijając małymi łyczkami zaczęła opowiadać. - Elwira
pojechała do Warszawy ze swoją koleżanką, taką bardzo fajną
Madzią. Znam ją. Tamta chciała zrobić jakieś zakupy. Nocować
miały u ciotki Madzi, bo przecież w jeden dzień nie zdążyłyby
odwiedzić wszystkich sklepów. Rzecz działa się w kilka dni po
powrocie ze Szwecji. Elwira była obkupiona, ale czego nie robi się
dla przyjaciół. Ciotka od czasu do czasu sprzątała u jakiegoś
prawnika. Właśnie zadzwonił i poprosił o większe porządki.
Dziewczyny bez proszenia „to my cioci pomożemy, pomyjemy okna”.
Prawnik się zgodził na obecność obcych dziewcząt. Pomyły,
posprzątały, nawet szarlotkę wstawiły do piekarnika. Dzwoni
prawnik. Ciotka mówi, że jeszcze są u niego i piją herbatę po
pracy, a za jakieś pół godziny będzie ciasto. „Szarlotka?”
„Tak, szarlotka”. „To przyjdę z kolegą, on też lubi
szarlotkę”. Dziewczyny zbierały się już do wyjścia, a
szarlotka stygła na blaszce. „Zostańcie, zostańcie, zjecie razem
z nami”. Obaj bardzo mocno nalegali. Zostały, a przy stole
rozmowa. Okazało się, że ta przyjaciółka Elwirki szuka pracy.
Dobrej i dobrze płatnej. Dziewczyna po studiach administracyjnych.
Ten kolega przepytał ją, wręcz przemaglował na wszystkie strony i
mówi, że ma dla niej pracę u siebie w biurze. Że to się będzie
nazywało sekretarka, ale w zasadzie będzie pracownikiem
kancelaryjnym, że to bardzo odpowiedzialne stanowisko, bo będzie
miała wgląd w akta wielu spraw. Jemu zależy, aby to była osoba
spoza Warszawy, bez powiązań z warszawską elitą. I umiejąca
trzymać język za zębami. Może od poniedziałku zacząć pracę?
Może. Ciotka przyjmie ją do siebie na mieszkanie. Rozmawiał z tą
kuzynką, ale popatrywał na Elwirę. W końcu powiedział, że je
jutro po południu odwiezie do Krakowa, bo i tak tam będzie jechał.
Oczywiście dziewczynom to było na rękę. „A ty też chcesz
pracować w Warszawie?” - zapytał Elwirę. „Tak, właśnie
szukam pracy”. „To i dla ciebie coś znajdę, ale daj mi chwilę
czasu. W razie czego wynajmę ci pokój. Będzie dobrze.”
-
Jak on się nazywa? - zapytała Steffi.
- Kajetan Gębala. No
i znalazł jej pracę w telewizji, jednak Elwirka tam nie chciała.
Kazał jej poczekać kilka miesięcy, coś miał na oku. Prosił
tylko, by nie zaczynała pracy w Krakowie. Odwiózł je do domu.
Najpierw tę kuzynkę, a potem Elwirę. Z grzeczności zaprosiła go
na herbatę. W domu byli rodzice i jakiś kuzyn. Zasiedli przy stole,
rozmawiali. Do Elwiry prawie nic nie mówił, ale cały czas ścigał
ją oczyma. Na odchodnym zapytał, czy może się z nim umówić na
najbliższą niedzielę. Mogła. Ona tu, w Krakowie, miała ni to
chłopaka, ni to przyjaciela. Ale jak wróciła ze Szwecji wszystko
się rozpadło. Chłopak się żenił, bo jakaś dziewczyna była w
ciąży. Elwira nie dramatyzowała, sama wiesz, jaka ona jest
spokojna, ale z całą pewnością było jej przykro. Pieniądze
wpłaciła na trzyletnią lokatę do banku i zależało jej, by jak
najszybciej podjąć pracę, bo przecież w ten sposób została bez
grosza przy duszy. A Kajetan przyjeżdżał nawet dwa razy w
tygodniu. Przywoził kwiaty i czekoladki. Chyba też jakieś drobne
upominki, typu perfumy, kawa, jakieś koraliki. Był miły, grzeczny,
bardzo taki uważający. Którejś niedzieli zaprosił wszystkich na
obiad do restauracji. Rodzicom bardzo się podobał. A jednak ojciec
martwił się, że nic nie wiedzą o jego rodzinie. W październiku
zrobiła się bardzo piękna pogoda, więc Kajetan zaprosił Elwirę
do siebie na tydzień. Chciał jej pokazać swój dom i choć trochę
Warszawy, jak mówił, tej z pocztówek. Rodzice się ostro
sprzeciwili – bo nie wypada, aby dziewczyna mieszkała z chłopakiem
pod jednym dachem i to bez przyzwoitki. Ale Elwira postanowiła
jechać i nikt nie był w stanie jej zatrzymać. Nie wiem, jak tam
było, co tam było, ale wróciła z pierścionkiem zaręczynowym.
Kajetan poprosił także rodziców o jej rękę i natychmiast dali na
zapowiedzi. Matka załamywała ręce, bo to taki ślub w ciemno, w
zasadzie z nieznajomym człowiekiem. Ale Elwira już nikogo o zdanie
nie pytała. Ślub miał być skromny, mniej niż pięćdziesiąt
osób na weselu. Z jego strony tylko rodzice i brat z żoną. Jak
wiesz myśmy zostali zaproszeni na ślub. Na sam ślub, a nie na
wesele... Miała długą białą suknię z welonem do połowy pleców.
Wyglądała prześlicznie. Dawid – to przecież jasne – miał ze
sobą aparat i pstrykał zdjęcie za zdjęciem. A tu podchodzi jakiś
facet i mówi, że to prywatna uroczystość i zdjęć robić nie
wolno. Dawid na to, że jesteśmy zaproszeni, a w związku z tym
możemy robić zdjęcia. „Nie radzę” - zakończył facet i
znikł. Ale Dawid nie w ciemię bity, pod koniec mszy poszedł do
zakrystii i wyjął film, a założył nowy. No i miał rację, że
tak zrobił, bo kiedy wyszliśmy przed kościół podeszło do niego
dwóch facetów, wyjęli z rąk Dawida aparat, a z aparatu film. Nie
było żadnej szamotaniny, żadnych pokrzykiwań. Nic. I w ten sposób
mamy zdjęcia. A teraz Elwirka do mnie dzwoniła, bo wyjeżdża z
mężem na miesiąc miodowy na Kanary i chciała, abym o tym
wiedziała, tak na wszelki wypadek. Mają wrócić w połowie lutego.
Śmiała się jeszcze, że jej Kajtuś podpisał dodatkowy cyrograf
ze specjalnymi wymaganiami. Na przykład, że nigdy nie będzie
zabraniał Elwirce pracować. Nie pamiętam, co jeszcze, coś o
zdradzie, o tym, że ma być dla niej dobry i być prawdziwym
partnerem w małżeństwie. Podobno trochę się z tego śmiał, ale
podpisał bez wahania. W zamian prosił, aby nigdy nie broniła mu
miłosnych nocy i nie urządzała cichych dni, wiesz, o co mi chodzi?
Na prezent ślubny dostała od męża dom na Sadybie. Podobno on jest
dość bogaty, może nawet bardzo bogaty. W każdym razie ma w
Warszawie jeszcze jeden dom. Elwirka jest szczęśliwa. I to
najważniejsze – zakończyła Ada.
- Jak to ślub za
ślubem teraz.. Grażyna, ty, Elwira... Tylko Iga ciągle bez
faceta.
- David mi mówił, że już i Iga ma adoratora –
szepnął Liam.
- Kogo? - zadziwiła się Steffi.
-
Hilmer Larsson. Mówi ci to coś?
- Nasz nowy księgowy? Coś
takiego!
- Podobno pomaga jej uczyć się szwedzkiego i
jednocześnie zaznajamia z księgowością. David im przyklaskuje,
ale oni ciągle się droczą – zachichotał Liam.
- A nic
mi nie mówiłeś! - obruszyła się Steffi.
- Nie zdążyłem.
To dzisiejsza nowina. No i nie wiadomo, czy będą parą, bo ciągle
między nimi ostro iskrzy.
- A kto jest bardziej agresywny?
- Iga. Podobno w obecności Hilmera nie może się opanować!
- Lukas postawił sprawę jasno – nie będzie niańczył mojej
protegowanej. Rozumiesz? Tak powiedział i mnie, i Idze. Wytłumaczy
raz i dziewczyna ma pracować. On nie będzie za nią biegać i od
nowa tłumaczyć. Iga ma pracować tak samo, jak inni. Ubłagałam go
o dwa miesiące prolongaty, takiego swoistego przyuczenia i łaskawie
się zgodził. Ale ani dnia dłużej! David jest bardziej
tolerancyjny, jednak i on ma dużo pracy. Przecież ciągle musi
gasić jakieś pożary – zażartowała na koniec Steffi.
-
A mnie się wydaje, że na Igę jest sposób. - Zaczęła z namysłem
Ada. - Jeśli temu księgowemu na Idze zależy, to powinien w
stosunku do niej być zimny jak lód. Grzeczny, ale lodowaty. W
żadnym wypadku nie ulegać kaprysom Igi typu „chodź ze mną do
pubu” i tym podobne. Musi udawać, że Iga jest mu zupełnie
obojętna. Rozmawiać z nią tylko na tematy służbowe. Nawet nie
uczyłabym języka szwedzkiego, bo to już jest poza zakresem jego
służbowych obowiązków. Ona i tak ma dobrze – mieszka w waszym
apartamencie i ma darmowe trzy posiłki. Ale niech nie zadziera nosa!
Czy jej czasem nie uderza do głowy woda sodowa?
- Tego nie
wiemy. Natomiast David mówił, że się bardzo stara, że bardzo się
przykłada. I robi duże postępy z językiem – powiedział Liam
zbierając puste filiżanki. - Może teraz zrobię herbaty, co?
- Na mnie już czas, muszę się zbierać, bo Daniel będzie się
niepokoić. Ale powiedzcie coś jeszcze o Grażynie!
- Liam,
kochany jesteś, zrób nam herbatkę, bardzo proszę. A ty, Ado,
ledwie przyszłaś! Co u ciebie? Nic o sobie nie mówisz. Jak mama
się czuje? Jeśli chodzi o Grażynkę, to wiesz, że szczęśliwie
urodziła w Szwecji bliźnięta.
- Tak, wiem.
- Nadal
mieszkają nad pubem, ale wciąż mają nadzieję na kupno tego
wymarzonego przez Wiktora domu. Chyba oboje są bardzo szczęśliwi.
Podobno matka Grażyny planuje ją odwiedzić wiosną. Obecnie są w
dobrych stosunkach. Matka szczęśliwa, bo urodziła córeczkę. A
Grażyna wręcz przeszczęśliwa, bo ma męża i dwóch synów.
Podobno Wiktor jest cudownym ojcem. On bardzo chciał mieć dzieci,
mieć kochającą rodzinę. I wreszcie ma! A teraz mów o sobie.
Ada poprawiła się w fotelu i założyła nogę na nogę.
Rozejrzała się po pokoju, jakby w jego ścianach szukała
natchnienia.
- Powiem krótko – z nami dobrze, ale z mamą
źle... Pamiętasz? Nie pojechałam na ten pogrzeb we wrześniu... To
była nie tylko kuzynka, ale i przyjaciółka mojej mamy. Żałuję,
że nie pojechałam. Szkoda mi było pieniędzy, wydawało się, że
Daniel mnie godnie zastąpi, będzie mamie służył swoim męskim
ramieniem. No i służył, ale to za mało. Mamą się trzeba było
zająć, przytulić, wysłuchać jej zwierzeń i żali, ale Daniel
już tego nie umiał. Tymczasem od tamtej pory były jeszcze cztery
pogrzeby w mojej rodzinie, jeden w rodzinie Daniela, nie liczę już
pogrzebów sąsiedzkich i dalszych znajomych. Do mamy chyba dotarło,
że umierają ludzie z jej rocznika, albo bardzo zbliżeni wiekiem. W
jakiś sposób zaatakowało to jej psychikę i jest ciągle w
depresji. Tak właśnie bym to określiła – permanentna depresja.
Niby o tym nie rozmawiamy, to znaczy o pogrzebach, o śmierci w
ogóle, a także o mamy samopoczuciu. Jednak wymykają się się
pojedyncze słowa, czasem całe zdania, mówiące o tym, że mama bez
przerwy jest w dołku. Nie umiem jej pomóc. Poza tym nie wiem, która
metoda jest lepsza – czy wymagać od niej nadal pitraszenia obiadów
i zwykłego sprzątania, zakupów i tak dalej, czy może okryć ją
kocykiem, przytulać, wspólnie rozwiązywać krzyżówkę. No po
prostu nie wiem. Zakazałam jej robić zakupy, bo Daniel już
dwukrotnie widział, że gdyby nie ściana, to by się przewróciła.
Czyli ma zawroty głowy, jak sądzę. A z drugiej strony nie chcę,
aby miała za dużo czasu na myślenie. Podsuwam jej dobre książki,
zachęcam do oglądania telewizji, namawiam na spotkanie z kuzynką
lub sąsiadką. Jakby tego było mało, to nasz kuzyn, któremu w
październiku zmarła żona, przytargał całą torbę różnych
materiałów, takich na spódnice, sukienki, nawet na płaszcze. To
zostało po jego żonie, a dzieci nie chciały wziąć, bo teraz po
krawcowych się już nie chodzi, a kupuje się gotowe ubrania. Tylko
ciekawe gdzie, skoro w sklepach nagie ramiączka wiszą...
-
Może trzeba z mamą do lekarza. Podobno są tabletki łagodzące
depresję – zasugerowała Steffi.
- Też na to wpadłam.
Ale wiesz, jaka jest mama. „Nic mi nie trzeba, po żadnych
lekarzach chodzić nie będę”. I koniec balu.
- Rób, co
tylko możesz, by jakoś wytrzymać do sierpnia. Myślę, że
powinnaś zabrać mamę ze sobą do Pineto, może zmiana otoczenia i
inny klimat pomogą twojej mamie otrząsnąć się z marazmu.
Zatrzymacie się w naszym apartamenciku, za nic nie będziecie
musiały płacić. A może i Daniel chciałby jechać z wami? Dla
niego też bym znalazła jakąś pracę. Dwa miesiące. Jeden miesiąc
normalnego urlopu, a drugi bezpłatnego. I tak finansowo lepiej na
tym wyjdziecie... Gwarantuję pracę wam obojgu. Mamie – nie. Mama
niech wypoczywa.
- Stefciu... Bardzo ci dziękuję. Tak
dużo dla nas robisz! - Ada aż poderwała się z fotela i wyściskała
przyjaciółkę. - Nie mam żadnych szans, by się tobie
odwdzięczyć!
- Daj spokój! Nie ma o czym mówić.
- Jestem ci bardzo, bardzo, bardzo wdzięczna! Ale mów, co u was?
Steffi uśmiechnęła się, popatrując na Liama.
- U nas
bez zmian – powiedziała. - Liam poznaje Kraków, odwiedza
Zalipianki, nawet czasem kwiatki im nosi.
- Ale nigdy róże.
Róże są dla mojej żony. - Wtrącił Liam.
Rzeczywiście,
na ławie stał bukiet z kilku herbacianych róż.
- Semestr
mam zaliczony – kontynuowała Steffi. - Promotor jest zadowolony z
tego co piszę. Ostatnio poprawiałam dwa rozdziały i już się
szykuje do pisania zakończenia. Oczywiście najgorszy jest wstęp,
ale to będę pisać na samym końcu i dokładnie pod wytyczne
profesora. Czyli generalnie rzecz biorąc jest dobrze. Mam nadzieję,
że w kwietniu, a najdalej w maju będę miała obronę. I nareszcie
poczuję się wolna! Weźmiemy ślub kościelny w czerwcu, a później
wypłyniemy gdzieś w daleki świat. Może na Karaiby? Trochę
pozwiedzamy, trochę poleżymy na słonecznej plaży, a potem wrócimy
do pracy. David już zapowiedział, że po tej jego harówie należą
mu się trzy miesiące urlopu. I dobrze, i niech jedzie. Iga będzie
musiała sobie radzić. Oczywiście jeśli chce być u nas
menadżerem.
- Chce, chce! Oby tylko do Polski nie wracać.
Jest obrotna i bystra. Da sobie radę. Tyle, że gdy wrócicie, to
będzie musiała znaleźć sobie mieszkanie.
- To na pewno.
Nie będę jej w tym pomagać. I tak mam na głowie jeszcze Dorotkę,
ale podobno robi wielkie postępy, Kristina mówi, że już jest z
niej genialna malarka. Sądzę, że pod opieką Kristiny bardzo się
rozwinęła. A obiecałam jej jeszcze pobyt w Norwegii, niech
wykorzysta wiedzę i umiejętności Elli. Powinna z nią spędzić
przynajmniej dwa miesiące. Dobrze, że się z Igą dogadują.
Przecież to ogień i woda. Na szczęście mieszkają razem bez
większych zadrażnień. Dorotka chodzi na intensywny kurs języka
angielskiego. Bardzo się cieszę, że i tu robi znaczne postępy. To
są młode, chłonne umysły.
- To chyba dobrze, że mają
siebie. Przynajmniej mogą po polsku zagadać.
- A to tak. Z
całą pewnością masz rację.
- A co u twojej babci? Co u
pana Edwarda? Oczywiście też i co u Piotrusia?
- Babcia
czuje się bardzo dobrze. To włoskie słońce chyba uleczyło jej
plecy. Podobno wcale nie odczuwa bóli. Ale tato nie pozwala jej już
ciężko pracować. Nadal jest „pani Edytka do wszystkiego”.
Natomiast sam tato już pada na twarz ze zmęczenia. To znaczy nie
pracuje fizycznie, a tylko dozoruje. Jednak sam musi wszystko
ogarnąć. Nadal jest prezesem tej spółdzielni wielobranżowej,
więc tam już ma myślenia powyżej głowy. Są dwa gospodarstwa
badylarskie i remont domu. Cud, że on nad tym wszystkim panuje! Jak
to się mówi - „ma łeb nie od parady”. Ale wszystko trzeba
przemyśleć, żeby miało ręce i nogi. I na czas zrobić. Ziemia
jest bardzo wymagająca. Ostatnio mówił mi, że bez notatnika nie
dałby rady. Ale w końcu od czego są notatniki?
- A kiedy
wrócisz do Wierzbiny, aby ojcu pomagać?
- Nie wiem... Wstyd
mi, ale nie wiem. Te zielone gospodarstwa wcale mnie nie pociągają.
Nie boję się pobrudzić rączek, nie o to chodzi. Widzisz, ja lubię
kwiaty w wazonie, ale nie lubię koło nich chodzić. A nie daj Boże
przy pietruszce i marchewce! Muszę tam wrócić ze względu na ojca
i na babcię. Zobaczę, gdy skończę studia. Jak widzisz Liam też
mi nie odpuszcza z hotelami. Tej pracy mam aż za dużo. Teraz, w
Krakowie, to jakbym na wakacjach była! A mimo tego nie zdążyliśmy
jeszcze być w Zakopanem. I w Wieliczce. Musimy wybrać się w oba te
miejsca. Niech się tylko ustali dobra pogoda.
- Generalnie
rzecz biorąc polskie służby drogowe nie spisują się najlepiej –
wtrącił się Liam. Ostatnio ledwie dojechaliśmy do Wierzbiny. W
samym centrum Krakowa nie jest tak źle, ale i tak te hałdy
odgarniętego na chodniki śniegu wołają o pomstę do nieba! Nie
powinno tak być. Te zwały trzeba koniecznie wywozić! Ja dużo
spaceruję, a czasem aż trudno przejść.
- I za każdym
razem buty do cna przemoczone. Wiem coś o tym – Ada pokiwała
głową ze zrozumieniem. - A jak tam babcina pralka?
Steffi
kupiła babci automatyczną pralkę w peweksie, a babcia usiłowała
ją oszczędzać.
- Jakoś już się przekonała do pralki.
Zresztą my przywozimy do Wierzbiny grubsze pranie, bo tutaj to nawet
nie ma gdzie wysuszyć. Chyba stryj Bela coś babci nagadał,
ponamawiał i jakoś poszło. Pierze już w niej bez tych
początkowych oporów.
- Ile ona kosztowała?
-
Jeśli dobrze pamiętam, to dwieście pięćdziesiąt dolarów. Teraz
namawiam Kamila, by też sobie do zakładu kupił. U niego ta
inwestycja szybko się zwróci.
- A co tam u niego słychać?
- Po śmierci Stasia jest bardzo przybity, nie może dojść do
siebie.
- To Staś zmarł?
- Tak. Miał raka płuc.
Bardzo szybko odszedł. Zabraliśmy Kamila na święta do Wierzbiny.
Buntował się, nie chciał jechać. Ale nie odpuściliśmy.
Powiedziałam mu, i to był koronny argument, że Staś nie chciałby,
aby siedział samotnie w takie rodzinne święta. U nas było
spokojnie, ale zawsze choinka, kolędy, świąteczne pierniki...
Nawet wypił kilka kieliszków wódki i się trochę rozluźnił. W
każdym razie wrócił w lepszej formie, niż wyjeżdżał.
Oczywiście nadal jest przybity, ale powoli się dźwiga. Był tu u
nas niedawno, aby jeszcze raz podziękować za święta w Wierzbinie.
Ma jakąś nową, bardzo zdolną pracownicę. Mówił, że ma
wyjątkowy dar do włosów. Palcami włosy zakręci tak, jakby
elektryczną lokówką kręciła.
- Kiedyś wspominał, że
może otworzy drugi salon w Krakowie. Robi coś w tym kierunku?
- Nie sądzę. Powiedział mi, że nie potrzebuje więcej
pieniędzy, bo niby dla kogo? Ma ładnie urządzone mieszkanie, ma
dobry samochód, nic więcej nie potrzebuje. To znaczy potrzebna mu
jest miłość, ktoś czuły i dobry, ale na razie... - i Stefcia
rozłożyła ręce.
- Kochani, miło się u was siedzi, ale
na mnie już czas. Zakupy w samochodzie pewnie zamarzły na kość. A
przecież użebrałam dla mamy kilka cytryn. Ostatnio coś za często
kaszle.
- Lekarz, lekarz, lekarz...
- Nawet Daniel
nie umie jej namówić na wizytę u lekarza.
- Masz w domu
miód?
- Mam taką skromną reszteczkę. Kupię po niedzieli.
- Dam ci słoik prawdziwego, dobrego lipowego miodu i słoik
soku malinowego. Zaczekaj chwilę.
Zaraz po wyjściu Ady
Steffi zapytała Liama o Katowice. Nie pamiętała, kiedy tam znów
miał jechać.
- Dokładnie za tydzień. Ale jestem bardzo
sceptycznie nastawiony. To jest jakieś chodzenie wkoło drzewa. Nic
z tego nie będzie.
- Nie możesz się tak poddawać!
A jednak poddał się. Pojechał jeszcze kilka razy i zrezygnował.
- Ten lekarz faszeruje mnie jakimiś lekami, po których w
zasadzie czuję się coraz gorzej. W łóżku nadal nam nic nie
wychodzi, a mam tylko jakieś dziwne palpitacje serca. Powiedziałem,
uprzedziłem go, że więcej już nie przyjadę. Nie wziąłem nowej
recepty. Nie będę doświadczalnym królikiem.
Stefcia z
troską i niepokojem popatrzyła na męża. „Nic na siłę” - jak
mówił stryj Bela. Żałowała, że Liam się tak łatwo poddał. A
może wcale nie było mu łatwo?
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz