sobota, 5 lutego 2022

Cz.14. Koniec sierpnia 2020. Wierzbina. Stryj Bela.

 





STEFCIA Z WIERZBINY - © Elżbieta Żukrowska

      Cz.14. Koniec sierpnia 2020. Wierzbina. Stryj Bela.

      Stryj Bela przyjechał bez zapowiedzi. Był wyraźnie zgnębiony. Stefania już wiedziała, że ciocia Basia trafiła do szpitala, ale nie znała szczegółów – sprawy kobiece, poważna operacja – tylko tyle. Sam był chory, na lekach, ale na ten temat nie rozmawiał, ani nie skarżył się na dolegliwości. „Bardzo możliwe – pomyślała Stefania – że dzieciom nic nie powiedział. A może i cioci Basi.”
      - Nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu – wyznał po krótkim powitaniu – a właśnie nawinął mi się pod rękę Filip, więc kazałem mu przywieźć się do ciebie. A te moje gówniary zabrały mi piersiówkę. Rozumiesz? Bo one wiedzą lepiej. Dasz mi kieliszeczek czegoś dobrego?
      - Bardzo mi przykro z powodu cioci. Herbata? Ale z twojego przyjazdu to bardzo się cieszę. Dziś jakoś czuję się trochę samotna. To u mnie rzadkość. A koniaczek zaraz przyniosę. Czy na pewno można go łączyć z lekami?

