STEFCIA Z WIERZBINY - tom II - © Elżbieta Żukrowska
Cz.
2. (58.) Wiosna 1976 r. Kalix, stare sprawy i rodzina Any
Wszyscy znajomi Stefci szukali dla niej i Liama odpowiedniego lokalu
w Krakowie – bo przecież musiała skończyć studia. Szkoda
zmarnować naukę z minionych lat. Mieszkanie miało być bez schodów
– i to był problem nie do przeskoczenia. Nawet gdyby chcieli
zamieszkać w hotelu z windami – tam też było przynajmniej kilka
schodów do pokonania. Dramat. Steffi na razie o tym nie mówiła
Liamowi, nie chciała go zasmucać wiadomością o koniecznym
rozstaniu. A przy tym wcale nie chciała się z nim rozstawać! Było
w niej mocne przekonanie, że nie wolno im się rozstawać na dłużej,
niż na kilka dni. A tu w perspektywie był cały rok akademicki. Jak
to pogodzić? Raczej w ogóle zrezygnuje ze studiów – powoli
dojrzewała do tej decyzji.
Liam sam zaczął rozmowę na
ten temat.
- Masz jakiś pomysł na zamieszkanie w Krakowie?
Hotel, wynajęte mieszkanie, a może kupno domku gdzieś w pobliżu
twojej uczelni.
- Moi znajomi już szukają dla nas
odpowiedniego mieszkania, ale wszędzie są schody. Raczej zrezygnuję
z dalszej nauki. Nie muszę mieć studiów.
- To prawda, że
nie musisz, ale czułbym się bardzo podle, gdybyś nie skończyła
ich przeze mnie, mając już tak blisko do celu. I tak już straciłaś
cały rok.
- Za to podszkoliłam się w angielskim, całkiem
nieźle mówię po szwedzku, trochę po włosku, i zyskałam sporą
wiedzę na temat hotelarstwa.
Liam niespodziewanie
zachichotał:
- A o tym szwedzkim nadal nikt nie wie!
Będziesz mogła podsłuchiwać nasz personel.
- Oooo!
Jednak na tym to aż tak bardzo mi nie zależy. Ale za to w sklepach
jest mi o wiele wygodniej.
- Przy tobie to ja też musiałem
się podciągnąć w angielskim.
- I bardzo dobrze!
-
Też tak sądzę. Steffi, a może byśmy kupili jakąś kamienicę w
centrum Krakowa i ją odrestaurowali?
- Zapewne jest to
możliwe, ale taki remont zająłby przynajmniej ze dwa lata, zatem
nie możemy tego brać pod uwagę.
- Masz rację.
-
Dzwoniłeś do tej kliniki w Szwajcarii?
- Tak. Nadal nikt
nie odbiera. Może zmienili numer?
- Pojedźmy w najbliższy
piątek do kliniki profesora Kiliana. Może nam coś podpowie. To
daleko od Göteborgu, więc nie powinno być „przecieków”,
wiesz, co mam na myśli.
Liam bardzo się bał, że po
Göteborgu rozniesie się wiadomość o jego impotencji i dlatego nie
szukał pomocy u miejscowych lekarzy. „Zasada ograniczonego
zaufania” - mówił do Steffi, a ona go rozumiała. Teraz zapalił
się do wyjazdu na północ kraju.
- A może, skoro będziemy
już tak daleko, pojechalibyśmy jeszcze dalej, do Kalixu.
-
Co tam jest?
- Mój niby-hotel, takie maleństwo dla facetów
spragnionych przygody. Dawno tam nie byłem, chyba już ze trzy lata.
Pojechalibyśmy na kilka dni. To rodzinne strony mojego ojca. On
jeździ tam przynajmniej raz w roku i teraz pewnie też by tam
chętnie pojechał.
- Nie mam nic przeciwko temu, ale wtedy
musiał byś zdradzić ojcu swoją tajemnicę.
- Zastanowię
się. Może już czas, abym mu powiedział?
- A on powie
twojej mamie? Czy dochowa tajemnicy?
- Ufam mu. Nie zdradzi
mego sekretu.
- Ty decydujesz. Dowie się też o moim
szwedzkim, bo może już na to czas, nie sądzisz?
- Nie
musimy jechać w ten piątek. Daj mi trochę czasu. Zobaczymy, jaka
będzie pogoda. To bardzo daleko. Moglibyście na zmianę prowadzić
samochód. Tak, ojcu możesz się przyznać do znajomości języka,
będzie tym mile zaskoczony.
- A ciebie taka daleka podróż
nie umęczy? Boję się o ciebie.
- Ale chcę jechać. Tak,
chcę jechać. Będę sobie leżał na tylnej kanapie. Pojedziemy do
Kalixu, a po drodze zawadzimy o klinikę profesora Kiliana. To jest
bardzo dobry pomysł.
- Nigdy mi nie opowiadałeś o tamtym
hoteliku. Jak to się stało, że w ogóle go masz?
-
Jeździliśmy tam na męskie eskapady, trochę żeglowaliśmy,
łowiliśmy ryby, biwakowaliśmy. Bardzo stare, odległe czasy. Można
powiedzieć, że wyrywaliśmy się spod skrzydeł rodziców, aby
popić i pohulać, jak to takie niedorostki. Lubiłem tam jeździć.
Oprócz hoteliku jest tam niewielkie pole namiotowe, co woleliśmy
bardziej od wygodnych pokoi. Jest specjalny krąg na ognisko, na
którym smażyliśmy ryby i kiełbaski. Ustawialiśmy na trójnogu
taki duży płaski wok na ryby, a kiełbaski smażyliśmy na
patykach. No i było dużo piwa. Do tego żarty, śmiechy, głośne
rozmowy, czasem trochę się darliśmy, choć nazywaliśmy to
śpiewem. Jakoś dość szybko z tego wyrosłem, ale moi koledzy
nadal tam jeżdżą, choć nie tak często jak dawniej.
Później Liam się rozgadał i zaczął opowiadać o trudnej drodze
ojca, smarkacza przybyłego z dalekiej i biednej północy, który
zaczynał naukę w Sztokholmie nie mając grosza przy duszy, ani
spokojnego dachu nad głową. Uczył się, pracował i nigdy nie
zapomniał, jak to jest być biednym. Zawsze parł do przodu. Szybko
zrozumiał, że praca fizyczna nie przyniesie mu dostatecznych
profitów – co najwyżej pozwoli przetrwać. Prawdziwy dobrobyt
daje praca głową. Mówił, że mózg to najważniejszy mięsień
człowieka, trzeba go ciągle rozwijać i ćwiczyć. Skromne domostwo
po rodzicach i dziadkach zamienił w maleńki hotelik. Dodał do tego
wysłużoną łajbę, odremontował niewielką przystań i ściągnął
na północ wędkarzy. Ale ten hotelik ledwie wiązał koniec z
końcem i na dodatek wymagał częstej obecności. A tymczasem ojciec
Liama skończył studia i dostał dobrze płatną pracę w
administracji państwowej, gdzie zaskakująco szybko piął się w
górę urzędniczej kariery. Miał kilku przyjaciół, z których
dwóch już się ożeniło i szukało dla siebie dobrego domu. We
czterech kupili rozpadający się dom w Göteborgu i w kilka miesięcy
go wyremontowali. Harowali przy tym w pocie czoła, czasem tylko
wzywali fachowców do pomocy. Choć nie wszystko już było skończone
– do domu wprowadzili się dwaj żonkosie. Halvar znalazł tu
dobrze płatną pracę i poznał Kaisę – pracowała w księgowości
w jednym z hoteli. Gdy dom wreszcie nadawał się do zamieszkania –
pobrali się i zajęli jedno z mieszkań. Kaisa miała trochę
pieniędzy i za jej namową Halvar kupił następny dom do remontu.
Tylko we dwoje z ruiny zrobili bardzo ładne miejsce do życia.
Przeprowadzili się, ale nie potrzebowali aż całego domu, więc
piętro wynajęli dwom rodzinom. Ciułali pieniądze, zbierali grosz
do grosza. Kupili następny dom do remontu. Tu już pracowali
fachowcy, bo Halvar był za bardzo pochłonięty pracą, awansował
na kierownicze stanowisko, często musiał wyjeżdżać. Znalazł dla
żony lepszą pracę, jednak ona chciała pracować w hotelu i gdy
tylko nadarzyła się okazja – wróciła do hotelarstwa.
Właściciele byli starymi ludźmi i Kaisa musiała nie tylko być
księgową, ale często zarządzała całym hotelem. Oboje z Halvarem
chcieliby ten hotel kupić. Wreszcie przyszedł taki dzień, że
mogli to zrobić. Kaisa była bardzo sroga i wymagająca. Zaczęła
od zwolnienia sporej grupy osób, bo trzeba było zacząć od
zaciskania pasa. Oboje z Halvarem często sami oporządzali pokoje po
gościach, sprzątali, sami dokonywali wszystkich napraw. Halvar
często niedosypiał, ale nie rezygnował z pracy w administracji
państwowej. Przynajmniej kilka razy w roku jeździł do Kalixu,
zarządził odnowienie budynku, a jednocześnie podsyłał tam
zapalonych wędkarzy, by z tych mizernych dochodów mieć pieniądze
na podatki i zadbanie o obiekt. Był już gotów z niego zrezygnować,
tym bardziej, że trafiał mu się kupiec. A jednak żal mu było
odciąć się od stron ukochanych w dzieciństwie. Rozmyślał o tym
siedząc nad kuflem piwa w miejscowym barze. Może powierzył opiekę
nad domem niewłaściwym ludziom? I co może więcej zrobić, by
przyciągnąć turystów-wędkarzy? Kaisa mówiła wyraźnie –
sprzedaj! Sprzedaj, zanim nie pociągnie nas w dół. Nie chciała
dokładać do hoteliku. Ale wybuchła wojna i kupiec się wycofał.
Ojciec wstąpił do wojska, bo chociaż Szwecja była neutralna, to
tej neutralności trzeba było bronić. Był ranny aż trzy razy. Ten
trzeci raz unieruchomił go na długo. Do dziś ma ślady poparzenia
na lewym boku. Zasłonił sobą dowódcę i uratował mu w ten sposób
życie. Dostał mnóstwo odznaczeń i profitów finansowych. A matka
była już w ciąży z nim, z Liamem, swoim czwartym dzieckiem.
Żartowano, że jest dzieckiem z ojcowskiej przepustki. Tymczasem w
Kalixie mieszkała cała gromada Żydów, uchodźców z Danii. Matka,
choć było jej bardzo ciężko, na prośbę męża wysłała tam
drewno na dobudowanie skrzydła domu, większego niż stara część
budynku. I tak domostwo jest teraz w kształcie litery L. W zasadzie
dobudowali go sami mieszkańcy-uchodźcy, ktoś miejscowy trochę
pomógł. W starej części rozbudowano kuchnię, która dziś jest
jednocześnie kuchnią, jadalnią i salonem, ulubionym miejscem
spotkań mieszkańców. Całością opiekuje się Ana z mężem i
niepełnosprawnym umysłowo synem. Ten syn ma około trzydziestu
pięciu lat. Jest bardzo pomocny matce, uwielbia ciężko pracować,
ale trzeba przy nim być i kierować jego pracami. Ana z rodziną
zajmuje dwa pokoje w starej części domu, jest bardzo wdzięczna za
przygarnięcie jej i opiekę. Prowadzi świetną kuchnię i opiekuje
się gośćmi. Jest bardzo pracowita i zaradna.
- I to już
wszystko – zakończył Liam.
- A teraz to jest twoje.
- Tak. Kiedy nabyłem pierwszy hotel, to znaczy „R&R”, w
dokumentach połączyłem go z hotelikiem w Kalixie i tak już
zostało. Ojciec przepisał tamtą posiadłość na mnie.
-
Twoje rodzeństwo się nie buntowało?
- To nie jest jakaś
nadzwyczajna posiadłość, raczej kula u nogi. Nikt tego nie chciał,
a rodzicom i tak było za ciężko.
- A jak ty doszedłeś
do tego, że kupiłeś hotel?
- Poszedłem drogą ojca. Tyle,
że wśród moich przyjaciół był jeden magik od cyferek. On nie
chciał pracować fizycznie, za to inwestował pieniądze moje i
moich przyjaciół. Robił to bardzo umiejętnie, choć nie obyło
się bez kilku wpadek. Ale – jak już mówiłem – nigdy nie
inwestowałem wszystkich pieniędzy. Taką zasadę mam do dziś.
Znasz takie powiedzenie, że pieniądz robi pieniądz? I to jest
najprawdziwsza prawda. Hotel „Pod Różą” kupiłem okazyjnie.
Zawsze trzeba patrzeć, co się dzieje w branży.
- A hotel
w Pineto?
- To moje marzenie. I się spełniło. Teraz już
dla ciebie.
- To jest olbrzym. Nie wiem, czy podołam...
- Już sobie dajesz radę. Adam mówi, że nigdy nie miał tak
dobrego ucznia, że błyskawicznie uczysz się szwedzkiego. Liliana
chwali ciebie za włoski. Ojciec mówi, że zaraz będziesz wiedziała
o hotelarstwie więcej od niego, a ja to potwierdzam. Umiesz
przewidywać i nie boisz się rozsądnego ryzyka. Rozsądnego, bo
przecież nie szalejesz, ale też nie wahasz się, nie namyślasz
długo. W moim przekonaniu postępujesz tak, jakbyś sprawy już
wcześniej miała ogarnięte, dobrze przemyślane i tylko czekała na
stosowną chwilę, aby działać. Czy tak właśnie jest?
-
Czasami. Ale tylko czasami. Na przykład z tą wymianą urządzeń
kuchennych w „R&R”. Bałam się, by nie doszło do wypadku.
Albo i do poważnego zatrucia. W Polsce mamy Sanepid, on często
wpada na kontrole i czepia się każdej rdzawej plamki.
-
No właśnie. A teraz u nas wszystko lśni czystością i nowością.
Będzie dobrze. To rodzaj inwestycji w przyszłość.
- Ale
kucharza też trzeba zmienić. Jemu się chyba pozmieniały smaki, bo
ostatnio nie najlepiej gotuje. Z czego to może wynikać?
-
Może porozmawiam z nim?
- Może... Zapytaj Davida, co o tym
sądzi. Nie chciałabym starego pracownika wyrzucać na bruk. Ale on
musi iść z duchem czasu. A może go wysłać na jakiś kucharski
kurs? Są takie w Szwecji? Niechby się podszkolił w nowym. Ile on
ma lat?
- Jest blisko sześćdziesiątki.
- Nie
można pozwolić by marnował produkty, albo gotował nie dość
smacznie...
- Masz kogoś z Polski?
- Nie.
Natomiast moje koleżanki proszą o pracę na dwa- trzy miesiące,
najlepiej jako pokojówki.
- Zatrudnisz je?
-
Waham się. Adę mogę od razu. Ale nie chciałabym, aby mieszkała w
naszym hotelu. Musiałaby coś sobie znaleźć.
- Pogadaj z
tymi dziewczynami z Polski. Może któraś przygarnie ją do siebie.
- Zatrudnianie znajomych jest bardzo kłopotliwe. Po pracy
będą rozmawiać na mój temat. Nie chcę tego! Ja tu jestem twoim
zastępcą i nie chcę, aby mnie obgadywano.
- Weź Adę do
siebie i porozmawiaj z nią otwarcie. Możesz dać jej pracę na trzy
miesiące, bo i tak musimy wysyłać ludzi na urlopy.
-
Jeśli znajdę dla niej lokum poza hotelem to tak zrobię. Ona szuka
dla mnie w Krakowie. A tam wszędzie schody, schody i schody. Są
sprawy nie do rozwiązania.
- Gdyby można było postawić
dom w trzy miesiące – natychmiast bym go zbudował w Krakowie. Ale
mamy za mało czasu.
- Nie rozstanę się z tobą aż na
rok. Nawet nie ma mowy. Najwyżej zrezygnuję ze studiów. Jak
widzisz moja droga i tak zaczęła odbiegać od rachunkowości i
bankowości.
- A może zamiast do Kalixu pojechalibyśmy do
twojej Wierzbiny? To najmilsze miejsce na ziemi.
- Możemy
jechać i tu i tu, byleś tylko ty wytrzymał takie podróżowanie.
Teraz w Göteborgu nie mamy żadnych pilnych spraw, wszystko jest
poukładane.
- Wszystko, z wyjątkiem kucharza.
-
Ano tak... Może zadzwoń do taty, powiedz mu o naszych planach.
Niech nie będzie zaskoczony.
- A do Polski też byśmy go
zabrali?
- Oczywiście. Tylko muszę się dowiedzieć, jak
postępują prace z remontem. Pamiętasz o tym, że chcę babcię i
Piotrka wywieźć w lipcu do mego hotelu?
- Popieram całym
sercem.
- Dobrze. To teraz wiem, czego się trzymać.
Steffi przystała w końcu aż na trzy swoje koleżanki – Adę,
Igę i Elwirę (też dziewczyna z jej roku, który już przestał być
jej rokiem). Znalazła im mieszkanie w sąsiedztwie hotelu „Pod
Różą”, zresztą tam miały na początku pracować, a docelowo
„to się zobaczy”. Niech znają jej dobre serce! Wszystkie trzy
„broniły się” w maju, wtedy też miała zapaść ostateczna
decyzja co do terminu przyjazdu. One chciały jak najszybciej, bo
liczyła się kasa. Iga żartobliwie upominała się o chłopaków,
Elwira prosiła o szczegółową listę rzeczy, jakie ma zabrać ze
sobą, Ada zwyczajnie pięknie podziękowała. I dodała, że Daniel
zgrzyta zębami. A Steffi uprzedziła wszystkie trzy, że raczej nie
będzie miała dla nich zbyt dużo czasu.
- Wrzucę was na
głęboką wodę i będziecie musiały sobie radzić. Ale odbiorę
was z lotniska i zawiozę na kwaterę.
Razem z Liamem doszła
do wniosku, że najważniejszy jest wyjazd do Kalixu, bo po drodze
była klinika profesora Kiliana – to był ich priorytet. Ich główny
cel. Liam po zastanowieniu przyznał, że jeśli będzie to
konieczne, przyzna się ojcu do impotencji. Może jednak uda się
tego uniknąć. Nie chciał odbierać ojcu przyjemności wyprawy w
rodzinne strony. Matki nikt nie zapraszał, a ona, na szczęście,
sama się nie wpraszała. David co miesiąc wysyłał auto do
hoteliku z zamówionymi przez Anę produktami. Wprawdzie w Kalixie
były sklepy, ale panowała drożyzna. Tylko ryby były tanie. I
teraz też wysłał co tam Ana chciała, i jeszcze więcej, bo będzie
miała gości. Niech trzyma dla nich dwa pokoje. Ana nie wiedziała,
że Liam miał wypadek, ani o tym, że się ożenił. Cicho jęknęła
do słuchawki.
- Liam jest na wózku inwalidzkim, więc
postarajcie się o jakiś drewniany podest, by mógł wjechać do
domu.
- W razie potrzeby, to mój Young wniesie go do domu
razem z wózkiem. Jest silny jak niedźwiedź!
Samochód
Liama został załadowany, ledwie udało się tam wcisnąć wózek
inwalidzki. Halvar miał całą masę pudeł i pudełeczek, a na
wierz dołożył skrzynkę sadzonek bratków i sporą paczkę ze
starannie zapakowanymi różami – też do posadzenia. Tłumaczył,
że Ana uwielbia kwiaty, a jej syn – słodycze. Bagaż Steffi i
Liama trzeba było upchnąć w kabinie, ale nie był on wielki, więc
się udało.
Jednakże młodych Rybbingów spotkała przykra
niespodzianka – profesor Kilian już nie żył, a jego żona
przeniosła się do swojej siostry aż do Sydney. Kropka. Klinika
nadal działała i miała taki sam profil, jednak właścicielem był
Anglik, który Steffi nie przypadł do gustu. Mimo tego Liam zapytał
o specjalistów od impotencji, bo a nuż... Anglik obiecał
zorientować się w temacie i za jakiś czas zadzwonić. W tej
sytuacji Halvar nadal nie dowiedział się o przypadłości syna.
Natomiast dowiedział się, że Steffi wspaniale mówi po
szwedzku, był zaskoczony, że zrobiła tak wielkie postępy!
Steffi była zachwycona drogą na północ – Szwecja była piękna,
choć tak bardzo różna od Polski. Sam Kalix zrobił na niej dobre
wrażenie – piękne, kolorowe, niewielkie miasteczko, zadbane domy
i obejścia. I wszechobecny zapach morza. Duuużo wiatru.
Ana z mężem i synem czekała na nich przed domem, położonym dość
daleko od miasteczka, otoczonym wysokim żywopłotem zamiast
zwyczajnego płotu. To też się Steffi podobało. Cała trójka była
w koszulach w kratkę i w kamizelkach z mnóstwem kieszeni. Ana, już
koło sześćdziesiątki, średniego wzrostu, z lekką nadwagą,
miała jasnobrązowe włosy okalające rumianą twarz, z której
patrzyły ciekawie szare oczy. Jej mąż włosy miał całkiem białe,
twarz ogorzałą i oczy szare, głęboko osadzone, aż wydawało się,
że wpadają w głąb czaszki. Był bardzo wysoki i przeraźliwie
chudy. Natomiast syn miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i
pewnie ze dwadzieścia kilogramów nadwagi. Schowany nieco za
rodzicami zacierał ręce z niecierpliwości. Widać było, że cala
trójka bardzo na Rybbingów czekała.
Obejście należało
do tych najbardziej zadbanych. Do domu wiodła ścieżka wyłożona
wielkimi kamiennymi płytami, wygładzonymi przez wiele lat
użytkowania. Po prawej stronie ścieżki był rząd róż w wielkich
donicach. Po lewej wąski pasek zieleni i żwirowa dróżka
dojazdowa, zakończona niewielkim zadaszonym parkingiem. Stało tam
auto Any. Po obu stronach drzwi do domu – ławeczki. Dom w połowie
był z kamienia, a wyżej z drewna pomalowanego na ciemny, czerwony
kolor, właściwie na wiśniowy. Tylko ościeżnice drzwi i okien
lśniły bielą.
Powitanie było bardzo serdeczne, ciepłe,
jak w Polsce – uściski rąk i przytulenia, ale bez całowania.
Liam przedstawił wszystkim Steffi, z dumą podkreślając, że to
jego ukochana żona. Rozładowano samochód. Ana cieszyła się z
kwiatów, Young już się niecierpliwił – chciał dobrać się do
słodyczy. Był w tym zupełnie jak dziecko. Ale na razie musiał
nosić wszystko do kuchni, a Halvar objaśniał, co i dla kogo, bo
każdy coś od niego dostał. Były też rzeczy do hotelowej kuchni –
zestaw kubeczków i inne drobiazgi, o których Ana nawet w telefonach
nie wspomniała, a Halvar się domyślił i kupił.
Później
odpoczywano przy wielkim stole, popijając kawę lub herbatę i
jedząc pyszne domowe ciasto. Do kuchni przyszli tez hotelowi goście
i rozmowa stała się ogólna. Young objadał się wafelkami, Halvar
pamiętał, które są jego ulubione. Ale Ana czuwała nad ilością
zjadanych smakołyków. Powiedziała, że nie może dopuścić, by
syn miał nadmierną nadwagę, wprawdzie dużo pracuje (ostatnio
narąbał mnóstwo drzewa), ale jeśli jego waga przekroczy sto
dwadzieścia kilogramów, to koniec z kolacjami. Pytała też, jak
oni sobie radzą i czy Steffi sama gotuje.
- W zasadzie
gotuję bardzo rzadko. To nawet wygodne mieć podane gotowe jedzenie.
Ale pewnie niedługo całkiem zapomnę, co i do czego w kuchni, bo
wcześniej też nie byłam zapaloną kucharką – śmiała się
Steffi. - Wyspecjalizowałam się tylko w lanych kluseczkach na
mleku, bo Liam je bardzo lubi, a powinien nieco przytyć. Jeszcze nie
wrócił do wagi sprzed wypadku.
- Opowiedzcie o tym wypadku
– poprosił Niklas. - No i kiedy był wasz ślub. David nic nam nie
mówił.
Opowiadał Halvar, Liam się tylko uśmiechał i
często brał Steffi za rękę. Miała wrażenie, że jej obecność
dodaje mu sił. Najwyraźniej był bardzo zmęczony, powinien się
już położyć, jednak ta rozmowa była w jakiś sposób dla niego
ważna i na razie nie chciał iść do pokoju. Ana była bystra,
widziała więcej niż inni, to ona zdecydowała, by przynieść z
piętra kanapę i ustawić ją w kuchni. Youngowi pomogli przy tym
Norwegowie, a Liam z westchnieniem ulgi wyciągnął się na wysoko
ułożonych poduszkach. Choć wszyscy wiedzieli, że Rybbingowie
przyjechali na krótko, nikt nie narzekał, na konieczność
przyniesienia kanapy.
Na drugi dzień Ana od rana sadziła
bratki. Do nowych róż musiała dokupić donice i ziemię, po które
pojechała wraz z synem, a za nimi Halvar ze Steffi. Pokazywał jej
miasteczko zachowując się tak, jakby całe stanowiło jego
własność.
Później była kawa i śniadanie ze słodkimi
bułeczkami. Ale obok dużo ryb w różnych postaciach – te świeżo
usmażone z wczorajszego połowu, obok w słoiczkach paprykarze,
pasztety, sałatki rybno-warzywne, miska masła i gorący jeszcze
chleb, który Ana ledwie wyjęła z piekarnika.
- Kiedy ty
to wszystko zdążasz zrobić? - dziwiła się Steffi.
-
Jeśli ryby są sprawione, to idzie szybko. Ryby nie wymagają
długiej obróbki. Więcej czasu zajmuje zamykanie w słoikach. Mięsa
prawie nie jemy, więc te rybne zapasy momentalnie znikają w naszych
żołądkach – śmiała się Ana.
Halvar oprowadził
Steffi po całej posesji, która szeroką łączką schodziła w dół
nad samą wodę, gdzie była niewielka przystań i w tej chwili stały
zakotwiczone dwie nieduże łodzie. Kilka desek pomostu lśniło
nowością. Usiedli tam na chwilę chociaż, mimo słońca, było
chłodno, bo wiał północny wiatr. Łączka służyła za pole
namiotowe. Young chwalił się, że to on posadził żywopłot
okalający łączkę, a także oddzielający od siebie miejsca na
rozbicie namiotów – co zapewniało ewentualnym mieszkańcom
odrobinę prywatności, dyskrecji.
Mieli zostać w
hoteliku jeszcze jeden dzień, więc Halvar wynajął łódź i
popłynęli dość daleko w morze. Nawet Liam zapragnął płynąć z
nimi. I Young wraz z ojcem, Niklasem. Kiedyś Niklas spędzał całe
dnie na morzu, ale teraz tracił wzrok i już nie wypływał. Taka
wspólna wycieczka radowała całą piątkę oraz sternika, dawnego
kolegę Halvara. Od niego dowiedział się, że zmarło dwóch jego
kolegów, a przecież miało dokładnie tyle samo lat, co on...
- Pewnie i mnie trzeba się już szykować do tej drogi dalekiej –
powiedział, kiedy siedzieli przy dużym stole w kuchni.
W
hoteliku było wówczas czterech Norwegów, tyle samo Węgrów i
trzech Rosjan. Węgrom udał się połów, więc się chwalili i
radośnie opowiadali o walkach z rybami. Wszyscy mężczyźni kręcili
się po kuchni zaskakująco swobodnie, jedli, rozmawiali, pytali, co
słychać w świecie. Ana cały czas coś pitrasiła i donosiła na
stół – były to głównie ryby, ale także duszone warzywa,
wszystko bardzo smaczne, co szczególnie doceniła Steffi.
-
Jeszcze trochę, a przekonasz się nawet do zupy rybnej – żartował
Liam.
- Nigdy nie jadłam. Nie miałam odwagi nawet
spróbować.
Wędkujący znosili do kuchni Any bogate
połowy, ale tylko Węgrzy sami przygotowywali złowione przez siebie
ryby i pakowali wszystko do słoików. Mieli swój Balaton, jednak
tam żyły inne ryby. Steffi zauważyła, że Rosjanie przy stole
zachowują się bardzo niechlujnie, lecz nikt nie zwrócił im uwagi.
Po odejściu wokół ich miejsc pozostał śmietnik. Ana natychmiast
to posprzątała, a Young starannie zamiótł podłogę.
-
Oni tak zawsze? - zapytała Steffi.
- Zawsze – przytaknęła
Ana. - Niczego nie szanują. Nawet jedzenia. A ich pokoje to jak
chlew – dodała ze smutkiem. - Kiedyś zwróciłam uwagę, to
usłyszałam, że pewnie chciałabym dostawać pieniądze za darmo...
Teraz już nic nie mówię.
- A często masz Rosjan?
- Na szczęście nie więcej niż dwa razy w roku. Zawsze
przyjeżdżają w kilka osób. Raz przywieźli ze sobą dwie
dziewczyny. Wtedy myślałam, że wyrzucę ich na zbitą twarz. Teraz
już z dziewczynami nie przyjmuję. Nawet w ogłoszeniach jest, że
to męski hotel.
- Nie boisz się tak sama między
mężczyznami?
- Jest mój mąż i syn. To moi obrońcy –
poklepała obu po ramionach. - Gorzej, że on gwałtownie traci wzrok
– wskazała na męża. - Podobno nic się nie da zrobić... To
znaczy można, ale operacja jest dla nas za droga... Więc już tak
musi być.
Steffi zobaczyła, jak Liam z ojcem wymienili
szybkie spojrzenia – wiedziała, że pomogą, nie musieli nic jej
mówić. Ana, pochylona nad stołem tego nie dostrzegła.
-
Trzeba naprawić starą wędzarnię, albo nawet zbudować nową,
większą – zauważył Halvar. - Widzę, że są obfite połowy,
szkoda, by się tyle dobra marnowało.
- Miałem się za to
zabrać tej wiosny, ale chyba nie dam rady – smutnie powiedział
Niklas. - Czasem jest taki dzień, że prawie wszystko widzą, a
później już tylko mgła.
- Coś poradzimy na tą twoją
mgłę, rozpytam się po lekarzach co i jak – uśmiechnął się
Liam, a stary człowiek tylko zakołysał głową. - Ostatnio macie
duże obłożenie. Nie za ciężko ci, Ano?
- Young mi dużo
pomaga, sprząta, zmienia pościel, nawet nauczył się prasować.
Ale pracy jest dużo. Jedna osoba powinna cały czas być w kuchni.
No i o obejście trzeba dbać, aby schludnie wyglądało. Young
zaczyna dzień od zamiatania wokół domu. Jak napiszę na kartce, to
i zakupy zrobi. To dobry i pracowity chłopak. Pojedzie rowerem, a
jak dużo śniegu to przejdzie się pieszo. Bez niego bym sobie nie
poradziła. W hotelu najczęściej jest nie więcej niż pięciu
przyjezdnych. Taki najazd jak obecnie należy do rzadkości.
- A ile tu jest wszystkich miejsc? - zaciekawiła się Steffi.
- Dwadzieścia cztery. Szesnaście w czteroosobowych pokojach, a
reszta dwójki. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio były wszystkie
zajęte, może za trzy lata temu? Wtedy musiałam nająć kogoś do
pomocy, ale nawet we dwie nie dawałyśmy rady. Może trochę za
bardzo rozpuszczam moich gości. Wiedzą, że przez cały dzień jest
coś dobrego do zjedzenia. Ale też o różnych porach wracają z
wędkowania. Proszę, aby do kuchni przynosili już sprawione ryby i
większość tak robi. Później mężczyźni moczą się w saunie,
piją piwo i zagryzają rybami. Teraz czasami sąsiad wędzi nam
ryby. Takie tu jest życie. Jest zimno, ludzie uciekają do
cieplejszych miejsc. Ale ja nie mogłabym mieszkać w innym miejscu.
Poza tym tu jest dobrze mojemu synowi. Może być swobodny, pracuje i
nikt się z niego nie naśmiewa. Tylko co będzie, gdy zabraknie mu
nas starych? Aż boję się o tym myśleć. Przeniesienie go w inne,
na dodatek zamknięte miejsce, to dla niego pewna śmierć...
- Pan Bóg wie, co robi i jakoś to urządzi, że będzie dobrze –
cicho powiedział Niklas na chwilę przytulając żonę.
- A
my już jutro z rana wyjeżdżamy – powiedział Halvar, aby zmienić
temat.
- Zapakuję trochę słoików, już wiem, co wam
najbardziej smakowało. Kaisa też lubi moje przetwory. Z rana sąsiad
ma przynieść wędzone ryby, pewnie jeszcze gorące, to też
weźmiecie sobie i dla Kaisy. I chleb upiekę, ten z całymi ziarnami
i orzechami, bo Steffi on najbardziej smakował. Maneski obiecał
przynieść z wieczora swojskie masło, prawda, że jest pyszne? To
też wam zapakuję.
- Tak obładowana wyjeżdżałam
zazwyczaj na studia do Krakowa – pochwaliła się Steffi. - Babcia
dokładała jeszcze to, jeszcze tamto, bo niczego z tych domowych
specjałów nie mogło mi zabraknąć.
Podobało się jej, że
nikt się nie wymawia od przyjęcia prezentów od Amy – wiedzieli,
że to część jej niewielkich radości.
c.d.n.
fot. własne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz