STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska
Cz.48. Październik 1975. W Pineto
- Stefciu – powiedział ojciec, kiedy już była gotowa na
wyjazd do Pineto – powinnaś zastanowić się nad ewentualną
dziekanką. Kamil mógłby dostarczyć twoje pismo w tej sprawie na
uczelnię.
- Dobrze tatku. Już myślałam o dziekance, bo
chyba nie mam wyjścia.
- Masz wyjście. Nie musisz tu
zostawać. Liam ma się lepiej, więc może jednak wróć do kraju i
podejmij naukę. Rok w tą czy w tamtą to nie jest dla ciebie bez
znaczenia. Tym bardziej, że jest to ostatni rok. Chciałbym, abyś
nie żałowała swej decyzji, bez względu na to, jaka ona będzie.
- Aha, zaglądajcie do Liama, abym miała świeże wiadomości
zaraz po powrocie. - Słowa ojca wpadły jednym uchem, a wypadły
drugim...
Droga była daleka, ale im się wcale nie dłużyło,
bo cały czas rozmawiali przekrzykując trochę nazbyt głośno
pracujący silnik. Orvor opowiadał o tym, co mijali. Zatrzymali się
też na tankowanie i posiłek – i dobrze, bo obie dziewczyny były
już bardzo głodne. Stefcia poskarżyła się, że jej nie smakuje
włoskie jedzenie.
- Wszyscy tak chwalą, a dla mnie każde
danie ma jakiś dziwny posmak.
- Olej lub oliwa. Ty pewnie
jesteś przyzwyczajona do smalcu – zawyrokował Orvor.
-
Chętnie sama bym ugotowała polską zupę.
- A co do tego
potrzebujesz?
Stefcia kolejno wymieniała produkty.
- Ooo, o wieprzowych żeberkach zapomnij, tu na pewno ich nie
dostaniesz! Nawet z ziemniakami może być kłopot. Ale reszta jest
na wyciągnięcie ręki.
- A kawałek kurczaka? Mogę
ugotować na kurczaku. Tylko gdzie? Macie tam jakąś kuchnię? No i
musiałabym mieć kilka przypraw: sól, ziele angielskie, pieprz i
liść laurowy.
- Steffi, kupimy to wszystko po drodze, już
nawet wiem, gdzie. Ale wątpię, czy dostaniemy ziemniaki. Włosi
jedzą co najwyżej frytki. Poza tym mam dla ciebie jeszcze inne
zajęcie, nie tylko pakowanie rzeczy Liama.
- To znaczy?
- Jest trochę papierów i powinnaś je przejrzeć. Nie chcę sam
podejmować decyzji.
- Jakich decyzji? Przecież ja na
hotelarstwie absolutnie się nie znam!
- Będziesz musiała
się szybko poznać. To w końcu twój hotel.
- Gadasz
bzdury!
- To nie są bzdury – wtrąciła się Alice. - Po
zakończeniu budowy Liam miał przepisać swoje udziały na ciebie,
ty stałabyś się właścicielką i dyrektorem hotelu. Taki był
plan.
- Ale nie zdążył. I nie jestem. Nie, nie, nie! Ja
nic o hotelarstwie nie wiem!
- Nauczysz się. To wcale nie
jest takie trudne.
- Orvor, kup gdzieś te ziemniaki i
jedziemy. Oszaleję z wami. Nie chcę więcej słyszeć takich
gadek!
- Orvor, poszukaj ziemniaków, a my tu zaliczymy takie
dwa butiki, dobrze? - Alice pogładziła mężczyznę po jasnej
czuprynie.
- A ile tych ziemniaków ma być?
- Trzy,
cztery sztuki.
- A możesz to przełożyć na kilogramy?
- Jedna trzecia kilograma. Albo nawet pół kilograma.
Poszły do butików. Stefcia nie miała zamiaru nic kupować.
Natomiast Alice szalała między regałami. Wyjmowała coraz to nowe
bluzki i spódnice, sukienki i żakiety. Właśnie – jeden z
żakietów spodobał się Stefci i nawet go przymierzyła, lecz
zrobiło się jej żal pieniędzy. Nie musi mieć wszystkiego.