      Stryj w odpowiedzi skinął głową. - Cieszę się, że jeszcze mnie lubisz, takiego starego dziada... - Szedł prosto na werandę, bo tam mógł palić cygara. Stefcia zakrzątnęła się w kuchni. Nie miała nic specjalnego do herbaty z wyjątkiem ptasiego mleczka. Zebrała wszystko na tacę – łącznie z popielniczką. Dołożyła szklaneczkę ze słonymi paluszkami. Stryj, zamyślony, siedział w fotelu.
      - Za dużo ludzi jest u mnie w domu – poskarżył się jak dziecko. -Zlecieli się wszyscy niczym sępy. Ale nie widzę, by jakoś specjalnie mocno przeżywali chorobę matki. Jest taka powszechna znieczulica, która ogarnęła także moje dzieci. To bardzo przykre – mówił słodząc herbatę i nieuważnie ją mieszając. - Najgorsze jest to, że nie mogę się zobaczyć z Basią. Stałem pod drzwiami szpitala jak przed wysokim murem – zakaz odwiedzin. Niech ich licho z tym zakazem... Jestem taki bezradny... Taki bezradny... Sama wiesz, że nie było dla mnie rzeczy nie do załatwienia, spraw nie do przeskoczenia. A tu nic. Nawet kontakt z lekarzem maksymalnie utrudniony... Niech ich licho... - powtórzył rozżalony. - Dziś szpital to gorzej niż więzienie. Dowiedziałem się tylko tyle, że nie będą jej operować na miejscu, a wywiozą do kliniki onkologicznej. Zabijają mnie tymi zakazami. Nie mogę się obejść bez Basi. - Zapatrzył się w zieleń za rozsuniętymi oknami werandy, a później upił trochę koniaku.
      - Ale masz przecież telefon...
      - Tak, jednak ona jest chyba albo zbyt słaba, albo całkiem załamana. Przecież była pod opieką ginekologiczną, więc skąd taka nagła zmiana, takie pogorszenie? Niczego nie mogę się dowiedzieć, ginę w domysłach i gdybaniach.
      - Trzeba wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
      Stryj machnął niecierpliwie ręką – wiedział swoje. Wypił drugi łyk alkoholu.
      - Hubert też przyjechał? - zapytała Stefcia, aby podtrzymać rozmowę.
      - Cała trójka: Agata, Marzena i Hubert. Dobry koniaczek... Już mi trochę puszcza to napięcie... Oni myślą, że ja sobie nie poradzę. A tym rozgwarem w domu tylko mnie denerwują, więc uciekłem do ciebie. U ciebie zawsze jest spokój. Zawsze był... Zawsze. A wiesz co? Moją sąsiadkę okradziono. Jakiś domokrążca przyszedł, podsunął jej pod nos coś do powąchania, uśpił ją w ten sposób, a potem z kumplami splądrował całe mieszkanie! Trzech ich było, ktoś ich widział. Myślał, że śmieci z domu w czarnych workach wynoszą. Zresztą – u mnie też byli.
      - O matko – jęknęła Stefania.
      - Akurat Basię zabrali do szpitala i miałem dzwonić do dzieci, a tu dzwonek od bramki. Patrzę – ki czort? Pod bramką obcy stoi. Nie otworzyłem, lecz wyszedłem do niego i z odległości może dwóch metrów pytam, o co chodzi. On na to, że ma piękne szale damskie i męskie. Od razu coś mi w głowie błysnęło i mówię, że szali u mnie jest dosyć. Nawet nie podszedłem blisko. A później się dowiaduję, że sąsiadkę tak obrobili. Wynieśli cały elektryczny sprzęt z kuchni, a ona miała tego sporo, jakieś ekskluzywne garnki, sztućce, oczywiście złote precjoza, pieniądze z portmonetki i karty kredytowe. A i jeszcze indyjską kolekcję rzeźb ze ściany i z półek. Nawet narzuty z kanapy, skóry, którymi przykrywała fotele, dwa futra i sporo odzieży. Jeszcze coś było, ale już nie pamiętam. Ktoś widział i mówił, że samochód mieli załadowany aż po dach. Ale jaki to samochód – tego to już nie wiedział. Tyle tylko, że szare kombi. Zobacz – wydawałoby się, że wszyscy wiedzą o tym sposobie z wąchaniem, a ona, taka mądra i wykształcona, dała się nabrać jak dziecko. W sumie to bardzo mi jej żal.
      - A co policja na to?
      - Szukaj wiatru w polu. Odcisków nie zostawili, auto pewnie było kradzione. I tyle.
      - Ale taki łup trzeba upłynnić.
      - A trzeba, trzeba. Nie muszą tego robić w Polsce.
      Siedział wyprostowany, żadnego tam zwieszania głowy na pierś. Twarz miał surową, ściągniętą bólem, ciężko oddychał. Długie nogi jak zwykle miał wyciągnięte, a rękoma niewiele gestykulował. Cały stryj Bela – pomyślała z czułością Stefcia.
      - Wywiozą gdzieś, może na Ukrainę albo Białoruś, na pewno mają kontakty. - Mówił dalej spokojnie, bez emocji. - To musi być większy gang. Ty musisz uważać, dziecko. Sama mieszkasz, a bramka u ciebie zawsze jest otwarta. Chociaż nie otwieraj drzwi do domu, jak nie znasz człowieka. Uważaj, kochana, uważaj. Tej sąsiadce to tych artefaktów z Indii najbardziej szkoda. Resztę można kupić, ale nie tamte cudeńka. Przez wiele lat je gromadziła, piękne i oryginalne, jej duma. Wiesz co? Ja zadzwonię po Józefa, niech ci pozakłada takie zamki do furtki i do bramy. Będę o ciebie spokojniejszy.
      - A ty nigdy nie przywoziłeś takich pamiątek. Nie, stryju, nie. To nam tylko utrudni życie, bo przecież Piotr, bo ciągle samochody, obcy ludzie i ruch, jak to przy zieleninie – zaprzeczyła pospiesznie. - I chyba najpierw ten polbruk trzeba położyć. Derucki lada dzień ma zacząć. Już z nim jestem dogadana bankowo.
      - Bo widzisz, ja się przywiązuje do ludzi, a nie do przedmiotów. - Ciągnął niezrażony stryj. - Przedmioty podziwiam, szczególnie gdy to oryginalny wyrób, rzeźby lub obrazy, ale dla mnie największą wartością jest człowiek, jego przyjaźń lub miłość. A ludzi w swoim życiu poznałem duuużo i zawsze mam ich w życzliwej pamięci. O wielu pisałem w moich reportażach, nawet ciekawsze postaci ilustrowałem zdjęciami. Żałuję, że już nie jeżdżę. Tego mi najbardziej brak. Jednakże spanie pod gołym niebem na byle macie, albo i bez niej – to już nie na moje lata... Tak... tego mi najbardziej żal. No i ta adrenalina... Tego mi brakuje. Jednak zadzwonię. A Piotr dostanie klucze, to przecież nie problem. Musisz się zgodzić. To już nie podlega dyskusji.
      „Cały Żak” - pomyślała Stefcia i tylko wzruszyła ramionami. „Zawsze musi być tak, jak on chce”.
      - Teraz prawnuki podnoszą ci ciśnienie... Nie, stryju. To zabezpieczenie zamontujemy, jak Derucki upora się z polbrukiem.
      - Ano podnoszą, podnoszą... Daj spokój! Te dzieciaki mnie dobijają. No dobrze, może masz rację, to przecież nie dłużej niż miesiąc...
      - Przecież kochasz je jak wariat!
      - Ale tylko przez pół godziny dziennie. Mówiłem Marzenie, aby nie przywoziła tej dzieciarni. Myślisz, że posłucha? Burknie „a co mam z nimi zrobić?” i wlecze ze sobą całą zgraję. Dobrze, że kiedyś założyłem zamki w drzwiach mego pokoju. Rodzince się to nie spodobało, a w szczególności tym najmłodszym ptaszkom, ale trudno. Wiesz? Ja nigdy nie byłem dobrym dziadkiem, ani tym bardziej pradziadkiem – zauważył jakby zdziwiony. - W ogóle jeśli chodzi o pradziadka to już całkowita klęska... Tylko swoimi dziećmi zajmowałem się jak należy... Ale tak często mnie nie było w domu! Inni dziadkowie chodzili ze swoimi na spacery, uczyli jeździć na rowerkach, kopali piłkę i takie tam... A ja tego nie lubiłem. Co innego z moimi... Brałem ich na spacer, aby Basia mogła odpocząć. W zasadzie robiłem to dla Basi. Nie lubiłem dziecięcych pytań, a były ogromnie dociekliwe! Ogromnie! Wnuki takie same, pytanie goni pytanie, nieustająca ciekawość świata.
      Poprawił się w fotelu, wypił do końca herbatę i nalał sobie jeszcze trochę koniaku. Stefcia natomiast natychmiast nalała mu następną filiżankę herbaty. To jedna z dziwactw stryja – zawsze filiżanki. Nie lubił kubków i szklanek.
      - Ty nie pijesz? Dziś mogłabyś staremu do towarzystwa i pod te swoje smutki, jak mówiłaś.
      - Pod smutki nie wolno pić. Tak mnie sam uczyłeś – przypomniała. - A pamiętasz jak mały Hubercik spacerował z piłką środkiem ulicy? - zapytała odstawiając dzbanuszek.
      - Z piłką po jezdni?
      - No tak. Chyba mieszkaliście wtedy jeszcze w tym wynajmowanym domu. Ktoś babcię zawiadomił, że Hubert idzie środkiem ulicy i kopie piłkę. Tak między samochodami, że udaje jakiegoś piłkarza, czy coś. Nawet chciano go zgarnąć i odwieźć do domu, ale nie dał się, więc zawiadomiono babcię. Ja pamiętam, jak babcia z rozwianymi włosami wybiegła z domu, chyba nawet w kapciach. I w kuchennym fartuchu. Ten obrazek mam przed oczyma. Ale już jej powrotu z Hubercikiem nie pamiętam. Znam tylko z opowiadań.
      - Nigdy o tym nie słyszałem. Musiało mnie nie być w domu. Albo – co gorsza – kompletnie zawodzi mnie pamięć. Tak, tak też może być... I co było dalej? Dostał lanie?
      - Ależ skąd! Babcia by na to nikomu nie pozwoliła! Nawet tobie. Zamknęła go w swoim pokoju i zawiadomiła ciocię Basię. Mieliśmy już wtedy telefon... Później chyba tato odprowadził go do domu. Ale reprymendę od babci to na pewno dostał. Siedział w tym pokoju sam. Oczywiście natychmiast chciał pić i siusiu, nawet jeść, ale jedzenia babcia mu nie dała, bo kara musi być. Zresztą nie trzymała go tam nadzwyczaj długo, chyba mniej niż godzinę, ale dla takiego malucha to cała wieczność.
      - Co mu przyszło do głowy? To nigdy nie był głupi dzieciak!
      - Szedł dokładnie środkiem jezdni, ale ta piłka nie zawsze trzymała się jego nogi. Kierowcy trąbili na niego, a on odmachiwał im ręką. Wiesz, to był czas, kiedy aut nie było tak znowu dużo. Przeważały ciężarowe i dostawcze. Tak czy tak nie było bezpiecznie.
      - A to smarkacz! Że też mi o tym nikt nie opowiedział. Przecież sporo ludzi musiało go widzieć. Może teraz jak za karę mam tę bandę prawnuków na karku... Muszę zapytać Basię o tę historię. I samego Huberta. Zawsze miałem i mam wyrzuty sumienia, że tak długo bywałem poza domem. Basia sobie wprawdzie dobrze radziła, ale też musiała być umęczona dziećmi.
      - A w którym to roku był helikopter na dzień dziecka? Latałeś ze wszystkimi swoimi dzieciakami. Za późno przyszłam i się nie załapałam. Przez całą najbliższą noc ryczałam z tego powodu. A na drugi rok już nie zorganizowali takich przelotów...
      - Tak, helikopter pamiętam...
      Oboje lubili takie wspominki, choć nie dochodziło do nich nadzwyczajnie często.
      - Wróciłeś do pisania?
      - Jeśli to tak można nazwać... Czasem coś tam poskrobię, ale piórem, broń Boże nie w komputerze. Czytam, spaceruje po ogrodzie, czasem coś napiszę. Tak dla zabicia czasu. Te wybory mnie tylko rozdrażniły – zastukał palcami w blat stolika. - Politycy z bożej łaski, tacy od siedmiu boleści... Dziś już nie ma prawdziwych mężów stanu. Przestałem oglądać telewizję, wyobrażasz to sobie? - nieznacznym ruchem dłoni odpędził muchę i sięgnął po ptasie mleczko. Zjadł je i mówił dalej: - Jestem bardzo zniesmaczony polityką i tym ujadaniem, tymi oskarżeniami, naśmiewaniem się, judzeniem. I pustosłowiem. Im nie chodzi o to, by zrobić coś dla Polski, ale o to, by dokopać przeciwnikowi. Żenada. A ja jestem prawdziwym Polakiem i wstyd mi za te telewizyjne głowy, za tych nieudolnych polityków, za ich nieprzemyślane wypowiedzi... Oni nie widzą swoich błędów. I zapomnieli, że są dla Polski, a nie Polska dla nich. I wszędzie kłamstwa. Góry kłamstw!
      Monologował na różne tematy, a Stefcia była zadowolona, że oderwał się myślami od swojej żony.
      - A, jeszcze jedno. Całkiem bym zapomniał – powiedział na odchodnym. - Dziewczyny urządzają nam imieniny. No wiesz – prawie jak co roku. Skrzyczałem je za to, bo Basia w szpitalu i ta cholerna pandemia... Ale kazały ci powiedzieć i serdecznie zaprosić. To już w najbliższą sobotę. Przyjedziesz sama, czy przysłać po ciebie auto?
      Stefania chrupała słone paluszki.

      c.d.n.
      fot. własne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz