Cz.13.
(69.) Koniec sierpnia 1976 r. Rodzina, wycieczki, leczenie i niemiły
gość hotelowy.
Wycieczka po archipelagu w licznym
towarzystwie, wystawna kolacja (zorganizowana przez Olofa) i samo
poznanie rodziny Liama przyniosły dużo wrażeń i zostawiły po
sobie bardzo miłe wspomnienia. Steffi była zadowolona z tego, że
wszystko się tak dobrze ułożyło, że nawet pogoda dopisała im
jak na zamówienie. Do Göteborgu wrócono już w strugach deszczu i
przy porywistym wietrze – lato się kończyło.
Tomasz
nawet na jachcie zajmował się Liamem i Stefcią, choć Marysia
prosiła, aby sobie odpuścił.
- Nie mogę – wyjaśniał.
- Mam za mało czasu. To moje dotykanie jest i tak za bardzo
spóźnione. Ale Stefcia mówi, że czuje mrowienie, a więc coś się
dzieje. Lecz na rezultaty będzie trzeba poczekać. Zdrowe tkanki
muszą wyprzeć te zniszczone. One z biegiem czasu się złuszczą i
blizny powinny być mniej widoczne. Na szczęście dziewczyna nie
należy do niecierpliwych i nie oczekuje natychmiastowego cudu.
- A Liam? - zapytała Marysia. Już leżała w pościeli po
wieczornym prysznicu.
- Z nim jest dużo gorzej. Choć chyba
odkryłem sposób na jego głowę.
- Jaki?
- Jedna
ręka na czole, a druga na potylicy. Wtedy chyba zaczyna coś się
dziać. Podkreślam – chyba. Ale jeszcze nie jestem pewny. Dziś po
tym moim zabiegu był bardzo śpiący, niemal leciał przez ręce.
Widziałaś, jak szybko zwinął się do sypialni? Tak bardzo
chciałbym mu pomóc!
- Za to ty jesteś wyczerpany, choć
się do tego nie przyznajesz.
- Tylko trochę zmęczony. Było
bardzo dużo wrażeń... Cieszę się, że przyjechaliśmy. A ty
miałaś tyle obaw! Zgotowali nam serdeczne przyjęcie i dużo
atrakcji. Bardzo chciałem poznać rodzinę Liama. Matka jest
okropna! Barbro chyba idzie w jej ślady. Ale ojciec, brat i ta druga
siostra są całkiem mili. I tacy komunikatywni. Rodzinni.
-
Podobno ci rodzice z uwagi na nasz przyjazd skrócili swój pobyt na
wywczasach.
- Tylko dzięki Olofowi. Przywiózł ich
samolotem z Hiszpanii. No i dobrze.
- A tego to nie
wiedziałam. Wszystko przez to, że nie znam angielskiego. Przecież
nie tłumaczy się dla mnie każdego zdania. Wiesz? Po powrocie
poszukam jakiegoś kursu z językiem angielskim. Podobno są także
taśmy i płyty do samodzielnej nauki. A gdyby nie Stefcia, to bym
siedziała jak na niemieckim kazaniu. A widziałeś, jak nasze
dziewczynki zawróciły w głowie tym szwedzkim chłopakom?
-
Jasne, że widziałem. Szczególnie Kasia. Ten wysoki Olof nie mógł
od niej oczu oderwać. - Tomasz położył się obok żony, pocałował
ją i zgasił światło. - O, jak dobrze – powiedział przeciągając
się pod kołdrą. Czule oddała mu pocałunek.
- Ale jej
się on nie podoba.
- No coś ty? Wysoki, barczysty, o miłej
powierzchowności. A przy tym podobno wielki amator motocykli, a ona
motocykle uwielbia. Już mnie męczy, abym jej kupił motocykl.
- Chyba nie zrobisz tego? - przestraszyła się Maria, podrywając
się z poduszki i wspierając na łokciu.
- Dziś jeszcze
nie, ale muszę to brać pod uwagę. - Uniósł twarz do żony i
jeszcze raz ją pocałował. - Śpij, kochanie. Jesteś bardziej
zmęczona ode mnie... A dlaczego ten chłopak nie podoba się naszej
Kasi? Nie to, abym ją namawiał...
- Bo jest rudy.
-
A jakie znaczenie ma kolor włosów? Rudy, czy czarny, to przecież
bez znaczenia.
- No widzisz. Dla niej jednak ma. To ona nie
chce samochodu, tylko motocykl?
- Najchętniej junaka. Nawet
bardzo starego. Mówi, że ten nasz Waluś potrafi ożywić najgorszy
wrak. Tylko czasem trzeba czekać na części zapasowe, albo i po
świecie ich szukać. W pewnym sensie Kasia ma rację – u nas nie
wszędzie dojedzie się samochodem. A motocyklem, jak i rowerem,
wszędzie się prześlizgniesz. - Tomasz objął żonę i przytulił
się do niej. Czuł, jak się odpręża, jak oboje się odprężają.
- Kocham cię, moja śliczna żoneczko. Ale teraz już śpijmy. Jutro
będą nowe atrakcje.
- A Stefcia znów zabrała je do
sklepów i całkiem tym kupiła sobie nasze dziewczyny – dodała
Maria już niemal usypiając.
Kasia chciała być
weterynarzem, a to zawód wymagający mobilności i szybkiego
działania. Kupi jej ten motocykl. Już nawet wiedział, kto chce się
pozbyć swojego staruszka. Musi tam pojechać razem z Walusiem, niech
on obejrzy, przejrzy, pomedytuje. Kiedyś mówił, że na giełdzie
trafiają się całkiem niezłe maszyny. Tomasz nie znał się na
motocyklach. Ani na samochodach. Nie chciał samodzielnie podejmować
decyzji. Na szczęście nie musiał się spieszyć.
Stefcia
chciała porozmawiać z mężem, ale Liam był tak śpiący, jakby
zażył kilka nasennych tabletek. On pierwszy poszedł do sypialni,
szepnął nawet, że nie ma siły wchodzić pod prysznic, bo mu się
oczy same zamykają. Uściskali się, pocałowali i już go nie było.
Za to dziewczęta – Kasia, Dorotka i Ada – były tak
rozemocjonowane, że do spania było im daleko. Ada także dostała
prezenty od Stefci (w tym dużo bielizny!), czym była przyjemnie
zaskoczona. Stefcia potraktowała ją jak członka rodziny, nie
zapominając przy tym o drobiazgach dla Daniela i dla matki Ady. Dla
siebie kupiła tylko jesienny kapelusz, ciemno zielony, z dużym
rondem. Wspaniale w nim wyglądała.
- Szpilki! Koniecznie
musisz nosić szpilki – zawyrokowała Kasia. - Taki kapelusz nie
może być bez szpilek.
- Pewnie masz rację – zgodziła
się Steffi, ale nie wyjaśniła, dlaczego nie nosi wysokich obcasów.
Co by to dało?
Godzina nie należała do zbyt późnych,
więc zatelefonowała do Wiktora. Był na miejscu i to nawet w swoim
mieszkaniu. Po zwyczajowej wymianie zdań poinformowała go o bliskim
już przyjeździe Grażyny i Igi. Wyraźnie się ucieszył.
- Nareszcie – aż jęknął do słuchawki. - Szykuję dla niej
niespodziankę.
- Lepiej zrób coś, by chciała zostać w
Szwecji, bo ty bez Grażyny całkiem zmarniejesz. Masz okazję, to
trzymaj ją w swoich rękach najmocniej jak potrafisz! Gdy wyjedzie
do Polski, być może już nie wrócić i nigdy się nie spotkacie.
Działaj, chłopie. Koniec siedzenia z założonymi rękoma. Będziesz
mógł po nie wyjechać na dworzec? Nie mówiłam ci o tym na
jachcie, bo jeszcze nie byłam pewna jak się to ułoży. Nadal nie
mam pewności, ale już bliżej niż dalej... Jak wiesz ja jestem
dość zajęta gośćmi, a Grażyna na pewno ucieszy się, gdy cię
zobaczy. Pociągi przychodzą po południu, jakoś koło osiemnastej.
Ale dokładne namiary podam ci jutro lub pojutrze. Dobrze?
-
Ale bym cię wyściskał za te wiadomości!
- I zarobił po
zębach od Liama.
- Oj, oj. Tylko żartowałem.
-
Wszystkie te przytulaski zostaw dla Grażyny. Ona nic nie mówi, ale
– jak znam kobiety – jest o ciebie zazdrosna.
- A tego
nie wiedziałem... Naprawdę jest o mnie zazdrosna?
- Iga
mówiła mi, że chodzi tam bardzo smętna, zgaszona, a na innych
facetów ani spojrzy. Nie żartuje i nie flirtuje. Jednak najgorsze
jest to, że bardzo mało je. Ana podsuwa jej smakołyki, a Grażyna
zamiast jeść, to tylko pomiesza w talerzu. A to mnie bardzo
niepokoi. Oby nie miała anemii.
- Steffi – zrobię, co
będę mógł. Obiecuję. Nie wypuszczę jej do Polski bez lekarskich
badań. Teraz to i dla mnie jest priorytet.
- Super. Cieszę
się. Ona nie ma ubezpieczenia, więc za wszystko trzeba będzie
zapłacić prosto z kieszeni. Mam nadzieję, że te koszty ciebie nie
przerażają, bo Grażyna na pewno będzie się wzdragać przed
badaniami właśnie z uwagi na koszty. A i czasu jest mało na
załatwienie prywatnej wizyty, wiesz, te terminy.
- Załatwię
to. Bądź spokojna.
- I odwiedź tego faceta od twego domu.
Liam mówił, że chciałby sfinalizować sprawę nie dalej niż na
początku września. Będziesz miał dość pieniędzy nawet na
zapłacenie wygórowanej ceny, o to się nie martw. Nie będziesz w
tym sam.
- Steffi, kochanie, są rzeczy, na które facet,
żaden facet!, nie może się zgodzić.
- I na tym dyskusję
kończymy. Pamiętaj, że nie jesteś sam.
Na drugi dzień z
samego rana zadzwoniła Kristina. Wiedziała, że ze Steffi jest
ranny ptaszek, więc wcale się nie krępowała. Prawie od razu
przeszłą do sedna sprawy.
- Musisz do mnie przyjechać ze
swoją kuzynką. Z Dorotą.
- Coś się stało? -
przestraszyła się Stefcia.
- Nic się nie stało. Dostałam
wiadomość i pojutrze wyjeżdżam do Belgii na dość długi
malarski plener. Wrócę dopiero na początku września. Jakoś
drugiego, a może trzeciego. Ale tu chodzi o Dorotę. Dziewczyna ma
wielki talent. Na jachcie szkicowała, a ja widziałam te szkice. Ona
powinna kształcić się w tym kierunku. Daj mi ją na pół roku.
Niech się podszkoli pod moją ręką. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Poza tym mam przyjaciele w akademii plastycznej, profesora Mattssona,
wybitnego malarza. Może mi się uda namówić profesora na
konsultacje. Na razie niczego nie obiecuję. Ale przyjedźcie do
mnie, bo ja już nie mam czasu. Muszę się przygotować, spakować i
tak dalej. Koło szesnastej będę w pracowni. Dziewczyna niech
zabierze ze sobą wszystkie swoje szkice, nawet te na maleńkich
świstkach papieru. Muszę to raz jeszcze na spokojnie zobaczyć.
Widziałam, jak szkicowała ucho faceta. Co za precyzja! Idealnie
uchwycone szczegóły. Kilkoma kreskami wydobyła głębię szkicu,
jakby na jej kartkę padało słońce. Przyjedziecie?
- Pół
roku, powiedziałaś?
- Minimum pół roku.
- A mogę
zabrać ze sobą jej rodziców?
Kristina milczała przez
chwilę, wreszcie przytaknęła.
- Może to nawet dobrze, w
końcu oni mają na razie głos decydujący. Gdyby się zgodzili od
razu omówimy szczegóły.
- Jakby co, to Dorota mieszkać
będzie u mnie i to ja wszystko sfinansuję. Tego tematu z rodzicami
Doroty nie poruszaj.
- Dobrze. To rozumiem, że jesteśmy
umówione?
Steffi musiała pilnie porozmawiać z Liamem, ale
on teraz był w rękach stryja Tomasza. I to dosłownie. Ada już
wczoraj wróciła do siebie, bo jej krótkie wakacje z Rybbingami
właśnie się skończyły i od tego dnia już miała pracować.
Ciocia Marysia pojawiła się wraz z mężem, natomiast dziewcząt na
razie nie było, najwyraźniej zaspały.
- Może ja je
obudzę? - zaofiarowała się. - Przecież mamy wszyscy iść na dół
na śniadanie.
- Zaraz poproszę o śniadanie do apartamentu,
a sama zrobię kawę. Siadaj, ciociu, oszczędzaj nogi, bo dziś
czekają nas zabytki, muzea i w ogóle łazęga po Göteborgu.
Dziewczęta będą zawiedzione, gdyż nie będzie chłopców. Muszą
pracować. Masz chociaż wygodne buty? A o szesnastej mamy spotkać
się z Kristiną w jej pracowni.
- To ta ascetyczna
malarka?
- Ascetyczna? No, może trochę. Tak, to o nią
chodzi.
- A po co my tam?
- Obejrzymy malarstwo
Kristiny, to będzie jak wernisaż. A o reszcie dowiesz się, gdy
dołączy do nas stryjcio i Dorotka. Kasia – wyjątkowo – nie
jest zaproszona.
- To dopiero tajemniczo zabrzmiało!
- Nie ma tu żadnej tajemnicy. Po prostu Kristina stwierdziła, że
Dorota ma wrodzony talent. Szkoda zaprzepaścić szansę, jaką daje
jej możliwość rozwoju w innym świecie. Zawsze może wrócić do
Polski by dokończyć swoją Akademię.
Steffi już stawiała
na stół kawę, gdy w salonie zjawiły się Kasia z Dorotką, a po
chwili także room-serwis ze śniadaniem. Pojawił się także
Tomasz, zaraz za nim Liam. Steffi wróciła jeszcze do kuchni po
półmisek polskich wędlin, tak lubianych przez Liama. A tu nowy
gość-niespodzianka – przyjechała Alice i to bez zapowiedzi.
Ochoczo oświadczyła, że bardzo chętnie dołączy do zwiedzania
miasta, dawno tego nie robiła.
- Bardzo mi to na rękę –
powiedziała Steffi. - Ty najlepiej znasz Göteborg. Zapewne wiesz,
co warto zobaczyć.
- A ja? - oburzył się Liam. - Przecież
to także moje miasto!
- Ale Alice ma na wszystko kobiece
spojrzenie, a tu jest przewaga pań.
- Stryjku, to my
jedziemy do portu – zadecydował Liam.
- O nie, mój młody
człowieku. Ja wszędzie z moją żoną. Później będziemy
porównywać wrażenia. A do portu możemy jutro. Dzisiejsza pogoda
jest niezbyt dobra, bo chmury i wiatr. I tak dobrze, że nie pada.
Jednak jeśli w planie mamy też jakieś muzeum – to proszę co
najwyżej jedno. Chciałbym mieć czas na spokojne oglądanie.
Marysia posłała mężowi piękny, pogodny uśmiech.
- A
ja dla niektórych osób mam niespodziankę – przypomniała sobie
Steffi. - Stryjostwo, Dorotka i ja jesteśmy zaproszeni na szesnastą
do Kristiny.
- Wiadomo w jakim celu? - zapytał Tomasz.
- A dlaczego beze mnie? - dociekała naburmuszona nagle Kasia.
- Na razie wszystko jest tajemnicą. Pojedziemy, zobaczymy. A ty,
Dorotko, masz pozbierać wszystkie swoje rysunki i szkice, jakie
zdążyłaś już zrobić. Kristyna kazała, aby było wszystko,
nawet najnędzniejsze karteluszki. Ona to musi zobaczyć. W ten
sposób chyba już wszyscy domyślają się, co Kristina ma na myśli.
A ty, Liam, chodź ze mną do kuchni, bo potrzebuje tam twojej pomocy
– co powiedziawszy Steffi podniosłą się z miejsca. A w kuchni
szeptem wyjaśniła Liamowi w czym rzecz. I zapytała, czy Dorotka
mogłaby pomieszkać w ich apartamencie. Liam zgodził się bez
namysłu.
- Jeśli zostanie w Szwecji, to daj jej jakąś
stałą kwotę, coś w rodzaju stypendium, niech nie czuje się taka
od nas zależna. Ale i tak będzie jej smutno samej w tak dużym domu
jak nasz.
- Mam też propozycję dla Igi, ale o tym
porozmawiamy później. W każdym razie póki co mogłyby tu
mieszkać razem po naszym wyjeździe do Polski.
- Dobrze.
Później wszystko obgadamy i ustalimy. A teraz daj to ciasto, aby
nie było, że my tylko wychodziliśmy na takie szeptanki!
-
Dobrze. To ty idź z ciastem, a ja zrobię następny dzbanek kawy.
Ledwie wróciła z kawą a do telefonu poprosił ją Lukas.
- Steffi, błagam, przyjedź. Nie mogę sobie poradzić z
Chińczykiem!
- Dobrze, zaraz będę. Ale zanim co, powiedz w
dwóch zdaniach o co chodzi.
- Pomylił daty, chce pokój
teraz, natychmiast, a rezerwację ma dopiero za tydzień. Nie mamy
nic wolnego, a on się upiera, że nie wyjdzie z hotelu, że my na
pewno mamy coś wolnego. On wie, że wszystkie hotele na całym
świecie mają zawsze jakieś zapasowe pokoje.
- Mój
Boże... Nawet nie wiem, czy tutaj jest coś wolnego.
-
Dzwoniłem do Davida – macie pełne obłożenie.
- To
zabiorę kuzynki do mego apartamentu, a pokojówka przygotuje dla
Chińczyka ich pokój. Powiedz facetowi, że wszystko jest na dobrej
drodze, tylko musi zmienić hotel. A ja już do was jadę.
Lukas czekał na Steffi przed hotelem. Jak zwykle był elegancko
ubrany – ciemny garnitur, biała koszula i krawat, wszystko
odprasowane i lśniące czystością. Bardzo dbał o swoją
powierzchowność. Steffi naliczyła u niego co najmniej osiem
garniturów. Zazwyczaj codziennie lub co drugi dzień był w innym. A
koszule to już obowiązkowo każdego dnia zakładał świeżą.
„Ciekawe, jak się ubiera po domu?” - myślała czasem z
zaciekawieniem. Oczywiście takich pytań się nie zadaje.
Przywitali się podaniem ręki i krótkim cmoknięciem w policzek.
- Jak to możliwe, że nie dajesz sobie rady z takim problemem? -
wyraziła swoje zdziwienie Steffi.
- Zaraz sama się
przekonasz.
- A ochroniarze?
- Są na miejscu.
Chcesz wyrzucić faceta na ulicę? Pójdzie o nas zła fama, stracimy
opinię. On gotów ściągnąć nam na głowę pismaków.
Obcokrajowiec był niewysoki, szczuplutki, czarnowłosy. Miał około
pięćdziesięciu lat. Składał ręce na piersi i kłaniał się
pokornie. Jednak spojrzenie miał złe. To pierwsze rzuciło się
Steffi w oczy. Rozmowa trwała ponad pół godziny, a Chińczyk nie
chciał zrozumieć, że w tym hotelu nie ma dla niego pokoju. I tu
żadne czary-mary nie pomogą, bo fizycznie nie ma nic wolnego. A do
innego hotelu on nie chciał. Lukas powiedział, że obdzwonił
wszystkie zaprzyjaźnione hotele – generalny brak miejsc, a
wszystko przez to, że w jednym z większych hoteli był pożar i
całe skrzydło budynku jest wyłączone z eksploatacji.
-
Pożar? Nic nie wiedziałam – jęknęła Steffi. - Kiedy?
-
Jak byliście na wycieczce. Wszystkie gazety o tym pisały. Myślałem,
że wiesz.
- Jakoś mi to umknęło. Dobra. To co robimy z
panem Chińczykiem?
- Chyba jednak zawołam chłopaków z
ochrony. I te jego pięć waliz... Gdzie on się wyprowadza? Albo
sprowadza? To jest jakieś podejrzane. No i dlaczego nie chce jechać
do twego hotelu? - Lukas nerwowo dreptał w tę i z powrotem.
Chińczyk źle mówił po angielsku, być może też i nie wszystko
rozumiał. Dla Steffi było to absolutnie nie do pojęcia, by ktoś
się tak upierał! Do mężczyzny nie trafiały żadne tłumaczenia.
Przyjechał następny gość i boy zdjął walizy Chińczyka z wózka
bagażowego, bo musiał obsłużyć tego nowego gościa. A Chińczyk
podniósł straszliwy krzyk w swoim ojczystym języku, mocno
gestykulując przy tym rękoma. Można to było odczytać jako „to
dla tamtego macie miejsce, a dla mnie nie?”
- Jedzie pan ze
mną czy nie? Bo za chwilę i tamtego pokoju dla pana nie będzie.
Nie mam, czasu na dłuższe bezowocne rozmowy. Proszę opuścić ten
hotel.
W tym momencie nadeszła Ada z podsłuchaną
wiadomością – grupa starszych Anglików - emerytów opuszcza
wcześniej hotel, bo jeszcze zorganizowano dla nich jakąś nową
atrakcję. Właśnie pakują się w pośpiechu.
- To nam nic
nie daje – uśmiechnęła się smutnie Steffi. - Facet chce pokój
na cały tydzień, a my mu możemy Pod Różą dać tylko jedną
dobę. Dlaczego pan swój problem przerzuca na nasze barki? -
zwróciła się do Chińczyka. - Zła rezerwacja to pana kłopot, nie
nasz. Lukas, wezwij ochronę i kończymy sprawę. Mam dość.
Przyjście ochroniarzy podziałało na niefortunnego obcokrajowca,
ale Steffi już nie chciała wieźć go swoim samochodem.
-
Zapakuj go do służbowego – poleciła Lukasowi po szwedzku. -
Jestem i tak zła, że idę mu na rękę. Nie zasługuje na to. Mam
przeczucie, że będą z nim dalsze kłopoty. Wygląda jak przebiegły
szczur. Zupełnie jakby nie był Chińczykiem! - Steffi powiedziała
to przyciszonym głosem na ucho Lukasowi, bo być może gość tylko
udaje nieznajomość obcych języków, różnie z tym bywa.
Do swego hotelu Steffi zazwyczaj wchodziła bocznym wejściem. Teraz
jednak podjechała pod główne i dała kluczyki parkingowemu, a sama
jak najszybciej poszła do recepcji. Uprzedziła dyżurną dziewczynę
o złych manierach Chińczyka i poleciła uważać na niego. Przy
okazji dowiedziała się, że jej rodzina już pojechała „w
miasto”, bo przyjechał taki rudzielec, i taki inny młody, i
zabrali wszystkich do trzech samochodów. Na koniec dodała, że pan
Liam był wyjątkowo chmurny...
- Przywieziono też pierwszą
partię nowych narzut. Podobno są bardzo ładne... - dodała już,
gdy Steffi odchodziła.
To była jedna ze spraw, którą
Steffi chciała załatwić przed wyjazdem do Polski.
- O, to
miłe, że się tak pośpieszyli! Są pewnie w magazynie u panny
Natalii. Już do niej idę. A te stare trzeba będzie dać do pralni,
a następnie do tego domu opieki, co zawsze. Nie będziemy ich
magazynować. Ale wymianę zaczniemy dopiero od pierwszego września.
fot. Łukasz Żukrowski
niedziela, 20 listopada 2022
STEFCIA Z WIERZBINY - cz.13.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz