poniedziałek, 3 października 2022

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - Cz.6.


 

STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska

Cz. 6. (62.) Czerwiec 1976 r. Göteborg – polskie dziewczyny

Viggo wpadał do Wiktora każdego wieczoru i trzymał pieczę nad remontem. Grażyny na razie nie było, nawet nie zaglądała do pubu. Przypuszczał, że dzień dnia biegała za pracą.
Po czterech dniach pokoik u Wiktora nadawał się do zamieszkania. Miał nawet niewielkie okienko, gdyż okazało się, że kiedyś tam było, ale zostało zamurowane, więc je przywrócono. A na korytarzu wydzielono miejsce na małą łazienkę z prysznicem, umywalką i muszlą ustępową, i już fachowiec nad tym pracował. To było więcej, niż oczekiwała Steffi i spodziewała się Grażyna. Konserwator z hotelu „R&R” naprawił dwa stoliki i prawie wszystkie krzesła, a z pozostałych materiałów zrobił sześciopoziomowy regalik z okrągłymi blatami. Ktoś obiecał kanapę, ktoś miał na zbyciu szafę, ale okazała się za duża, więc wymyślono stelażyk do wieszania ubrań na ramiączkach. Wystarczyło dodać jakąś serwetkę, wazonik z kwiatami, a na ścianę obrazek i pokoik nabrałby przytulnego wyglądu. Wiktor podarował niewielki dywanik i od razu w sypialni zrobiło się przytulniej. Mimo otwartego okna pokoik pachniał farbami i... świeżością. Tylko pracy nadal nie było, chociaż Grażyna dzień dnia obchodziła wszystkie pobliskie ulice w jej poszukiwaniu.
Zamieszkała „u siebie”, mimo tego, że dopiero kończono prace w łazience i malowano korytarz prowadzący do jej pokoiku. Bo korytarz miał być teraz salonem. Naprawdę! Miała łóżko i pościel oraz tych kilka mebelków. Brakowało jej książek – zawsze lubiła czytać. Jednak i tak oświetlenie było koszmarne, więc z czytania wieczorami nic by nie wyszło. Zatem udzielała się w pubie, by pracą płacić za wynajem. I za życzliwość Wiktora, bo – trzeba to przyznać – troszczył się o dziewczynę niemal jak o siostrę, podrzucał jej nawet owoce, bo „ciężarna musi mieć witaminy”, a widział, że Grażyna w zasadzie nic sobie nie kupuje, w każdym razie nie przynosi do domu żadnych zakupów. Ona zaś, kręcąc się po sali, nadal podpytywała chłopaków o pracę dla siebie. Dach nad głową to jednak nie wszystko... Miała mapę Göteborga, zakreśliła na niej ołówkiem okręg i obchodziła wewnątrz niego wszystkie ulice. Pytała i pytała. Nie ominęła żadnych drzwi sklepu lub innego ogólnie dostępnego miejsca – na przykład fryzjera, apteki, pracowni krawieckiej i złotnika. Zero. Zwiększyła promień koła i szukała dalej. W zasadzie nic więcej nie mogła zrobić. Poza tym oszczędzała, nie kupowała sobie nic z wyjątkiem jabłek lub bananów. Wieczorami w pubie dożywiała się krakersami i orzeszkami. Wiktor nabrał zwyczaju wołać ją z rana na kawę. Z rana – to już raczej było po dziesiątej. Tak naprawdę z rana załatwiał milion spraw związanych z prowadzeniem pubu, telefony, dostawcy, odbiór piwa i innych produktów. Słyszała, jak z głośnym tupotem w pośpiechu zbiega na dół. Odwracała się na drugi bok i spała dalej. A w zasadzie leżała i myślała nad swoim losem. Pieniądze od Karola ściskał mocną ręką, bo w razie czego miałaby za co kupić bilet powrotny. Czy to już czas myśleć o powrocie? Może jednak powinna... I ma wracać jak pies z podkulonym ogonem? Lecz co więcej może zrobić?
Schodząc do pubu zakładał białą ojcowską koszulę i kusą ciemną spódniczkę. Wiedziała, że ma zgrabne nogi, niech sobie chłopaki popatrzą. Bała się nosić brudne szklanki na tacy, więc nosiła w misce. Wycierała na mokro blaty stolików, opróżniała popielniczki, uśmiechała się do gości, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Na zapleczu zdejmowała ojcowską koszulę, zostawała w koszulce i myła dokładnie szklanki i kieliszki. Teraz Wiktor już każdego wieczora miał szkło na czas. Jeśli tylko przywieziono frytki - Wiktor zawsze pamiętał o niej. Nie chodziła już głodna, ale czasami wspominała kuchnię babci... Jej zawiesiste zupy, sałatki idealne do bułeczek, podsmażane kopytka i gołąbki...
- Wiktor, a gdybym ja coś ugotowała dla twoich gości? - zapytała któregoś wieczora. - Albo tylko dla nas dwojga?
- A umiesz?
- Co tylko chcesz. W zasadzie chyba umiem wszystko.
- Nie żartujesz?
- Zaczęłabym od sałatki jarzynowej albo od kiełbasek przysmażonych z cebulką. Mogą też być klopsiki w pikantnym sosie, a nawet fasola z kiełbaskami na ostro, taka w sosie pomidorowym. Za rybami nie przepadam, ale też umiem zrobić, tyle, że by się mocno nasmrodziło... Tylko wcześniej należałoby kupić odpowiednie produkty, jednorazowe talerzyki i widelczyki. Teraz jest pora na młodą kapustę, więc może taką zasmażaną z kiełbaskami? Od tego bym zaczęła. Garnki masz. Większość narzędzi też jest. Może tylko podostrzyłbyś noże i bym spróbowała, co? Musiałbyś jednak sam obliczyć ile kosztuje taka porcja, bo tego ja nie umiem. Niestety, jeszcze przyprawy... Patrzyłam – to co w szafkach już od dawna jest zwietrzałe i do wyrzucenia.
- Pomyślę nad tym – obiecał, a ona poszła na taras ze swoją miską na brudne szklanki. Śmiano się z niej, że zbiera do miski, ale nic sobie z tego nie robiła, wolała do miski niż wywrotkę z tacą pełną szkła.
Na drugi dzień przyszły do pubu wszystkie trzy dziewczyny i usiadły na tarasie. Kelner przyniósł im owocowe drinki – cztery! A po chwili przyszłą do nich Grażyna.
- Ale ślicznie wyglądasz! - pochwaliła ją Iga.
- Bo w białym wszystkim dziewczynom do twarzy – zawołał jakiś chłopak z sąsiedztwa.
Grażyna podziękowała mu uśmiechem, ale dalszą konwersację prowadziły już po polsku. Co w pracy? Jak tam ich żandarm w spódnicy? W jakich parach pracują? Jak się okazało rozdzielono je. Zmiany były w zasadzie codziennie. A Berit zawsze i wszystko widziała – niestarty kurz z parapetu, ślady małych paluszków na samym dole lustra, nieopróżniony kosz na śmieci - „a była tam tylko jedna papierowa chusteczka do nosa”.
- Ona nie patrzy, a wszystko widzi. Kontroluje nas na każdym kroku. Ale jest sprawiedliwa i darmo się nie czepia – podsumowała Elwira.
- A miałyście już propozycje, te niewymowne, od facetów?
- Ja miałam – przyznała Iga. - Od Japończyka. Chociaż na dobrą sprawę nie wiem, czy to była propozycja. Ile razy koło mnie przechodzi, to puszcza oczko.
- Może on ma tylko taki nerwowy tik – zasugerowała Ada.
- Może. Dlatego nie wiem, czy to już propozycja, czy tylko taka zabawa.
- Ale uważajcie! Podobno w niektórych hotelach podstawia się takich różnych przystojniaczków, aby wyczuć jakie są pokojówki – przypomniała Grażyna.
- E, tam. Stefcia i Liam są zbyt prostolinijni.
- Teraz ich nie ma, wszystkim zarządza David – Elwira odstawiła szklankę z drinkiem. - A ty? Wypytujesz nas, a nie mówisz, jak tobie się tu mieszka.
- Jest cicho, spokojnie i wygodnie. Bałam się, że nad barem będzie głośno, bo przecież muzyka i tańce. Ale prawie tego nie słyszę. Wiktor przykazał mi znikać z pubu przed północą, bo ciężarna musi się wysypiać. Dziś mu zaproponowałam, że będę codziennie gotować jakieś jedno danie. Co mi każe. Ale on to zbył milczeniem.
- A umiesz? - zdziwiła się Ada.
- Tak. W domu często gotowałam. I lubię to. Ale nie mogę się narzucać.
- O, idzie Viggo – ucieszyła się Iga.
- To mój przyjaciel – z dumą podkreśliła Grażyna.
Viggo kolejno dziewczyny wyściskał i wycałował.
- Dlaczego taż rzadko przychodzicie?
- Praca, praca, praca – wyjaśniła Elwira.
- Byłyście już na górze, zobaczyć jak mieszka nasza przyszła mateczka?
- Jeszcze nie zdążyłyśmy, ale mamy to w planie – odpowiedziała Ada. - Siadaj z nami, chłopaku. Będzie nam trochę raźniej.
- Nie mogę. Mam awarię w kuchni. Wpadłem tylko po kumpla. Bawcie się dobrze i przybywajcie tu zdecydowanie częściej. Wiktor będzie zachwycony! - cmoknął każdą w policzek i już go nie było.
A dziewczęta podjęły przerwany wątek. Były zadowolone, że mogą tak beztrosko posiedzieć i pogadać. Wreszcie zdecydowały, że idą obejrzeć „włości” Grażyny. Zawołały kelnera, ten jednak nie przyjął od nich pieniędzy, kazał iść do Wiktora.
- Liam otworzył dla was konto. Za nic nie musicie płacić – wyjaśnił właściciel pubu.
- Ale jak to? - nie mogła zrozumieć Iga.
- Dla ciebie też, Grazy – dodał Wiktor.
- Wytłumacz – poprosiła Ada.
- Zapisuję wasze należności, a za wszystko płaci Liam. Tak mi nakazał, a z Liamem, a w szczególności ze Steffi, nie ma żartów i się nie dyskutuje. Za odnowienie tej graciarni, za łazienkę i salon też oni płacą. Ja kupiłem jedynie farby.
- O matuchno... - jęknęła Grażyna. A ona w duchu myślała, że tamtych dwoje to skąpiradła.
- Idziecie na górę? Filip za chwilę przyniesie wam herbatę i coś do herbaty, więc czasem nie biegajcie nago, aby mi chłopaka nie zauroczyć. Albo nie zgorszyć – zażartował jeszcze Wiktor.
- Już prędzej on by nas zgorszył! - odcięła się Elwira.
A na górze były zmiany, ale trzy dziewczyny nie miały o tym wyobrażenia, bo wcześniej tu nie były. Wielki korytarz na piętrze został oddzielony grubymi, szarymi kotarami, zawieszonymi tuż przy drzwiach do mieszkania Wiktora i ciągnącymi się aż do samych schodów. A zaraz za kotarami był ten niby salon Grażyny. Trochę ciemny, bo małe okienko nie dawało dużo światła, poza tym był już zmierzch. Grażyna pstryknęła włącznikiem na ścianie przed kanapą – zapaliła się pod sufitem pojedyncza żarówka w skromnym kloszu. Po lewej stronie na środku ściany stała szara kanapa bez narzuty, na wprost niej okrągły stolik, taki jak w barze, i trzy krzesła. W głębi, w prawym kącie, prostokąt łazienki z drzwiami tuż przy ścianie sypialni Grażyny. A w sypialni też ubożuchno – po lewej stronie łóżko rodem z hotelu, też bez narzuty, za to z równo złożoną pościelą. Przy wezgłowiu łóżka jedno z krzeseł i stolik. Drugie krzesło było w kącie po prawej stronie drzwi, a na nim plecaczek. Obok niego stelaż z kilkoma wieszakami zapełnionymi ubraniami Grażyny – nie wiele tego było. Na ścianie na wprost łóżka niewielkie, gołe okienko, teraz szeroko otwarte. A w prawym kącie regalik z okrągłymi blatami, na których leżała bielizna Grażyny, zaś na samej górze torebka. Przy regale następne dwa krzesła. Koło łóżka niewielki dywanik, raczej chodnik, utrzymany w szarościach i beżach. Ściany w obu pomieszczeniach były kremowo-żółte.
- Rewelacji to tu nie widzę – powiedziała niemal szeptem Iga. - Jednak masz kąt do spania i święty spokój.
- Najgorzej, że mam tylko jeden ręcznik i w zasadzie już powinnam go uprać. Nigdy nie prałam ręczników ręcznie... Upierze mi się?
- Może namocz go wcześniej.
- A czym się będę wycierać?
- No tak, to jest problem, a nawet nie możemy cię wspomóc, bo same nie mamy nic w zapasie. A Berit o nic nie będę prosić, co innego rozmowa ze Stefcią. Może Wiktor coś ci pożyczy na chwilę?
- Gdzie można kupić tani ręcznik? Czy są tu jakieś tanie sklepy jak w Ameryce? Najlepiej z używaną odzieżą?
- Może popytaj tę dziewczynę, która tu sprząta.
- Tak zrobię. No nic, siadajcie. Zaraz ma być herbata. Każdego dnia jestem czymś zaskakiwana. Wzrusza mnie dobroć i przychylność ludzi. Niestety, to się nie przekłada na pracę, a jej potrzebuję najbardziej.
Przyszedł Filip. Herbatę miał w termosie. Na tacy były jeszcze filiżanki, cukier i pojedyncza łyżeczka.
- Musi wam ta jedna wystarczyć – błysnął bielą zębów. Odstawił tacę na brzeg kanapy. - Coś wam przyniosę od Wiktora, jeden moment.
Rzeczywiście wrócił po dwóch minutach z talerzem trójkącików z ciasta francuskiego, nadzianych morelami, a może brzoskwiniami. Prócz tego położył na stoliku dużą tabliczkę gorzkiej czekolady.
- To życzę smacznego – powiedział, chwycił tacę i już go nie było.
- Muszę powiedzieć, że fajne chłopaki tu pracują. Ten drugi, Moris?, jest trochę poważniejszy, ale przystojniak jakich mało! No i sam Wiktor... Gęba niby paskudna, ale ta klata, te bary... I co za uda! Cud-malina! A jak popatrzy, to aż ciary na plecach! - zachwyciła się Ada nalewając herbatę do wszystkich filiżanek.
- Facet nie musi być piękny. Ważne aby miał to coś! Znam się na tym – oznajmiła Iga. - Wiktor to bez wątpienia ma!
- Jakoś ci nie do końca wierzę, jeśli chodzi o owo znanie się – Ada „przewróciła oczami”.
- Ale musi ci być tu trochę smutno samej, co? - Elwira zwróciła się do Grażyny.
- W zasadzie w dzień na smutki wcale nie mam czasu, bo albo latam za pracą, albo pomagam w barze. Dopiero gdy się kładę, osaczają mnie czarne myśli. Przede wszystkim ta, czy już mam wracać do domu – odpowiedziała Grażyna smutnie się uśmiechając. - Tylko że ja nie mam domu. Nie mam do czego wracać.
- Nie możesz jeszcze wracać – zaprotestowała Iga. - Chłopaki napracowali się nad tym twoim lokum. Gdybyś teraz odjechała, byliby bardzo zawiedzeni.
- Pewnie tak, ale ja muszę patrzeć na to, co jest dobre dla mnie, a nie dla chłopaków. W ostatnim czasie tyle przeszłam, tyle doświadczyłam, że mi na kilka lat takich „dobroci” wystarczy!
- A ja myślę, że bez protekcji nie dostaniesz żadnej roboty. Ktoś musi cię polecić. Poczekaj na Stefcię. Ona, choć niby taka surowa, na pewno coś wymyśli. - Ada wierzyła w swoją przyjaciółkę.
- Myśmy nawet przepytywały dziewczyny pracujące w hotelu, czy czasem nie wiedzą o jakiejś pracy dla ciebie. Bodaj na kilka dni, ale... – Iga bezradnie rozłożyła ręce.
- Ada ma rację – wtrąciła Elwira – bez protekcji nie dostaniesz żadnej roboty. Tacy są Szwedzi.
- No, dosyć tego biadolenia – zaprotestowała Grażyna. - Ty, Aduś, opowiedz mi, jak ci było mieszkać w hotelu u Stefci. Dziewczyny wiedzą, a ja nic a nic.
- O, trzeba uważać! Te ciastka się bardzo kruszą, a ty pewnie nie masz odkurzacza! - zasmuciła się Iga, bo sporo okruszków spadło na podłogę.
- Nie mam, to prawda. Ale Wiktor dał mi stary podkoszulek na szmaty i jakoś sobie radzę.
- Muszę wam powiedzieć, że Stefcia i Liam jakby mieli nieustający miesiąc miodowy. Są w sobie niesamowicie zakochani. Nie pokazują tego przy ludziach, jak choćby w pubie, ale w domu to jest zupełnie coś innego – zaczęła opowieść Ada.
- To znaczy, że cały czas się migdalą? Tego nam nie mówiłaś! - zdumiała się Elwirka.
- Ależ skąd! To nie na tym polega! A ty mi nie przerywaj, bo tracę wątek.
- Dobrze, dobrze, już mów.
- Oni się ciągle dotykają. Albo trzymają za ręce. Patrzą na siebie. Właśnie - Liam co chwila całuje jej ręce. Wiecie, on nie bardzo może wstawać, więc Stefcia mu ciągle coś do rąk podaje – kawę, gazetę, książkę, obojętnie co. Wyprzedza jego myśli. A on, jeśli się kładzie w salonie na kanapie, to tak, by mieć głowę na jej kolanach. Telewizja ich nie interesuje. Oni ze sobą rozmawiają. Rozumiecie? ROZMAWIAJĄ! Stefcia się uczy szwedzkiego, codziennie z rana przychodzi taki nauczyciel, a później ona dopytuje się o wiele słów u Liama. On poprawia jej wymowę. Ona opowiada mu co w hotelu, bo każdego dnia siedzi nad rachunkami, wie wszystko o kuchni, o dostawcach, o pokojówkach, i o gościach. O gościach przede wszystkim. Pojęcia nie mam, skąd ona to wszystko wie. Na przykład, że którejś pokojówki matka albo dziecko akurat się gorzej czuje, że David ma jakieś problemy z samochodem, a także jakieś inne, no wszystko. Tak jakby spojrzała na człowieka, prześwietliła go oczami i już wie, jak ma zareagować, co powiedzieć. Potrafi opieprzyć tak, że niby już kapcie pospadały, a w ostatniej chwili tchnąć otuchę w pracownika i postawić go do pionu, ale do uśmiechniętego pionu. Przecież ona ma tyle lat, co my. Skąd ona to wszystko wie i umie? Zachowuje się tak, jakby na hotelarstwie zjadła zęby! Prawda – obiadów przy mnie nie gotowała, ale już o siódmej piętnaście były jajka na bekonie i kawa. Jest właścicielką. Nie musi wstawać wcześnie, ale wstaje. Sprząta! Szoruje łazienkę na wysoki połysk! Tylko z odkurzaczem przychodzi pokojówka, ale to na wezwanie, nie codziennie. Dwukrotnie widziałam posłańca z kwiatami, ale to zapewne sprawa Liama, tak myślę. Chciałoby się powiedzieć, że ona jest cały czas otwarta na Liama, a Liam na nią. Nigdy nie spotkałam takiego małżeństwa. Nigdy! Ani młodego, ani starego. Oni oboje są zanurzeni w miłości!
- A o ślub kościelny pytałaś? - nie wytrzymałą Elwira.
- Nie tyle pytałam, co się po prostu zgadało. Ojciec Stefci remontuje dom. I jak się upora z remontem to ślub kościelny będzie w Wierzbinie, bez względu na to, czy Liam będzie stał, czy siedział. Najlepiej jakby to było za rok w czerwcu – tak pragnie Stefcia. Lecz co przyniesie życie? Wielka niewiadoma – jak zawsze.
- Ale to piękne – taka wielka miłość... - rozmarzyła się Grażyna.
- No... - bardzo inteligentnie przytaknęła Elwira.
I wszystkie cztery zaśmiały się jednocześnie.
- Kiedy ludzie mówią – zaczęła Iga – że jedno za drugiego oddałoby życie, to nie bardzo w to wierzę. Ale w przypadku tych dwojga to chyba prawda.
- Masz rację – przytaknęła Ada. - Wiecie, ja tam byłam krótko, a jeszcze latałam do pracy i do was. Tak wiele to raczej nie widziałam. Jednak rozmawialiśmy. Byłam z nimi. Słuchałam, jak jedno drugiemu przekazuje codzienne wiadomości... To ich zaangażowanie, ta ich bliskość, to nastawienie na siebie – zdumiewające i bardzo piękne. Gdybym z Danielem tak mogła... A chciałabym, oj, chciała! Dać z siebie maksimum, niczego w zamian nie oczekując... To takie piękne. I aż wzruszające. I ten ich obecny wyjazd. Stefcia chciała wyrwać Liama z monotonii, a on chciał jej pokazać fiordy. Nie wiadomo, kto czego bardziej dla drugiego pragnął.
- To aż takie cukierkowe jest. Może się im za jakiś czas znudzić – odezwała się pesymistka Elwira. - A ciekawe jak oni się kochają... To znaczy fizycznie, skoro Liam ma tak zharatany kręgosłup...
- Elwirka! - oburzona Iga uderzyła koleżankę lekko po ramieniu.
- Dosyć tego obgadywania Stefci i Liama. Oni tam zamiast się kochać, to mają głęboką czkawkę. A tak w ogóle to już chyba czas na nas, co dziewuszki? - zapytała Ada zbierając filiżanki ze stolika.
- Zostaw. Zaraz Filip wpadnie i wszystko zabierze. On umie ganiać z takimi naczyniami – powiedziała Grażyna.
- Chyba masz rację. Ja to się zaraz mogę na schodach wyłożyć – przytaknęła Ada.
- Zejdę z wami na dół. Może coś jeszcze pomogę na zapleczu. Po tej naszej rozmowie myślę, że już nie będę latać w poszukiwaniu pracy. Co ma być, to będzie – Grażyna też podniosła się z krzesła. - Ktoś mi mówił o pracy w zieleni miejskiej, ale to bardzo daleko i ta odległość mnie powstrzymuje. I podobno trzeba mieć zgodę na pracę w Szwecji.
- Tak. Od tej zgody trzeba będzie zacząć. Stefcia powinna wiedzieć, co i jak. Wstrzymaj się jeszcze kilka dni, do jej powrotu.


c.d.n. 
fot. własne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz