niedziela, 31 lipca 2011

6. DO HANEK



DO HANEK

Hankom słodkim,
co ciemne włosy na wiatr rozpuściły,
chętną ręką te włosy wypieszczę,
palcami wydotykam, wzrokiem oszacuję...
Zastanowię się, co można jeszcze!
Radośnie rozedrgane łowię poruszenia
również Hanek blondynek uroczych
co jasne włosy polecają mym dłoniom.
I już myślę, co jeszcze mogę tu dokonać.
Ja je strzygę, myję, układam, zawijam,
odżywki nie żałuję. W czułości praktyka!
Kocham je wszystkie!
Miłuję! Całuję!
Niech pachną, niech się stroszą,
cudnie wyglądają dla swoich chłopaków!
Układam im te włosy z miłością!
Farbami maluję.
Przydaję objętości. Lakieruję.
Pokazuję światu.
Ja — fryzjer Jan Jacul.

e.żukrowska, lipiec 2011
Fot. z internetu

sobota, 30 lipca 2011

5. SATYRA NA NARZEKANIE




SATYRA NA NARZEKANIE

Narzekała kobietka stara,
Że się starość nie udała
Panu Bogu.
Że tu strzyka, a tam kłuje,
Z dnia na dzień gorzej się czuje.
A facet na to jej odpowie:
Ciesz się, że masz dobrze w głowie!
Wszystko stracisz dokumentnie,
Gdy ci piąta klepka pęknie!
A jeśli całkiem ją zgubisz —
Pośmiewiskiem jesteś ludzi.

© el.żukrowska 30.07.2011.
Fot. z internetu





czwartek, 28 lipca 2011

4. OBRAZ



OBRAZ

Widziałem, jak wiatr z tobą figluje,
Jak dotyka twój dekolt oddechem,
Rozsypuje włosy, uda pokazuje
I wciąż tęsknię za takim widokiem...

Widziałem twe oczy rozmarzone.
O kim wtedy myślałaś? Tęskniłaś?
Całe życie na ciebie czekałem!
Gdzieś ty była, ma miła, gdzie byłaś?

Moja miła i moja maleńka!
Długonoga... Tęsknoto jedyna!
Szarpię się teraz cały w rozterkach
I figlarny wiaterek wspominam...

© el.żukrowska  lipiec 2011
© Obraz namalowała Hanna Moczydłowska-Wilińska.
Wszystkie prawa zastrzeżone!

piątek, 22 lipca 2011

3. Proszę Pana Koguta!




PROSZĘ PANA KOGUTA !

Ko, ko, ko! — Proszę Pana Koguta!
Proszę, ko!
Jestem grzeczna, milutka, o!
Oczko niczym czarny jaspis,
piórka słodko nastroszone,
jaj ochoczo dużo znoszę,
bo ja jestem materiał na żonę.

      Moja Kurko Złotopiórko,
      odpowiem ci tak:
      twoje chęci nie wystarczą
      kiedy uczuć brak!

Ko, ko, ko! — Proszę Pana Koguta!
Proszę, ko!'
Uczuć we mnie mnóstwo wielkie,
szczere chęci rozbudzone,
zgrabne udka mam, skrzydełka,
prześliczny ogonek.
Gdy kuperkiem mym zakręcę
— oczy pana żarem spłoną
i już pojmie Pan, Kogucie,
jaką będę świetną żoną.

Moja Kurko Złotopiórko
odpowiem ci tak:
ty nie tylko nie masz uczuć
— tobie także taktu brak!

©  El. Żukrowska  23.08.2011.
Fot. z internetu

2. ZAROZUMIAŁOŚĆ...?



ZAROZUMIAŁOŚĆ...?

Czasem ktoś się mozoli
Coś na kartce gryzmoli
Gryzie pilnie obsadkę
W górny lewy róg patrzy
 A mnie to niepotrzebne!
słowo spływa za słowem
ustawiają się równo i same
Moje słowa w wierszyki zebrane...

Czasem ktoś się mozoli
I słowniki przegląda
Myśli czyta roztrząsa
Rymy z nieba wręcz ściąga
 A mnie to niepotrzebne!
albo są te serdeczne
albo wcale ich nie chcę
Moje słowa w wierszyki zebrane...

Czasem ktoś się mozoli
I kielichem wspomaga
A tu myśli zbyt ciężkie
Rymy dalej toporne
 A mnie to niepotrzebne!
 bo i tak nagle milkną...
cicho przyszły... odeszły...
Moje słowa stracone!
Bezcenne!

©  EL. Żukrowska
© TULIPANY (enkaustyka) - obraz namalowany przez Hannę Moczydłowską-Wilińską.

1. CZYTAM WASZE WIERSZE



CZYTAM WASZE WIERSZE
(z tomiku LIRA)

Czytam wasze wiersze
Nasłuchując duszy,
Czy się łkaniem odezwie poruszona słowem?
Ale ona tylko ramionami ruszy,
Jakby ciągle myślała — dziś ci nie odpowiem...

Czytam wasze wiersze
Złotem malowane,
Roziskrzone siedmioma kolorami tęczy!
I czekam na odzew mej duszy zaspanej:
Może się obudzi? Może się rozkręci?

Ale ona z nizin,
A nie z górskich szczytów.
Nie ma okien z bursztynu,
Ni sznura korali.
Nie zna waszych porywów i waszych zachwytów.
Zagradzają drogę kordony betonowych murów.
Nie ma tęsknic. I nie ma porywów...

Roziskrzeni miłością, serdecznym natchnieniem
Wiążecie słowa piękniej niż wianki na Jana.
I rzucacie — dla wszystkich.

Ja złapałam — jeden...
I zaszkliły się oczy. A dusza załkała...

e.żukrowska lipiec 2011.
Obraz pędzla Hanny Moczydłowskiej-Wilińskiej.
Wszelkie prawa zastrzeżone!

.

środa, 20 lipca 2011

Roz. 30. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI



   Wszystko przebiegało tak, jak sobie tego pani Helena życzyła. Dopisała pogoda i goście. Nowa, nieznana jej orkiestra, okazała się dobra ( tfu, tfu, odpukać, bo do końca wesela daleko!). A Urszula przebiła wszystko! Ani nie przypuszczała, że można wyczarować takie dania i tak pięknie to podać! Stoły wyglądały niemal jak u Pietkiewiczów na imieninach - przed wojną! Brakowało tylko bażantów i pieczonego prosiaka! O, trzy czwarte gości tego nie doceni, będą wspominać tylko, że było bardzo smacznie i bogato. Będą mówili, że Mazurówna miała piękne wesele... Na wszystko inne musiała mieć oko, ale o kuchnię mogła być spokojna - Urszula była skarbem! A z tą pannicą też miała rację - dziewczyna jest prawie pijana! Już! Choć od powrotu z kościoła upłynęły raptem trzy godziny. I Manugiewicz też się popisał! Jego kiełbaski oraz pieczone udźce baranie przejdą do historii - jak powiedziała Anna.
- To zdumiewające, że baranina podawana w Polsce zazwyczaj śmierdzi baraniną. A pieczeń zrobiona przez tego pomagiera Urszuli i pachnie, i wygląda tak, że tylko ją jeść! Ten Manugiewicz zna się na rzeczy! Zrobił z baraniny niemal wytworne danie!

Roz. 29.NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI


Aleksander jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie gryzł. Ktoś mu naopowiadał strasznych rzeczy o Manugiewiczu, gdy ostatnio był w Miasteczku. Tęczyński najpierw wyzwał człowieka od zuchwalców i szkalowników, ale po zastanowieniu - nie mógł tych wiadomości zlekceważyć. W grę wchodziło dobro jego siostry. Postanowił jedynie, że powie Urszuli o wszystkim dopiero po weselu, bo wiadomość była z rzędu "podcinających skrzydła". A później wpadł na pomysł, jak to wszystko posprawdzać, poupewniać się, mieć czarno na białym. Na wszystko potrzeba jednak było czasu, a po weselu, dopóki była pogoda, natychmiast miał brać się za wykopki. Tymczasem widział, że zażyłość między Jakubem a Urszulą pogłębia się, zatem będzie musiał powiedzieć bez sprawdzenia... Wydawało się, że nie ma innego wyjścia...A tu dodatkowa niespodzianka - Urszula poprosiła go, żeby na weselu znalazł odpowiedni moment i przeszedł z Jakubem na ty. Chciał zakrzyknąć, że to wykluczone! Niemożliwe!
- A musi być na weselu? Nie spiesz się! Nigdzie nie wyjeżdżamy.

wtorek, 19 lipca 2011

Roz. 28. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   Manugiewicz przyjechał rankiem pod dom Tęczyńskich. Czekał na Urszulę, nie zsiadając z wozu. Dopiero gdy zobaczył ją zamykającą drzwi - zeskoczył zgrabnie, by pomóc przy wsiadaniu.
- Dzień dobry Uleńko! - powitał radośnie.
- Witaj, witaj - odpowiedziała z rezerwą, nawet z pewnym lekceważeniem, co dostrzegł natychmiast; ale nie umknęła mu ręki i pozwoliła sobie pomagać.
- Zaczekajcie - zawołał od studni Aleksander i Jakub, choć już zebrał lejce, nie cmoknął na Myszkę.
   Mężczyźni się przywitali.
- Jak tam wam idzie? - zapytał Tęczyński przyglądając się Urszuli, jakby chciał ją uspokoić wzrokiem: nie obawiaj się, powiem tylko to, co trzeba.
- To Uleńka wie najlepiej - powiedział Jakub.
- Nadążacie ze wszystkim? Ciocia Helena zadowolona?
- O, ja to mam dziś ogniową próbę, te parówki. - powiedział Jakub z uśmiechem. - Co to za moda ostatnio na te parówki? Słyszę o kolejnym weselu z nimi niemal w roli głównej. Ale będzie dobrze. Nie trzeba nic robić w nie wiadomo jakim pośpiechu. Nie cierpię nadmiernego pośpiechu w robocie.
- Z tego, co wiem, to babcia Helena dla swoich wszystkich wnuków te parówki chciała. Uległa ich prośbie. A o moja siostrę pan dba? Nie zapomina pan czasem, że to jest Tęczyńska, a nie pierwsza z brzegu kucharka?
   Jakubowi najpierw jakby krew odpłynęła z serca, a w chwilę potem jego śniada twarz mocno pociemniała.
- Co pan ma na myśli? - zapytał przez zęby.
   Aleksander roześmiał się lekko.

czwartek, 14 lipca 2011

Roz. 27. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   W najbliższym tygodniu była tylko praca, praca, i jeszcze raz praca. Urszula najbardziej ze wszystkich przeżywała to wesele, bardziej niż matka panny młodej i sama babcia Helenka. Kładła na szalę swą zawodową reputację. Zaraz pierwszego dnia kazała odprawić jedną z dziewczyn wyznaczonych do pomocy. A pod wieczór powiedziała, że powinni postawić nową ubikację, bo do tej krzywej to aż strach wchodzić.
   Jeździła tam codziennie zaraz po ósmej rano, a mała Kalinka musiała sobie radzić sama, bo chodziła do szkoły na jedenastą. Jakub powstrzymywał się od umizgów, choć właśnie w towarzystwie lubił jakimś drobnym gestem podkreślić, że Urszula jest jego kobietą. Ale Urszula na czas weselnej bieganiny też zrobiła się jakaś "letnia". Było to pokłosie postanowienia pozabawowego - nie ulegać Jakubowi. Nie okazywać jak każdy, najdrobniejszy dotyk, pobudza jej zmysły do szaleństwa. Pilnowała też swoich oczu - żeby nie wyczytał z nich za wiele. A on z podziwem obserwował, jak się zmieniła przy pracy. Cały czas ubierała się teraz w białe cienkie bluzki i ciemne spódnice, a do tego jednolite jasnoniebieskie fartuszki. Poznawał, że bluzka były każdego dnia inna po kolorze kwiatuszków wyhaftowanych na koniuszkach kołnierzyka i na mankiecie opasującym rękę tuż nad łokciem.

środa, 13 lipca 2011

Roz. 26. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI


   Zabawa trwała.
   Jakub prawie cały czas tańczył z Urszulą - z wyjątkiem zmian wymuszonych przez wodzireja: para za parą, koszyczek, panie do środeczka, panie wybierają panów - to najpopularniejsze zawołania. Kiedy tylko nie było jej przy nim - wzbierała w nim  zazdrość. Wreszcie dostrzegł, że i Urszula biegnie za nim oczami, może nawet też jest zazdrosna! W jakimś sensie odczuł ulgę, uspokoił się, pewniej się poczuł. Niewyobrażalnym było, by Urszula uwodziła innego mężczyznę!
   Początkowo oboje byli spięci. Ale wkrótce przekonali się, że w tańcu zgadzają się idealnie. Wirowali razem radośnie, aż miło było na nich patrzeć. Jakub nie popisywał się tak jak inni mężczyźni, nie robił żadnych szalonych figur, chciał, aby tę zabawę Urszula - jego Uleńka - zapamiętała jako coś nadzwyczajnego. Dlatego cała jego uwaga była skierowana na to, by to Urszula dobrze się czuła i była zadowolona. Sala - cóż, nie był to warszawski lokal - była duża, przystrojona papierowymi ozdobami wcale nie najwyższego lotu. Jedynie podłoga była nowa i równa, za to nie miała "poślizgu". Przez pierwszą godzinę było na niej dość luźno, dopiero później w czasie grania prawie nikt nie odpoczywał i wtedy już nie było takiej swobody ruchów. Na pociechę można było przytulić do siebie dziewczynę - z czego Jakub korzystał umiarkowanie, bo nie chciał, by ludzie wzięli ją na języki. Wtedy, na tym wiejskim weselu, nie tuliła się do innych mężczyzn. Przypomniał to sobie teraz i aż mimowolny uśmiech wypłynął mu na twarz. Tańcząc obserwował inne panie, porównywał z Urszulką. Jej sukienka, choć ze ślicznego materiału, uszyta była skromnie i dekolt też miała skromny, ale miała. I tu coś nie pasowało Jakubowi. Chwilę trwało, zanim się zorientował, że to kwestia ozdób. Inne panie miały biżuterię, a jego Uleńka - nie! To prawda - ona nigdy się nie stroiła, ale prawie zawsze wyglądała tak, że mogła od razu do gości. Jedynie nie nosiła biżuterii. Może nie miała?

czwartek, 7 lipca 2011

Roz. 25. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI


   Urszula rozmawiała z bratem w niedzielę wcześnie rano, bez świadków. Pytała Aleksandra, co ma robić.
- Nie wiem - odpowiedział prosto.
- Zobacz tylko - tłumaczyła bratu - jak myślę. Jakub to człowiek, który mnie bardzo szanuje, troszczy się o mnie, sam jest bardzo dobrym człowiekiem. Z drugiej strony to nie do końca Polak. Z całą pewnością przewyższamy go statusem społecznym. Gdybym zgodziła się zostać jego żoną, może i za mną wołano by Turczynka czy jakoś tak. Boję się śmieszności. Tak, chyba najbardziej boję się śmieszności.
- A Ignacy?
- Sama nie wiem. On tu nie przyjedzie, ja tam nie pojadę... Tak przynajmniej myślę. Więc o czym tu rozmawiać? Zobacz, byliśmy ze sobą dłużej niż rok i mi się nie oświadczył, nawet nie wspomniał o ślubie! Inni pobierali się szybko, żeby tylko zdążyć przed wojną. A Ignacy ani słowa. Ata nawet kiedyś powiedziała, że mu tak wygodnie, że przychodzi do nas na darmowe herbatki. Taką mieliśmy umowę, że jak kawa - to on płacił, a jak herbata - to na koszt firmy. Bardzo często z tego korzystał.
- Rozmawiałem z nim kilka razy. Wydał mi się bardzo odpowiedzialny. Mówił, że w żadnym razie wojna nie powinna przyspieszać ślubu!

poniedziałek, 4 lipca 2011

Roz. 24. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   To był szalony tydzień! Urszula nie mogła powstrzymać emocji. Była śpiewająca. Od dawna jej poranną modlitwą były pobożne pieśni, ale ostatnio nawet one brzmiały jakoś skoczniej, co w pierwszej kolejności zauważyła Anna.
- Ciociu, ciocine "Ranne zorze" są takie bardziej do tańca. Jakbyś samochodem jechała, a nie wozem z końmi!
- Nie jakieś tam "Ranne zorze" tylko "Kiedy ranne wstają zorze". I proszę się tu ze starej ciotki nie naśmiewać! - niby Anię zburczała, ale cały czas pozostała uśmiechnięta.
- Ciocia jakoś odmłodniała nam, co nie? - wtrąciła się Wiktoria.
   Urszula pogroziła jej palcem. Obie dziewczynki słyszały już, że ciocia do pana Jakuba mówi poufale, po imieniu! Obiecywała sobie porozmawiać z bratem o swoim związku z Jakubem, ale dopiero po zabawie. Na razie powiedziała Aleksandrowi, że nie będzie jej w niedzielę wieczorem, niech sam jakoś zorganizuje dojenie krów i opiekę dla dzieci.
- Czy dzieje się coś, o czym powinienem wiedzieć?
- Powiem ci, ale po niedzieli.
- Dobrze - zgodził się i wzruszył ramionami zupełnie tak, jak to robił Janusz...

niedziela, 3 lipca 2011

Roz.23. NA KOŃCU KASZTANOWEJ DROGI

   Rozmowa z dziećmi była bardzo potrzebna! Nie składało się jednak. Ciągle coś pilne było ponad miarę. I jeszcze wyjazd do Kałuszyna - z Wiktorią - a powrót wraz z Krzysztofem. Pułkownikiem Krzysztofem Orlickim. Manugiewiczowi, który nie był w temacie, oczy na wierzch wyszły - jak nic konkurent panny Urszuli przyjechał! Mało tego - widział, jak tylko we dwoje spacerowali dróżką przy lesie, a potem miedzami i aż do starej mogiły z powstania styczniowego. Druga stara mogiła, z pierwszej wojny światowej, była na polu Tęczyńskich. Byli i tam, ale tego już Jakub nie widział. W każdym razie serce go zabolało. Rozmyślał nad sytuacją w zaciszu swego domu, nawet nie chciał ostatnio bawić się z Szopenem, choć pies się upominał, nosem w rękę trącał, czasem szczeknął z cicha, aby na siebie tylko uwagę zwrócić. A Manugiewicz się zastanawiał, co mu czynić wypada. I przeżywał, przeżywał...