Zostawiła Alice w tym pierwszym butiku, a sama poszła do
następnego. Buty. O, tu się mogła rozgrzeszyć. Kupiła dwie pary
dla siebie i jedną dla babci. Poszła do trzeciego sklepiku,
ekspedientka właśnie go zamykała, jednak widząc potencjalną
klientkę cofnęła się i gestem zaprosiła do środka. Stefcia
poczuła się zobligowana do zakupu... Ale nie widziała nic dla
siebie. Może ten sweterek? Liam miał w podobnym kolorze –
miedziano rudym. A kiedy już podjęła decyzję – zobaczyła
kapelusze. Ten, który jej się spodobał, był jednak za duży.
Ekspedientka powiedziała coś po włosku i zniknęła na zapleczu.
Wróciła ze stosikiem kapeluszy. I Stefcia, choć z jednej strony
bardzo jej było szkoda pieniędzy, kupiła dwa. I sweterek. W duchu
złościła się na siebie.
Alice ciągle była w pierwszym
butiku. Orvor stał w jego otwartych drzwiach i wyraźnie się
niecierpliwił. Powiedział coś po szwedzku, a Alice odpowiedziała
przepraszającym uśmiechem. Wreszcie wyszła obładowana kilkoma
torebeczkami. Orvor nie rzuciła się na pomoc ani jednej, ani
drugiej dziewczynie. Każda sama musiała donieść zakupy do
samochodu. Ale miał ziemniaki! Do Pineto mieli jeszcze całkiem
spory kawałek drogi. Stefcia ubłagała Orvora, by najpierw
podjechał pod nowo budowany hotel. Nie wysiadła z samochodu, po
prostu popatrzyła przez okno – „żebym wiedziała co tracę”.
Sześć pięter plus parter. Na każdym piętrze dwanaście okien od
frontu... To nie było maleństwo!
- Od nowego roku chcę
uruchomić dwa piętra i restaurację – powiedział Orvor.
- Nie. Musisz to zrobić dwa tygodnie wcześniej. Musisz mieć gości
już na święta – sprostowała Stefcia, choć przecież obiecała
sobie, że nie będzie się wtrącać.
- Nie wiem, czy zdążę
z obsadą kuchni. To nie będzie łatwe.
- Jak nie znajdziesz
we Włoszech, to ja ci przyślę fachowców z Polski. Dobrych
fachowców. Ale tylko jeśli chodzi o kuchnię. Musisz dać
ogłoszenia do biur podróży. Nie wiem, jak jest w środku, ale
chciałabym, aby było luksusowo. - Obiecując fachowców nie myślała
o tym, że mogą być trudności z paszportami i wizą.
- I
będzie.
- A te plakaty już masz? - zapytała Alice.
- Tak. Wczoraj mi przysłali. Dziś dwóch chłopaków miało je
rozkleić.
- Co to za plakaty? - zainteresowała się
Stefcia.
- O naborze ludzi do pracy. Mamy już trochę
zgłoszeń, ale z dalszych regionów Włoch, a zależy nam na
uaktywnieniu miejscowej ludności. A miejscowi jakby nie wierzyli, że
mogą u nas znaleźć zatrudnienie.
- Słusznie.
-
Jednak jest kiepsko ze znajomością języka angielskiego.
-
A po co pokojówce znajomość angielskiego?
- Nie
zaszkodziłoby, gdyby znała. A kelner to już koniecznie.
-
To zrób jakiś mini kursik dla miejscowych – podpowiedziała
Stefcia.
Dojechali do pensjonatu. Na dole było mieszkanie
właścicielki i kuchnia, z której mogli korzystać. Pokoje Liama i
Orvora były na pierwszym piętrze. Klucz do apartamentu brata miała
Alice. Dawno nie wietrzone pomieszczenia pachniały Liamem. Stefcia
aż się „zaciągnęła” tym zapachem. Postawiła swoje torby na
ziemi i oparła się o ścianę zaraz przy drzwiach. Zakręciło się
jej w głowie. „Liam, moja miłości!”. W jednej chwili
przeniosła się do innego świata. Nie słyszała, co mówi Alice
lub Orvor. Odpłynęła. „Liam, krzyczało jej serce, Liam!”.
Przez jej głowę przelatywały wszystkie te cudowne chwile z
ukochanym. Obraz za obrazem. Obraz za obrazem. Obraz za obrazem.
Liam! Osunęła się na podłogę zupełnie tego nieświadoma. Liam!
Orvor otworzył szeroko okno.
Alice pochyliła się nad
Stefcią i wzięła ją pod ramię, pomogła wstać. Stefcia, wciąż
na drżących nogach otworzyła drzwi do sypialni Liama. Tu jego
zapach był jeszcze bardziej skondensowany. Łóżko było równiutko
zasłane, wygładzone, gotowe na przyjęcie dziewczyny. Usiadła na
brzegu, a po chwili położyła się zwijając w kłębuszek.
Poduszka intensywnie pachniała Liamem! Wiedziała, że musi się
opanować, ale dała sobie kilka minut – później wstanie. Kilka
chwil na myślenie o jego ustach i ramionach. Kilka chwil
najczystszej miłości i pożądania. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje. Nigdy nie doświadczyła tego rodzaju emocji. Rozedrgane
myśli. Oszołomienie. Jakby przekroczyła barierę do innego świata.
Liam!
Alice przyszła po nią i powiedziała, że
właścicielka chce zmienić pościel na łóżku Liama. Ale Stefcia
poprosiła, by nie zmieniała. Jednak wstała już i otrząsnęła
się ze wspomnień. Przynajmniej próbowała.
- Pójdziemy
teraz nad morze, a potem na kolację – powiedział Orvor,
porządkując jakieś papiery na biurku pod oknem. - Kapelusz radzę
zostawić, a za to założyć coś z długim rękawem.
- Mam
coś dla ciebie – ucieszyła się Alice i podała Stefci żakiecik,
który ona mierzyła w butiku, a na który pożałowała pieniędzy.
- Zaraz oddam ci kasę – westchnęła Stefcia, ale żakiet
wzięła. Już i tak wcześniej, w samochodzie, żałowała, że go
nie kupiła.
- Przestań! Nawet o tym nie mów! Dzwoniłam
do rodziców i u Liama jest wszystko dobrze. Podobno twój ojciec
pełnił tam długi dyżur zamiast ciebie. Trochę czytał, trochę
rozmawiał z Olofem. Olof wynajmie helikopter, by pokazać nam Rzym z
lotu ptaka. Jest oburzony tym, że nic nie zwiedzasz. Natomiast
bardzo popiera twój wyjazd do Wenecji. Czekaj, oderwę metki. Bardzo
ci dobrze w tej zieleni. Chcesz coś zjeść albo wypić?
Po
kilku minutach wyszli. Zejście do wody było szerokie i wygodne,
sama plaża bardzo szeroka, piaszczysta.
- Bardziej na północ
są żwirki zamiast piasku – powiedział Orvor. - A my tu mamy
nawet gai sosnowy, co razem z oddechem morza daje wspaniałe warunki
do odpoczynku. Aż się chce oddychać takim powietrzem –
zachwalał.
- Ale czy będziemy mieli dość gości?
Utrzymanie takiego hotelu kosztuje. A tu nie ma żadnych spraw
biznesowych, jak to jest w Rzymie – zmartwiła się Stefcia.
- Będziemy mieć salę konferencyjną na osiemdziesiąt, może
nawet na sto osób, a to przyciągnie biznesmenów. Kwestia reklamy.
Ale zasadniczo chcemy być miejscem wypoczynkowym. Basen będzie ze
słodką wodą.
- A o ratownikach pomyślałeś?
Orvor plasnął otwartą dłonią we własne czoło:
-
Wiedziałem, że o czymś zapomniałem! Ale tu ratowników na pęczki,
więc nie powinno być problemu. Na naszym plakacie nie ma ani słowa
o ratownikach...
Stefcia z wolna wracała do równowagi.
Słuchała wymiany zdań między Alice a Orwo, ale już się nie
wtrącała. Starała się oddychać głęboko. Zeszła bliżej wody,
która zdawała się być krystalicznie czysta. Zdjęła sandały i
weszła w ciepłą wodę, aż sięgnęła jej do połowy łydek.
Łagodny, senny ruch fal, kołysał i niósł odprężenie. Tak dawno
nie była nad morzem!
- Wychodź już – ponagliła ją
Alice.
- Abluzja to jest takie miejsce, że masz wszystko,
to znaczy i morze, i góry, i mnóstwo atrakcji do zwiedzania, bo są
stare zamki, w ogóle jest dość dużo zabytków. Liam zbudował
hotel w idealnym miejscu – dalej zachwalał Orvor.
- Mnie
akurat nie musisz przekonywać. Widzę, co widzę i czuję, co czuję.
Podoba mi się tu. A już najbardziej to, że z hotelu na plażę
jest dosłownie jeden krok – odpowiedziała mu Stefcia. Wyszła z
wody i usiadła wyżej, na skraju plaży. Usiłowała otrzepać stopy
z piasku. - Ale niepotrzebnie brałam żakiet. Jest całkiem ciepło.
- Gdy zajdzie słońce może być nadspodziewanie chłodno,
a my przecież idziemy na kolację i trochę tam zabawimy.
-
Obiecajcie mi, że nie będę musiała jeść ryb, kałamarnic i
innych owoców morza!
- A ja uważam, że powinnaś
przynajmniej spróbować. Przecież mogą ci posmakować!
-
Ryby jeszcze dopuszczam, ale w dużych kawałkach, broń Boże
rozdrobnione. Natomiast krewetek i innych dziwnych stworzeń ja się
po prostu brzydzę. Mam nadzieję, że już nie będziecie na mnie
naciskać. Kiedy jeszcze żyła moja mama, kupowała wędzone dorsze.
Ich mięso bardzo lubiłam. Mama kupowała je specjalnie dla mnie...
Ale później poszło to w zapomnienie... Teraz czasami jadam świeżo
usmażonego pstrąga tęczowego. Dla gości robię sałatki ze
śledziem, ale sama nigdy ich nie jem, nawet nie próbuję! Czy ja
was zmuszam do jedzenia naszych polskich flaków wołowych? Albo
czerniny? - Stefcia nie umiała przetłumaczyć słowa „czernina”.
- A co to jest „czerniny”? - dociekała Alice.
- Zupa
z krwią, najczęściej z krwią z kaczki. Po ugotowaniu jest ciemno
brązowa. Sama jej nie lubię i nigdy nie jem.
- Każdy
naród ma jakieś swoje dziwolągi kulinarne. Ale kuchnia włoska
jest w porządku. Tu mogę jeść w zasadzie wszystko - oświadczył
z przekonaniem Orvor. - Chociaż polski bigos też jadłem i bardzo
mi smakował – pochwalił się.
Weszli do restauracji, a w
zasadzie do niewielkiego baru. Stolik jakby na nich czekał. Orvor
złożył zamówienie w imieniu całej trójki. Pozdrowił kilku
mężczyzn przez uniesienie dłoni, dwóm podał rękę. W szybkim
czasie na stole pojawiły się cztery półmiski i oddzielne
talerzyki dla każdego. Stefcia zanim coś sobie nałożyła,
wypytywała dokładnie o skład potrawy. Spróbowała wszystkiego,
ale krewetkę wzięła tylko jedną, cierpliwie szukając tej
najmniejszej. Długo ją żuła, zanim wreszcie udało się jej
połknąć, przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie wypluć
kęsa do serwetki. Orvor obserwował ją nieznacznie. A Stefcia
natychmiast popiła krewetkę winem.
- Nigdy więcej mnie
nie zmuszajcie – poprosiła. Orvorowi wydawała się być nieco
blada...
W czasie posiłku sporo dyskutowali na temat hotelu.
Stefcia chciała wiedzieć, dlaczego Orvor nie chce być dyrektorem
obiektu. Wreszcie się przyznał:
- To nie na moje nerwy.
Mimo że do wszystkiego masz ludzi, to i tak nie unikniesz spraw
nieprzyjemnych. A najwięcej kłopotów sprawiają dzieci oraz osoby
niesprawne umysłowo. Przyjmując gościa nie masz pojęcia, jaki
jest stan jego umysłu i w związku z tym nie wiesz, co cię czeka.
Czasem ni z tego ni z owego okazuje się, że gość nawet nie wie,
jak się nazywa, gdzie jest i dlaczego akurat w tym hotelu. Mieliśmy
raz taką kobietę, starsza miła pani. Ulokowała się w pokoju, a
na drugi dzień z rana pyta w recepcji, gdzie ona jest i po co tu
przyjechała. Nie wie, jak się nazywa i nie wie, gdzie mieszka,
gdzie jest jej dom. Płacze. Były z tym całe korowody. Okazało
się, że pani nie wzięła leków nie tylko z rana, ale chyba też i
z wieczora. Z dokumentów poznaliśmy jej miejsce zamieszkania. Cóż
z tego, jak ona tam mieszkała sama. I nadal nie wie, czy ma rodzinę,
czy nie. Nie wiadomo kogo zawiadomić. Na szczęście była umówiona
w naszym hotelu i do hotelu zgłosiła się ta druga osoba, jej
koleżanka z dawnych czasów. Całość była bardzo, bardzo
dramatyczna, lecz ze szczęśliwym zakończeniem. A wystarczyło, by
były umówione gdzieś na mieście i problem by się bardzo rozrósł.
Choć i tak wzywaliśmy lekarza.
- Mama zawsze mówi, że
najgorsze są dzieci. Przede wszystkim dla tego, że brudzą. Ale
także niszczą i są nieposłuszne – zauważyła Alice.
- Na szczęście mamy czarne i czerwone listy – uśmiechnął się
Orvor.
- A to co takiego? - zdziwiła się Stefcia.
- Czarna to jest całkowity zakaz przyjmowania tej osoby. A czerwona
– warunkowy, z naciskiem, że lepiej jednak nie przyjmować. No
wiesz – zawsze się wykręcamy brakiem pokoi. Ale dzieci się nie
uniknie. Niektóre są rzeczywiście z piekła rodem. Ręce opadają.
A rodzice nie reagują! To jest najgorsze.
- A ile pokoi
sprząta jedna pokojówka w ciągu doby?
- To zależy.
Minimum dwanaście, a to nawet osiemnaście. Ich wynagrodzenie to nie
są pieniądze za darmo. Zależy od tego, jak duże są pokoje,
zwykłe, juniorki czy apartamenty. Ja na pokojówkę bym się nie
nadawał. To muszą być szybkie, młode i silne dziewczyny. A przy
tym bardzo dokładne. Dla nas bardzo ważne jest, aby każdy gość
był zadowolony. Ludzie są niezwykle chimeryczni. A pokojówka
często jest na pierwszej linii ognia. Musi się uśmiechać i
potakiwać. I przy tym błyskawicznie sprzątać. Zadowolony gość
zazwyczaj do nas kiedyś wróci. A nawet jeśli nie – opowie o
naszym hotelu swoim znajomym. To jest najlepsza, sprawdzona reklama.
Dlatego musimy dbać o każdego gościa. Weźmy jeszcze jedną
butelkę wina.
- Jeśli można chciałabym jakiś sok. Wina
mam na dziś dosyć.
- A ty, Alice?
- Wino, kawa i
papieros. Masz papierosy?
Stefcia rozejrzała się po sali –
wszystkie stoliki były zajęte i nad każdym unosił się dym.
Musiała być dobra wentylacja, bo jak na razie nie czuła się
„uwędzona”. Były też szeroko otwarte dwa okna. Ale i tak
zapewne jej włosy przesiąkły już zapachem dymu. Trudno. Umyje je
dopiero w Rzymie. Nie mogłaby pójść do Liama taka śmierdząca.
Liam... Przy tej parze jakoś odsunęła od siebie myśli o Liamie,
bo też naprawdę zaciekawiły ją opowieści z życia hotelu. Orvor
okazał się wielkim gadułą, a może tak było tylko po winie? W
każdym razie buzia mu się nie zamykała i płynęła opowieść za
opowieścią. Niektóre były wprost niewiarygodne, ale Alice kiwała
potakująco głową, bo już wcześniej musiała o takich zdarzeniach
słyszeć.
Do pensjonatu wrócili po dwudziestej trzeciej,
ale właścicielka na nich czekała. Dała im wodę i sok w butelkach
oraz szklanki. Słabo mówiła po angielsku, jednak Stefcia
zrozumiała, że pokazuje jej garnek na jutrzejszą zupę i miejsca,
gdzie były przyprawy oraz sól – najwyraźniej Oror musiał
wcześniej mówić o jej planach.
Alice była rozbudzona i
chciała właśnie teraz spakować rzeczy brata. Natomiast Stefcia
marzyła już o łóżku, ale poddała się. W końcu tego pakowania
nie będzie dużo. W szafie „na baczność” stały dwa nesesery,
a rzeczy Liama leżały na pólkach równiutko złożone. Wystarczyło
otworzyć neseser i wkładać do niego kolejne kupeczki. I oczywiście
obrazy oraz zdjęcia w ramkach. W zasadzie od obrazów trzeba zacząć.
Po otwarciu większego nesesera okazało się, że są w nim upominki
kupione dla rodziny. Alice oglądała i wydawała z siebie mnóstwo
okrzyków podziwu i zachwytu. Stefcia wyjaśniła, co dla kogo i
zaczęła właściwe pakowanie, byle jak najszybciej skończyć. Szło
jej to całkiem zgrabnie. Zajrzała do nocnej szafki – były tam
albumy z Krakowa, a w szufladce w szarej dużej kopercie plik zdjęć,
obok leżały dokumenty i gruba paczka lirów. Alice zebrała to
wszystko do jednej z torebek po swoich zakupach, do drugiej włożyła
prezenty. I było po pakowaniu. Stefcia sięgnęła po drugi neseser
– okazało się, że zawiera damskie ubrania.
- To wszystko
jest w twoim rozmiarze! Kupił to dla ciebie! - cieszyła się Alice.
Tak, to było bardzo prawdopodobne – szykował dla niej
następną przesyłkę... Stefcia usiadła na łóżku obok otwartego
nesesera i rzecz po rzeczy zaczęła oglądanie, jednak niczego nie
wyjmowała z foliowych osłonek.
- W domu już mam kilka
takich neseserów – powiedziała do Alice. - Dostarczał mi swoje
podarunki „pocztą kurierską” - wyjaśniła, co miała na myśli.
- A, to taki z niego spryciulek! Ale na granicy też mogą
nałożyć cło.
- No właśnie. On twierdził, że jego
bagaż jest dla celników niewidzialny. Gdy jechaliśmy do Polski
samochodem, wieźliśmy niesamowitą ilość różnych towarów,
głównie spożywczych, ale też chemii domowej i trochę ubrań, i
kompletnie nikt się tym nie zainteresował. A widziałam, jak innym
celnicy „trzepali” bagaże.
- On żartuje, że ma taki
znak na czole, celnicy go widzą, a walizek już nie.
-
Gdyby wtedy dorwali się do naszych bagaży, to nie wiem, czy udałoby
się nam z powrotem wcisnąć wszystko do samochodu. A jak
przyjechaliśmy już do mego domu, to mężczyźni nosili i nosili te
wszystkie nesesery i paczki, cały przedpokój, kuchnia i salon były
nimi zastawione. Nie wiedziałam, że tak dużo można zmieścić w
bagażniku. No, nie tylko w bagażniku, bo tylne kanapy też były
zajęte... Wiesz? Ja byłam tylko w Szwecji, a teraz w Rzymie. Ty już
pewnie zwiedziłaś pół świata.
- Nie, nie tak dużo, ale
rzeczywiście byłam tu i tam. Z całą pewnością będę
przyjeżdżać do twego hotelu na wypoczynek. Tu jest fajne
powietrze, dobry klimat i ciekawa okolica. I będę namawiać
wszystkich swoich znajomych. To masz jak w banku. Poznasz mego małego
synka. Tęsknię za nim, ale też jednocześnie odpoczywam, bo jest
dosyć zaborczy. David ma sześć lat... Kiedy to przeleciało...?
Obiecuję sobie, że wyjadę na rok do Ameryki Południowej. Bardzo
interesuje mnie tamta kultura i muszę to zobaczyć na własne oczy.
- Nie planujesz więcej dzieci?
- Nie z tym facetem. Mój
mąż nie nadaje się na ojca. Jest bardzo rozrywkowy i nie ma czasu
dla rodziny. W związku z tym mamy oddzielne sypialnie, a sprawa
rozwodu wisi na cienkim włosku. Tak po babsku ciągle liczę na to,
że on się zmieni, że zacznie w końcu być odpowiedzialny, ale to
tylko moje mrzonki.
- To dlaczego wzięłaś z nim ślub?
- Bo byłam młoda i głupia. Stało się. Trudno. Musimy jeszcze
przejrzeć biurko Liama... I kończymy tę zabawę. Ale ciuszki to
wybrał ci fantastyczne!
- Jesteś pewna, że to dla mnie?
- No jasne! Bo niby dla kogo? Mogłabyś coś przymierzyć. O,
chociażby tę bluzkę.
- Jestem zmęczona. Wezmę prysznic i
idę spać.
c.d.n.
Fot. Łukasz Żukrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz