czwartek, 25 kwietnia 2019

BIAŁE ANIOŁY, SREBRNE WAŻKI




Białe anioły, srebrne ważki

Białe anioły, srebrne ważki...
Mogą kołysać ją w ramionach,
otulać delikatnym pyłkiem ciem...
Osłaniają przed ostrością słońca
i podmuchami rozzłoszczonego wiatru.
Może to już koniec świata?
Smutne piękno wiosennej łąki
nie zasługuje na gradobicie!
Płacze, wyjmując ze splątanych włosów
srebrne nitki, powstałe z myśli,
które nie uleciały w niebo...

Aniele mój..., szepcze i zaciska palce.
Ciii - proszą białe anioły.

Liczy dni, które pozostały do końca.
Świeczka tak szybko się wypala...
Srebrne ważki wirują coraz prędzej i prędzej.

© Elżbieta Żukrowska 22.04.2019 r.
fot. Art.graphiK

środa, 17 kwietnia 2019

NIE, NIE, NIE!




Nie, nie, nie!

Czasem coś się dzieje - nie do ogarnięcia!
Spraw multum na głowie,
życie jak ta przędza, co się rwie...
Wiążesz tysiące supełków,
masz krztynę nadziei,
że teraz będzie dobrze,
że już nic nie rozdzieli cię od spokoju i słońca.
Wszak masz dosyć szarzyzny i łez.
I dlatego ustawiasz w nowym wazonie
kwitnące gałązki wiązu
wraz z żółtym tulipanem.
Nie dasz się zaszczuć, zdołować,
ni usychać z żalu.
Nie będziesz desperować.
Zło niech przemija, a dobro - zostaje.

© Elżbieta Żukrowska 17.04.2019 r.
fot. Mirosława Pisarkiewicz

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

BLISKO, CORAZ BLIŻEJ...




Blisko, coraz bliżej... 

Szynki, kiełbas i tarte chrzany...
Czas jajecznych świąt przed nami.
Cieszmy się, bo nowe życie
wraca z wiosną już w rozkwicie.

Były forsycje, są tamaryszki,
z trawy wybiły złote złociszki,
bukszpan soczystą błysnął zielenią!
Zając w pazłotku nie chce być w cieniu!

Jest już koszyczek bielą przybrany,
w nim główne miejsce zajął baranek.
Jajeczka zwykłe i malowane
obok babeczki polukrowanej.

Natomiast w domu na półce chłodnej
stoją mazurki wielce ozdobne.
Z przeróżnych dziwów wymienię jeszcze
baranka z masła... Chcecie - nie wierzcie!

© Elżbieta Żukrowska 15.04.2019 r.
fot. gotujmy.pl

niedziela, 14 kwietnia 2019

DOIGRAĆ SIĘ





Doigrać się

Wyrzucić wszystkie zdjęcia, spalić...
Popiół na cztery strony świata!
Może dam radę tym ocalić
serce - zdradzone tego lata.

Nic nie mów!

Marzenia gasną niczym światła.
Po czyjej stronie ściana luster?
Ach! Ale to krzywe są zwierciadła,
brudne zacieki, gęby tłuste!

Tylko uczucia były czyste!

Nikogo nie postawię w rządku.
Ludzie tu mają swoje sprawy.
On uszedł, szczwany lis, bez wątku.
Dla mnie jest reszta tej "zabawy".

Dlaczego spada na kobietę?

Już nie roztkliwiam się nad sobą.
Nie daję duszy swej wyziębić.
Uśmiecham się choć pies skowyczy.
Ukrył się we mnie, w samej głębi.

© Elżbieta Żukrowska 13.04.2019 r.
fot. Wojciech Żukrowski

czwartek, 11 kwietnia 2019

NIC NIE MUSZĘ




Nic nie muszę

Chmury na niebie trwają chwileczkę, wiatr je przemieszcza.
A nasze słowa wypowiedziane stają się pieśnią.
Już gdy ulecą znad łąk zieleni - zakwitną w drżeniu, 
ty znowu szepniesz - bądź ze mną jeszcze - wiek się odmieni...

I polecimy jak dwa motyle, igrając czasem.
Słońce jak zawsze nas opromieni, niosąc nad lasem.
Lecz opadniemy na mchy zielone, leśne zapachy,
ciesząc się sobą, życiem, pogodą, uczuciem naszym.

Wtuleni w leśną pachnącą wilgoć, w mchy i igliwie,
kochając - damy się duchom zwabić śpiewnie i tkliwie.
Unosząc w dłoniach słodką swobodę, nagrodę wzruszeń,
będziemy z sobą zgodnie z zasadą - chcę, a nie muszę!

© Elżbieta Żukrowska 11.04.2019 r.
fot. Władysław Zakrzewski

środa, 10 kwietnia 2019

ROZBITKOWIE




Rozbitkowie

Byłeś mgłą moich oczu w czas odlotu żurawi
sypały się z nieba ciemne pióra żalu
nikt nie wyciągnął ręki by pobłogosławić
nikt na powrót nie liczył - że będzie nazajutrz

Tysiące razy szeptałam twe imię
błagałam o nadzieję każdego poranka
i ciągle się bałam że na zawsze zginiesz
czy będę słyszała gdy z tęsknoty załkasz

Na drzewach drżały już ostatnie liście
wiatr chłodem wymiatał wyszarzałe przejścia
a mnie się zdawało że we mnie coś krzyczy
to był tylko smutek który w głowie mieszał

© Elżbieta Żukrowska 9.04. 2019 r.
fot. internet


ILE DAŁEŚ, A ILE ZABRAŁEŚ...



Ile dałeś, a ile zabrałeś... 

Czasem w środku nocy przestępuję progi,
które podobno już dawno minęłam,
zaciskam usta, by oszczędzić słowa
i daremny skowyt, gdy tak się rozklejam.

Patrzę na dłonie, które w swej słabości
na przekór duchom wyciągam do ciebie,
lecz ta wszystka słabość podobna jest do trzcin,
po których wiatr się ślizga z radością lub w gniewie.

Ile dałeś mi ciepła? A ile czułości?
Ile razy karmiłeś tęsknotą, pragnieniem?
I gdzie to zabrałeś jak najlepszy dowcip,
bym już nie słyszała twej muzyki trzmielej?

Za ostatnim załomem, przez noc z piorunami
jeszcze pomrukują wybrzmiałe westchnienia.
Już nie będzie pieszczot, miłości ni pieśni.
Uspokój się serce. Brak uczuć wszystko w życiu zmienia.

© Elżbieta Żukrowska 9.04.2019 r.
fot. internet

wtorek, 9 kwietnia 2019

BOJĘ SIĘ




Boję się 

Strach otwiera oczy
a zamyka drzwi
Kiedy na niebie nie ma gwiazd
a sieką pioruny
cała moja fantazja bierze w łeb
Nawet myśli zapominają
beztroskiego harcowania
po wyżynach wspomnień

Boję się

Na łukach brwi
gromadzi się nowe zagrożenie-krzyk
minął miesiąc minął rok
powróciło drżenie rąk

A burza wciąż grzmi...

© Elżbieta Żukrowska 9.04.2019 r.
fot. Tapeciarnia

*** (nie ma cię...)


***

nie ma cię
znów spadło pięć kropli
wymieszanych z solą
zamglone oczy
cały świat spochmurniał
kiedy tak jestem
rozłączona z tobą
bez otuleń... i bez omdleń...
podobno bez grzechów
bez ostatnich spojrzeń
bez lśnień wzgórza światła
podobno...
jak gorzko być sobą...

wczoraj rozkwitł
ostatni pączek róży

mimo wszystko
jest pragnienie życia

© Elżbieta Żukrowska 9.04.2019 r.
fot. Desert rose

niedziela, 7 kwietnia 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz. 8)





   MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE... (część 8 - ostatnia)

   Pokoik wydał mi się nieco mniej przytulny. 

   Drżałam w oczekiwaniu na... Na co? Sama sobie przypominałam, że jestem już "stara baba", więc te wszelkie dygotki są wręcz śmieszne. Jednak drżałam. 
   Telefon od Jagody:
   - Obudziłam?
   - Nie, jeszcze nie śpię. Mów.
   - Pan Antoni ma skręconą nogę w kostce, ale nie złamaną, tylko bardzo poobijaną. Natomiast jeśli chodzi o rękę, to ma pękniętą kość, tą idącą od ramienia w stronę szyj.
   - Obojczyk. 
   - Tak, obojczyk. I ma złamane dwa żebra, a to już jest katastrofa... 
   - No a babcia?
   - Jest spokojna, właśnie usnęła. Oczywiście zamartwiała się cały czas o Antoniego.
   - Dzięki za info. To trzymaj się i też idź spać. 
   - A o której spodziewasz się przyjechać?
   - Późnym popołudniem, nie wiem, o której. 
   - Dobrej nocy, siostrzyczko. Do jutra. 
   Tak, teraz i ja mogłam iść spać. Hm... Trochę dużo obrażeń jak na starszego pana... 
   Pomyliśmy się, poprzebierali w piżamy, pojęczałam chwilę na temat zakwasów, a Leszek zaraz zabrał się do masowania moich nóg... Tak to się zaczęło... No dobrze - przyznaję się - bardzo wstydziłam się tego, że jestem taka niedouczona w sprawach damsko-męskich. Nie byłam nieśmiała, ale całkowity brak doświadczenia paraliżował mnie. Co Leszek sobie o mnie pomyśli? I tak dobrze, że powiedziałam mu prawdę o moich seksualnych podbojach. A w zasadzie o ich braku. Nie wiem - kręciło mi się w głowie. W zasadzie wiedziałam tyle co z książek i filmów... 
   - Przytul mnie - poprosiłam. Chciałam być jak najbliżej, bo w jego ramionach odnajdywałam bezpieczeństwo. Zakwasy same miną za jakiś czas. - I jedno mi powiedz. Powiedz mi to teraz. Dlaczego się jeszcze nie ożeniłeś? Ile ty masz lat?
   W ten sposób ostudziłam zapędy Leszka i zaczęliśmy rozmawiać, obdarzając się drobnymi pieszczotami. Wszystko zostało spowolnione, a o to mi chodziło. Powoli przywykałam do jego oddechu, do szorstkiego dotyku nóg, do napięcia ramion... Miałam wrażenie, że nasiąkam jego zapachem, czułością i delikatnością. 
   I tak oboje wchodziliśmy w tę noc niepojętą, cudowną, emocjonującą. I wyczekaną. Naszą pierwszą. 

   - Dlaczego się nie ożeniłem? Dobre pytanie - podjął temat jakieś dwie godziny później, podając mi butelkę z sokiem. - Stryjcio wbijał mi do głowy od małego dziecka, że nie powinno się żenić przed upływem dwudziestego siódmego roku życia. Do tego czasu mężczyzna jest raczej niedojrzały, tak twierdził. Mój ojciec fukał na niego za taką gadkę, ale w zasadzie wiedziałem, że przytakuje stryjowi. Sam nie wiem kiedy uznałem twierdzenie stryja za dogmat. Wiele na ten temat nie rozmyślałem. A nie ożeniłem się, bo ciągle czekałam na tą jedyną. A ty? 
   - Ja? Najgorsze jest to, że sama nie wiem czego chcę. Jakbym wpadła w głęboką koleinę, z której nie sposób się wydobyć. 
   - A już miałem nadzieję... - zaczął i zamilkł, zaglądał mi w oczy.
   - Coś zrobiłam źle?
   - To ja się boję, że sam zrobiłem coś źle. Lepiej powiedz, jak się teraz czujesz.
   Nie chciałam rozmawiać o tym, czego niedawno doświadczałam. 
   - Och, przytul się i śpijmy. 
   - Chciałabyś! Przed nami jest daleka wyprawa - spojrzał na zegarek - mniej więcej za półtorej godziny. Zabiorę cię w pewne cudowne miejsce. Gwarantuję, że nie będziesz żałowała! Oliweczko moja... ja bym się jeszcze chciał nie tylko poprzytulać... Co ty na to? A później byśmy pojechali, dobrze?
   Kiedyś moja koleżanka z pracy opowiadała o gniazdowaniu. O babskim gniazdowaniu. Poznajesz faceta, podoba ci się i już zaczynasz wić gniazdko - z nadzieją, że zaraz ślub, dzieciątko, a potem "żyli długo i szczęśliwie". Takie myśli nazywała gniazdowaniem. Ja tego nie miałam w sobie. O ewentualnym małżeństwie roiłam tylko w odniesieniu do Piotrusia, a gdy on zniknął z mego horyzontu - nigdy więcej nie myślałam o zamążpójściu. Nikt nie był na tyle atrakcyjny, bym chciała się "zaobrączkować" - jak żartowano sobie w mojej pracy. Złośliwe koleżanki przypominały, że czas mi za mąż. Albo mieć dziecko bez męża, bo i na dziecko niedługo będzie za późno. Uśmiechałam się na te gadki nie ujawniając swojej wściekłości. A teraz, kiedy z Leszkiem tak słodko, tak błogo, nie chciałam tego niszczyć rozmową o małżeństwie. Jedno jest pewne - na dziś - chcę być z Leszkiem. Z nim jestem szczęśliwa! Nigdy tak się nie czułam. Zatem nic dziwnego, że chcę doświadczać takich uczuć jak najdłużej - być prawdziwie zanurzoną w szczęściu.

   Leszka autko - terenowy mercedes - było bardzo ciche. Dopiero się rozwidniało... Miałam na tyłku dwie pary spodni, a na sobie trzy "długie rękawy", w tym bluzę z kapturem. Leszek dał mi na kolana mięciutki koc, ale jeszcze miałam się nie nakrywać. Coś tam pomajstrował przy swoim aparacie fotograficznym i też kazał mi go pilnować. Nasze telefony zostały ustawione na cichą wibrację. Jechaliśmy. Było chłodno, jednak Leszek nie włączył ogrzewania. Droga wiodła na północ, a po kilku kilometrach skręciła na wschód. Po obu stronach drogi był las. Później miałam wrażenie, że Leszek wręcz kluczy, tak dużo było różnych leśnych duktów i drożynek. Wreszcie zatrzymał się i wyłączył światła. 
   - Jesteśmy już bardzo blisko. Muszę przyzwyczaić oczy, bo dalej ze dwa kilometry pojedziemy bez świateł. Będę miał otwarte okno, aby słyszeć co się dzieje. Teraz już wyjawię ci tajemnicę - jedziemy oglądać żubry. Kolega przysłał mi wiadomość, że od dwóch dni trzymają się paśnika koło jeziorka, które miejscowi nazywają Osnomyk. Teraz w tej puszczy jest około sto pięćdziesiąt żubrów. Miejmy nadzieję, że dziś będzie ich tam kilka. Jeziorko jest małe, może jeden kilometr kwadratowy powierzchni. Z brzegu jest płyciutkie, natomiast po około pięćdziesięciu metrach zaczyna się wielka głębia. Niesamowite ryby tu są. Więc są też żurawie i kormorany. Patrz! - wskazał mi ręką.
   Zamarłam z wrażenia - jakieś siedemdziesiąt metrów przed nami drogę na ukos przecięły dwa wilki. Po chwili pokazały się jeszcze dwa, następnie chyba z pięć. W dużej odległości za wcześniejszymi przeszły jeszcze dwa. Mrowiło mi całe ciało! Taka wielka wataha? To się wydawało niemożliwe. Ostatni wilk zatrzymał się i popatrzył na auto. Miałam wrażenie, że świdruje mnie wzrokiem! Oboje z Leszkiem baliśmy się poruszyć, by nie spłoszyć stadka. Drżałam. Odczekaliśmy długą chwilę w całkowitym milczeniu. Leszek pogłaskał mnie po twarzy i lekko pocałował w skroń. Pojechaliśmy dalej, teraz już z otwartym oknem. Słychać było głosy ptaków - śpiewały całą noc, czy dopiero się budziły? 
   - Dalej pójdziemy pieszo - powiedział w pewnym momencie Leszek. - Czasem trafia się tam także rodzina łosi. Nie wolno się odzywać. Koc zarzucisz na ramiona, pomogę ci. Będziemy szli około kilometra, może trochę mniej. Tam jest ambona, taka do podglądania, zabezpieczona przed żubrami. Żubry są bardzo płochliwe. Musimy zachowywać się jak najciszej. I nie rozmawiać. 
   Skrótowo powiem tak:
   Żubrów było pięć. Kilka razy w życiu byłam już blisko żubrów - w małym zoo w Białymstoku i dwa razy w Białowieży. Tak potężne zwierzęta zawsze robią niesamowite wrażenie. Wprawdzie nigdy nie słyszałam, by atakowały ludzi, ale wszystko może się zdarzyć. Leszek na migi pokazywał mi, że mamy wiatr z dobrej strony, to jest od żubrów do nas. Udało się nam dojść po cichu do ambony i wdrapać się na nią. Byliśmy całkowicie osłonięci, w poziomie brakowało jednej deski i przez ten otwór mogliśmy patrzeć. W pobliżu stogu siana leżały dwa żubry. Jeden z całą pewnością był bykiem-olbrzymem. Po chwili zza stogu wyłoniły się jeszcze trzy sztuki. Patrzyłam zachłannie! Pokazały się nam też sarny z mizernym koziołkiem, jednak szybko odeszły, jakby niechętne bliskości żubrów. 

   A gdy się całkiem rozwidniło - nad wodę przyleciała czapla, w krótkim czasie po niej czarny bocian. Zrobiłam trochę zdjęć. Byłam tak rozemocjonowana, że wcale nie było mi zimno. Później Leszek mi wyznał, że nie brał pod uwagę wilków, czapli i czarnego bociana. To była nasza premia za nieprzespaną noc. Wróciliśmy na daczę przed siódmą, Leszek zaciągnął mnie do kuchni, gdzie się solidnie pożywiliśmy - pani Tereska była już na nogach i podsuwała nam smakołyki, które popiliśmy kawą, wcale nie dbając o to, czy uda nam się szybko usnąć. 
   - Roman jest? - zapytał Leszek naszą gospodynię.
   - Nie, pojechali w środku nocy do puszczy, pan wie, gdzie. 
   Spojrzałam na Leszka pytająco.
   - Po gorzałę. Pędzą tu bimber. Bardzo dobry. "Kopnięcie Łosia", "Duch Puszczy" i "Sowa w Głowie". Same wspaniałości. Teraz pewnie dojdzie jeszcze coś o żubrach. 
   - Już jest - "Spojrzenie Żubra" - powiedziała pani Tereska.
   - O, to musi być niezłe w procentach! A z kim Romuś pojechał?
   - Z Piotrkiem i Mariankiem. Marianek taki szczęśliwy, że za kierownicą!
   - Jak to Marianek. O, już wracają. Wyjdę do nich i pomogę. Piotrek prawie nie może dźwigać...
   - A co to za Piotrek? - zapytałam po wyjściu Leszka. Coś mnie zakłuło w piersiach.
   - A, taki przyjezdny. Kaleka. Z żoną przyjechał, bo dom tu był do sprzedania, taka już prawie ruina, ale Piotruś w dwa-trzy lata go wyremontował. Bardzo zdolny i pracowity. Pracuje u stolarza, starego Szulca. Szulc dzieci nie ma, to pewnie kiedyś warsztat przekaże Piotrowi. Oba milczki i tylko za robotą patrzą. 

   Nagle go zobaczyłam. Piotr. Mój Piotr! Szedł kulawo, dźwigając kosz z butelkami. 
   - Podobno w wojsku miał wypadek, całkiem mu nogę w kolanie odjęto. O mały włos, a stracił by obie. Dostał od wojska wysokie odszkodowanie i całe w tę chałupę włożył. Jego żona pracuje w przychodni zdrowia. Pielęgniarka. I dwoje dzieci mają. Już do szkoły chodzą. 
   Słuchałam i nie słuchałam tego, co mówiła pani Tereska. 
   Nasze pierwsze pocałunki, nasze dłonie szukające siebie... Ukradkowe dotknięcia i pieszczoty... Moja głowa w kinie na jego ramieniu... Nasz pierwszy raz... Zalała mnie fala wspomnień, kilka łez potoczyło się po policzku. Chwyciłam mój kubek z resztką kawy i pośpiesznie uciekłam w zacisze przydzielonego nam pokoju. Nie byłam w stanie stanąć oko w oko z Piotrusiem. Dlaczego mi nie zaufał? Dlaczego odciął się ode mnie? Boże! Nic się nie zmienił, tylko zmężniał. Nie był nadzwyczajnie wysoki, ale widać było, że ma szerokie ramiona. Włosy takie jak kiedyś, dżinsy takie jak kiedyś i czarny podkoszulek, z którego wyglądały już opalone, węźlaste ręce. Pomyślałam, że takim go zapamiętam. A spotkania nie chcę. On ma swój świat, swoją rodzinę i bezpieczną tu przystań. Nie potrzebne mu zamieszanie, albo fale niemal ból, jakich ja doznawałam w tej chwili. To nie była już miłość. Ale co to było? 

   - Oliwko? - drgnęłam cała, nie zauważyłam, kiedy Leszek wszedł do pokoju. - Mam dla ciebie niesamowity upominek. Popatrz. 
   Podał mi niewielką rzeźbę. Rozpoznałam od razu - św. Rita, skuteczna w sprawach beznadziejnych. To dzięki jej wierze w styczniu zakwitła róża. Figurka była ciemna, pociągnięta lakierem, ale nie pomalowana. Jedynie niewielka różyczka miała nie tyle różowy kolor, co jego cień na malutkich płatkach. 
   - To dla ciebie na pamiątkę tego weekendu - dodał Leszek.
   - Piękna robota - pochwaliłam. - Bardzo dziękuję. Kto robi takie śliczności?
   Pytałam, ale już wiedziałam, jaka będzie odpowiedź - Piotr.
   - Przytul mnie - poprosiłam. W tej chwili bardzo potrzebowałam wsparcia mego mężczyzny. 


K O N I E C 

© Elżbieta Żukrowska 7.04. 2019 r. 
fot. z internetu

DOBRE, ACZ NIEPORYWAJĄCE, RADY




Dobre, acz nieporywające, rady 

W skarbonce pustki - smutna świnka...
Wyprostowany ma ogonek.
Bo wszystko teraz w zapisach konta,
a świnka w melancholii tonie...
Jak to się stało, że jej znaczenie
tak beznadziejnie się zmieniło?
I tylko KONTO - jego tchnienie
wprowadza atmosferę miłą.
Może gdzieś jeszcze małe dziecko
w otworek drobny grosik wrzuci,
ale nie wyjmie. Bo cóż grosik?
I co za niego można kupić"

Tu wkracza ojciec z kartą bankową.

Choć smarkacz tego nie rozumie
i będzie hulał z kolegami,
ojciec debety te zsumuje...
spłaci i syna uratuje...
Takie to czasy, takie zmiany
i zamiast sakwy - cienki płatek,
za którym mogą stać miliony,
albo też całkiem lichy światek.
Zatem uważaj z debetami,
nie daj się wciągnąć w ich spiralę.
Nie musisz w życiu mieć wszystkiego!
Lepiej odpocznij gdzieś z książkami,
odpuść dziś piwo ze swym kolegą.

© Elżbieta Żukrowska 7.04.2019 r.
fot. Tapeciarnia

piątek, 5 kwietnia 2019

KOT





KOT

Chwila zadumy gdzieś w zaciszu...
Samotność wpełza małą szparą...
Cienie wnikają każdej nocy,
gotowe siłą mnie zagarnąć...

Już mnie nie widzisz... A kot biały
jest na wpół szary, cicho miauczy,
ociera się, troszkę nieśmiały.
Przytul go teraz, to wystarczy...

Odpłyną smutki, łzawe licha,
a kot ułoży się w ramionach,
będzie spokojnie tak oddychał
i mruczał senki nieprześnione...

© Elżbieta Żukrowska 5.04.2019 r.
fot. Tapeciarnia

SIEDEM PIÓREK JAK SIEDEM GRZECHÓW GŁÓWNYCH




Siedem piórek
jak siedem grzechów głównych


Miło jest dostawać "piórka",
liczyć, ile za wiersz wpadło,
dużo trudniej komentować,
inwestując "siedem skarbów".

Tu myślenie jest przedziwne,
aż się włącza kombinacja:
JEMU nie dam, ma zbyt wiele,
wygra za mną "taka facja".

Zatem JEJ zostawię piórko,
nic, że wiersza nie czytałam,
ona zawsze licho pisze,
więc nie będzie zagrażała.

Mało tego - zaprosiła
do tej grupy przyjaciółki,
które klakę zgrabnie robią
i piórkują niczym pszczółki!

Lecz ktoś patrzy, brodą kiwa,
oj, dziewczyno, źle zrobiłaś,
wiersz był lichy, nie wart "piórka",
darmo siebie obnażyłaś.

Ten ktoś z boku wie już teraz,
żeś pazerna "na cukierki",
innym nie dać, sobie zbierać
i na podium włazić wielkie.

Ujawniłaś zakłamanie
i łakomstwo niebywałe,
gdy wiem teraz jaka jesteś
- z ciebie śmieję się zuchwale!

© Elżbieta Żukrowska 5.04.2019 r.
fot - tzw. "piórko" przyznawane dla najlepszych wierszy
w grupie Uzależnieni od Poezji.

środa, 3 kwietnia 2019

MYŚLI




Myśli

myśli pośpieszne
drobne mgielne stwory
ciężkie od smutków
to znów roześmiane
gdy płyną w gwiazdy
marzeniem rozdęte
lub matowieją
szałem opętane...

myśli jak chaos
jak śnieg przy niedzieli
który uwięził cię
w drodze do szczęścia
jak pies skopany
co przy płocie leży
niezdolny umknąć
po tak ciężkich przejściach

myśli ostanie
już grosza niewarte
a jeszcze pędzą
jak pociąg po szynach
darmo odkrywasz
tarota kartę
uważaj abyś
przez Głupca nie zginął

© Elżbieta Żukrowska 3.04.2019 r.
fot. Magiakart.pl - Głupiec (Wędrowiec)

DAJ MI TO...






Daj mi to...

Daj mi to, czego zabrać nie sposób:
pocałunki jak dotyk motyli,
ślady malowane strąconą rosą,
gdyśmy razem po łące chodzili.

Daj mi ptaki krążące nad lasem,
powiew wiatru pachnący wanilią,
ranne mgły, które przeszył krzyk ptaka,
lustro wody jak oko nad studnią.

Gdy zapomnę co grzech, a co świętość,
gdy w uczucia już twoje uwierzę,
daj mi dzień tak spokojny jak świątek,
daj piwonie zerwane na skwerze...

© Elżbieta Żukrowska 3.04.2019 r.
fot. własna

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (ODCINEK 7 )






  MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (odcinek 7)

   Oboje byliśmy głodni, a ognisko już buzowało i unosiły się zapachy z grilla. Na stołach wciąż były wielkie termosy z gorącymi daniami. Jedliśmy, piliśmy, żartowaliśmy, a pod wieczór zaczęły się "tańce i hulanki" oraz - wreszcie! - pierwsza próba naszego "parkietu". Parkiet miał być od początku imprezy, ale coś tam stolarzowi nie wyszło. Gdzie to gospodarz będzie przechowywał? Przecież tak wielkiej drewnianej płaszczyzny nie zostawi na deszcz i śnieg... Później jakiś młodzian - wypisz wymaluj Maciek Miecznikowski i na dodatek ucharakteryzowany na niego - dał nam wspaniały koncert najważniejszych przebojów Maćka. Coś pięknego! Kilka osób cały czas kręciło się na parkiecie. Nagle na końcu stołu wybuchła awantura - nie do wiary, ale biły się dwie kobiety i to tak zawzięcie, tak agresywnie,  mężczyźni nie mogli ich rozdzielić. Ale numer! 

   Niestety - poczułam wibrację komórki w kieszeni i poderwałam się z miejsca pociągając ze sobą Leszka. Telefonowała Jagódka. Stało się coś? Szukałam spokojniejszego kąta na rozmowę. 
   - Gdzie są babci leki nasercowe? Pentaerythritol!- zapytała Jagoda bez wstępów. 
   - Nie wiem. Nie ma w szufladce?
   - Dżizes!!! Nie ma. Gdyby były, to bym do ciebie nie telefonowała. Gdzie są? Myśl szybko!
   - Co z babcią?
   - Myśl. Kiedy je ostatnio widziałaś? Może sama podawałaś je babci? Myśl, do cholery!
   Ale ja w głowie miałam kompletną pustkę! Kiedy? Gdzie? Kiedy??? Kiedy, kiedy, kiedy...
   - Patrzyłaś koło ekspresu do kawy?
   - Tak. I w każdej szufladce w kuchni.
   - Nie spadły gdzieś na podłogę, pod szafkę?

   - Dżizes!!! Sprawdziłam. Nie ma. Myśl!
   - Idź do zachowanka, tam wiszą moje robocze dżinsy. Sprawdź w lewej kieszeni na pupie. 
   Jeśli tam ich nie będzie, to już całkiem nie mam pomysłu... 
   - Bardzo jesteś podpity? - zwróciłam się do Leszka.
   - Nie bardzo, ale na pewno nie mogę siadać za kierownicę. 
   - To nie pij już od tej chwili, proszę. 
   - Jak sobie życzysz. Mów, co się stało. 
   - Jeszcze nie wiem. 
   Telefon - wciąż włączony - trzymałam w garści.
   - Są leki! - rozdarła się na cały głos Jagódka. - Jak podam babci to do ciebie zadzwonię i opowiem. Narka.
   Muszę przyznać, że napięcie wcale mnie nie opuściło. Bunia! Co się mogło stać? Najchętniej już bym jechała do domu! Wreszcie telefon zawibrował. 
   - No więc tak - zaczęła Jagódka. - Babcia była w teatrze z panem Antonim. Wyszli już po spektaklu na zewnątrz, a tam na schodach jakiś pędziwiatr pchnął pana Antoniego, ten upadł, osłaniając sobą naszą Bunię. Nie pozwolił na rozdzielenie. Pana Antoniego zabrało pogotowie, a Bunia taksówką wróciła do domu, cała już w nerwach. W drodze zadzwoniła do syna Antoniego oraz do mnie, bo ja byłam najbliżej. Ten syn, chyba Tomek, oddzwonił, że czekają na prześwietlenie i jak będzie coś wiadomo, to zadzwoni jeszcze raz. Natomiast Bunia bez tego leku ani rusz... sama wiesz. Ale ważne, że się znalazł. Zostanę u babci na noc, a jutro przed ósmą na pewno zniknę. Zadzwonię do ciebie co i jak. No, to wiesz wszystko. 
   - Pan Antoni był przytomny?
   - Tak, ale gruchnęło mu coś w lewej ręce i nodze. Nie dał rady iść o własnych siłach. 

   - A babcia? 
   - Serce się jej rozszalało lecz nie chciała wzywać pogotowia do domu. Już się trochę uspokoiła.
   - A nie możesz zostać do mego powrotu?
   - Nie ma takiej potrzeby, bo przyjedzie albo Ela, albo Justyna. Więc się o nic nie martw. One też są wnuczkami. A jak się bawisz?
   - Jest świetnie. I mam... świetnego partnera! 
   - Łał! Znam go? 
   - Nie. Nigdy nawet nie opowiadałam o Leszku.
   - Czekaj chwilę... Bunia mówi, że masz go tu przywieźć. Koniecznie!
   Rozmawialiśmy jeszcze chwilę w daleko lżejszym tonie, ale tak naprawdę przeszła mi ochota na wszelkie zabawy i chciałam wracać do domu. Jednakże ja też nie mogłam usiąść za kierownicą, bo byłam po kilku drinkach. Niby nic, a jednak...
   - To co robimy? - zapytał Leszek obejmując mnie troskliwie i przytulając do siebie.
   - Nic nie możemy zrobić...
   - Chciałem ci przy okazji przypomnieć, że nie jesteś jedyną wnuczką. Pozwól się wykazać pozostałym paniom. 
   - Dobrze. Bardzo dobrze. Tylko usuń ten niepokój z mego serca. Masz na to jakiś lek?
   Lek dostałam natychmiast - w postaci długiego czułego pocałunku.
   - Lepiej troszkę? - zaszeptał Leszek. - Od tak dawna miałem na to ochotę...
   - Ja też. Smakujesz jak marzenie...
   - Marzyłaś o mnie?
   - Troszeczkę...
   Wysunęłam się z jego objęć i skierowałam znów do stołów i na tańce.
   - Może chcesz już do pokoju? - spytał z nadzieją w głosie. 
   Bardzo chciałam! Zaplątać się w jego ręce i nogi, przytulić, czuć jego zapach, oddychać nim, oddać się mu, nasycić jego pragnieniem... Eh...! 
   - O, jeszcze za wcześnie.
   Nie był zadowolony.

   Poszliśmy tańczyć, ale po kilku tańcach pod gwiazdami znów zasiedliśmy za stołem, bo przyniesiono podgrzane pierogi i gołąbki. Niebo w gębie! Zjadłam jednego gołąbka, najmniejszego jakiego wypatrzyłam i aż pięć pierogów. 
   - Muszę jeszcze potańczyć, aby spalić choć połowę kalorii! - powiedziałam do Leszka.
   - Ja też!
   Obok mnie siedziała Kasiula z Bydgoszczy - słowo daję - tak kazała na siebie mówić. Od "Kasi" dostawała białej gorączki! Była jakąś ważną redaktorką w miesięczniku dla pań "Ja i Szpilki". Wcześniej tłumaczyła mi, że miesięcznik w jednej trzeciej wypełniają ilustracje, a ona jest najważniejsza w sprawie tych zdjęć. Ponadto często pisze artykuły wstępne. Często, ale nie zawsze. Opowiadała szeroko o swojej pracy, o zapominaniu się w rutynie. 
   - Kiedy był z nami Cyryl Siemianko - zawsze się coś dobrego działo. Załoga była zgrana i solidarna. Cyryl umiał dać kopniaka wzwyż, a nie dołującego. Mieliśmy apetyt na pracę. A teraz lipa. Cyrylowi się zmarło jeszcze przed emeryturą, nastała era Doroty i szlak wszystkich trafia!
   - O popatrz - u mnie też Dorota i też płoną lasy, płoną wody gdy ona na horyzoncie. Może to zależy od imienia? Och, zaczekaj, a jak się zakończyła ta babska awantura tutaj?
   - Tak jak zawsze u Romana - wilczy bilet, a na razie spadaj mała do swego pokoju. Już kiedyś faceci się tu naparzali. Fajnie było! Ale Roman eliminuje takie towarzystwo. My się śmiejemy, że wywozi za Lipowy Most. Wracając do Doroty - siedzi na stołku już cztery lata i jest niepodważalna. Masz na to sposób? Doszłaś do jakichś konstruktywnych przemyśleń?
   - Swoją to chciałabym choćby do Londynu. Coś mi tam błyska po głowie, ale potrzeba do pomocy wielu ludzi, więc to pewnie utopia. 
   - Nieźle kombinujesz! Zamiast spadania, to winda w górę... A ja mam właściwe kontakty w Jeleniej Górze... Piękna okolica i bardzo odległa... Pomyślę nad tym... Oj, pomyślę! Cieszę się, że pogadałyśmy.
   - A sama nie chcesz w taką piękną okolicę?

   - Niestety - wszędzie daleko. I nie lubię chodzić po górach. Lubię usiąść pod smreczkiem i podziwiać okolice. Przez te prawdziwe szpilki mam chyba już problemy z nogami. Ciągle obiecuję sobie zrezygnować w wysokich obcasów. Może kiedyś... Mam dużo ładnych butów, szkoda wyrzucić - zaśmiała się ładnie, tak perliście.
   Leszek bez pytania przyniósł nam lekkie drinki, ledwie skropione alkoholem, doskonałe. A później znów tańczyliśmy, ale z pingwina się wymiksowałam, jakoś wydał mi się zbyt ordynarny. 

c.d.n.

© Elżbieta Żukrowska 3.04.2019 r. 
fot. internet

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

PTASZEK




PTASZEK

1. Tego to jestem pewien 
- za tym starym modrzewiem
świat zaczyna się wiosną odmieniać.
Zielenieją rośliny, 
nawet zapach jest inny,
a kanarek mój zaczyna śpiewać.

2. Kiedy słońce już świeci,
człowiek usunął śmieci,
ja kanarka zabieram na spacer.
Co to kogo obchodzi
z czym po świecie mi chodzić
i czy jest to kanarek czy kaczor. 

3. Moja słodka dziewczyna
patrzy, cudna jej mina!
I mnie pyta, czy ją też zabiorę. 
Chodźże ze mną jedyna,
niech nam śpiewa ptaszyna,
niech się cieszy w wiosenną tę porę. 

4. I idziemy we troje,
lekką klatkę ja biorę, 
lecz nie będę otwierał zameczka.
Ten las groźny dla ptaszka,
życie to nie igraszka,
gdy się nie zna ni rzeczki, ni smreczka. 

5. Choć nam ćwierka kanarek
wątpliwości mam parę:
mogę klatkę zawiesić na drzewie?
Chcę obcować z dziewczyną,
coś tam odpiąć, coś zwinąć...
To pomyłka jest z tym pięknym śpiewem. 

© Elżbieta Żukrowska 1.04.2019 r. 
fot. fototapeta

BURAK POETA (dwa)




BURAK POETA (dwa)

W tym warzywniku on najważniejszy,
zły, że wybujał i jest żylasty,
ot, taki wybryk bywa natury:
BURAK wysoki jak inne chwasty!

I cóż ten burak? Złoszcząc się srogo
robi porządki w całym ogródku.
Zakazał nocnej huczeć tu sowie,
bo ma na głowie za dużo smutków.

Po pierwsze niech mu się piszą wiersze.
Już zyskał pewność, że jest poetą,
więc głośno szumi liści wichurą
te swoje wiersze (toporne nieco).

Gęsto stosując rym częstochowski
doszedł do wniosku nocą deszczową,
że wielu jest zgrabnie piszących,
więc im podkradnie udane słowo.

Plagiat? Na takie dictum on prychnął.
To może inny szczypior dotykać.
On, BURAK słodki, mocno czerwony,
dowolne zwroty może przepisać.

A nawet więcej - uznać za swoje
i wszystkie wiersze tak podpisywać:
"ten utwór stworzył BURAK dostojen,
kradnącym nie waż się go nazywać!"

Plagiat to plagiat - wszyscy to wiedzą
co się parali pisaniem wierszy,
lepiej unikać tego imienia
i nigdy w cudzą nie sięgać przestrzeń.

© Elżbieta Żukrowska 1.04.2019 r.
fot. z internetu

BURAK




Prima aprilis - nie czytaj,
bo się pomylisz!
"Idzie raczek nieboraczek,
jak uszczypnie będzie znaczek"

BURAK

BURAK sobie w rajce siedział,
bardzo grzeczny acz czerwony.
W świat go ludzie wypuścili,
teraz puste są zagony.

On poznaje Europę
i tirami mknie w doliny,
bywa nawet w Saragossie,
w Bośni i Hercegowinie.

Cóż on robi na postojach?
Nudzi się lub książki czyta.
Myśl błysnęła - otóż także
BURAK może wiersze pisać!

Pierwszy wersik przyszedł łatwo.
z drugim już były problemy,
trzeci znalazł wśród piosenek,
słowa nie były własnymi...

Szperał wśród śpiewanych teksów,
czasem szukał cudzych wierszy,
brał co mu tam pasowało
cóż, że przy tym nie był pierwszy...

Więc? Zboczywszy na złą drogę
już nie  umiał się zatrzymać.
Pisał wiersze, lecz żadnego
winien własnym nie nazywać...

O, tak bardzo się nie przejął
i pod każdym trzaskał: BURAK,
a chciał z tego czerpać splendor
i poetą się nazywać.

Gdy ktoś mu zarzucił plagiat
nadął się i zrobił spasły,
nawet mocniej poczerwieniał,
aż na tyłku spodnie trzasły!

Siódme mówi, że nie kradnij,
lecz zakazy lubił łamać.
W końcu to są tylko słowa,
czemu w oczy, że to plagiat?

A żartowniś jakiś pierwszy
tak napisał mu mu pod wierszem:
"Cudzy cytat do cytata
i wyszła plagiata!"

© Elżbieta Żukrowska 1.04. 2019 r.
fot. z internetu

niedziela, 31 marca 2019

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.6.)





MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.6.)

   Leszek przepraszał mnie milion razy, ale jakoś nie mogłam mu zaufać. Po obżarstwie pierogowym i gołąbkowym obdzwoniłam rodzinę - wszystko było w porządku, więc mogłam się bawić, ale straciłam do tego serce. Wisienka na razie nie grał, podobno poszedł się przedrzemać przed wieczornym koncertem - bo znów miał być koncert! Ujawniono nam, że będą to przeboje Maćka Miecznikowskiego. Jakże dawno nie słuchałam piosenek Leszczy!
   Leszek zachęcał mnie, abym i ja poleżała chwileczkę, zanim zacznie się pożegnalny wieczór. "Pożegnalny"- jak to brzmi! Ale co tu dużo gadać - bałam się sam na sam z Leszkiem. Że mu ulegnę. A on wziął mnie na ręce jak dziecko i na nic były moje opory. Zaniósł do pokoju, ułożył na łóżku, zabrał buty, otulił kocem i kazał spać. Chciał jeszcze zdjąć mi spodnie, ale to (pod kocem) sama zrobiłam. Obudzi mnie gdy przyjdzie na to czas - tak powiedział. A ja pragnęłam z całych sił, aby mnie przytulił! Cóż? - nie zrobił tego. Rozsiadł się w fotelu i zajął krzyżówkami, jakie ktoś wcześniej zostawił w pokoju. Popatrzyłam na niego głodnym wzrokiem i byłam pewna, że on to doskonale widzi i wyczuwa. Czym prędzej zamknęłam oczy, a następnie odwróciłam się do niego pupą. Niech sobie pije sam tego drinka, który przez okno podał mu Bartek. Zła byłam na siebie o te "erotyczne" opowieści. Po co się przed Leszkiem tak otworzyłam? To prowadziło do zbliżenia, które wcale nam nie było potrzebne. Usnęłam.

   Obudziłam się na krótko przed osiemnastą. Leszek, skulony jak niemowlę, spał obok plecami do mnie. Nie chrapał. Zsunęłam się z łóżka i wciągnęłam na siebie leginsy, cicho, cichuteńko. Podeszłam do Leszka i przyklękłam przy łóżku. Miał wypogodzoną, spokojną twarz. Czasem poruszał brwiami. Miałam wielką ochotę go ucałować, ale zamiast tego wycofałam się do łazienki. 
   Czy ja przypadkiem nie zaczynam zakochiwać się w Leszku? Coraz bardziej mnie do niego ciągnęło. Chciałam go dotykać, rozmawiać z nim, a nawet... całować. I chciałam - bardzo! - aby mnie przytulał. Osiem lat nie byłam z mężczyzną. Czy to nie przesada? Na co ja czekam? Na co liczę? Że znów spotkam mego Piotra? On od dawna nie jest mój! Do tej pory pewnie ma żonę i czwórkę dzieci! A i ja sama już go nie kocham, tylko pieszczę to wspomnienie o nim. Po co? Obudź się dziewczyno - mówiłam sama do siebie. Ogarnęłam się, umyłam zęby i wyszłam z łazienki. 
   Leszek nadal leżał na łóżku, ale teraz już na plecach i z głową uniesioną na podwójnie złożonych rękach. Nie spał.
   - Jak ci się spało? - zapytał. 
   - Nieźle. Nawet dobrze. Ale... przytul mnie natychmiast, bo jak nie przytulisz, to zaraz umrę. 
   Jakie to cudowne, gdy mężczyzna ma szeroką klatkę piersiową i długie, silne ręce. Leszek ogarnął mnie, przytulił, jakby otulał sobą.
   - Kochanie moje, co ci to? Coś się stało?
   Nie mogłam odpowiedzieć, bo byłam bliska łez, jedno słowo, a zamieniłabym się w fontannę. Dopiero po chwili poprosiłam go, by "zorganizował" kawę. Ale on najpierw wycałował moją twarz i dopiero wtedy poszedł do pani Teresy.
   Tymczasem ja dalej myślałam o tym, co mam zrobić z moim życiem. Wyjechać do Gdańska, być z dala od Buni i od sióstr? I co ja w tym Gdańsku będę robić? Zostać tu i każdego dnia użerać się z Dorotą? A gdyby tak... O, to była wspaniała myśl - niech Dorota awansuje! Niech ona dostanie propozycję nie do pogardzenia! Czy Leszek może mi w tym pomóc? Jest jeszcze Tytus Tarnawski... Gdyby tak zabrał ją ze sobą aż do Londynu... Marzenie... 
   Kawa była wyborna, w wielkim kubasie, prosto z kuchni, a nie z termosu. Leszek zagarnął mnie łapczywie, ledwie odstawiłam kubek i osunął się na fotel, pociągając mnie na swoje kolana. 
   - Muszę się tobą nacieszyć - oświadczył.
   - Cały czas możesz to robić. 
   - Ale od teraz jest inaczej.
   A więc i on wiedział, że między nami coś się zmieniło, że nie wypowiadając tego wyraźnie - dałam mu przyzwolenie do siebie. Całował moje włosy i twarz, ciągle unikając ust. Wiedziałam - czekał, że to ja pierwsza go pocałuję. A ja się tylko tuliłam jak odnaleziony po długim czasie szczeniak. Jednakże wkrótce Bartek zabrał Leszka, bo trzeba było trochę podźwigać - przywieziono traktorem  cztery wielkie płaszczyzny zbite z desek, teraz należało je spiąć i dopiero wówczas odwrócić na właściwą stronę. Wymagało to sporego wysiłku. Platforma do tańca miała małe, może dziesięciocentymetrowe słupkowate nóżki, przez co ułożenie całości tak, by było jak najstabilniej - wcale nie było łatwe.  W każdym bądź razie można było tańczyć w szpileczkach. Oglądałam te zmagania z okna. A tu telefon - Bunia!
   - Stało się coś?
   - Ależ skąd! Tak chciałam tylko usłyszeć ciebie.
   - U mnie też wszystko dobrze. 
   - A my z Antosiem idziemy do teatru, więc czasem za nami nie wydzwaniaj. Antoś zdobył bilety na "Śniadanie u Oliwii", więc już z racji tytułu muszę to obejrzeć.
   - A autor?
   - Och, nie pamiętam. Kobieta. Ktoś bardzo młody. A co u ciebie, jak twój partner?
   - Już mówiłam - wszystko dobrze. 
   - Jest troskliwy, uważający, oddany tobie?
   - Buniu!
   - Nie "Buniu", tylko odpowiadaj, gdy cię pytam. 
   - Buniu... Ja się chyba zakochuję...
   - I bardzo dobrze!
   - No, nie wiem. Na razie jestem bardzo pogubiona... On tak pachnie, tak pachnie... że od samego zapachu kręci mi się w głowie i już bym chciała być w jego ramionach. 
   - A jak całuje?
   - Nie mam pojęcia... Jeszcze się nie całowaliśmy.
   - To co ty tam robisz? O matko! Ale mnie zdenerwowałaś! Nie całowali się! To pewnie i nie kochali się! Dziewczyno! Opamiętaj się! Ty masz już trzydzieści lat! 
   - Buniu, już mówiłam, chyba się w nim zakochuję, ale niczego nie będę przyśpieszać. Niczego. 
   - Nie wierzę własnym uszom! Ja w twoim wieku miałam już dwójkę odchowanych dzieci!
   - Trochę się różnimy...
   - A ludzie mówią, że świat jest rozwiązły!
   - Przecież to ty nas wychowałaś. TAK wychowałaś. 
   - Czyli do wychowywania dzieci zupełnie się nie nadaje...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  
C.d.n.
© Elżbieta Żukrowska 31.03.2019 r. 

fot. Desert rose

sobota, 30 marca 2019

MUSZKA




Muszka

Straciła życie.
Pierwsza tej wiosny mała, czarna.
A jeszcze nie umiała bzyczeć,
tylko do światła startowała.
Szukała koło lampy ciepła,
niechby skrzydełka ogrzewała...
Ale coś chyba sobie spiekła,
później nieśmiało już fruwała.
Życie straciła o dwudziestej.
Po co ci było latać, mała?

© Elżbieta Żukrowska 30.03.2019 r.
fot. Tapeciarnia

NIEZAPOMINAJKI



NIEZAPOMINAJKI

pamiętam garstkę niezapominajek
nie zachowałam ni jednej łodyżki
wtedy myślałam że każdej wiosny
będę je miała jak latem garść wiśni

miałeś być przy mnie i znosić maliny
mieliśmy razem chodzić na poziomki
a tu woda w sicie - nie ma tej dziewczyny
i ty już ze mną nie chodzisz na łąki

wiem dziś dla ciebie salony teatry
 już zapomniałeś jak pachniało siano
ani nie nurkujesz pod liśćmi łopianu
ani ogniska też nam nie rozpalasz

wszystko minęło przewiane wiatrami
tylko daleko gdzieś kuka zazulka
wiosną się rodzą myśli z natręctwami
uczuć zaprzeszłych niesionych na chmurkach

© Elżbieta Żukrowska 29.03.2019 r.
fot. z internetu

piątek, 29 marca 2019

SKARGA



SKARGA

Ten wiersz ocieka samotnością
gdy noc się staje gorzką pustką
ramię na którym senki pośpią
dziś osłabione bezradnością

Wyrwać tak chwasty zakażone
zdradą i brakiem zaufania
a szukać najczarniejszych czcionek
zamiast kunsztownych oszałamiań

Dziś moje myśli są przegniłe
słowa wyblakły nóż stępiony
świeczki na grobie postawiłeś
ale daleko ci do... żony

Widzę te polne maki nocą
kto je na ganku tak ustawił
Nigdy mi kwiatów... Bo i po co
Ani jesienią ani w maju

Może to duch wezwany łzami
które daremnie i niemiło...
Może dla oczu mych omamy...
A maki znów czerwienią płyną

© Elżbieta Żukrowska 29.03.2019 r.
fot. Desert rose

MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.5)




MOŻE TO BYŁO TAK, A MOŻE NIE (opowiadanie - cz.5.)


   Prysznic, piżamka i już zakopałam się pod kołdrą. Leszek też jakoś tak błyskawicznie i już był po ablucjach. Układając się w pościeli zapytał, czy przemyślałam sprawę ewentualnej przeprowadzki do Gdańska lub Sopotu. 
   - Całkiem mi to wypadło z głowy - przyznałam uczciwie. 
   - To może jutro pogadamy, bo jest tu taki ktoś, co bardzo pragnie zamiany. Bardzo jesteś zmęczona?
   - I tak, i nie. Jutro będę miała zakwasy, to na bank!
   - Po obiedzie porywam cię nad cudne jezioro. Lepiej by było o świcie, bo te woale różowej mgły i krzyk budzącego się ptactwa... Ale jak pozwolisz, to przyjedziemy tu jeszcze raz pod koniec maja. Wtedy dopiero się nazachwycasz!
   - Przyjeżdżasz tu? 
   - Tak. Wymykam się z domu w środku nocy, rozciągam się na grubych kocach, popijam kawę, robię zdjęcia i tracę głowę dla tego piękna! To jest Polska...
   Ułożyłam się plecami do Leszka i słuchałam z zamkniętymi oczyma jak opowiada o rybach wyskakujących z wody, o czaplach i żurawiach, o zwierzętach schodzących do wodopoju. O kroplach mgły spadających z gałęzi, o poszumie wiatru gdzieś na czubkach drzew.
   - Ty się marnujesz w tej korporacji! - stwierdziłam autorytatywnie. 
   Obrócił się w moją stronę i wziął mnie w ramiona. Jakie to było cudowne uczucie! Zakręciło mi się w głowie!
   - Chcę cię całować, obejmować, tulić i... kochać - zamruczał w moje włosy.
   - Przytul, nic już nie mów i śpij. 
   Miałam nadzieję, że tak zrobi, bo już w tej chwili nie byłam w stanie bronić się przed nim. Ale przecież nie kochałam. Nie było w tym grama uczucia, a tylko zwierzęce, pierwotne pożądanie. Ile to już lat nie byłam z mężczyzną? Lepiej nie liczyć. 
   - Opowiedz mi o swoich mężczyznach - poprosił szeptem.
   - Chyba zwariowałeś!
   - Dużo ich było?
   - Trzech - odpowiedziałam bez namysłu. - Jednakże nie chcę opowiadać. 
   - Spróbuj. 
   - Pierwszy z nich to świętość, o nim nic nie powiem. Drugi był po jakiejś imprezie, na której za dużo wypiłam. Obiecałam sobie zrezygnować z imprez, albo na imprezach nie pić. Przez kilka dni utrzymywał się głęboki niesmak. Byłam na siebie zła. A trzeci, to choć nie było uczucia, to bardzo romantyczna historia, ale długa. Więc może kiedyś ci jeszcze opowiem. A teraz śpij. 
   - Trzy zadania - proszę.
   - No dobrze. Był rosyjskim marynarzem o imieniu Witia. Odprowadzał mnie do domu po jakiejś licznej nasiadówce w kawiarni. Nie znałam go wcześniej. Ale szedł w moją stronę, a przynajmniej tak twierdził. Dużo palił. W drodze zabrakło mu zapałek. Zanim doszliśmy do domu kochaliśmy się na ławce w parku. Dwa razy. A potem w domu. Nigdy więcej go nie spotkałam. Może po trzech latach dostałam list nadany w Gdyni. W kopercie na zwykłej kartce był wiersz napisany po rosyjsku, a obok ćwiartka papieru z datą śmierci Witi - wypadek na okręcie. Żadnych wyjaśnień. List adresowany był na akademik, moja koleżanka odebrała i chyba przez rok czasu go nosiła, zanim mnie wreszcie spotkała. Ten wiersz to było coś pięknego, o róży rozkwitłej nocą i błądzącej pośród gwiazd. On, Witia, wie, że to jego kwiat, ale wciąż wieją przeciwne wiatry. Wiersz kończy się dramatycznym wołaniem - nadziei mi brak. 
   - Dzięki, że mi podarowałaś tę historię. To więcej niż trzy zdania. 
   - Opowiedziałam ją skrótowo, ale to były bardzo romantyczne chwile. Bardzo. Takie do wspominania i do pochlipywania w łóżku. Witia był niezwykle czuły, troskliwy, delikatny. On obdarowywał sobą. Nie brał ze mnie, a dawał siebie. Czy ty rozumiesz tę różnicę? Nawet mój pierwszy taki nie był. Ale nie ma co się dziwić, bo oboje byliśmy dla siebie ci pierwsi, bez doświadczenia, za to z ogromnym uczuciem, a wtedy palą się wszystkie świece, trwa koncert symfoniczny i w ogóle... Natomiast Witia na pewno był w sprawach seksu bardzo wyedukowany... Jedna noc, a pozostawił po sobie przepiękne wspomnienia... 
   - Wyszłabyś za niego za mąż?
   - Nie mam pojęcia. Nie kochałam go. To był chyba jakiś instynkt... Leszku, śpijmy już. 
   - A gdybym teraz ja...
   - Ani mi się waż! Aby się kochać z facetem muszę go bardzo kochać. Ciebie nie kocham. 
   - Aha... 
   A potem zaczął mnie przytulać, całować, wodzić po mnie rękoma.  Wstałam, zabrałam mu kołdrę i ułożyłam się na podłodze. Kropka.
   - Wracaj, kładź się, już nie będę. Chociaż wiele bym za to dał, by się w tobie zanurzyć.
   Położyłam się znów do łóżka, rękoma nakazując Leszkowi, by odwrócił się do mnie tyłem. Usłuchał mnie. Nie miałam pojęcia co zrobić z rękoma! Nigdy mi aż tak nie przeszkadzały! Obudziłam się w środku nocy ciasno wtulona w Leszka. On też mnie obejmował. Trochę trwało zanim wysunęłam się z tych objęć. Poszłam do toalety, a później zapadłam ponownie w sen leżąc na samym skraju łóżka. Leszek, jeśli nawet się obudził, to nie dał tego znać po sobie. 


   Na drugi dzień było klejenie pierogów. Wisienka grał wszystkie rosyjskie romanse, dziewczyny przy klejeniu tańczyły biodrami, chociaż tyle. Nikt się nie skarżył na pracę, jedynie na zakwasy. Ja też je miałam. Ale dzielnie walczyłam przy stole wałkując ciasto, wykrawając kółeczka z ciasta i ucząc się prawidłowego sklejania pierogów tak, aby na grzbiecie był warkoczyk. Tego sposobu wcześniej nie znałam. Panowie byli od dźwigania i od uwodzenia. Koło jedenastej wróciła spora grupa znad jeziora i chwalili się dużymi sztukami. Naprawdę mieli czym. Część ryb już była sprawiona. Skończyłyśmy walkę z pierogami, gdy ktoś z zewnątrz przydźwigał kosz wędzonych węgorzy i drugi wędzonych pstrągów. Dałam się namówić na gorącego pstrąga. Do popicia była herbata o niezwykłym smaku, nigdy takiej nie piłam, wyborna! Jakież to były delicje! 
   Zgodnie z obietnicą Leszek zabrał mnie nad jezioro. Dużo rozmawialiśmy, siedzieliśmy nad wodą i słuchaliśmy ptaków. Był między nami znów swobodny, kumplowski nastrój. Zapewne kochanie w nocy zniszczyłoby ten układ. Ale i tu, nad jeziorem, ręce Leszka zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do moich krągłości. 
   - Dlaczego mi to robisz? - zapytałam nieco podirytowana. 
   - Ciągle mam nadzieję cię uwieść - wyznał szczerze. - Czy ty w ogóle wiesz, co robiłaś nocą?
   - Jak to co? Spałam. 
   - Tak jakoś nie do końca. Po wielu próbach ułożyliśmy się łyżeczka w łyżeczkę, ty tyłeczkiem przyciśnięta do mnie, że ciaśniej nie można, po prostu wklejona we mnie. Oczywiście natychmiast miałem erekcję... A ty co i raz zakręciłaś delikatnie tyłeczkiem, jakbyś mego wacusia wołała do siebie. Ty wiesz, jakie przechodziłem męki? Nigdy na większych nie byłem! Objąłem cię w pasie, przytuliłem, poddawałaś się każdemu mojemu gestowi, gdybym nie obiecał - obudziłabyś się ze mną w środku... Prawdę powiedziawszy wcale nie jestem wyspany i zabieram cię zaraz do pokoju, aby cię całować i pieścić aż do wyjazdu. Dziś mi nie umkniesz, i nie ma to tamto. 
   Zagotowało się we mnie.
   - Odwieź mnie do domu. Koniec imprezy. 

   - No coś ty! Tylko żartowałem! Sorrki! 
   - Teraz ci nie wierzę. Może ktoś dziś będzie wracał i uda mi się zabrać do miasta. 
   - Oliwia, nie! Wybacz! To naprawdę były tylko żarty!
   - Opowiedziałam ci o sobie. Uznałeś, że jestem łatwa, bo myk i już się kocham. A ja, dlatego że posmakowałam jak to jest - już więcej tak nie chcę. Musi być miłość. Chodź, wracamy. Zepsułeś mi humor. Nie chcę z tobą gadać. 
C.d.n.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~  

© Elżbieta Żukrowska 29.03.2019 r. 
fot. Desert rose