niedziela, 27 listopada 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - cz.14.


 

Cz.14. (70.) Sierpień 1976 r. Wiktor z Göteborgu

Steffi wraz z Wiktorem Grantem stała przy barze.
- Dzięki twoim kuzyneczkom mój pub pęka w szwach. Zobacz, jak nasze chłopaki się do nich cisną! - zauważył ze śmiechem Wiktor.
Steffi z całą rodzina przyszła do pubu i widziała, że dziewczęta mają szalone powodzenie. Ledwie weszły do lokalu, a już je otoczył wianuszek mężczyzn.
- To aż dziwne – powiedziała. - Przecież Szwedki to też świetne kobiety, chociaż tu mało ich przychodzi.
- Tak, wolą kawiarnie i restauracje. Ale tu poszła jakaś fama o Polkach, głównie za twoją sprawą, bo wszyscy zazdroszczą Liamowi udanego małżeństwa. Mówi się, że jak Polka pokocha, to już na całe życie. A ci chłopcy w przeważającej większości są kawalerami do wzięcia i każdy ma jakąś nadzieję. Ja zresztą też. Już się nie mogę doczekać przyjazdu Grazy. I cieszę się, że to już jutro. Bardzo się za nią stęskniłem. Bardzo.
- Poproś ją o rękę i przestań żyć w takim niezdecydowaniu, roztargnieniu, szarpaniu się z samym sobą.
- Myślisz, że zechce być moją żoną? Jestem rozwiedziony. Nie każda dziewczyna chce rozwodnika. Wiem coś o tym. Pomijając już fakt, że jestem brzydki.
- Niepotrzebnie się tym gnębisz. Zapytaj, a będziesz miał jasny obraz. Jeszcze ci nie mówiłam, ale Dorotka zostaje w Szwecji. Opiekuj się nią w miarę swoich możliwości. Iga też zostanie. Obie będą mieszkać w naszym apartamencie. Trzymaj rękę na pulsie i nie daj ich skrzywdzić. Nas przecież nie będzie. A jak jeszcze raz powiesz w mojej obecności, że jesteś brzydki, to... No, nie wiem co. Ale na pewno coś wymyślę.
- Zrobię, co będę mógł, daję słowo!
W pubie byli także Marysia z Tomaszem. Marysia, domatorka, nie bardzo była rada temu wyjściu, ale czego się nie robi dla dzieci, a obie dziewczynki bardzo nalegały. Raźniej się czuły przy Adzie, ale jej dzisiaj nie było. Dorotka była szczęśliwa, że nie wraca na razie do Polski. Powiedziała do Steffi, że czuje, jakby świat się przed nią otwierał. Już zrobiła listę rzeczy, które rodzice mieli jej przysłać z domu, ale co raz dopisywała coś do tej listy. Kasia cieszyła się szczęściem siostry, a wcale jej nie zazdrościła. Miała własne plany i marzenia.
- Wracam do stolika – powiedziała Steffi.
- Zaczekaj – Wiktor położył jej rękę na ramieniu. - Co ja jutro powinienem zrobić?
Steffi popatrzyła na przyjaciela z lekkim rozbawieniem.
- Przecież jesteś stary chłop. Byłeś już żonaty. A mnie pytasz tak, jakbyś był nastolatkiem.
- Kiedy myślę o Grazy to aż mi serce wibruje. Nigdy nie doświadczałem takich emocji!
- Zakochałeś się. Być może po raz pierwszy w życiu prawdziwie się zakochałeś. Jutro na powitanie weź ją w ramiona, uściśnij mocno i czule pocałuj w usta. A później nałóż jej na palec pierścionek. Nawet nie będziesz musiał o nic pytać. Załatwisz sprawę bez słów, a odpowiedź i tak otrzymasz. Tylko pierścionek jutro kup. A może masz jakiś po matce? Oczyść go tylko.
- I ty to wszystko mówisz serio? Nie żartujesz sobie ze mnie?
- Wiktor, ile ty masz lat? Bo mówisz jak pięciolatek.
- Bo w tej sprawie trzęsę się jak galareta. Za bardzo mi zależy. Pierścionków mam kilka. To wypada dać taki wcześniej noszony przez matkę?
- Wypada.
- Steffi... Ale nie mów nikomu o mojej przypadłości. Chciałbym, aby wszyscy myśleli, że to moje dziecko.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć.
- W głowie mi się kręci, gdy myślę o Grazy. Naucz mnie wymawiać jej imię po polsku. Tak, jak ty sama mówisz.
- Dobrze. Ale chodźmy już do stolika, bo moja Marysia mnie przywołuje.
- A jak po polsku jest „kocham cię”?
- Tego też cię nauczę.
- Ja już załatwiłem wizytę u ginekologa, u kobiety. I skierowanie na badania w laboratorium. Powinniśmy zdążyć ze wszystkim. Myślę o tym, aby pojechać z nią do Polski. Ona za dużo jest sama ze swoimi problemami.
- Nareszcie mówisz jak mężczyzna! A teraz chodź, poćwiczymy.
I ćwiczyli przez cały wieczór.
Rozmowa przy stoliku była bardzo ożywiona. Młodzi sypali żartami i co chwila wybuchano śmiechem. Pomyłki językowe bardzo temu sprzyjały. Steffi w tym towarzystwie była jedynym tłumaczem, ale znajdowała też czas na obserwację młodych. Kasia siedziała między Patrykiem a rudym Olofem, który się do niej wdzięczył i przymilał. Byli za daleko, by Steffi słyszała, co chłopak mówi. Jednak zobaczyła, jak Kasia pogłaskała go po twarz, a następnie wzięła troszkę rudych włosów w dwa paluszki i zdecydowanie pokręciła głową. Było to całkiem jednoznaczne. Olof widząc, że się nie może dogadać z dziewczyną, poprosił Steffi, aby przetłumaczyła, że dla Kasi on przefarbuje włosy na dowolny kolor: czerwony, zielony, niebieski i jaki tam ona będzie chciała.
- I będzie z niego farbowany lis! Niech lepiej o mnie zapomni!
Dorotką w tym czasie zajmował się chłopak, którego Steffi nie znała. Widziała go kilka razy w pubie, ale nie miała pojęcia, kto to jest. Zapytała Liama.
- Lennart, to też nasz stary przyjaciel, ale ostatnio jakby się od nas odbił. Ma własną wytwórnię tubek, takich do past do zębów. Bardzo dobrze prosperuje, ale też jest uwiązany przy swojej fabryczce, jak pies przy budzie. Zdaje się, że częściej bywa w restauracjach niż w pubach. To biznesowe spotkania. On sam jest kawalerem do wzięcia. Bardzo dobra partia. Boję się jednak, że zaczął się ostatnio wywyższać. Ale Dorotka jakoś nie bardzo nim zainteresowana.
A jednak młodzi rozmawiali – trochę przy pomocy „Rozmówek”, więcej na migi. Jakoś się porozumiewali.
Tomasz poprosił Liama, aby pomógł mu obsłużyć szafę grającą i zabrał żonę na parkiet. Z jego strony było to poświęcenie, albowiem kalectwo zdecydowanie przeszkadzało mu w tańcach. Od czasu do czasu bywał z żoną na podmiejskich balach, ostatnio na sylwestrze. Tańczył z Marysią zawsze pierwszy i ostatni taniec, wyjątkowo jakiś pośrodku. A Marysia tańczyć lubiła. Mimo niewielkiej nadwagi była zgrabną i powabną kobietą. Zawsze miała powodzenie wśród mężczyzn, chcieli z nią tańczyć nie tylko lekarze czy nauczyciele, ale w pierwszej kolejności ojcowie dzieci, które uczyła. Takie podmiejskie zwyczaje...
Do stolika dołączył Viggo. Był wyraźnie podekscytowany.
- Mam dla was niespodziankę – szepnął Steffi do ucha. - Zdobyłem dwanaście biletów na koncert ABBY. Sześć na jutro i sześć na pojutrze. Dobrze by było, gdybyś ty z rodziną poszła jutro. Ale komu mam dać pozostałe? Nie chcę decydować pospiesznie. Chciałbym, aby na koncercie była także Grazy, Ada i Iga. W Polsce nie będą miały takiej możliwości.
- Dołącz Wiktora i siebie. A Thorsten?

- On znów jest na wyjeździe. Myślałem o Olofie, ale Kasia go nie znosi!
- Kasi z wami nie będzie, bo pójdzie z nami. Ale jest jeszcze Elwira.
- Ano tak. Masz rację. Zatem Elwira. Ona rzadko przychodzi do pubu. Prawie o niej zapomniałem.
- Ona w ogóle jest taka cicha domatorka.
- Zatem Elwira. Dobrze. Na razie muszę się wsunąć między Olofa a Kasię. Myślisz, że mi się uda? Ona wyraźnie Olofa nie znosi!
Wsunął się między tych dwoje całkiem gładko, chociaż Olof wyglądał na urażonego. Za to ożywił się Patryk i po chwili wraz z Kasią i Viggo zanosili się śmiechem. Wiktor, który prowadził ożywioną dyskusję z Liamem na temat Harleya, podniósł się od stolika i skierował do baru. Nie trwało długo, a przy stoliku pojawił się kelner z zastawioną tacą – piwo, kawa, herbata, jakieś drinki z plasterkami cytryny i dwie miseczki z orzeszkami.
- Szef dziś funduje – oznajmił, dyskretnie oglądając się za Wiktorem, który już wracał do towarzystwa.
Każdy brał z tacy to, na co miał ochotę. Marysia i Tomasz – właśnie nieco zmęczeni usiedli obok Steffi, sięgnęli po herbatę. Liam Wybrał kawę, a Steffi drinka, podobnie obie dziewczyny. Sam Wiktor pił piwo, a Patryk i Viggo byli niezdecydowani i czekali, co na tacy zostanie. Niespodziewanie dosiadł się do nich Orvor Lindell z żoną Heleną – ich przyjście do pubu było swego rodzaju sensacją. Orvor prawie cały czas przebywał we Włoszech, ostatnie dwa miesiące nawet z żoną i maleńkim synkiem. Steffi nie znała Heleny, tylko o niej słyszała. Dziewczyna nie powalała swoją urodą, po niedawnej ciąży miała jeszcze kilka kilogramów nadwagi. Ubrana była w lekkie spodnie i kolorową tunikę, a brązowe, zrudziałe od słońca włosy miała nisko spięte w koński ogon. Jej makijaż był niemal niewidoczny. Za to paznokcie błyszczały mocną czerwienią. Dużo osób znało tę parę i co chwila podchodził ktoś przywitać się i zamienić kilka zdań. Przy stoliku zrobiło się małe zamieszanie. Steffi starała się rozmawiać i z Heleną, i z Marią. Helena zaraz na wstępie powiedziała, że ciągle karmi dziecko piersią i między innymi dlatego nie może pozbyć się nadmiaru kilogramów.
- Moje przyjaciółki bardzo mnie za to potępiają, bo kto dziś tak długo karmi piersią. Ale ja takie gadanie mam w nosie. Dziecko jest najważniejsze. - Mówiła uśmiechając się i pokazując przy tym ładne, równe i białe, zęby. Rozgadała się na temat dziecka, najwyraźniej był to dla niej temat numer jeden. - A kiedy wy postaracie się o dziecko? - zapytała na koniec przydługich wynurzeń.
Takie otwarcie się do obcej osoby było dla Szwedki raczej niezwyczajne! „Widocznie traktuje mnie jak rodzinę.” - pomyślała Steffi.
- Mamy jeszcze czas, nie musimy się śpieszyć.
- O, zapewne. Jednak Liam już parę lat temu przekroczył trzydziestkę i czas, by został ojcem, a nie dziadkiem – Helena sama zaśmiała się ze swego żartu. - Przy tym nigdy nie wiadomo, czy tak od razu uda się z ciążą. Myśmy starali się o dziecko prawie cztery lata. Oboje musieliśmy się leczyć. Najważniejsze, że się udało.
„To znaczy, że wiele osób może mieć problem z prokreacją... A ja nadal jestem dziewicą. Nawet stryj nie może nam pomóc”.
- To wielkie szczęście mieć dziecko, jednak my jeszcze trochę poczekamy. Liam wciąż tryska młodością.
- Nie zaprzeczam. A ty też jesteś jeszcze bardzo młoda.
- Ze względu na Liama przerwałam studia. Teraz chcę je dokończyć. A później możemy myśleć o dziecku – powiedziała Steffi, wiedząc, że to jest dobre wytłumaczenie.
- Chciałabym już do domu – z drugiej strony powiedziała Marysia. - Czuję się mocno zmęczona.
- Dobrze, ciociu. Zaraz przekażę to Liamowi. Jednak dziewczynki mogą zostać. Dobrze się bawią. Myślę, że pod opieką Wiktora i Viggo są tu całkiem bezpieczne.
Popatrzyła na swoje stryjeczne siostry. Kasia była zajęta Viggo, mimo że Patryk coś perorował, mocno przy tym gestykulując. Dorotka nadal rozmawiała z Lennartem, choć sprawiała wrażenie lekko znudzonej. Wiktor pochylił się do Tomasza i coś mu zawzięcie tłumaczył, a Liam był skupiony na słowach Orvora. Wtem Steffi zobaczyła, jak Kasia ujmuje twarz Viggo w obie dłonie, gładzi go pieszczotliwie, a na koniec całuje w nos. Później odchyliła daleko rękaw nie zapiętej jak zwykle koszuli i uważnie przyglądała się bliznom. Viggo zrobił ruch, jakby chciał cofnąć rękę, ale Kasia nie pozwoliła i zaczęła ją gładzić. Trwało to dobrą chwilę. Następnie to samo zrobiła z druga ręką chłopaka. A później długo trzymała obie jego dłonie w swoich rękach.
- Ciociu, czy ty widzisz to samo, co ja? Czy Kasia ma taką moc jak stryjek?
- Nie sądzę. Nigdy czegoś takiego nie zauważyliśmy. Dla niej ten chłopak jest jak poraniony psiak, nad którym trzeba się użalić, ulitować, pogłaskać, przytulić, może zaordynować jakieś leki. Ona zawsze tak reaguje na cudze nieszczęście. Według niej miłość i takie przytulenie leczą absolutnie wszystko. Jest bardzo wrażliwa, a śmiechem chce przykryć tę swoją... Nawet nie wiem, jak to nazwać. Takie rany budzą w niej emocje i bardzo by chciała je usunąć. To wiem na pewno. Dlatego Viggo – dobrze mówię: Viggo? - ma u niej większe szanse niż ten rudzielec. Stefciu! Jak mi tu u was dobrze! Bardzo się cieszę, że przyjechaliśmy. Miałam tysiąc oporów, na szczęście Tomasz mnie przekonał. Teraz, gdy dziewczynki studiują, mamy bardzo dużo wydatków, a jak chce się zaoszczędzić, to najlepiej oszczędzać na sobie. Chciałabym, aby ich młodość był piękna i radosna. Tomasz robi, co może, ale są pewne granice. I chociaż oboje pracujemy, to wiązanie końca z końcem przychodzi nam z trudnością. Gdyby nie to, że kupiłaś nam bilety, pewnie byśmy się nie zdecydowali. Mama też na mnie krzyczała, że nigdzie w życiu nie byłam, że trafia się wyjątkowa okazja, że nie powinniśmy wam odmawiać. Poza tym chciałam, aby i dziewczynki zobaczyły trochę innego świata. A teraz nawet Dorotka zostaje w Szwecji... Wiesz, jak bardzo się o nią boję? Bo i ciebie też tu nie będzie.
- Ciociu, twoje obawy są bezpodstawne. Dorotka już nie jest małym dzieckiem, ma przy tym dobrze poukładane w głowie. I będzie pod specjalną opieką Davida, a to nasz zaufany człowiek. Bardzo zaufany. No i będzie Iga, więc to złagodzi rozłąkę. Raźniej im będzie we dwie. W hotelu pracują i inne Polki, ale nie radzę się z nimi spoufalać. Już jej to mówiłam. A i ja będę tu wpadać od czasu do czasu, bo bywa, że hotel wymaga naszej obecności, telefon to za mało. Rodzice Liama już nie mają takich uprawnień jak dawniej, więc pewnie będziemy musieli tu bywać częściej, niż byśmy chcieli. Jednak zimą różnie bywa z samolotami. Byle śnieżyca może nas uziemić gdzieś na lotnisku. Już przez to przechodziłam. Osiem godzin w obcym miejscu i czekanie, czekanie, czekanie, bo może za chwilę będzie można lecieć dalej... Okropność! A już najgorzej, gdy musiałam do Włoch lecieć z przesiadką w Londynie. Tamte mgły to absolutny koszmar! Zdecydowanie bardziej wolałam przez Paryż.
- Ja to wszystko wiem, ale tak daleko od domu... Czy ona nadal zechce mi o wszystkim opowiadać? Boję się tego rozdzielenia. Ni stąd, ni zowąd przestaje być małą córeczką. Niechby chociaż listy pisała!
Rozmowa się urwała, bo nieznajomy pan w wieku Marysi poprosił ją do tańca. Spojrzała bezradnie to na męża, to na Steffi i zachęcona ich wzrokiem poszła na parkiet.
- Ale mieliśmy już wracać do hotelu – szepnęła na odchodnym do Steffi.
Kiedy już w końcu doszło do wyjścia tak Orvor jak i Wiktor zaproponowali im podwózkę swoim autem, ale Marysia zdecydowanie odmówiła.
- To prawda, że jestem trochę zmęczona. Tomasz zresztą też. Ale trzeba nam świeżego powietrza przez snem, prawda, kochanie?
- O tak. Pomimo wentylacji jest tu całkiem sporo dymu. Musicie przyjechać do nas. U nas powietrze jest jak balsam. Otworzysz okno i już masz leśne lub łąkowe zapachy – zgodził się Tomasz.
- Wszystko zależy od tego, które okno i z której strony wiatr wieje – dodała Marysia.
Steffi jeszcze położyła rękę na ramieniu Wiktora.
- Powiedz to po polsku – nakazała.
Od razu wiedział, o co chodzi.
- Grażyna, kocham cię – powiedział wcale poprawnie i z uśmiechem.
- Zdolny uczeń – pochwaliła go Steffi. Musiał to zdanie wiele razy powtarzać w myślach, była tego pewna.
Szli bardzo wolno. Steffi zauważyła, że stryj zaczął mocno powłóczyć nogami, nawet kuleć. Liam też to zauważył.
- Tam są ławeczki, może usiądziemy na chwilę.
- Wiecie co, kochani? Ja jutro nie idę na żadne zwiedzanie – oświadczył Tomasz ciężko siadając. - Za dużo tego dobrego dla mnie. Jutro leżę do góry brzuchem i odpoczywam. Starość i kalectwo mają swoje prawa.
- Zwiedzanie możemy sobie odpuścić, ale mam dla was niespodziankę na wieczór... A w zasadzie nie ja, ale Viggo – zakomunikowała Steffi, a widząc wpatrzone w siebie oczy – mówiła dalej. - Udało mu się zdobyć bilety na koncert ABBy. Idziemy jutro w szóstkę.
- O! To dopiero wiadomość – ucieszył się Liam.
- To ten najsłynniejszy szwedzki zespół. Pójdę z ogromną przyjemnością – ucieszyła się Marysia, gdy Steffi przekazała wiadomość po polsku. - A dziewczynki też? Ale się ucieszą! Ten zespół był w Polsce, jednak bilety tylko dla wybrańców losu. Bardzo się cieszę. I jak, lepiej ci już? - zapytała na koniec męża.
- To tylko fantom, ale dokuczliwy. Zaraz powinno być dobrze. Dajcie mi jeszcze chwilę. Ja także się cieszę na ten koncert. Ale bardziej z tego, że jutro nie będzie żadnego zwiedzania.
- Jak on to załatwił? - dociekał Liam mając na myśli bilety i Viggo.
- Nie mam pojęcia, nie powiedział. My idziemy jutro, a pojutrze nasze cztery dziewczyny, Wiktor i sam Viggo.
- Te Polki?
- Iga, Ada, Elwira i Grażyna – przytaknęła Steffi.
Gdy wrócili do hotelu Liam natychmiast zamówił kolację do pokoju. Zanim ją przywieziono – stryj, już znów skupiony, trzymał dłonie na jego sercu. Wyczuwał pozytywne efekty. O głowę miał zamiar zadbać po kolacji.
Sam musi odpocząć, bo to był długi i męczący dzień. Że też dał się namówić na wyjście do pubu... W zasadzie zrobił to dla Marysi. Tam, u siebie, prawie nigdzie nie bywali. Tyle, co jakieś wesele, chrzciny, czasem imieniny albo inna domowa uroczystość. A i to czasem rezygnowali. Głównie ze względu na stan swoich finansów, niestety. Całą budżetówka nie miała ostatnio żadnych podwyżek. Było kiepsko... W ostatnie lato dużo ludzi chodziło na jagody, by potem sprzedawać je do skupu. Podobno niektórzy bardzo dobrze na tym zarabiali. Włoszczyńscy kupili nawet używanego „malucha”... Ale pani nauczycielce nie wypadało tak na zarobek. Marysia chodziła wraz z matką i dziewczynkami, lecz jagody zbierały tylko na swoje potrzeby. Trzy- cztery wiadra w sezonie i wystarczy. Codziennie jedno wiadro. Nie żyje się samymi jagodami. On, Tomasz, jesienią chodził na grzyby. W zasadzie nie tylko jesienią, bo gdy zaczynały się sezon na kurki, to już pędził do lasu. Miał takie swoje miejsca, napełniał kobiałeczkę i wracał do domu. Czasem nawet trafił się prawdziwek. A za kilka dni znów tam szedł – o ile tylko czas mu na to pozwalał. Teściowa gotowała przepyszną zupę kurkową i robiła kurkowy sos. Palce lizać! Prawdziwki suszyła na zimę. Teraz, tu, w Szwecji, pamiętali o rodzinie w Polsce i każdego dnia – mimo kosztów – wysyłali widokówkę. Kasia wypstrykała kilka filmów – będzie co w domu oglądać i czym się chwalić, z detalami opowiadać rodzicom, już w myślach słyszał ich pytania. Siądą przy stole, Dorotka... Nie, Dorotka zostawała w Szwecji! Kasia zrobi herbatę, teściowa nakroi drożdżowego ciasta ze śliwkami, bo pewnie już dojrzały... I będą opowiadać. Kasia będzie biegać od babci do dziadka i ćwierkać jak wróbelek. Już to widział. W zasadzie zatęsknił za Polską. Za Polską bez Dorotki? To się nadal nie mieściło w głowie...

c.d.n.
Elżbieta Żukrowska
fot. z internetu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz